Wyspa wita

Pierwsza kolejka Premiership za nami i wszystko jest tak, jak być powinno – czyli jest ciekawie. Gucio pisał wprawdzie pod moim „Przewodnikiem po Premiership”, że jest to „najbrutalniejsza, najbardziej monotonna i najnudniejsza liga świata” (taktyka dziewięćdziesięciu procent zespołów angielskich to, jego zdaniem, „wrzuta, wrzuta, wrzuta, długa piłka na napadziora, a nuż coś komuś spadnie pod nogi”), ale wydarzenia weekendu szczęśliwie tego nie potwierdzają.
Owszem, z czwórki faworytów dwóch wygrało minimalnym nakładem sił (co nie znaczy przekonująco; myślę o skromnych zwycięstwach Arsenalu i Liverpoolu), ale jeden nieoczekiwanie się potknął (Manchester jedynie zremisował ze spisywanym na straty Newcastle) i tylko jeden dał popis futbolu (Chelsea pod Scolarim rozgromiła Portsmouth aż 4:0; Defoe i Crouch nie błyszczeli, Deco – jak najbardziej).
Najlepszą reklamówką Premiership był mecz Hull – pierwszy w ponad stuletniej historii tej drużyny rozgrywany w ekstraklasie (trzeba było słyszeć ten stadion…). Szczęście im sprzyjało, bo w debiucie grali u siebie i z nienajsilniejszym rywalem, ale zarazem był to dla nich pierwszy z meczów o wszystko: jeśli chcą się utrzymać, muszą wygrywać przede wszystkim z zespołami podobnymi sobie, czyli typowanymi do spadku. Z Fulham się powiodło, mimo pechowego początku, głównie dzięki znanemu kibicom MC Geovanniemu: jego bramka, symboliczny pierwszy gol Hull w Premiership, z pewnością będzie kandydować do tytułu bramki miesiąca… A że w najbliższych tygodniach nie będzie już tak pięknie – tym bardziej warto ten dzień zapamiętać, cieszyć się z fantastycznymi kibicami „The Tigers” i dyskretnie ocierać z oka łzę na myśl o wspomnieniach młodości, jakie wywołuje widok powracającego na boiska Premiership Nicka Barmby’ego.
Ale mecz Hull nie był jedyną udaną reklamą ligi angielskiej. Bo cóż powiedzieć o debiucie Paula Ince’a na ławce trenerskiej Blackburn (kolejny historyczny moment: pierwszy czarnoskóry menedżer w ekstraklasie), które pokonało na wyjeździe Everton? Dwa gole w tym spotkaniu padały w doliczonym czasie gry, a sytuacjami bramkowymi można by obdzielić całą kolejkę Serie A. No i cóż mówić o pojedynku Aston Villi z Manchesterem City, błyskawicznym hat-tricku Agbonglahora (trzy gole w siedem minut) i świetnym występie Garetha Barry’ego, który zdążył już sprowokować Rafę Beniteza do rzucania oskarżeń na własnych pracodawców?
Barry prawdopodobnie zostanie w Birmingham, inaczej niż Berbatow w Londynie: Bułgar w meczu z Middlesbrough pojawił się dopiero w drugiej połowie i nie wyglądał na przesadnie zainteresowanego (co nie znaczy, że nie wypracował świetnej okazji Jenasowi). Kibiców Tottenhamu musi jednak martwić nie tyle spodziewane odejście Bułgara, co kompletny brak myślenia o obronie u większości jego kolegów z drużyny. W kilku akcjach Middlesbrough było to widać aż nazbyt wyraźnie: piłka szła górą nad cofającym się bocznym obrońcą (boczni również mają zadania ofensywne), którego nie potrafił zaasekurować żaden ze stoperów, a środkowi pomocnicy byli w tym czasie daleko, daleko z przodu…
Rzecz jasna nie będę tak pisał co tydzień, omawiając kolejkę po kolejce, ale na razie wciąż nie mogę wyjść z euforii, że wreszcie się zaczęło. Nie wycofuję żadnego ze zdań napisanych w „Przewodniku po Premiership”. Ciekawe, ile Manchester będzie tracił punktów do Chelsea zanim wyzdrowieje Ronaldo i czy o losach tytułu mistrzowskiego zadecyduje transfer pewnego Bułgara. Ciekawe, czy Aston Villa wywalczy miejsce w pierwszej czwórce. Ciekawe, czy w Hull piłka będzie częściej spadała na ziemię. Cholernie ciekawe…

17 komentarzy do “Wyspa wita

  1. ~Clasher

    Co do bramek, to oprócz tej Joe Cole’a (ale bardziej liczy się tu asysta Ballacka – cudowna!) podobały mi się te Dunn’a, Asthona, Artety (błąd Robinsona? Nie sądzę) i Torresa. Czy Liverpool i Arsenal wygrały najmniejszym nakładem sił? Mam pewne wątpliwości – obydwa te zespoły zagrały na miarę swojej obecnej formy (Liverpool) lub możliwości (Arsenal), które oczywiście ulegną poprawie ale nie były to spacerki dla obydwu drużyn. WBA po pierwszych 30 minutach, które przetrwali na Emirates z zaledwie jedną bramką bagażu coraz lepiej sobie poczynało i w drugiej połowie gdyby nie wybicie któregoś zawodnika z linii bramkowej to byłby remis. A im dłużej beniaminek grał tym w sumie trudniej Arsenalowi się rozgrywało. Londyńczycy nadal usilnie chcą wejść z piłką do bramki i to może fajnie wygląda ale starczać będzie zaledwie na te drużyny, które pozwolą się wbić we własne pole karne. A takich zespołów będzie coraz mniej. Liverpool to przeceniona drużyna, gdzie tak naprawdę zawodników wysokiej klasy jest kilku (konkretnie: Gerrard, Torres, Reina, Alonso i.. może Keane) i są 'obudowani’ zawodnikami ambitnymi, niezłymi ale raczej niezdolnymi do wywalczenia tytułu. Można pogratulować Benitezowi transferu superstrzelca Fernando ale gdy przypomnę sobie skład Liverpoolu z roku gdy zdobywał Puchar Ligi Mistrzów to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że by obecną jedenastkę ograł. Może mr. Gillette nie widzi, że ta drużyna nie robi postępów tylko się cofa? O Manchesterze już napisałem u siebie (http://ktbffh.blox.pl/2008/08/Piekno-a-przepychanka.html). I mimo wielu negatywów o ich grze akurat nie martwię się, że przez długi czas będą sprawiać Chelsea problemy w lidze. I jeszcze słowo o Tottenhamie, tyle się nachwaliłem to teraz zganie. Jeśli Ramos chce zaadaptować u Kogutów to co Scolari w Chelsea (czyli bardzo ofensywne wejścia bocznych obrońców) to musi mieć kogoś właśnie pokroju Mikela (w meczu z Pompeys świetnie zastępował czy to Cole’a czy Bosingwę gdy szła kontra, szybko kasowana rzecz jasna), Essiena, Makelele czy choćby Carricka, jak to było kiedyś. Teraz niestety jest to Jenas ale z całym szacunkiem do tego zawodnika to nie jest on nawet w połowie tak dobry jak Nigeryjczyk w Chelsea (w grze defensywnego pomocnika). Może Huddelstone, którego Ramos odchudził w zeszłym sezonie? No i ci boczni obrońcy.. Assou-Ekotto jest po prostu słaby, dziwię się, że nie zagrał Bale. Chelsea chwalić tutaj nie będę (a mógłbym, oj tak..), w końcu nie jestem u siebie;]No, pierwsza kolejka już za nami, jeszcze tylko 37.. Właśnie, tylko czy aż?Pozdrawiam,MZ.

    Odpowiedz
    1. ~kkogut

      Robbo mógł chyba obronić, wpadła tuż przy krótkim słupku. I rzeczywiście super gole Dunna i Torresa. Arsenalowi chyba brakuje Fabregasa, rozgrywają tak jak Koguty, miło dla oka, ale bez ostatniego podania. Ten sezon nie będzie Liverpoolu, szkoda, że Keane się do nich przeniósł, bo chyba zrobił błąd. Dużo w tej drużynie średniaków, psującym pracę geniuszy, jak Gerrard czy Byczek Fernando. Najbardziej złości Tottenham oczywiście – czytałem już tu i tam o potrzebie zakupu defensywnego pomocnika (może Barry sprzed nosa pyszałków, he he). Huddlestone jest za wolny, Jenas ma za dużo zadań z przodu. Ciekawe, że w Chelsea wyszedł Mikel, nie Essien.A Chelsea to mogę ja pochwalić, jak Clasher nie chce 🙂 Nie spodziewałem sie, że znajdzie się miejsce na boisku i dla Deco, i dla Ballacka i dla Lamparda, i dla defensywnego Mikela, i wreszcie dla Joe COle’a. Ktoś mógłby wytłumaczyć, jak to się robi (meczu nie widziałem)? Przecież pierwszych trzech powinno rywalizować o JEDNO i TO SAMO miejsce, taki numer 8 na koszulce. Geniusz ten Scolari?

      Odpowiedz
  2. ~Robbie

    Remis Unitedów ;p jak najbardziej zasłużony. Mancs i Georgies mięli swoje szanse, Martins powinien strzelić więcej niż tylko jedną bramkę, a tego niesamowitego Jonasa Guttierreza defensywa Czerwonych Diabłów potrafiła zatrzymać tylko faulami. Raz nawet w polu karnym, ale wapna sędzia nie podyktował.Powoli się przekonujemy, ile dla United znaczy Ronaldo. Jeżeli SAF liczy, iż bez transferów obroni tytuł, to jest największym optymistą na świecie :-)Boring, boring Chelsea! Po trzech bramkach w pierwszej połowie już im się nie chciało atakować, druga połowa bylaby nudna, gdyby nie jej zwięczenie w bramce Deco. Zapraszam na mojego bloga, gdzie w kilku słowach (jasne!) napisałem o mecz z Portsmouth, na którym miałem przyjemność być.Hull i Bolton walczą, walczy i Blackburn, które wraz z Aston Villą są moimi bohaterami kolejki.

    Odpowiedz
    1. ~runi

      O przepraszam bardzo, to chyba dwa różne mecze oglądaliśmy. To Diabły zasłużyły na zwycięstwo, tylko miały ogromnego pecha. Sroki jeden punkt zawdzięczają niesamowitym interwencjom Givena (umiejętności to on zawsze miał spore, ale także i szczęście – patrz główka Campbella, poprzeczka Vidica). Do tego kontuzja Carricka już w pierwszej połowie (posypał się środek pola) i uraz Giggsa w drugiej (Walijczyk idealnie dogrywał piłkę – patrz gol Fletchera). Jak pech, to pech… Pozdrawiam

      Odpowiedz
  3. Michał Okoński

    Padło tu pytanie, jak to się robi: jak się znajduje miejsce w środku pola Chelsea i dla Lamparda, i dla Ballacka, i dla Deco (a wypadałoby dodać: także dla Joe Cole’a i – co może najważniejsze przy tym bogactwie – dla defensywnego pomocnika). Polecam analizę Lee Dixona z Match of the Day 2, której na stronie BBC towarzyszą nawet nieśmiałe próby animacji (http://news.bbc.co.uk/sport2/hi/football/eng_prem/7567181.stm). Kluczem do sukcesu wydają się: gra bez piłki, wymienność pozycji i coś, co Dixon nazywa „Third man running” (zagranie na trzeciego? trzeci biegnie?). Deco podaje do Anelki, ten zgrywa do Ballacka, a w tym czasie Joe Cole rozpoczyna bieg w stronę bramki, w miejsce zrobione przez cofającego się Anelkę, by po chwili otrzymać decydujące podanie. Stosunkowo najwięcej swobody ma Deco, u dołu odwróconego trójkąta tworzonego przez pozostałych piłkarzy środka pomocy jest Mikel, zaś na bokach górnych Lampard z Ballackiem, a w roli skrzydłowych występują boczni obrońcy. Na Portsmouth wystarczyło. Ciekawe, że tylu z nas ma wątpliwości na temat Liverpoolu. Może wreszcie odezwałby się jakiś kibic The Reds i spróbował nas przekonać? Upłynie trochę czasu, zanim Keane zrozumie się z Torresem – moment, w którym obaj wystartowali do jednej piłki i w końcu jeden uderzył w nogi drugiego był doprawdy komiczny…W sporze Robbie-Runi, nazwijmy go „Manchester czy Newcastle”, oba stanowiska wydają mi się uprawnione. Imponowali zarówno Gutierrez, jak i Given, miało szczęście MU przy okazjach Martinsa i miało pecha MU przy kontuzjach Giggsa i Carricka. A ja zamyślam powoli pisanie osobnego tekstu o Aston Villi. Coś czuję, że to zespół z Birmingham zamiesza w tym roku najbardziej…

    Odpowiedz
    1. ~Clasher

      ’Third Man Running’ można określić jako 'gra bez piłki’, chyba jedna z największych ułomności polskich piłkarzy tak swoją drogą. Aston Villa ma dobrego trenera, fajny skład ale.. zawsze im czegoś zabraknie do czwartego miejsca. Czego? Nie wiem – choć niespodzianek w ich wykonaniu będzie sporo. I Ashley Young będzie miał super sezon, nie tylko dlatego, że mam go w Fantasy Football.Dyskusja z kibicami Liverpoolu? Oj będzie ciężko! Nie dość, że każdemu będą zarzucać rozrzutność i 'zabijamy’ wysokimi płacami piłkę. Potem dojdzie do tego jaką to oni szlachetną historie mają a my (ktokolwiek by rywalem w dyskusji nie był) nie. Tuż przed końcem wyciągnie magiczną broń o geniuszu Rafy Beniteza, wyśmiewając kolejne nieudane transfery swojego grubego ulubieńca (a było ich sporo). Naprawdę, to ciężki kawałek chleba z nimi rozmawiać… 😉

      Odpowiedz
      1. Michał Okoński

        „Gra bez piłki” chyba nie, sądząc po frazie „Joe Cole as the third man running created Chelsea’s opener” – ale w gruncie rzeczy o to właśnie chodzi, bo tym, co umożliwia mu strzelenie bramki jest właśnie ruch bez piłki.Archetypiczni kibice Liverpoolu w wizji Clashera to właśnie Alan Hansen i Mark Lawrenson z „Match of the Day” – cholernie przywiązani do tej drużyny i zarazem cholernie pewni siebie. Niektórzy mówią, że to przywiązanie odbiera im zdolność wyważonej analizy meczów The Reds, a ta pewność siebie ociera się o arogancję, ale niechże im będzie: po tylu sukcesach, odniesionych w barwach Liverpoolu, mają do niej prawo. A prawdę powiedziawszy nie tylko oni, także ich następcy. Finał Ligi Mistrzów w Stambule był całkiem niedawno…

        Odpowiedz
        1. ~Robbie

          Analiza Dixona na stronie BBC jest bardzo profesjonalna, ale to nic z tym, co zaprezentował w niedzielę w studiu MotD2. Nakreślił łuki, w jakich biega Deco. Brazylijski Portugalczyk wychodząc po piłkę zarazem robił miejsce dla kolegów, jak jej nie dostał, to i tak ciągle się ruszał. Biegał przy tym tak, iż obrońców doprowadzał do szalu. Przeszukałem youtube’a, ale nikt tego materiału z niedzielnego programu nie wrzucił.To właśnie ten ciąg do piłki inspiruje mnie najbardziej na nadchodzący sezon, a nie przepiękna bramka w końcówce.Co do „3rd man running” to jest to jednak Clasherowa „gra bez piłki”, choć brzmi to źle w kalkowaniu na polski 😉 Chodzi oczywiście o to, aby dwóch zawodników (w akcji Chelsea nawet 3) wzięło na siebie wymianę piłke, a trzeci gości wychodzi/wybiegał na pozycję. „Trzeci” umownie rzecz jasna, chodzi o postać w tle, poza kadrem. Coś a la gry komputerowe „third-person action/role”. Chelsea takich akcji w meczu z Pompey miała 3-4, ale tylko jedną udało się zamienić na gola. Właśnie za każdym razem Joe Cole był tym „runnerem” (termin używany przez Dixona). To także było w programie. Tłumaczenia bym nie szukał, podobnie jak np. „target mana” czy „kit managera”.W sumie dobrze, że Essien był kontuzjowany, bo nie wiem gdzie by go Scolari wepchnął w meczu przeciwko Portsmouth. Druga linia Chelsea wygląda majestatycznie! (uśmiecham się szeroko pisząc to :)))

          Odpowiedz
          1. ~Robbie

            Język angielski zawiłym jest. „Joe Cole as the third man running created Chelsea’s opener” można inaczej zinterpretować jako tytuł do animacji.>>Joe Cole… KIEDY/JAK/W CZASIE GDY… ruch/schemat „third man running”… stworzył pierwszą bramkę dla Chelsea<< *do poprzedniego komentarza – wiem, biega się "po łuku" 😛

          2. ~Michał Okoński

            MotD oglądam, jak wiadomo, z opóźnieniem. Z dystansu pewne rzeczy widać lepiej – np. to, że Dixon i Peacock w niedziele czytają grę precyzyjniej niż Hansen i spółka w soboty (albo są po prostu mniej gwiazdorscy, bardziej im się chce wejść w detale). A w meczu z Portsmouth, oczywiście oprócz demonstracji siły Wiadomo Kogo, uderzyła mnie słabość drugiej linii rywala. Robbie narzeka na swoim blogu na schematyczność gry „piłka do Croucha – zgranie do Defoe”, ale przecież Redknapp ustawił drużynę defensywnie – oprócz napastników jedynym kreatywnym piłkarzem był Krajncar. Inna sprawa, że nawet dużo biegający piłkarze Portsmouth nie byli w stanie przeciwstawić się tak dysponowanej Chelsea. I stąd pytanie kolejne: jaką inną taktykę można przeciwstawić drużynie Scolariego? Czy warto np. grać z jednym napastnikiem i bardziej zagęszczonym środkiem pola, agresywnym pressingiem i, jeśli trzeba, akcjami przerywanymi faulem? Zobaczymy, co przeciwstawi Brazylijczykowi Hiszpan: Chelsea-Tottenham już za niecałe dwa tygodnie, ale choć Tottenham może do tego czasu zostać z jednym napastnikiem :-), to nie sądzę, żeby Jenasa, Lennona czy dos Santosa stać było na agresywny pressing 🙁

          3. ~Clasher

            Wracając do kibiców Liverpoolu, mój cały opis 'ich’ był oczywiście lekko złośliwy ale doskonale oddaje charakter np. popularnego w Anglii (z różnych powodów..) Lawro. Co kolejkę dla BBC typuje on wyniki, choć nie sprawdzałem tego, gdyby wszystkie były trafione, ligę wygrałby właśnie Liverpool bijąc na luzie rekord 100punktów w sezonie. Żeby zobaczyć jak typuje remis swoich ulubieńców trzeba czekać na mecz z Chelsea/MU/Arsenalem czy ew. AVB czy Spurs. Ale porażka? Nigdy! ;]Bardzo mi się spodobało stwierdzenie Paula Doyle’a z Guardiana, przy corocznym 'wróżeniu z fusów’ dla każdej drużyny. Oto jak, humorystycznie, rozpoczął swoją charakterystykę Liverpoolu:’Everyone has one: a mate who spends ages in front of the mirror before heading out on Friday evening, dousing himself in deodorant and preening like a wannabe Casanova despite the fact that it’s obvious to all that he’s not going to pull. He’ll return home later that night, alone as always, and, ahem, get a grip of himself. His whole sorry routine is an unwitting tribute to Liverpool in the Premier League.But this time it will be different! It really will!Well, it might be.’Myślę, że określenie 'Gra bez piłki’ najtrafniej oddaje to co Dixon tak ładnie nazywa 'Thrid Man Running’, szukanie idealnego odpowiednika raczej się nie powiedzie. Zresztą całą teorię (słuszną) oparł na akcji bramkowej. Jednak takich akcji było dużo więcej – Joe Cole schodzi do środka i robi miejsce Bosingwie, Lampard (który przed zejściem Ballacka był najbliżej lewego skrzydła – The Blues wyszli bez lewego pomocnika!) robił miejsce Ashleyowi Cole’owi – choć ani Joey czy Lamps przy piłce nie byli. To dawało kolejne opcje świetnemu Deco, Ballackowi, Mikelowi, Carvalho i Terry’emu. Przy podaniu do schodzacego do środka skrzydłowego to właśnie oni się przemieszczali.. i tak dalej, i tak dalej. Możnaby ciągnąć to w nieskończoność bo długimi momentami Portsmouth piłki nie mogło nawet powąchać. Dlatego jestem pełen podziwu nie tylko dla tego wszystkiego co widać 'gołym okiem’ ale również wysiłku jaki zawodnicy Chelsea włożyli w wymienianie pozycji, szukanie wolnego pola.. Co do Portsmouth – Robbie bardzo ich krytykuje, ma w tym dużo racji ale to dopiero dwa spotkania za podopiecznymi Redknappa. Jestem pewien że z czasem znajdą inny styl – wymusza go kupno Croucha. Kto, przy zdrowych zmysłach, marnowałby jego ponad dwa metry wzrostu?! No i może, niedługo, wzmocni ich Shaun Wright-Phillips.. Plotki!A co do derby Spurs – The Blues. Jeśli nie kryjecie gdzieś w kieszeni nowego Makelele (zaraz, zaraz.. to my mamy Mikela!) to nie wróżę Wam czegokolwiek w tym spotkaniu.. Lennon nie ma szans z Bosingwą;)

          4. Michał Okoński

            Ja będę konsekwentnie unikał złośliwości pod adresem któregokolwiek z angielskich klubów. W Polsce fanów Premiership jest jednak na tyle mało, a ich motywacje kibicowania danemu zespołowi na tyle zróżnicowane, że przenoszenie tu animozji z Wysp nie miałoby sensu – powinno dominować poczucie wspólnoty. Pamiętam, jak oglądałem przed laty mecz MU-Tottenham w irlandzkim pubie w Nowym Jorku: kibiców było kilkudziesięciu, z kompletnie różnych parafii, obok mnie siedział facet w koszulce Arsenalu, który kibicował… Tottenhamowi, a ci, co byli za United, również zachowywali się przyjaźnie. Co strasznie fajne, taką atmosferę zazwyczaj udaje się zachować także podczas naszych rozmów.Innymi słowy: nie nabijajmy się nadmiernie z Liverpoolu ani z innych, także – odpowiadam na znajdujący się nieco niżej wpis Michała K. – z Arsenalu. Ja nie skreślam drużyny Arsene’a Wengera z listy faworytów sezonu, przeciwnie: myślę, że obronią miejsce w pierwszej czwórce.Natomiast dzięki, Clasher, za podtrzymanie rozmowy o taktyce Chelsea. Miło się czyta opisy akcji (Joe Cole robi miejsce Bosingwie, Lampard Ashleyowi Cole’owi…), ale jeszcze milej się ogląda – także w tym sensie czekam na derby Londynu.

  4. ~runi

    Liverpool? Moim zdaniem, mimo zwycięstwa, zaprezentowali się najsłabiej z Wielkiej Czwórki. Żeby nie błysk geniuszu Torresa, wyjechaliby z Sunderlandu z jednym punktem. A tak Robbie Keane mógł głęboko odetchnąć. Kibice The Reds zapamiętają z tego meczu bombę Torresa, a nie fatalny błąd Irlandczyka, kiedy zablokował zmierzającą do bramki piłkę. Gerrard jakiś taki niemrawy, celownik rozregulowany, passy niecelne, Keane zupełnie zagubiony, Kajt, Kujt, Kałt:) też nie przypominał rasowego skrzydłowego z Euro. Trudno wróżyć po pierwszej kolejce, ale zapowiedzi walki o tytuł chyba znów trzeba będzie włożyć między bajki.

    Odpowiedz
  5. ~Michał K

    Uwielbiam czytać posty pana Okońskiego, lecz nie zgodzę się z Panem w kwestii mistrza na wyspach. Według mnie Arsenal zabłyszczy najjaśniej i co najważniejsze… nie zgaśnie w połowie sezonu. Opiekun, ojciec, GURU, Arsen poprowadzi swoich młodzików po mistrzostwo. Takiej drożyny jeszcze wyspy nie miały, Arsenal będzie prezentować charakter bliższy Hiszpanii niż Anglii

    Odpowiedz

Skomentuj Michał Okoński Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *