Rooney i Nani w 3D

Gdyby pewne słowa nie zostały wcześniej wypowiedziane przez kogoś innego, chciałoby się je wymyślić i zapisać samemu. Kiedy Martina O’Neilla po historycznym zwycięstwie jego drużyny na Old Trafford zapytano, czy mecz sprawił mu frajdę, odpowiedział, że od dwudziestu lat żaden mecz nie sprawił mu frajdy.

No dobra, zdanie to można byłoby odrobinę poprawić, bo przecież zdarza mi się czasem bezinteresownie cieszyć z bycia widzem neutralnym, co – jak przypuszczam – menedżera Aston Villi nigdy nie dotyczy, bo oglądając albo przygotowuje się do kolejnego meczu, albo analizuje taktyczne nowinki, albo rozważa, czy któryś z występujących na boisku piłkarzy nie pasowałby do jego drużyny. Rzecz w tym, że nie od dwudziestu lat, ale odkąd pamiętam nie sprawił mi frajdy żaden mecz zespołu, któremu kibicuję.

Ale w dniu dzisiejszym nie występowałem w roli kibica, więc spotkanie Arsenalu z Manchesterem United dostarczyło mi znakomitej odtrutki na wcześniejsze frustracje. Telewizja SkySports zapowiadała, że mecz na Emirates będzie pierwszą w historii futbolu transmisją w technologii 3D i trzeba przyznać, że wybrała najlepiej, jak mogła. Żadne tam piłkarskie szachy, zakończone marnym 1:1, żaden (jak mówił Arsene Wenger po sierpniowej porażce na Old Trafford) antyfutbol: gra od bramki do bramki, świetne tempo, bajeczna technika i niezapomniane gole. Gdyby po czymś takim Sky podniosła cenę dekoderów, protesty nie byłyby przesadnie głośne.

Fot. AFP/Onet.pl

Jest kilka poziomów, na których można mówić o tym spotkaniu. Po pierwsze, poziom drużyn: Manchester United wreszcie w tym sezonie przekonujący bez żadnych „ale”, i to mimo mocno osłabionej defensywy (bez Ferdinanda i Vidicia) oraz z rozczarowującymi do niedawna Parkiem i Nanim ustawionymi po bokach pięcioosobowej drugiej linii (do Berbatowa na ławce podczas arcyważnego meczu zdążyliśmy się już przyzwyczaić). Arsenal z kolei po raz kolejny brutalnie obnażony przez rywala z czołówki – i w niedawnym meczu z Chelsea, i w meczu z MU miało się wrażenie oglądania chłopców przeciwko mężczyznom (a przecież przegrywali także z Manchesterem City…).

Po drugie, poziom poszczególnych piłkarzy. Tu wypada kolejny raz zauważyć, że Kanonierzy od lat nie mają dobrego bramkarza, postawić kropkę, a w kolejnym zdaniu przejść do zachwytów nad pewnym Portugalczykiem. O Naniego spieraliśmy się trochę pod przedostatnim wpisem, bo pochwaliłem go już za występ w półfinale Ligi Mistrzów – tym razem rozegrał najlepszy mecz w historii swoich występów w Anglii, choć tym, którzy mówią, że nie ma co tęsknić za Ronaldo, warto przypomnieć, że był to raczej wyjątek niż reguła. Rooneya od miesięcy wychwalają wszyscy dookoła i pewnie wszyscy zauważyli, w jakiej odległości od własnego pola karnego się znajdował, gdy rozpoczynał akcję, którą za kilka sekund miał zakończyć bramką – jeśli dziś można otworzyć jakiś nowy wątek, to tylko taki, czy najlepszy strzelec Manchesteru (i całej ligi) powinien przejąć opaskę kapitana reprezentacji Anglii po Terrym, oskarżanym o zdradę małżeńską i romans z przyjaciółką kolegi z drużyny. Henry Winter zapowiadał mecz jako pojedynek anioła i diabła (czerwonego), czyli Fabregasa i Fletchera, i w pewnym sensie się nie pomylił: pojedynek, owszem, był, tyle że jednostronny. Szkot poradził sobie z Hiszpanem, a co odebrał, dalej ekspediował Carrick w stylu, z jakiego pamiętamy go jeszcze z Tottenhamu (patrz gol numer jeden i trzy). Ogrywany we środę przez Bellamy’ego Rafael tym razem dał sobie radę (inaczej niż tak zazwyczaj chwalony Clichy po przeciwnej stronie: z Nanim poszło mu jeszcze gorzej niż całkiem niedawno z Ashleyem Youngiem…), podobnie jak Evans, ale skalę problemu, przed którym stali, najlepiej podsumował Lee Dixon, mówiąc, że równie dobrze on mógłby dziś zagrać w obronie Manchesteru.

Po trzecie, poziom trenerów. Taktyka, jaką przyjął Alex Ferguson, była w gruncie rzeczy prosta (pobić rywala szybkim kontratakiem, nastawiwszy się na odbiór piłki tam, gdzie piłkarze Arsenalu zwykle wymieniają ją najchętniej: tuż przed polem karnym drużyny, którą akurat oblegają), w związku z tym uznanie budzą przede wszystkim decyzje personalne, zwłaszcza ta o pozostawieniu w wyjściowej jedenastce Naniego i dołożeniu mu po przeciwnej stronie Parka – w pierwszym odruchu wielu z nas wskazałoby raczej na Valencię i Giggsa. A Arsene Wenger powinien pluć sobie w brodę, że zbudował zespół, który owszem, potrafi bajecznie grać do przodu, ale z zabezpieczeniem tyłów wciąż ma gigantyczne kłopoty. Zważmy: do składu wrócił Song i choć do niego akurat można mieć najmniej pretensji, to ilość wolnego miejsca, jakie Kanonierzy zostawiali Czerwonym Diabłom było czymś rzadko spotykanym nawet jak na standardy drużyny dumnej z tego, że gra otwartą piłkę i niespecjalnie przejmuje się pressingiem.

Jedno tylko w takich przypadkach nie przestaje mnie dziwić: kibice wychodzący z Emirates na 15 minut przed końcowym gwizdkiem. Może im też żaden mecz od dwudziestu lat nie sprawił frajdy? To akurat świetnie rozumiem: sam przeżywałem katusze podczas wczorajszego spotkania Tottenhamu z Birmingham. Nie żeby „moi” byli słabi: przeciwnie, przez ponad 90 minut był to popis rozgrywania meczu wyjazdowego, z rozsądnie zabezpieczoną defensywą (świetny Palacios) i długimi okresami utrzymywania się przy piłce jako kluczem do wyprowadzenia akcji ofensywnych, z których przynajmniej jedna miała się zakończyć golem. Nie żebym przed meczem ze świetnie grającą w ostatnich miesiącach drużyną nie wziął w ciemno remisu. Nie żebym nie był pod wrażeniem jej znakomicie zorganizowanej i ofiarnej defensywy (czy ktoś policzył, ile strzałów piłkarzy Tottenhamu zablokowano?). Nie żebym nie doceniał decyzji personalnych Harry’ego Redknappa – zwłaszcza tej o pozostawieniu w wyjściowej jedenastce Davida Bentleya po jego dobrym występie przeciwko Fulham. Ot po prostu: kibicowanie ze swojej natury naraża cię na takie doświadczenia jak to z 91. minuty, kiedy niewytłumaczalna chwila gapiostwa rujnuje cały wcześniejszy wysiłek, a przecież i w ciągu tych 90 minut nie mogłeś się przecież ani na moment rozluźnić. Jest tak, jak napisał kiedyś Nick Hornby i jak sami wiecie aż za dobrze: naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie. Co nie zmienia faktu, że jego psim obowiązkiem jest wysiedzieć do końca.

Chociaż tyle, że nie jestem fanem Portsmouth. W niedzielne południe przeczytałem na stronie BBC retoryczne pytanie: jeśli Wasz klub zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, nie płaci pensji w terminie (już po raz czwarty w ciągu ostatnich pięciu miesięcy), jest skarżony przez dawną gwiazdę o zaległe pieniądze (chodzi, cóż za niespodzianka, o Sola Campbella), nie może kupować żadnych nowych piłkarzy (Premier League zezwoliła wyłącznie na wypożyczenia lub wolne transfery), musi sprzedawać nie tylko swoich najlepszych (Younes Kaboul wrócił właśnie do Tottenhamu), ale także ledwo przeciętnych zawodników, żeby przetrwać najbliższe tygodnie, jego strona internetowa przestaje działać w związku z niezapłaconymi rachunkami, sąd wszczyna postępowanie upadłościowe i nawet premier wypowiada się krytycznie na temat skali zadłużenia (już od siebie wydłużmy tę listę o to, że piłkarzy sprzedaje się bez wiedzy menedżera i odpowiedzialnego dotąd za te kwestie dyrektora, i o to, że w poprzednim meczu nie zdołali zapełnić ławki rezerwowych, bo nie mieli siedemnastu zdolnych do gry zawodników) – otóż jeśli Wasz klub przeżywa takie właśnie kłopoty, to jakie jest ostatnie miejsce, gdzie chcielibyście się znaleźć?

Stadion najbogatszego klubu świata, odpowiadał Jonathan Stevenson. A przecież, do cholery, przed ponad 40 minut Portsmouth walczyło z Manchesterem City jak równy z równym, ba: grało lepiej od gospodarzy i miało lepsze okazje. Później jednak straciło gola ze spalonego, co doprawdy podsumowuje kłopoty, jakie przeżywa, a kilka minut później zostało dobite golem do szatni.

Czy Portsmouth zdoła się jeszcze podnieść? Jutro będziemy trochę mądrzejsi: zobaczymy, czy klub dla ratowania budżetu sprzeda kolejnych piłkarzy i czy znajdzie straceńców, którzy zgodzą się przyjść na ich miejsce. To jednak będzie temat, który otworzę za kilkanaście godzin. Mniej więcej od południa zamierzam blogować non stop – wspólnie z wami komentując transferowe plotki i transferowe pewniaki. Dziś, kończąc pisanie o całkiem ciekawej kolejce, chciałbym jeszcze tylko zwrócić uwagę na kolejne zwycięstwo Evertonu: piłkarze Davida Moyesa (skądinąd całkiem odwrotnie jak piłkarze Steve’a Bruce’a) coraz wyraźniej wracają tam, gdzie od początku spodziewaliśmy się ich oglądać. Walka o miejsca od czwartego do siódmego będzie jeszcze bardziej zacięta.

33 komentarze do “Rooney i Nani w 3D

  1. ~lukasz.anczyk

    Nie muszę i nawet nie chcę pisać (bo nie potrafię tego dostatecznie wyrazić), jak mocno jestem wniebowzięty. Ale w dwóch słowach – genialny mecz United, ale również świetny spektakl dla postronnych widzów. Cudowne spotkanie Naniego i Rooneya, genialny plan taktyczny Fergusona. W końcu ktoś pokazał jak wyłączyć z gry Fabregasa. Ale żeby nie było – stonujmy trochę nastoje. To był koncert w wykonaniu Czerwonych Diabłów, ale tylko (fakt faktem w większych, ale jednak) fragmentach. Daleki jestem od wyciągania jakiś daleko idących wniosków. Ja tylko mam nadzieję, że mecze z City i Arsenalem to nie przypadek.A jeśli ktoś ma ochotę powtórzyć sobie wszystko minuta po minucie, to zapraszam do siebie :-)http://podpoprzeczke.blox.pl/2010/01/Na-zywo-ale-w-domu-Arsenal-Manchester-United.htmlPS. Panie Michale, niech Pan nie znika więcej na tak długo 🙂 Tak, to ja, w nerwowym oczekiwaniu na powrót, nabijałem statystyki odwiedzin na stronie :)))

    Odpowiedz
  2. ~m85

    Mówiłem całkiem niedawna, że United grają lepiej niż opisują to media i cieszy mnie to, że w tak ważnym meczu zamknęli usta wielu „fachowcom” (ot taki Merson). Świetni Nani i Rooney, wcale dużo nie gorsza druga linia z Carrickiem na czele oraz bardzo pewny Evans. Szkoda, że mecz na Stamford potoczył się tak pechowo, bo sytuacja w tabeli mogłaby wyglądać jeszcze lepiej. Biorąc jednak pod uwagę fakt z jakimi problemami boryka się drużyna Fergusona (nawiasem mówić dzisiaj Vidić nie zagrał z powodu kolejnego urazu), trzeba z uznaniem patrzeć na to, co pokazuje ta drużyna 🙂

    Odpowiedz
  3. ~koko

    W trakcie meczu (albo trochę po) pomyślałem, że pewnie Ferguson w podobny sposób wyobrażał sobie ubiegłoroczny finał LM z Barceloną.

    Odpowiedz
    1. ~McLeod

      Brakowało mu wtedy bardzo istotnego elementu – Darrena Fletchera. Nie twierdzę, że wówczas to United zdobyłoby trofeum. Dla brak Szkota naprawdę miał wpływ na grę United.

      Odpowiedz
      1. ~Grzesiek1

        Tak jak fakt,że Barcelonie w tymi finale LM brakowało Alvesa,Abidala + całej reszty obrońców-zmienników.Defensywny pomocnik Yaya Toure musiał grać na stoperze obok Pique,Puyol na prawej,na lewej emeryt Silvinho a w miejscu Toure jako DM wystapił nieopierzony,mający praktycznie zerowe doświadczenie wówczas wychowanek Sergi Busquets 🙂

        Odpowiedz
  4. ~Jak

    Ja Ci tylko Michał przypomne jak wyglądały trybuny Old Trafford na 10 czy więcej minut przed końcem przegranego spotkania 1:4 z LFC,a były jak wiesz puste gdzieś tak w 2/3 pewnie.Wogóle wychodzenie przed końcem(i to nawet wygrywanych spotkań) jest domeną brytyjczyków,taką tradycją bym powiedział.Bardzo często ludzie zaczynają opuszczać stadiony już nawet kilkanaście minut przed zakończeniem meczu.

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      No wiem. I wiem też, jak straszliwe korki robią się wokół stadionów po i przed meczem – nie wszystkich, ale tych starych albo położonych w środku miasta. Wiem, rozumiem, ale… nie rozumiem.

      Odpowiedz
      1. ~Andrzej Kotarski

        Też tego nie rozumie, dzisiaj nawet się nad tym z bratem zastanawialiśmy. W wyjątkowej sytuacji (np. klęska z czwartoligowcem) może być to oznaka dezaprobaty. Ale przecież nie takie cuda się w piłce zdarzają. Jak ktoś na 15 min przed końcem opuszcza stadion podczas TAKIEGO szlagieru musi liczyć się z wieloma wypadkami. Nie wiem jak bardzo plułbym sobie w brodę, gdybym zrobił coś takiego, a moja drużyna odwróciła losy spotkania. Np. wyjść w połowie finału w Stambule.

        Odpowiedz
  5. ~premiership fan

    ten mecz dobitnie pokazał, kto jest najlepszy w angielskiej lidze. Chelsea nie ma szans wygrać wyścigu o tytuł z United. Jeszcze parę kolejek i znów diabły ją prześcigną. A jak przyjedzie na old trafford to zbierze takie baty jak rok temu i będzie po zawodach.

    Odpowiedz
    1. ~michalj

      Widzę, że kolega pozostaję nadmiernym optymistą. Chelsea nadal pozostaje głównym kandydatem do tytułu. Jeśli Terry wytrzyma psychicznie nagonkę na niego, to nic nie jest w stanie Chelsea odebrać tytułu.

      Odpowiedz
  6. ~Bartek S.

    Dziś już wiem, że mentalna „chłopięcość” zawodników Arsenalu jest chyba pochodną sposobu pracy Wengera, a nie metryk zawodników, jak mogłoby się wydawać. Młody Evans miał dziś kilka interwencji, w których grał mocno, wręcz brutalnie, chciał pokazać, że on jest w tym miejscu boiska samcem dominującym. To samo z mniej doświadczonym Rafaelem, który zagrał świetne spotkanie, choć pomoc w defensywie ze strony Naniego była umowna. Ci dwaj młodzi panowie pokazali, że są twardzielami, facetami, którzy wiedzą czego chcą. Ich rówieśnicy z Arsenalu wyglądali naprawdę jak dzieciaki. Po pierwszej bramce pogubili się zupełnie. I nawet Fabregas nie robił nic specjalnego. Jako fan Diabłów nie zachwycałbym się jednak zbytnio – w końcówce w polu karnym VDS panował taki chaos, ze z Barcą byłoby ze dwa gole do tyłu więcej, a gdy była okazja na dobicie przeciwnika, zabrakło precyzji. Cieszy natomiast, że po kilku dobrych meczach może wreszcie Nani zacznie grać swoje, a nie będzie próbował być CR7. Gdyby tak przesunąć go na lewą flankę, a prawą oddać świetnemu przecież Valencii – Rooney mógłby wykręcić niezły wynik na koniec sezonu. 🙂

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Arsenal tłumaczą częściowo kłopoty kadrowe – Arszawin jako jedyny zdolny do gry napastnik (Bendtner wraca dopiero po kontuzji) to jednak zbyt mało na MU. „Częściowo”, bo jednak to nie napastnicy zawalili przy golach dla Manchesteru…

      Odpowiedz
      1. ~Bartek S.

        Pewnie, że Arsenal grał bez kilku ważnych zawodników. Niemniej symptomatyczne było to, że grali bardzo miękko. Ciekaw jestem, ile fauli zdążyli popełnić – chyba niewiele. Nie żebym był fanem brutali boiskowych, ale wczoraj miałem wrażenie, że zawodnicy MU to przy chłopcach Wengera gladiatorzy. Dobrą robotę odwalał jedynie Arshawin, który kilkakrotnie wkręcał w ziemię Browna – i był w tym bardzo konkretny. Reszta grała jakby na alibi.

        Odpowiedz
    2. ~lukasz.anczyk

      No właśnie. Trzeźwe spojrzenie. W pewnych chwilach w polu karnym Van der Sara panował totalny kocioł. To obniża ogólne wrażenie.

      Odpowiedz
  7. ~michalj

    Od czego tu zacząć. Wiem, będę oryginalny – od Naniego. Pomijając drugą połowę, kiedy trochę zgasł, to wysunę tezę, że Nani zagrał dzisiaj lepiej, niż Ronaldo w jaimkolwiek swoim meczu w United. Swoją drogą, ciekaw jestem, czy w dzisiejszych komentarzach pomeczowych, jest ktokolwiek, kto w jednym zdaniu nie wyminił obu Portugalczyków. Ale jak można ich nie porównywać – przecież sztuczka z pierwszej bramki to coś więcej niż słynny „Ronaldo flip”. To była czysta magia! Musiałem obejrzeć powtórki kilka razy, żeby zrozumieć jak on to zrobił. Rooney… pominę. Nie powiem nic więcej, czego nie napisałby już ktoś inny.Kropla goryczy jednak jest. Kosztowała 30 mln i weszła w 80 minucie. A Arsenal, jak nie Arsenal. Oglądam ich od wielkiego dzwona (mecze z MU, Chelsea, Lpoolem), resztę skrótowo w MOTD i nie mogę się nadziwić, jak te dzieciaki utrzumują się na topie? Jak oni wygrywają z tymi wszystkimi drwalami ze Stoke, Birmingham i innych Burnleyów. A jak ta ekipa była w stanie pobić Everton 6:0 zaledwie pięć miesięcy temu? Przecież mozna uczciwie przyznać, że bramkarza po prostu nie mają. Tak samo, jak nie mają środkowych pomocników – Denilsona widziałem tylko raz, gdy uderzał z główki na własną bramkę. Kiedy doszło już do sytuacji podbramkowej Arshavin, który nominalnie strzela bramki w okienko z 40 metrów, uparł się zrobić wszysko, żeby tylko nie trafić w światło bramki z zaledwie kilku kroków. I tak można dalej i dalej. Tylko po co? Lepiej upajać się tymi momentami – przypomina się człowiekowi od razu półfinał LM z tamtego sezonu i wszystko inne wydaję się nieistotne. Panie Wenger, kup Pan w końcu jakiegoś mordercę do środka pola, bo w tym roku znowu się nie uda.

    Odpowiedz
  8. ~Kaaz

    Bóg Terry w 3D. „Mającym wiadome problemy Terrym”. Coooo? Ale to gładko poszło. I nie ma sprawy. 3D nie zagłuszy skandalu, który w UK jest tematem numer 1. Zdrada, oszustwo, morderstwo. A ty tu wyjeżdżasz z 3D. Angielski piłkarz razem ze swoją kochanką pozbawia życia swoje dziecko. Kim jest ten Terry? Może jest Bogiem? Dziś 3D, jutro transfery i jakoś się rozejdzie. Typowy relatywizm moralny w stylu Agory.

    Odpowiedz
    1. ~michalj

      Hę?? Ale o co chodzi? Chcesz podyskutować o sex-aferach to zapraszam na forum Super Expressu. Mi zaimponowało to, że Pan Michał nie dał się wciągnąć w tą nagonkę.

      Odpowiedz
      1. ~Kaaz

        Ty nic nie rozumiesz. Sex-afera to była z Rebeccą Loose. W przypadku Terrego mamy przykład kompletnego zdziczenia. Upadku obyczajów. Złamania tabu. W UK toczy się właśnie poważna debata pt. – czy piłkarz Premier League może wszystko, czy są jeszcze jakieś granice wyznaczane przez normy społeczne. A wy ty się odurzacie meczem w 3D. To miłej zabawy.

        Odpowiedz
        1. ~michalj

          Przepraszam cię, ale rozumiem o wiele więcej niż ci się wydaje. Kwestia zdziczenia, powodowana z jednej strony presją, z drugiej gigantycznymi kwotami, jakimi obraca się w futbolu jest oczywista i ja jej nie neguję. Widziałem już wielu piłkarzy, którzy z tych powodów staczali się z Olimpu do piłkarskiego Hadesu. Dzisiejsze rewelacje prasy oraz te „dyskusje”, o których tu wspominasz toczyły się już wcześniej i toczyć się będą. Żadna nowość. Ja wolę skierować swoje oczy na boisko. Tu gazety i nie grają.

          Odpowiedz
        2. ~Lasq

          Ale co to znaczy „Czy piłkarz Premier League może wszystko?” A może właśnie nie może nic? Może dlatego, że jest piłkarzem EPL to oczekuje się od niego też, że będzie Jezusem Chrystusem, człowiekiem z kryształu i wzorem do naśladowania dla mas? Gwarantuje, że w Wielkiej Brytanii na co dzień dzieją się gorsze rzeczy – i dopóki nie popełni takiego czynu jakaś gwiazda to wszystko jest ok. Piłkarze to tylko ludzie – oczywiście nie popieram tego co zrobił Terry ale zaskoczenie, które ogarnęło wszystkich mnie dziwi. Naprawdę uważacie, że to są więcej niż ludzie, że nie mogą popełniać normalnych, ludzkich błędów?Przy okazji polecam ciekawy wpis na redlogu. Napisany jeszcze przed wybuchem afery z Terrym ale traktuje w dużej mierze o tym o czym wyżej napisałem:http://redlog.pl/2010/01/26/kiedy-mewy-sledza-lajbe-15-lat-po-wybryku-cantony/Pozdrawiam,

          Odpowiedz
    2. Michał Okoński

      Przecież ja nie mówię, że problem nie istnieje… Po prostu z mnóstwa sensacji, których dostarczają dziś brytyjskie tabloidy, nie umiem wydestylować faktów. Blog jest piłkarski i rozmawiamy o piłce, jej poświęcając wykrzykniki i przymiotniki. Te same przymiotniki zastosowane do prawdziwego życia brzmią w tym sąsiedztwie jakoś niesosownie, nie sądzisz? Istnieje różnica między dramatem związanym z przegranym meczem a dramatem związanym z przegranym życiem.

      Odpowiedz
      1. Michał Okoński

        PS Przemyślałem i poprawiam zdanie w tekście głównym. „Mającym wiadome problemy” mogło zabrzmieć lekceważąco.

        Odpowiedz
      2. ~Kaaz

        Jakie tabloidy? Times jest tabloidem? Rozmawiamy o piłce? A Oliver Kay o czym rozmawia? Dziś piłka to nie mecz w 3D tylko trójkąt Terry-Perroncel-Bridge. Kiepsko wychodzą ci te tłumaczenia. Gdyby temat nie był sportowy, to nie byłoby go w sportowych zakładkach. Takie czasy.

        Odpowiedz
          1. ~Kaaz

            Jesteście mistrzami świata w zagłuszaniu wyrzutów sumienia. Niech więc Ojciec Roku poprowadzi Anglię do mistrzostwa świata. Jak zwykle, nic się nie stało. Najlepiej odwrócić głowę na boisko i niczego nie widzieć.

          2. ~zwz

            Ale ja też nie mówię, że się nic nie stało. Kapitanem być nie powinien, bo kapitan ma być teoretycznie wzorem i przykładem. Chociaż przecież pewnie każdemu z innych kandydatów media by coś znalazły. To nie reprezentacja Watykanu :-)Tytuł Ojca Roku to była wiocha. Dał mu jakiś keczup chyba. Musi się teraz keczup wstydzić.

          3. ~adrian

            Nie rozumiem Twojego świętego oburzenia, nad tym kto będzie prowadził Synów Albionu do Mistrzostwa Świata. Ktokolwiek by to nie był, to każdy z zawodników jest w jakiś sposób umoczony w brudne i dziwne sprawy, i ma coś za uszami. Dziwi mnie również Twój stosunek do piłkarzy. Przecież nie od dzisiaj wiadomo że tę fantastyczną grę tworzą osoby z niższych warstw społecznych. Nie ma tam wielkich tuzów intelektualnych, za to można bez problemu znaleźć całe masy ćwierć intelektualistów i półgłówków z wielką inteligencją boiskową. Ci ludzie wychowywani byli w pewnej społeczności i są nią przesiąknięci, i to że są przez nastolatków uważani za wzór to nie oznacza że tak jest w istocie. Wielkie pensje i telewizja nie przepoczwarzą ich i wymaganie od nich by byli autorytetami jest wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew rzeczywistości. Błąd popełniają wszyscy którzy stawiają piłkarzy na piedestale, projektują na nich cechy o których Ci nawet nie słyszeli. Dlatego cieszy mnie to, iż Pan Michał sytuacje tą w pierwszej odsłonie bloga pominął. Czy oznacza że zbagatelizował? W mojej ocenie, nie. Ta brudna sprawa nie jest warta podejmowania jej przy okazji rozmowy o footballu. A wracając do Terry’ego to nie pierwszy raz świat obserwuje jak daleko degeneracja sięga w jego otoczeniu. To przykre, i nie dlatego że jest piłkarzem, ale to ludzki dramat. Jednak cała ta sprawa, wbrew temu co próbujesz udowodnić i wmówić innym użytkownikom, jest sprawą jego rodziny i nie uważam żeby należało podnosić ją na forum.To że jest osobą publiczną w pewnym sensie, nie uprawnia innych do nagminnego wdzierania się do jego „poza stadionowego” życia, nawet jeśli popełnia tam tak olbrzymie błędy.

  9. ~michalj

    Chyba umknęła nam jeszcze jedna ważna rzecz – my tu gadu gadu, a Liverpool już na piątym miejscu. Co prawda ma trochę meczy rozegranych więcej niż MC i AV i kilku mało wymagających przeciwników za sobą, ale kto wie… czwarte miejsce jest jeszcze w zasięgu.

    Odpowiedz
    1. ~Andrzej Kotarski

      Jest w zasięgu, tym bardziej, że do Tottenhamu jeszcze jeden punkt straty, ale specjalnym hurraoptymistą nie jestem, nawet jako fan Liverpoolu. Chłopaki grają w tym roku słabiutko na wyjazdach, tak, że pożal się Boże. Ponadto City i Aston Villa mają zaległości. Manchester nawet dwie. Choć jak Liverpool nie awansuje do Ligi Mistrzów to może być poważny kryzys na dłuższy okres – 30 milionów piechotą nie chodzi.

      Odpowiedz
  10. ~alasz

    Ogladanie psim obowiazkiem?? Tak pan to pieknie ujoł, ale majac jutro egzamin z samego rana, siedzac przy zadaniach, nie mogłem, poprostu nie mogłem usiedziec. Przynam sie ze rozkminka zostac i sie uczyc czy isc i ogladac trwała moze z 5 sekund. Co ja bede sie oszukiwał, obejzec MUSIAŁEM. Po telefonach kolegów z uczelni wnioskuje ze nie ja jeden XD. Nie załuje, siedze sobie teraz z usmiechem od ucha do ucha, sczescie bije na kilometr. Czy mecz sprawił mi frajde? Oczywiscie ze nie. Ten stres ze andrzej jak na niego mówie strzeli, ten stres ze wyrównaja, potem stres ze przestali grac i zaczeli wykopywac piłke, czarne mysli po golu vermalena. Z cała pewnoscia frajda to nie było, ale prosze mi powiedziec, dlaczego mimo wyzej wymienionych czynników stresujacych, wystepujacych przeciez permanentnie w kazdym meczu, mimo tych ciezkich chwil, dlaczego zawsze czekam na kolejny mecz z utesknieniem. Te 90 minut w weekendy ustawia cały tydzien. Ide dalej trenowac, ale wiem ze to bedzie dobry tydzien.

    Odpowiedz
  11. ~Angamoss

    Portsmouth prezentowało się całkiem dobrze, ale umówmy się, że City w porównaniu do meczów z United nie zagrało na nawet 70% swoich możliwości. Z powodu tych wszystkich kłopotów było mi szkoda gości na CoMS. Mają czym postraszyć w ofensywie, a to połowa sukcesu.Jednak przy takiej nieskutecznej grze nie ma co marzyć o pozytywnym rezultacie. W końcu futbol to taka prosta zabawa, gdzie zwycięża ten, co więcej do sieci piłek nawrzucał :)http://angamoss.blox.pl/2010/01/Ireland-saves-the-day.html

    Odpowiedz
  12. ~żul

    Arsenal był dziś słabszy właściwie w każdym aspekcie gry, miałem wrażenie że piłkarzy United jest na boisku dwa razy więcej, przyjemnie ogląda się tak świetnie zorganizowaną grę drużyny jak tę którą zaprezentowała ekipa Fergusona. Rzeczywiście ciężko uwierzyć w to co do tej pory ugrał Arsenal w tym sezonie jeśli się weźmie pod uwagę fakt jak bardzo „toothless” była dzisiaj ta drużyna.Co do Terry’ego to kompletnie rozumiem skojarzeń jego wybryku z upadkiem obyczajów, zdziczeniem itd. przecież to tylko zdrada jakich tysiące codziennie na całym świecie, że z rzekomą aborcją w tle…? to może dodaje jakiejś pikanterii historii ale nie przesadzajmy. Co innego gdyby np wymieniali się z Bridgem swoimi żonami na zasadzie seksu grupowego,…

    Odpowiedz
  13. ~grzesiek

    a moim zdaniem Arsenal jeszce do wczoraj sie liczył w walce o mistrza tylko dla tego ze M.U miał szereg kontuzji wsród obronców i gubił punkty to samo Chelsea ktora w grudniu zlapała lekką zadyszke .wczoraj to było widac gołym okiem ta roznice.Moim zdaniem Arsenal ratuje tylko powrót do zdrowia VanPersiego bo z jednym dobrym napastnikiem (Arshavin) nie wiele sie zdziała

    Odpowiedz

Skomentuj ~michalj Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *