Czy rację ma Kevin Keegan, mówiąc że Premier League to najnudniejsza liga świata, bo przed rozpoczęciem każdego sezonu można z góry założyć, że pierwsze cztery miejsca zajmą (na wszelki wypadek zastosujmy kolejność alfabetyczną) Arsenal, Chelsea, Liverpool i Manchester United?
Faktem jest, że w ciągu ostatnich sezonów to właśnie te drużyny awansowały do Ligi Mistrzów i dzięki zarobionym w niej pieniądzom powiększały przepaść finansową, dzielącą je od pozostałych. Z drugiej jednak strony w sezonach 2001/02 i 02/03 udało się przebić Newcastle, a w sezonie 2004/05 Evertonowi. Rok później tylko nieświeża lazania uniemożliwiła podobny sukces Tottenhamowi (Arsenal prześcignął rywali z północnego Londynu dopiero w ostatniej kolejce, po tym jak niemal wszyscy piłkarze Tottenhamu zatruli się w przeddzień meczu z West Hamem). Na początku bieżących rozgrywek fachowcy od angielskiej piłki dość zgodnie typowali, że osłabiony odejściem Thierry’ego Henry’ego Arsenal ustąpi miejsca w elicie właśnie Tottenhamowi – ale opinie ekspertów zweryfikowała rzeczywistość.
Rzeczywistość, wbrew narzekaniom Keegana, wyjątkowo ciekawa. Ileż w ostatnich miesiącach rozegrano wielkich meczy – choćby zakończone wynikiem 7:4 spotkanie Portsmouth-Reading, 6:4 Tottenhamu z Reading (cztery bramki Berbatowa!), wygrane 5:3 spotkanie Wigan z Blackburn (dwa hat-tricki, Benta i Santa Cruza, w jednym meczu!) albo remisowane 4:4 pojedynki Tottenhamu z Aston Villą i Chelsea oraz tych dwóch ostatnich drużyn między sobą. A przypomnijmy jeszcze poniesioną na własnym boisku porażkę Czerwonych Diabłów w derbach Manchesteru, trwającą przez wiele miesięcy świetną passę Manchesteru City, no i przede wszystkim sensacyjne rozstrzygnięcia w Pucharze Anglii: żadna z drużyn Wielkiej Czwórki nie awansowała do półfinału tych rozgrywek, a dwie odpadały w walce z drugoligowcami.
Nie, Kevin Keegan nie ma racji. Koniec sezonu za trzy dni, a ja wciąż nie wiem, kto będzie mistrzem, kto oprócz Derby spadnie i która z drużyn zajmie uprawniające do gry w Pucharze UEFA piąte miejsce. Nigdy też nie będę czekał z takim zainteresowaniem na rozpoczęcie następnego sezonu. Po pierwsze, właściciel Manchesteru City na awans do Ligi Mistrzów zamierza wydać najwyraźniej każde pieniądze (nie udało się Eriksonowi – spróbuje Scolari). Po drugie, w Aston Villi i Tottenhamie pojawili się szkoleniowcy, którzy wiedzą, co robią: piłkarze Martina O’Neilla grają oszałamiający futbol, zespół Juande Ramosa wygrywał już z Chelsea i Arsenalem, toczył wyrównany bój z MU, a jak będzie z Liverpoolem – zobaczymy w niedzielę. A przecież jest jeszcze Everton Davida Moyesa, niewygodny nie tylko dla rywali z Merseyside. Lista poważnych kandydatów do walki o Ligę Mistrzów robi się wyjątkowo długa i właściwie należałoby dodać do niej prowadzone przez Keegana Newcastle, gdyby nie…
No właśnie: czy nad drużyną Newcastle ciąży jakieś fatum? Niby mamy do czynienia z wielkim klubem, z wielkimi pieniędzmi, wielkim stadionem i wielką bazą kibiców. Rozpoznawalność marki jest światowa: piłkarze „Srok” byli nawet bohaterami filmu fabularnego. W składzie przyciągają wzrok znakomite nazwiska: tylko o miejsce w ataku rywalizują Michael Owen, Mark Viduka, Obafemi Martins i Alan Smith. A przecież Keegan jest siódmym menedżerem tej drużyny w ciągu 10 lat. Dlaczego nie powiodło się Dalglishowi, Gullitowi, Robsonowi czy Sounessowi? Dlaczego typowany jeszcze rok temu na trenera reprezentacji Anglii Sam Allardyce wytrwał na stanowisku menedżera Newcastle zaledwie 8 miesięcy?
Fatum czy nie, nie wierzę, że Keegan ma wystarczająco wiele determinacji, by osiągnąć coś jeszcze w świecie piłki. Pamiętam, jak zaszokował Anglię rezygnując z funkcji menedżera Newcastle w 1997, jak odchodził z pracy z reprezentacją po porażce z Niemcami i jak wiosną 2005, jako menedżer Manchesteru City, informował o przejściu na emeryturę. Problem najwyraźniej w jego hamletyźmie, nie w rzekomej nudzie najciekawszej ligi świata.
Keegan cienko przedzie. Zawsze sie szybko zniechecal, z Newcastle mial fatalny poczatek, wielkich pieniedzy na transfery pewnie nie dostanie, wiec szuka usprawiedliwien. Wyglada na to, ze Sroki beda mialy szybko nastepnego menedzera
Kiedyś Keegan był dobry, ale to było 10 lat temu. Dziś jest tylko jeden kandydat na managera: Alan Shearer! Znudzi mu się komentowanie w telewizji (to dopiero nudne, panie Keagan) i wróci do Newcastle. Zna drużynę, pomagał Glennowi Roederowi i radził sobie bardzo dobrze.
Nuda to jest liga włoska, o polskiej nie mówię. W Anglii jest super, nawet w drugiej i trzeciej lidze stadiony są pełne. Niech przestanie narzekać.
Wszystkie ligi są nudne
buehehe, dżizus, czym tu się tak ekscytować… paru kolesi, rzadko, który ma wykształcenie wyżej niż średnie biega po boisku za kawałkiem szmaty i dostaje za to miliony. Nie wiem ile masz lat, ale miałem takie podejście jak ty do piłki nożnej w podstawówce, później mi przeszło i wiem, że to dziecinada.
Idz na stadion, zobacz
A ja pójdę za ciosem: w której lidze, spośród tych najlepszych, w ciągu ostatniej dekady tak mało – bo tylko trzy – drużyn sięgało po tytuł mistrzowski? W Hiszpanii cztery, w Niemczech cztery, we Włoszech pięć… Albo sytuacja z obecnego sezonu – kiedy ostatnio w Anglii o mistrzostwie decydowała ostatnia kolejka? I ile razy miało to miejsce w ciągu minionych dziesięciu lat? A znowu – w takich Włoszech to raczej standard, także i w tym sezonie kluczowe będą ostatnie mecze Interu i Romy.Nudy…
Odpowiadam: w ciągu ostatniej dekady rzeczywiście po mistrzostwo Anglii sięgały tylko trzy drużyny, a rozstrzygnięcia zapadały zazwyczaj wcześniej. Chociaż w sezonie 98/99 na 45 minut przed końcem rozgrywek nie było wiadomo, jak to się skończy, a w sezonach 01/02 i 02/03 decydowała przedostatnia kolejka: w pierwszym przypadku bezpośredni pojedynek Arsenalu i MU na Old Trafford, zakończony zwycięstwem gości, a w drugim – porażka Arsenalu u siebie w meczu z Leeds. Jednak o braku nudy w Premier League rozstrzyga nie tylko i nie tyle rywalizacja o tytuł. Praktycznie nie zdarza się kolejka bez sensacji, i to często nie z udziałem faworytów do tytułu albo drużyn teoretycznie broniących się przed spadkiem, ale zespołów ze środka tabeli. Ileż razy w poniedziałkowy wieczór oglądałem ostatni mecz kolejki między, powiedzmy, Middlesbrough a, powiedzmy, Wigan – nic nie wróżyło emocji, a padało osiem bramek, z czego trzy w ostatnich kilku minutach.
Keegan trochę palnął coś czego nie przemyślał. Fakt, ze można się zestresować, bo z takim budżetem (np. tuż za miedzą Rangers wydają na pensje piłkarzy trzykrotnie mniej) i takimi zawodnikami powinien wymiatać, a tu ledwie uniknął walki o utrzymanie. A może Keegan nie oglądał żadnych innych spotkań i nie bardzo wie co się dzieje?
Odpowiadam: tyle że to akurat standard, który cechuje (oczywiście czasami:)) nawet i polską ligę. Wystarczy przeanalizować chociażby tegoroczną Serie A – praktycznie w każdej kolejce któraś z wielkich „firm” przegrywa z którąś z drużyn ze strefy spadkowej.Co do argumentu z przedostatnimi kolejkami – znowu proszę o porównanie tego z innymi ligami, a ponownie się okaże, iż Premiership wypada na ich tle dość blado. W takich Włoszech w ciągu ostatniej dekady mistrz na dwie kolejki przed końcem znany był bodajże tylko raz… Keegan nie powiedział, iż liga angielska jest nudna, lecz najnudniejsza – czyli okazuje się nudna na tle innych lig, w porównaniu z nimi. Ot, w takiej Bundeslidze beniaminek zdobywa mistrzostwo (Kaiserslautern), we Włoszech w ostatniej kolejce przegrywa miejsce premiowane występami w LM (Chievo i jeśli mnie pamięć nie myli Palermo). Albo znowu – pisze Pan o liczbie drużyn angielskich, które otarły się o miejsca premiowane występami w LM (Tottenham, Leeds, Everton), ale w takich Włoszech do mistrzowskiej piątki można dodać i Fiorentinę, Udinese oraz Parmę, a także wspominane Chievo i Palermo.Żeby zdezawuować tezę Keegana nie wystarczy udowodnić, iż Premiership jest ciekawa, lecz że też jawi się jako taka na tle innych lig.