Gruzja wygrała mecz towarzyski z Walią: na stadionie w Swansea Beka Gotsiridze strzelił gola na 2:1 już w doliczonym czasie gry, po szkolnym błędzie obrońców gospodarzy (wcześniej, przy bramce dla Walii, nie popisał się z kolei gruziński bramkarz). Ale tym razem mecz interesował mnie ze względów pozasportowych. Zastanawiałem się nawet, czy w ogóle powinien się odbyć.
O tym, co dzieje się na Kaukazie, wszyscy wiemy. Wiemy, że w związku z trwającym tam konfliktem władze światowej piłki nakazały Gruzinom rozegranie zbliżającego się meczu eliminacji MŚ z Irlandią na neutralnym gruncie. W poprzednim wpisie rzuciłem pomysł, by to Polska zorganizowała ten mecz. Wsparli mnie koledzy z „Tygodnika” i z Onetu – od tamtej pory usłyszeliśmy o przychylności zarówno gruzińskiej, jak i polskiej federacji piłkarskiej. Do wszystkich podanych przedwczoraj argumentów dziś dodałbym jeszcze jeden: że grając w kraju tak im życzliwym Gruzini będą się czuli stosunkowo najbardziej „u siebie”; że doping warszawskiej, jak wiele na to wskazuje, publiczności, może nieść ich do zwycięstwa.
Ale kiedy patrzyłem na mecz z Walijczykami, kiedy widziałem czarne opaski na rękach reprezentantów Gruzji, kiedy dowiadywałem się o ich trudnościach z podróżą, a nawet o tym, że nie zagrało kilku piłkarzy występujących na co dzień w lidze rosyjskiej (nie zostali wypuszczeni); kiedy patrzyłem na łzy wzruszenia i dumy po odniesionym ostatecznie zwycięstwie, nie po raz pierwszy zastanawiałem się, czy futbol nie przesłania zajmującym się nim ludziom spraw znacznie ważniejszych. Inaczej mówiąc: czy kiedy w Gruzji trwa wojna, giną żołnierze i cywile, a uchodźcy dramatycznie potrzebują pomocy, w ich świecie jest jeszcze miejsce na piłkę nożną? Siedzę za biurkiem setki kilometrów od Swansea i od Tbilisi – nie potrafię tego ocenić. Szanuję emocje, jakie wyzwoliło zwycięstwo nad Walią. Obawiam się jednak, że przez nieuniknione łączenie jej ze sportem, prawdziwa tragedia zostaje jakoś zbanalizowana.
Pewnie nie ma dobrego wyjścia z takich sytuacji. Pewnie gdyby Gruzja z powodu wojny nagle wycofała się z międzynarodowych rozgrywek, na nikim nie zrobiłoby to wrażenia (tak samo jak gdyby Katie Melua przerwała trasę koncertową albo nagrała płytę poświęconą tragedii ojczyzny – nie wpłynęłoby to na rosyjskich przywódców). FIFA po prostu przyznałaby walkowery drużynom rywalizującym z nią w grupie i świat błyskawicznie odzyskałby swój porządek.
Wygląda na to, że Gruzini nie tylko muszą, ale i chcą grać dalej. A skoro tak, trzeba im zapewnić najlepsze możliwe warunki. Zaprośmy ich do Polski: niech mecz Gruzja-Irlandia odbędzie się przy Łazienkowskiej. Czasu na działanie jest coraz mniej: władze gruzińskiej federacji mają podać nowe miejsce meczu do 26 sierpnia, a – jak słyszę od naszego korespondenta z Tbilisi – decyzję będą podejmować jutro.
Zawsze jak czytam zdanie Billa Shankly, że piłka nożna to nie jest sprawa życia i śmierci tylko coś znacznie poważniejszego, to mam wątpliwości. Bo co ze wszystkimi tymi tragediami, jak wojny, powodzie, katastorfy samolotu, tragiczne wypadki i tak dalej? Michał Pol wspominał kiedyś na swoim blogu, jak spotkał profesora Geremka, a dzień później Profesor nie żył. Albo poprzedni trener Chelsea w obozie w Oświęcimiu… Tylko że to nie znaczy chyba, że Gruzja nie powinna grać. Bardzo się ucieszyłem, że wczoraj wygrała. W tych czarnych opaskach, w tym jak wychodzili, śpiewali hymn itp. musiałobyć coś podniosłego i wzruszającego. NIe widziałem meczu, ale tak sobie to wyobrażam. Dobrze, że grają i fajnie byłoby, żeby grali w Polsce. Będziemy im kibicowali. Ale ze zdaniem Billa Shankly warto uważać
Dobrze że Legia. Powodzenia i dzięki za ideę
Rozpętała się wielka afera, kiedy na jaw wyszło skandaliczne – dla jednych, ale incydentalne – dla drugich, zachowanie trójki polskich kadrowiczów. Artur Boruc, Dariusz Dudka i Radosław Majewski pili, popijali, albo tylko wąchali piwne opary (bo jak to było naprawdę, tego nikt prócz tej trójki nie wie), a w Polsce – nie tylko w środowisku piłkarskim – mówi się o tym od samego rana. Leo Beenhakker trójkę „imprezowiczów” zawiesił i w pierwszych meczach eliminacyjnych ze Słowenią oraz San Marino na pewno nie zagrają. Ciekawe, co kadrowicze opijali…Generalnie jestem takiego zdania, że polscy kadrowicze to też Polacy, a Polak też człowiek, więc pić musi. Nie zabraniałbym spontanicznych popijawek, zwłaszcza, kiedy nie są one długotrwałe, a pijący, nazajutrz, w spokoju dochodzą do siebie. Ale libacja na zgrupowaniu piłkarskim na Ukrainie (jakby nie patrzeć – w pracy) to lekka przesada. W sumie nie wiemy, jak wybryk Boruca, Dudki i Majewskiego wyglądał. Jedni mówią, że piłkarze ci wyszli z hotelu bez pozwolenia i wrócili doń zwyczajnie – nawiani, drudzy sugerują, że trójkę nieszczęśników ktoś podkablował holenderskiemu selekcjonerowi, inni, że Boruc, Dudka i Majweski wzięli udział w przyjacielskiej popijawie z polskimi żurnalistami (ta ostatnia opinia panuje powszechnie).Każda wersja może być tą prawdziwą, ale nie warto teraz zazębiać się i główkować nad prawdziwymi okolicznościami kadrowej popijawy. Zastanawiam się tylko, z jakiej okazji panowie: Boruc, Dudka i Majewski delektowali się smakiem alkoholu. Nie wierzę, że pili bez powodu, bo do grupy anonimowców chyba nie należą. Musiało coś ich do tego skłonić. Zapraszam na bloga Piłka Na Okrągło: http://matiredfan.blox.pl/html