Derby po mojemu

1. Przed czterema laty włożyłem wiele wysiłku w zdobycie pewnego filmu, którego następnie… nigdy nie obejrzałem. To zresztą nie jedyny przypadek tego typu: mam na płytach kilka meczów, do których mimo szczerej woli nie zdołałem wrócić – fragmenty jednego z nich zamykają skądinąd wspomniany film, noszący tytuł, hmm, „Arsenal Classic Victories Over Spurs”.

Zdecydowanie zbyt często wracam natomiast do „Futbolowej gorączki”. Czy dlatego, że Nick Hornby opisuje nie tylko swoją długą drogę do dojrzałości, ale także długą drogę Arsenalu do mistrzostwa Anglii? Dodajmy: drogę przez mękę, przez odejścia lub kontuzje kluczowych zawodników albo niespodziewane i niezrozumiałe porażki w wygranych, wydawałoby się, meczach…

Tamto mistrzostwo Kanonierzy zdobyli w roku 1989 r., czyli w czasie, kiedy zaczynała się moja własna droga przez mękę. „W tym sezonie Arsenal zaprzepaścił wszystkie szanse na tytuł mistrzowski przed listopadem, nieco później niż zwykle” – powiada w pewnym momencie Hornby, w innym zaś: „gdy to piszę, zdążyłem już dwadzieścia dwa razy zaznać goryczy porażki w Pucharze Anglii”, a ja zbyt dobrze wiem, co mówi, bo również zaznaję goryczy porażki przez dwadzieścia dwa lata.

Jedno z tych nieobejrzanych ponownie spotkań to pierwszy mecz Tottenhamu pod wodzą Martina Jola, w listopadzie 2004, wygrany przez Arsenal na wyjeździe 4:5. Inne, zakończone remisem 2:2, wywalczonym zresztą przez Tottenham w ostatnich minutach, odbyło się pół roku wcześniej i dla Kanonierów oznaczało celebrowanie na White Hart Lane kolejnego mistrzostwa Anglii. Futbol jest okrutny…

 

2.  Są oczywiście także takie mecze, po które sięgam chętniej; mam zresztą wrażenie, że w ostatnich latach pojawiają się one jakby częściej i że w tym sensie rację mają ci przedstawiciele obozu Tottenhamu (a także obserwatorzy niezależni), którzy mówią, że dystans między drużynami się zmniejszył. Np. pogrom w półfinale Pucharu Ligi sprzed dwóch lat (niejedno z forów kibiców Tottenhamu od tamtej pory używa ortografii „Ar5ena1”) albo wyjazdowy mecz derbowy sprzed roku, zakończony remisem 4:4; mecz, w którym David Bentley zdobył jedną z najpiękniejszych bramek w historii tych spotkań (choć pamiętam, cholera, także gola Henry’ego po solowej akcji rozpoczętej przed własnym polem karnym, w sezonie 2002/03…). Otóż tak właśnie, David Bentley: człowiek, którego niedługo wcześniej uważano za następcę Davida Beckhama w reprezentacji Anglii, i człowiek, który niedługo później stracił miejsce w pierwszym składzie Tottenhamu, a ostatnio pojawiał się w mediach w kontekście rozbitego po pijanemu samochodu…

W tamtym meczu Arsenal był wyraźnie lepszy, miał gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki i na minutę przed końcem prowadził 4:2, a przecież dał sobie wydrzeć zwycięstwo…

 

3. Wygląda na to, że pewne rzeczy się nie zmieniają: również w niedawnych meczach z AZ Alkmaar i z West Hamem Kanonierzy pokazali, że wciąż nie potrafią zachowywać zimnej krwi i zamiast bronić korzystnego rezultatu myślą o strzeleniu kolejnej bramki, aby za chwilę bramkę stracić. Ale czy właśnie nie za taką filozofię gry uwielbiają ich miliony?

Są zresztą rzeczy, które się zmieniają. Arsenal w tym sezonie imponuje skutecznością nie tylko po akcjach typu „sto podań z pierwszej piłki”, ale także ze stałych fragmentów gry: Gallas i Vermaelen straszą w polach karnych kolejnych przeciwników, strzelając gole po wolnych i rogach. A że, jak powszechnie wiadomo, Tottenham w takich sytuacjach nie bardzo umie się bronić…

 

4. Tak, to jasne: Kanonierzy i tym razem są murowanym faworytem. Grają u siebie, a poza Walcottem wszyscy ich najlepsi piłkarze są zdrowi (wiem, oczywiście, że leczą się Rosicky, Denilson i Fabiański, ale w odróżnieniu od Anglika żaden z nich nie musiałby być zawodnikiem wyjściowej jedenastki). Co innego w Tottenhamie: utrata kontuzjowanych Modricia i Lennona, oraz pauzującego za czerwoną kartkę Defoe’a, to utrata piłkarzy niezastępowalnych, a w dodatku odpowiadających w tej drużynie za grę szybką i niebanalną. Jakkolwiek przykro to mówić (a zwłaszcza: oglądać), kibicom gości pozostaje liczenie na celne dośrodkowania ekspresowo przywróconego do łask Bentleya, a później – na wygrane pojedynki główkowe Petera Croucha i, ewentualnie, na błędy któregoś z nie do końca przekonujących bramkarzy Kanonierów…

W kwestii taktyki trudno się po tym meczu spodziewać jakichkolwiek niespodzianek: Arsenal ustawiony w systemie 4-3-3, kiedy trzeba przechodzącym w 4-5-1, z Arszawinem, van Persiem i może Bendtnerem z przodu, Tottenham w 4-4-2, z wysuniętym Crouchem i schodzącym czasem do drugiej linii Keanem. Gospodarze wymieniający mnóstwo szybkich podań i usiłujący rozciągnąć grę jak najszerzej, goście stawiający na długą piłkę do wysokiego napastnika, próbującego samemu uderzać, bądź zgrywającego na strzał któremuś z kolegów… Do tego kluczowy pojedynek w środku pola: Fabregas-Palacios. Tak jak w ubiegłym roku coś do udowodnienia Wengerowi miał niechciany przez niego Bentley, tak teraz może to być właśnie reprezentant Hondurasu, który przed dwoma laty, zanim podpisał kontrakt z Wigan, był na testach w Arsenalu.

 

5. Notoryczny pesymista (a może należałoby powiedzieć: realista?), zaczytany w dodatku w pisarzu-reprezentancie drugiego obozu, podziwiający pracę Arsene’a Wengera i uwiedziony stylem gry jego piłkarzy, spodziewa się więc zwycięstwa Arsenalu. Choć ma zarazem nadzieję, że kluczowy dla szczelności defensywy Tottenhamu kwartet Gomes-King-Woodgate-Palacios utrudni gospodarzom zadanie na tyle, że zamiast śmiechu z ich obozu będą dobiegać po meczu niechętne komplementy.

Chociaż… Do licha, przecież to są derby. Od tygodnia w pubach, sklepach i biurach północnego Londynu nie mówi się o niczym innym. Przed nami mecz o sześć punktów, mecz o pozostanie w pierwszej czwórce, mecz, w którym (czy naprawdę napisałem, że trudno się spodziewać jakichkolwiek niespodzianek?) wszystko się może zdarzyć… Czuję, jak znów ogarnia mnie futbolowa gorączka.

 

6. A skoro dziś zaczyna pracę nowy trener reprezentacji Polski, przypomina mi się wywiad z asystentem trenera poprzedniego. Zaraz po objęciu posady przez Leo Beenhakkera Rafał Ulatowski mówił dziennikarzowi „Rzeczpospolitej” o swojej fascynacji piłką angielską i o tym, że jeśli kiedyś napisze książkę, da jej tytuł „Moje życie zależne od 90 minut”. To też a propos futbolowej gorączki. Przez 90 minut na Emirates może się niejedno wydarzyć…

9 komentarzy do “Derby po mojemu

  1. ~fan.sport

    Świetny wpis, jak zwykle…Wydaje mi się, że Cię rozumiem. Ileż to razy nie odnosiłem bliźniaczych odczuć w stosunku do MU (ba… będąc kiedyś, kiedyś, kiedyś wczesnym nastolatkiem, Diabły były moim ulubionym zespołem z Anglii – na szczęście szybko przekonał mnie do siebie Wenger). Do dnia dzisiejszego patrzę w stronę United z zazdrością widząc biegającego po boisku Giggsa. Takich ludzi chciałoby się mieć po swojej stronie…Ku pokrzepieniu serca(a Twojego) – Arsenal w ostatnich latach mimo słabszej sytuacji kadrowej, chwilowego kryzysu czy innych niedogodności wielokrotnie potrafił ugodzić Fergusona dotkliwie.Choć z drugiej strony (uwierz starałem się to pominąć lub chociaż ubrać to w delikatny ton, bez perwersyjnej uciech) od przyjścia Wengera nie zanotowaliśmy w lidze porażki z Tottenhamem. Oczywiście z własnego punktu widzenia wszystko wygląda nieco inaczej; mój patriotyzm rysuje się nieco inaczej.Chciałbym także nawiązać do klimatu tych meczów. Byłbym nieszczery pisząc, że wiem, czuję i widzę te mecze jak londyńczycy z północy stolicy (dając za przykład choćby Hornby’ego). Z perspektywy Polski człowiek nie może z dnia na dzień wyrobić sobie takiego pokładu energii w dniu takiego meczu. Widzę jednak (nie mam pojęcia czy jest to wynikiem samonakręcającej się, emocjonalnej przynależności do grupy fanów Arsenalu), że z roku na rok coraz bardziej wtapiam się w ten klimat. Nigdy specjalnej nienawiści do Tottenhamu nie miałem. Niemniej wrażliwym punktem (który zawsze wyświetla mi się przed oczyma z okazji kolejnych spotkań derbowych) jest akcja bramkowa, jaką przeprowadził Tottenham w 2006 roku na naszym stadionie. Po zderzeniu się z Silvą na murawie leżał Eboue. Wtedy Spurs przeprowadzili akcję lewym skrzydłem i Kean strzelił gola. Pamiętne „nosio nosio, brzusio brzusio” Wengera i Jola. Tak, to mi jakoś utkwiło mocno w pamięci i pozwoliło patrzyć na Spurs krytyczniej. Jutrzejszy dzień rozplanowywałem od tygodnia. Nikt i nic nie może mi przeszkodzić w obejrzeniu spotkania – tak jest ono da mnie ważne. Remis (4:4) z minionego sezonu przetrawiałem kilka dni.

    Odpowiedz
  2. ~Pawlaczek

    Jako kibic Arsenalu muszę niewątpliwie przyznać, iż dystans między dwoma klubami faktycznie jakby się zmniejszał – głównie za sprawą Spursów, którzy sukcesywnie, z roku na rok zbliżają się do czołówki ligi angielskiej. Za to należą się słowa uznania.Co do jutrzejszego spotkania, to daleki jestem od optymizmu. Mimo, iż w kadrze Tottenhamu brakuje kilku czołowych zawodników, to często opisywany przez Pana „gen autodestrukcji” Arsenalu nie daje mi spokoju. Szczególnie martwiąca jest sytuacja w bramce Kanonierów – nie ukrywam, iż chętnie zobaczyłbym w tak ważnym meczu doświadczonego Almunie, ale wszystko wskazuję na to, że Wenger postawi na Mannone. Oby nie skończyło się tak, jak w zeszłotygodniowych derbach Londynu…Jakby nie było, życzę jutro powodzenia i mam nadzieję, że doczekamy się nie lada widowiska 🙂

    Odpowiedz
    1. ~lukeroux

      Ja jestem spokojny o wynik, pilkarze Arsenalu po meczu 4:4 wyjdą na murawę z zadaniem upokorzenia kogutów co mam nadzieję się stanie. W domu mamy teraz swietny rekord i wątpie, ze oslabieni Spurs będą w stanie strzelić więcej niż 3 bramki bo to, że Arsenal dzisiaj postrzela jest dla mnie pewne :). Nie zniose znowu widoku Tottenhamu cieszącego sie po remisie jak to zwyciestwie ligi, ale Kanonierzy czuja pewnie to samo.

      Odpowiedz
  3. ~highbury1913

    Thierry Henry powiedział w jednym z wywiadów że pierwsze co sprawdzał, po opublikowaniu terminarza to to kiedy grają z Tottenhamem. Wielu kibiców obu drużyn robi podobnie co tylko świadczy o tym jak ważny jest to dla nich mecz. Podobnie jak Pan, mam mecze ze spursami do których chętnie wracam. Dzień przed meczem wyciągam starego VHS z meczem z 1996 (3:1) i ogladam fantasyczną bramkę Adamsa a potem rewelacyjny gol Bergkampa, o cudownej asyscie Wrighta nie wpominając, oczywiście głosniki na maxa bo kibice byli wtedy niesamowici a atmosfera nioepowtarzalna. Uśmiecham sie widząc red. Twarowskiego w długich włosach :). Potem oglądam te bramki drugi raz, trzeci, aż w końcu w pełni usatysfakcjonowany idę spać i mam kolorowe sny. Inne wspomnienie: jakies 15 lat temu Canal + przeprowadza pierwszą transmisję z Premier League i czywiście pokazują derby północnego Londynu. Chcąc koniecznie nagrać ten mecz, biorę magnetowid wsiadam do tramwaju i jadę do babci mojej narzeczonej. Tyle zachodu tylko dlatego że u mnie na Targówku Canal+ odbierał fatalnie. Sam mecz rozczarował, 0:0 po dość nudnym spotkaniu(tak to zapamietałem) ale ważne jest to że miałem okazję po raz pierwszy w życiu obejrzeć mecz ligowy ukochanej drużyny. A teraz siedzę w pracy i kombinuję co tu zrobić by znaleźć się w domu o 13,45, jak się nie uda to pozostanie transmisja audio, dobre i to bo kiedyś takich możliwości nie było.

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Mam nadzieję, że Ci się udało. Dzięki za garść osobistych wspomnień. Świetnie znam i rozumiem takie stany: podróżowanie przez całe miasto, a nawet z miasta do miasta, żeby zdążyć na mecz, przeżywanie go w przeddzień i dzień po, wyłażenie na dach do anteny, żeby poprawić odbiór… A potem nagrywanie meczu i, jeśli wynik był zadowalający, oglądanie w kółko powtórek. Doświadczenie uniwersalne, niezależne od tego, komu kibicujesz.

      Odpowiedz
  4. ~taxi_rock

    Arsenal: Almunia, Sagna, Gallas, Vermaelen, Clichy, Fabregas, Song Billong, Diaby, Bendtner, van Persie, Arshavin. Tottenham: Gomes, Corluka, King, Bassong, Assou-Ekotto, Bentley, Huddlestone, Palacios, Jenas, Keane, Crouch. Mamy składy. Czy dziś Spurs po raz 65 z rzędu nie wygrają meczu na terenie ekipy z Top4 ?

    Odpowiedz
    1. ~taxi_rock

      powtórka finalu sprzed roku, no i Ade znów przeciwko Arsenalowi. Szkoda, że na wyjeździe gra Arsenal bo może być problem z awansem. Spurs nie istnieli w dzisiejszym meczu. Bardzo łatwa wygrana Gunners, jakby jeszcze Diaby i Eduardo lepiej pocelowali, to byśmy mieli dziś rzeź niewiniątek.

      Odpowiedz

Skomentuj ~Pawlaczek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *