Planeta Wenger

No to wyobraźcie sobie, że Arsene Wenger nigdy nie pojawił się w Arsenalu. Że afera łapówkarska z udziałem George’a Grahama nie wyszła na jaw albo że Bruce Rioch nie pokłócił się z zarządem o transfery. Mniejsza nawet o to, co stałoby się z drużyną Kanonierów – rzecz w tym, że cały angielski futbol wyglądałby inaczej.

Kiedy miesięcznik „Four-Four-Two” z okazji wydania 150. numeru podsumowywał zmiany, jakie zaszły w tym czasie na Wyspach, za ich symbole uznał Jeana-Marca Bosmana, telewizję Sky, Erica Cantonę, Davida Beckhama, Romana Abramowicza i menedżera Arsenalu właśnie. Zabawne, bo pojawienie się w Anglii mało znanego Francuza (owszem, odnosił sukcesy w Monaco, gdzie grali m.in. Hoddle i Klinsmann, ale kto interesował się wtedy francuską piłką, no i po Monaco był epizod japoński…) nie zapowiadało późniejszych wydarzeń. „Arsene who?” – pytały brukowce, z typową dla siebie niechęcią do cudzoziemców, a piłkarze, których przyszło mu trenować, popatrywali spode łba. „Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, myślałem, że jest nauczycielem geografii” – opowiadał Lee Dixon. I wspominał, jak wtedy, latem 1996 r., poszli do Wengera z Tonym Adamsem poskarżyć się, że podczas okresu przygotowawczego za mało biegali i że w związku z tym w kluczowych momentach sezonu zabraknie im kondycji. Odpowiedział, że cały plan treningów opiera na badaniach naukowych, co ich bynajmniej nie przekonało – aż kilkanaście dni później poczuli gwałtowny przypływ energii i uznali, że wie, co robi.

Zbyteczne dodawać, że dziś prawie nikt z angielskich trenerów nie opiera przygotowań do sezonu na morderczym bieganiu, a zajęcia z piłką zaczynają się niemal od razu po powrocie z wakacji. Podobnie zmieniła się dieta piłkarzy – Wenger ma na tym punkcie prawdziwą obsesję, a w Nancy zaprosił nawet żony i przyjaciółki zawodników, żeby zrobić im wykład, jak powinno wyglądać odżywianie sportowca. Gdyby premier rządu Jej Królewskiej Mości zdecydował się powierzyć kwestie żywienia społeczeństwa duetowi Arsene Wenger-Jamie Olivier (jeśli nie znacie książek i programów tego ostatniego – polecam polecenie „Tygodnikowego” eksperta), problem otyłości zostałby rozwiązany, a sieci z hamburgerami musiałyby zbankrutować.

Zmian, jakie wprowadził Wenger, było oczywiście więcej. Jego piłkarzami zaczęli się zajmować nie tylko specjaliści od masażu, ale także osteopatii i akupresury. „Ludzie widzieli, że w 80. minucie wciąż gramy na pełnych obrotach – opowiadał David Seaman – więc na zgrupowaniach kadry pytali, jak my to do cholery robimy”. Podpatrywano stworzoną w Arsenalu sieć poszukiwaczy talentów. Szkoda, że nie do podrobienia wydaje się ofensywny futbol, z mnóstwem podań z pierwszej piłki, oszałamiającym przyspieszeniem, grą na małej przestrzeni… Thierry Henry mówił, że na londyńskich ulicach często słyszał „uwielbiam was oglądać, choć nigdy wam nie kibicowałem”.

Cały ten wywód sprowokowało oczywiście kolejne zwycięstwo dzieci Wengera w Pucharze Ligi (tym razem uczymy się nazwisk Jack Wilshere i Jay Simpson…) oraz felieton Rafała Steca, opublikowany w poniedziałkowej „Gazecie Wyborczej”. Jak zwykle u naszego ulubionego autora, wywód przeprowadzony jest błyskotliwie i spójnie, a przecież trudno się zgodzić z tezą generalną: że Wielki Innowator zbliża się do granicy, za którą zmieni się w nieszkodliwego dziwaka. Przecież to nieprawda, że Wenger „odmawia wydawania milionów wciskanych mu przez desperacko pragnących triumfów przełożonych” i to nieprawda, że wygrywa coraz rzadziej. Zgoda: tegoroczne porażki z Fulham i Stoke, podobnie jak niespodziewana strata punktów w derbach z Tottenhamem musiały ośmielić sceptyków tak samo jak relatywny spokój podczas letniego okienka transferowego. Z drugiej strony – że zacytuję sierpniowy „Przewodnik po Premiership” – czy nie tak samo było przed rokiem, kiedy Arsenal stracił Thierry’ego Henry’go? Kto się wówczas spodziewał, że czołowym bocznym obrońcą Premiership stanie się Bacary Sagna albo że tyle bramek zdobędzie Adebayor?

Wenger lubi chłopców, zgoda („Hey, Wenger, leave those kids alone” – śpiewają kibice rywali), ale jego przywiązanie do pracy z młodzieżą ma wymiar racjonalny. Pisałem już o przekonaniu, któremu dawał wyraz po zakończeniu poprzedniego sezonu, że na rynku transferowym nadchodzi czas zawodników-obieżyświatów, zmieniających kluby nawet co dwanaście miesięcy. Już dziś piłkarz, który chce odejść, zazwyczaj stawia na swoim: prezes woli dostać za niego pieniądze, zanim jego wartość spadnie, a trener woli pracować z zadowolonymi. Poza tym coraz wyższe płace będą wkrótce umożliwiać piłkarzom stosowanie tzw. escape route, wykupywanie własnych kontraktów i zmianę klubu przy bezsilności dotychczasowego pracodawcy. W tej sytuacji praca z młodzieżą wydaje się ważniejsza niż największy nawet budżet transferowy.

O swoich zastrzeżeniach do Wengera kilkakrotnie pisałem: 73 czerwone kartki w ciągu 12 sezonów to nieco za wiele jak na drużynę grającą piękny futbol, trudno też zliczyć incydenty, w których Francuzowi puszczały nerwy (podczas finału Pucharu Ligi 2007 np. zarzucał liniowemu… kłamstwo – za co zresztą nałożono na niego karę finansową). Faktem jest, że nie umie przegrywać: po porażce nie je, nie śpi i wścieka się na cały świat. A przecież za to, co zrobił i zrobi jeszcze dla angielskiej piłki, należą mu się pomniki – wcale się nie dziwię, że Ian P. Griffin nazwał odkrytą przez siebie planetoidę po prostu „Arsenewenger”.

Miałbym nawet ochotę napisać, że czas Wengera dopiero nadchodzi. Arsenal uporał się z budową stadionu, wpływy z biletów pozwalają stopniowo spłacać długi. A receptą na ostateczne ustabilizowanie składu może być coś, czego pierwsze zwiastuny oglądaliśmy we wtorkowym meczu z Wigan, a co kompletnie rozmija się ze stereotypem Wengera: tym razem większość zawodników pierwszej jedenastki Arsenalu stanowili Brytyjczycy. Aaron Ramsey jest Walijczykiem, Jay Simpson, Jack Wilshere, Mark Randall, Kieran Gibbs, Gavin Hoyte, Henri Lansbury to Anglicy – tych młodzieńców przejście do Barcelony czy Milanu nie będzie kusiło tak mocno jak Fabregasa czy Adebayora. Nie wykluczam też, że – jak na Brytoli przystało – nie będą nadmiernie filozofować przed bramką. W tej ostatniej kwestii akurat zgadzam się z Rafałem Stecem: gdyby w każdej akcji Arsenalu było o jedno podanie mniej, nikt by im nie podskoczył.

12 komentarzy do “Planeta Wenger

  1. ~zwz

    Wiadomości o śmierci Wengera nieraz już okazywały się przedwczesne. Mówiło się, że odejdzie jak David Dein odszedł z klubu i sprzedał udziały, albo przy kilku transferach, jakich sobie ponoć nie życzył. Jednak wróżenie jego zwolnienia tylko dlatego, że poległ ze Stoke i nie wygrał z Tottenhamem, choć na minutę pred końcem miał dwa gole przewagi, to paranoja. Menedżer Arsenalu zamknął zresztą usta krytykom wygraną z MU, o meczu z Wigan nie mówiąc (drużyna z Premeirship, było nie było, którą młokosy Wengera ośmieszyły. Ja też im nie kibicuję, ale uwielbiam na nich patrzeć.

    Odpowiedz
  2. ~kurek79

    Tym co mają krótką pamięć przypominam: w zeszłym sezonie idący jak burza Arsenal zaczął przegrywać od wiosny bo…się zmęczył. Warto o tym pamiętać w listopadzie, kiedy Kanonierzy potrafią zachwycić bo mają jeszcze dużo sił. Tak mozna wygrać efektownie kilka meczy, ale nie tytuł. Proponuję wrócić do tematu w pod koniec marca. Kiedy swego czasu Alan Hansen powiedział pod adresem Fergusona, że młodzieżą nic się nie wygra, ten odpowiedział w owym sezonie Mistrzostwem i Pucharem Anglii. Ale Fabregas, Nasri, Sagna czy Bendtner o takiej regularności na razie mogą pomarzyć…

    Odpowiedz
    1. ~kkogut

      Nie przekonałeś mnie. Jakby porównać składy, to Arsenal wysiada przy Manchesterze, Chelsea i Liverpoolu. Kogo byś wziął z tej drużyny do swojej jedenastki w Fantasy Leauge albo w FM? Fabregasa, zgoda, i jeszcze kogoś? Przecież to jest kosmos, że oni są wciąż w czubie, wygrywają z najlepszymi itd. Pod koniec marca… będą wyżej niż Liverpool :-)No i mamy koniec świata – autor bloga jest kibicem Kogutw, a wynosi pod niebiosa Kanoniera…

      Odpowiedz
      1. ~mewstg.blox.pl

        Co by nie mówić to Arsenal pozostanie wielki tak długo jak ludzie będa chcieli go ogladać. Czy komuś sie to podoba (mnie np. strasznie nie), czy nie podoba, to jest to druzyna oryginalna, tak jak oryginalny jest Milan ze swoimi dziadkami i MilanLabem. Z Wengerem jest trochę tak jak z pewnym Węgrem, który sam (w sensie nie posłałi ch do szkoły) wychowywał swoje córki i zrobił z nich dwie arcymistrzynie szachowe. Kiedy zarzucono mu zdolności, dziedziczność genów itd. postanowił adoptować dziecko z Afryki i powtórzyc eksperyment. Wengerowi zarzucano np. „francuską kolonię”, którą rzeczywiście Arsenal był, ale ostatnia wolta w stronę Wyspiarzy pokazuje, ze odpowiednio prowadzeni, zdolni piłkarze sa wszedzie. Nie wiec żyje nam AW 100 lat, niech dalej nic nie wygrywa, niech przegrywa w ostatnich minutach, niech dalej fajnie sie jego zespół ogląda.

        Odpowiedz
      2. ~my

        Może jeszcze Adebayora. Ale to o niczym nie, ew. o tym, że Arsenal to drużyna. Wyłącz z Chelsea Lamparda albo z Live Gerrarda i bieda.

        Odpowiedz
      3. ~yeahyeah

        Jesteś niedorozwinięty albo wybitnie nie znosisz Arsenalu. Sagna, Clichy, Fabregas, Van Persie, Adebayor, Nasri, Rosicky, Walcott, może nawet Toure. To są zawodnicy z najwyższej półki. Naprawdę, Ci, którzy znają się choć trochę na piłce nożnej, wiedzą, że nazwiska nie biegają na boisku (Ballack, Deco, Drogba, Scholes, Giggs, Berbatow), tylko żywi piłkarze. Popatrz nawet na zestawienie najlepszej jedenastki poprzedniego sezonu. Ilu jest zawodników Arsenalu? 4! A ilu z Chelsea? 0. Ilu z MU? 3. Z Liverpoolu? 2. Nie potrzeba większych dowodów na klasę zawodników AFC…

        Odpowiedz
        1. ~kkogut

          Arsenalowi rzeczywiście nie kibicuję, ale to chyba nie znaczy, że coś ze mną nie tak, kolego. Szacunek żywię dla Wengera wielki także dlatego, że miał tych czterech piłkarzy w jedenastce sezonu. Ale doceniając ich nie uważam ich za marketingowy i rzeczywisty top topów. Kryterium: po kogo może przyjść Barca albo Real, kto jest galaktyczny. I wydaje mi się, że z tych, co wymieniasz, nikt poza Fabregasem. Już nie mówię, że Rosicky nie dodtknął piłki od wielu miesięcy, Nasri przyszedł dopiero co, Van Persie świetne występy przeplata zachowaniami głupawymi, Toure nie mieści się w składzie, a Clichy zawalił kuriozalnego gola w meczu z Tottenhamem.Ale przecież szanuję ogromnie Wengera i podziwiam tych piłkarzy, bo choć nie stali się megagwiazdami, to grają świetnie w piłkę. Tyle chciałem powiedzieć, więc mnie nie obrażaj 🙂

          Odpowiedz
  3. ~konrado

    nie warto tak spekulowac.. Do dziś Aresnal nie jest dobrym klubem.. To co miało się wydarzyć już się wydarzyło.. A teraz to już historia.. Teraz to trzeba grać .. i wygrywac.. Co Arsenalowi łatwo nie przychodzi..

    Odpowiedz
    1. ~Number 9

      „Do dziś Arsenal nie jest dobrym klubem”? Nie rozumiem, jak można tak pisać. Od lat w pierwszej czwórce, od lat w Lidze Mistrzów (nie tak dawno po zaciętym meczu przegrali finał z Barceloną), od lat sprzedaje piłkarzy największym i wychowuje nowych jeszcze lepszych. Ma świetnego trenera, największy klubowy stadion w Londynie, wypełniany co tydzień po brzegi (niech się schowa Stamford Bridge). Nie widziałeś, jak pojechali z Manchesterem? Nie musisz im kibicować, ale musisz pogodzić się z FAKTAMI.

      Odpowiedz
      1. ~zalpatrzec

        Owszem, sa wielkim klubem, ale do swiatowych poteg im brakuje. Wenger przesadza z tymi mlodymi, nie wiem co on chce udowodnic w ogole. Chyba ze przyjal taka droge jako marketing, temat jego „dzieciakow” wzbudza na pewno duze zainteresowanie, na pewno zdobyl sobie tym niemala rzesze kibicow. Mnie jednak czesto boli ogladanie arsenalu, ci biedni pilkarze graja czesto na 150% mozliwosci, a w dalszej czesci sezonu jak polowa ich pada przez kontuzje i sa wszyscy wymeczeni to po prostu zal patrzec

        Odpowiedz
  4. ~niczym

    a właśnie, panie Michale, jak Panu idzie w Fantasy Football? I czy przypadkiem w I Predict The Score też się pan bawi?pozdr

    Odpowiedz

Skomentuj ~niczym Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *