Zwykle staram się żyć w przekonaniu, że futbol jest nauką ścisłą. Niby zdarzają się sensacje, niby jakieś Barnsley eliminuje Liverpool i Chelsea z Pucharu Anglii, ale ostatecznie prawie zawsze wygrywa ten, kto powinien (co nie oznacza, broń Boże, Niemców…). Na takie zwycięstwo zaś prawie zawsze składają się elementy, które da się wcześniej wypracować: świetne przygotowanie fizyczne, dobrze dobrana taktyka, perfekcyjna informacja o słabych stronach rywala, starannie przećwiczony stały fragment gry…
Ba, gdyby tak było, gdyby futbol był nauką ścisłą, Juande Ramos wciąż prowadziłby Tottenham i zajmowałby z tą drużyną miejsce w czołówce Premier League. Mam nieustający kłopot z historią angielskiej klęski tego trenera, bo kiedy patrzyłem, jak kierowany przez niego zespół przegrywa mecz za meczem, odnosiłem wrażenie, że przyczyny niepowodzenia w ogromnej mierze leżą w braku pewności siebie dobrych skądinąd piłkarzy, którym raz-drugi powinęła się noga i którzy nie potrafią już po tym normalnie iść przed siebie. Owszem: niełatwo się gra bez dwóch świetnych napastników, którzy nagle postanowili odejść – to tłumaczy wiele, ale przecież nie wszystko. Powtórzę, co powiedziałem o Ramosie w wywiadzie dla Realmadrid.pl: „Do Tottenhamu przychodził jako jeden z najlepszych trenerów świata i jednym z najlepszych trenerów świata pozostał”. Jak ujmuje to Guillem Ballague, dziennikarz nie od dziś cieszący się zaufaniem szkoleniowca Realu – jego jedynym błędem było zbyt długie zapoznawanie się ze specyfiką brytyjskiej kultury piłkarskiej. Cokolwiek to znaczy, hm…
Zabawne, że Real w tym czasie niezwykle przypominał Tottenham: nie było komunikacji między trenerem Schusterem i drużyną, a w związku z tym nie było wspólnego pomysłu na grę – nic nie było, jak dobitnie ujmuje to Ballague. Zabawne też, że przenosząc się do Kastylii Ramos najwyraźniej nie zmienił metod pracy: gołym okiem widać, że jego nowi podopieczni zrzucili kilka kilogramów i że mają więcej sił na bieganie. Dużo porządniej, zwłaszcza dzięki przyjściu Diarry, wygląda defensywa. Arjen Robben otrzymał wolną rękę w szukaniu sobie miejsca na boisku i przypomina wreszcie piłkarza, który nie tak dawno zawojował Premiership. Seria dziewięciu zwycięstw z rzędu – nawet jeśli zazwyczaj skromnych – przełamała coś w głowach piłkarzy (znowu w głowach…).
O ile jeszcze parę miesięcy temu Królewscy wydawali się idealnym rywalem dla rozpędzonego Liverpoolu, teraz idealnym rywalem dla rozpędzonych Królewskich wydaje się Liverpool. Tu znów dotykamy tematu zamieszania wywołanego przez Rafę Beniteza w tych odległych czasach, kiedy jego zespół zajmował pierwsze miejsce w tabeli Premiership. Nie wiem, czy tamta tyrada miała wpływ na morale zawodników, czy może w klubie panuje atmosfera niepewności w związku z przedłużającymi się w nieskończoność rozmowami kontraktowymi Beniteza (podpisze? zostanie na dłużej? przyjdzie nowa miotła?). W każdym razie w przypadku kolejnego niepowodzenia Hiszpana nie będą mogły tłumaczyć kontuzje kluczowych graczy, bo i Gerrard, i Torres są zdrowi.
Futbol nie jest nauką ścisłą. Czekamy na dzisiejsze mecze właśnie dlatego, że poza taktyką, przygotowaniem kondycyjnym, stałymi fragmentami gry i analizą słabych stron rywala, są jeszcze podteksty: Benitez chciałby coś udowodnić Realowi, w którym pracował jako asystent Vicente del Bosque i który być może – wiele zależy od losów tego dwumeczu – będzie jego kolejnym pracodawcą. Ramos chciałby coś udowodnić całej Anglii. Ranieri – to już o meczu w Londynie – ma porachunki z Chelsea.
Juande Ramos zawsze uchodził za perfekcjonistę. Z wywiadów, jakie z nim czytałem, wyłania się obraz realisty: nawet kiedy zwalniano go z Tottenhamu, mówił, że nie ma do nikogo pretensji i że z punktu widzenia klubu było to bardzo rozsądne posunięcie. Z angielskich przygód perfekcjonisty-realisty wyciągnąć można jeszcze jeden morał: warto się uczyć języków obcych.
DOPISANE PO MECZU:
Jakoś po godzinie gry zaczęło mnie męczyć przekonanie, że czegoś tu brakuje. Przez następny kwadrans zastanawiałem się, czego, aż wreszcie zrozumiałem: obie drużyny praktycznie nie prowokowały rzutów wolnych i rogów. Jak gdyby wiedziały, że z akcji nic złego tu się stać nie może, ale ze stałego fragmentu…
Rozczarowani? Ja bawiłem się nieźle, jak zawsze, kiedy oglądam Liverpool w europejskich pucharach. Wielkie brawa dla Beniteza, na którym podświadomie położyłem krzyżyk. Brawa nie tyle nawet za wynik, co za lekcję rozgrywania meczu wyjazdowego, a mówiąc konkretniej: za sposób, w jaki potrafił zneutralizować ofensywę Realu. Nie przypominam sobie w ostatnich miesiącach drugiego meczu, w którym Raul i Higuain byliby tak mało przy piłce. Ramos, spodziewając się w środku zapory Mascherano-Alonso, próbował wprawdzie zmusić swój zespół do gry skrzydłami, ale z rezultatem mizernym; zawiódł zwłaszcza Arjen Robben, tym razem w wydaniu „jeźdźca bez głowy”, ustawionego w dodatku przy prawej linii.
Napisałem wcześniej, że Ramos jest realistą. Oznacza to, że zdaje sobie pewnie sprawę, iż najprawdopodobniej zaprzepaścił szansę na pozostanie w Madrycie dłużej niż do wakacji. A czy jego następcą może być Benitez? Ramos pamięta pewnie, jak eliminując Tottenham z Pucharu UEFA załatwił sobie pracę w Londynie…