Anatomia klęski

Szef Premier League Richard Scudamore zaciera ręce, bo fantastyczna passa Hull i katastrofalna forma Tottenhamu powodują zwiększone zainteresowanie angielską piłką. Co za dziwny sezon: szerzej nieznane Hull zajmuje trzecie miejsce w tabeli, a powszechnie znany Tottenham tabelę zamyka. Jeśli dodamy do tego kłopoty Newcastle i spektakularne przejęcie Manchesteru City, to tematów do rozmów o Premiership mamy mnóstwo, i to bez konieczności wymieniania któregokolwiek z klubów Wielkiej Czwórki.

Historia ostatnich tygodni Tottenhamu to w jakimś sensie odwrócenie bajki o Hull. Tam ambicja i wiara we własne siły czynią cuda, tu piłkarzy paraliżuje niewiara w siebie. Kiedy przed trzema tygodniami oglądałem krakowski trening londyńczyków, uderzyło mnie, jak absurdalnie młodzi i niedoświadczeni są to chłopcy. Pamiętam, jak Jermaine Jenas skarżył się przed laty, że czuł się w Newcastle jak złota rybka w szklanym słoju – ale szczerze mówiąc dotychczasowe życie w Londynie nie wyglądało dla niego inaczej. I on, i jego koledzy, sprowadzani za młodu do jednej z czołowych drużyn Premiership, byli wychowywani pod kloszem w przekonaniu, że za rok-dwa zawojują świat. Poza kontuzjami omijały ich kłopoty, a już z pewnością nie musieli walczyć o utrzymanie się w lidze. Może poza Jonathanem Woodgatem, który przed czterema laty spadł z ekstraklasy grając w Leeds.

Po przedwczorajszej klęsce z Udinese to właśnie Woodgate w szczerej wypowiedzi dla BBC podjął kwestię podstawową: czy jego obecna drużyna jest rzeczywiście za dobra, żeby spaść? Czy w ogóle po doświadczeniach tamtego Leeds – z Alanem Smithem, Jamesem Milnerem, Markiem Viduką, Jermainem Pennantem, Paulem Robinsonem, Lukasem Radebe, Garrym Kellym, Ianem Hartem w składzie – można w ogóle używać takiej kategorii? A cóż w takim razie mówić o West Hamie z sezonu 2002/03, z Davidem Jamesem, Joe Colem, Michaelem Carrickiem, Trevorem Sinclairem, Lee Bowyerem, Paolo Di Canio, Lesem Ferdinandem i Jermainem Defoe? W każdym razie Woodgate nie ma złudzeń: jego Leeds było dużo lepsze niż jego Tottenham, a jednak się nie uratowało; jeśli nowi koledzy Anglika nie obudzą się i nie zaczną wreszcie walczyć, w przyszłym sezonie będą jeździć na mecze do Plymouth, Swansea albo Preston.

Spotkanie z Udinese było ilustracją tego, co dzieje się z piłkarzami pozbawionymi pewności siebie. Przed pierwsze dwadzieścia minut Tottenham był lepszy, dominował na boisku, zaczynał nawet stwarzać jakieś sytuacje. Ale później bramkarz Gomes zamiast wybić w pole prostą piłkę od obrońcy, potknął się, a potem próbował dryblować, by w efekcie przewrócić naciskającego go napastnika i sprokurować kolejnego w ostatnich dniach karnego (w niedzielę ze Stoke stracił piłkę Gareth Bale i próbując naprawić błąd sfaulował rywala – była jedenastka i czerwona kartka). No i piłkarze Tottenhamu nie potrafili się już podnieść.

Brak pewności siebie widać na każdym kroku: zawodnicy albo unikają wzięcia na siebie odpowiedzialności – nie próbują strzałów, dryblingów i marzą o jak najszybszym pozbyciu się piłki – albo starają się za bardzo, jak Jamie O’Hara, który po dwóch zbyt ostrych wejściach w przeciągu minuty otrzymał dwie żółte kartki i musiał opuścić boisko w Udine. Nade wszystko jednak są rozkojarzeni i robią błędy, jak wspomniany Bale. We Włoszech Walijczyk rozgrywał bodaj najgorszy mecz w życiu: podawał niecelnie, miał kłopoty z przyjęciem piłki, co skutkowało rzutami rożnymi. Pomyśleć, że kilkanaście miesięcy temu mówiono, że to materiał na najlepszego lewego obrońcę świata…

Podkreślam rolę psychiki piłkarzy, bo przecież ani Bale, ani jego koledzy nie zapomnieli w ciągu paru tygodni, jak się gra w piłkę. Ba: już w tym sezonie zdołali zremisować wyjazdowy mecz z Chelsea, a w drugiej połowie na Stamford Bridge grali nawet o zwycięstwo… Podobnie Juande Ramos nie zapomniał, jak się prowadzi zespół: przed rokiem przychodził tu jako jeden z najlepszych trenerów świata i przecież nim pozostał (zabawne, że ci, którzy jako jedną z przyczyn kryzysu w Tottenhamie wymieniają barierę językową między kiepsko mówiącym po angielsku Ramosem a piłkarzami, nie podnosili tej kwestii, kiedy wspólnie zdobywali Puchar Ligi).

Przyczyny dzisiejszych kłopotów Tottenhamu już wymieniałem przy okazji dwumeczu z Wisłą; nie wszystko jest sens powtarzać. Drużyna nie ma lidera. Brakuje piłkarzy, u których technika idzie w parze z wolą walki. Dyrektorowi sportowemu nie udały się transfery, zwłaszcza jeśli idzie o obsadę miejsc w ataku po odejściu Berbatowa i Keane’a. Rotacja w składzie jest zbyt duża – podobnie jak zbyt częste są zmiany formacji. Wszystko prawda, ale wszystko nie do końca: moim zdaniem piłkarze Tottenhamu przegrywają swoje mecze w głowach; przegrywają jeszcze zanim wyjdą na boisko.

Co w tej sytuacji robić? Alex Ferguson, Rafa Benitez i wielu dawnych piłkarzy Tottenhamu przestrzegają przed zwolnieniem Ramosa z pracy. Z drugiej strony z kryzysu psychicznego – oprócz zwycięstwa w jakimś meczu, rzecz jasna – wyprowadzić może jedynie gruntowna zmiana rutyny. Jeśli nie coraz bardziej prawdopodobne zwolnienie trenera, to choćby (jakkolwiek zabawnie by to brzmiało, czytałem o takich przykładach) zmiana boiska treningowego, malowanie szatni, wspólne ogolenie się na łyso. Że inni będą się śmiać? Ależ i tak się śmieją, nie od dziś i na całym świecie.

Jutro Tottenham gra z Boltonem, za kilka dni odbędą się najważniejsze derby Londynu na Emirates, a później na White Hart Lane zagości Liverpool. W międzyczasie klub ma oficjalnie ogłosić – cóż za paradoks – doskonałe wyniki finansowe i plany rozbudowy stadionu (będzie mógł przyjąć 60 tys. widzów). Tyle że jeśli z tych trzech meczów nie będzie przynajmniej czterech punktów, w przyszłym sezonie będziemy częściej niż dotąd pisali o Championship, wyniki finansowe się pogorszą, a trybuny – przerzedzą. Jak widać, powoli się do tego przygotowuję.

5 komentarzy do “Anatomia klęski

  1. ~zwz

    Miało być embargo na Tottenham 🙂 I nie za wcześnie na godzenie się ze spadkiem? Znam statystyki, które mówią, że w takiej sytuacji, czyli z taką małą liczbą punktów na początku, uratował się tylko Southampton 10 lat temu, ale wciąż jest meczów dużo i zimowe okienko przed nami.

    Odpowiedz
  2. ~w

    Odnośnie komunikacji w zespole i bariery językowej:w momencie zdobywania CC Ramos dysponował grupą zawodników,która grała ze sobą długo wcześniej.Tego co Ramos nie zdążył im wtedy wytłumaczyć,piłkarze nadrabiali ambicją(szczególnie Steed M.).Dlaczego im się wtedy chciało? 1.Nowy trener-nowa miotla-w perspektywie rewolucja kadrowa. 2.Ostatnia szansa na spełnienie wytycznych zarządu-czyli miejsce w pucharach(powszechnie było wiadomo,że w myśl planów przedsezonowych jak nie LM to chociaż miejsce w Uefa)3.Promocja własnej osoby,czyli łatwiejsza ewentualna zmiana klubu w letnim okienku(bo mówimy o okresie styczen-luty)…A obecnie?Nowi zawodnicy grający ze sobą kilka tygodni.Większość z piłkarzy transferowanych w lecie przechodzi okres tzw.:aklimatyzacji-nie tylko prywatnie ale i na murawie.Zamieszanie z Berbatovem-to chyba oczywiste.Wyszło na to,że „dzieci Ramosowej rewolucji” miały się nauczyć od podstaw filozofii gry w wykonaniu Juande.Tylko,że w jakim języku miał im to wyłożyć?Pozdrawiam

    Odpowiedz

Skomentuj ~w Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *