Zbyt długo kibicuję tej drużynie, żeby nie wiedzieć, co się teraz może zdarzyć. Zbyt dobrze pamiętam kapitulację, która miała miejsce przed rokiem podczas meczu z Arsenalem i od której zaczęła się długa seria meczów bez zwycięstwa, by odpędzić atak paniki. Zbyt długo przeżywałem aferę z rzekomo nieświeżą lazanią albo majowy triumf Chelsea w Lidze Mistrzów, pozbawiający Tottenham prawa w tegorocznych rozgrywkach tejże. Zbyt długo trwa moja kibicowska przygoda, stanowczo zbyt długo.
Żebyż to jeszcze Tottenham przegrał w stylu, jaki zapowiadał pierwszy kwadrans meczu: dobry pressing Liverpoolu, Lucas pilnujący Bale’a, błędy w ustawieniu prowizorycznie skleconej drugiej linii (Parker i Livermore w środku, zastępujący kontuzjowanego Lennona Dembele po prawej, ale również szukający miejsca w centrum na tyle często, by Jose Enrique i Coutinho robili na skrzydle, co chcieli) i dużo miejsca, jakie wypracowywał sobie Suarez między obroną a nadmiernie zapuszczającym się do przodu Parkerem, w końcu także – jak zawsze w przypadku Tottenhamu – próby prostopadłych zagrań za plecy wysoko ustawionej obrony. Żebyż to jeszcze gospodarze potrafili wykorzystać fakt, że wyszli na prowadzenie, i szybko dobili nas z kontry, wykorzystując szybkość Suareza i Sturridge’a. Nic podobnego się przecież nie stało: to osłabiony kadrowo, grający trzeci arcyważny mecz w ciągu tygodnia Tottenham zaczął kontrolować grę i wypracowywać sobie sytuacje – szkoda, że Sigurdsson nie trafił około trzydziestej minuty, skądinąd po składnej, zespołowej akcji z udziałem Dembele i Bale’a, a nie jakimś tam stałym fragmencie. To Tottenham strzelił gola do szatni, potem wyszedł na prowadzenie wkrótce po rozpoczęciu drugiej połowy i zaczął stwarzać dobre okazje po kontratakach (Sigurdsson nie wykorzystał świetnego podania Bale’a w okolicach 60 minuty, a właściwie piłka po jego uderzeniu i bloku Carraghera trafiła w słupek)…
Mniej więcej w tej fazie spotkania zacząłem redagować esemesa do przyjaciela, że jeśli tym razem nam się uda, to rzeczywiście zacznę wierzyć w odmianę złego losu, zwłaszcza że przyjaciel ów nie mógł się nachwalić ukochanej mej drużyny po czwartkowym meczu z Interem i karcił mnie srodze za dotychczasowe czarnowidztwo. Wymiętolona koperta z zaproszeniem na jakiś wernisaż, której używałem do robienia notatek, pokrywała się uwagami na temat instynktów strzeleckich Vertonghena, dorównujących – jak widać – elegancji w grze obronnej, albo komplementami pod adresem Sigurdssona, który, choć znów pechowy przy wykańczaniu akcji, znakomicie potrafił wychodzić do piłki w każdą dziurę po Lucasie czy Gerrardzie. Owszem, przyznaję: oglądając drugą połowę pojedynku na Anfield byłem bliski zostania optymistą i nawet fakt, że Lennona mógłby w takim meczu zastąpić Andros Townsend (z pewnością widzieliście gola tego chłopaka dla QPR wczoraj – rzecz w tym, że wypożyczając go, zostaliśmy bez rezerwowego skrzydłowego) mnie jakoś nie martwił.
Zabawne, prawda? Szkoda, że nie tak zabawne, jak kilkudziesięciometrowe podanie Kyle’a Walkera w tył, po którym Hugo Lloris musiał popędzić w stronę piłki, by niefortunnie skierować ją pod nogi Stewarta Downinga. I nie tak zabawne, jak kolejne samobójcze zagranie zawodnika Tottenhamu – Jermaina Defoe, po którym Assou-Ekotto sfaulował w polu karnym przejmującego piłkę Suareza. Nie, właściwie w ogóle nie zabawne. Raczej cholernie irytujące. Irytujące, bo to nie Liverpool wygrał ten mecz, tylko piłkarze Tottenhamu sami oddali zwycięstwo.
To była najdłuższa seria bez porażki Tottenhamu w Premier League – poprzednim razem, w okolicznościach niemal równie kuriozalnych, bo tracąc dwa gole w ostatnich kilku minutach, również przegraliśmy nad rzeką Mersey, na Goodison Park. To było zarazem pierwsze zwycięstwo Liverpoolu nad drużyną z czołówki. W obu przypadkach coś pękło, coś się skończyło. Gdyby Sturridge i Coutinho wzmocnili drużynę Brendana Rodgersa pół roku wcześniej, Liverpool miałby coś do powiedzenia w walce o pierwszą czwórkę (wciąż jeszcze ma?). Jeśli idzie o Tottenham, nie mogę nie myśleć o fatalnym kalendarzu – mecze z MC, Chelsea, Evertonem wciąż przed nami, w dodatku taka Chelsea, niezależnie od kibicowskich bluzgów, spadających nieustannie na głowę Rafy Beniteza, musi po remisie na Old Trafford złapać wiatr w żagle.
Jeśli zaś chodzi o mnie – jamnika wychowanego pod szafą i w ostatnich miesiącach nieśmiało wystawiającego spod niej głowę – wracam na swoje miejsce: idę redagować teksty o konklawe i tragedii na Broad Peak. Jeśli chcecie poczytać coś naprawdę ciekawego, kupcie sobie nowy „Tygodnik”, mnie zaś nie budźcie do czasu, jak Arsenal wróci na czwarte miejsce, a Gareth Bale odejdzie do Realu. Wtedy znowu poczuję się jak prawdziwy kibic.
Self-inflicted defeat
Rozumiem rozgoryczenie, w koncu ostatnimi czasy przegrac mecz grajac dobrze to nowa jakosc dla Tottenhamu. Fakt, przypomnial sie poprzedni rok i jazda po rowni pochylej, teraz kalendarz wyglada tak, jakby wszyscy kluczowi rywale skrzykneli sie w kierunku Kogutow: skoro twierdzicie, ze jestescie tacy dobrzy, to sprobujcie to udowodnic w kilku kolejnych meczach pod rzad, kiedy juz w nogach spora ilosc spotkan, jedna noga w cwierfinale LE.
Pocieszajace jest, ze Tottenham lepiej wygladal jako zespol w kwestii operowania pilka i dlugimi fragmentami nadawali ton grze mimo utraty bramki jako pierwsi. Brak Lennona chyba byl odczuwalny,braklo wiatru na skrzydle, moze braknac wartosciowej lawki na ostatnie mecze w przypadku naglej kontuzji ktoregos z pewniakow.
Jako ze w moim przypadku kiedys juz „cos peklo, cos sie skonczylo”, w koncu ile mozna miec zawalow serca, teraz wiec podchodze do tego ze strony „zen”:-) i zachowuje optymizm, nawet jesli wyskoczy piatka albo szostka w skrzyni biegow.
Lata kibicowania Tottenhamowi chyba faktycznie odbijają się na kibicowskiej psychice. Ależ Pan tragizuje. Owszem, kalendarz mógłby być łatwiejszy, ale niedawno przecież Pański zespół pokonał bezpośredniego rywala do pierwszej czwórki. Owszem, mecz przegrany, ale – chociaż kibicuję Liverpoolowi – trzeba przyznać, że poza błędami przy bramkach Tottenham grał lepiej: po starcie pierwszej bramki potrafił stłamsić Liverpool (na Anfield!) do tego stopnia, że modliłem się, żeby jakoś dotrwać do przerwy (co się nie udało). Czy to, że grali lepiej jest powodem do depresji? Naprawdę wolałby Pan, żeby zagrali beznadziejnie? Jakoś nie wierzę.
Przewaga punktowa niezła, goniące zespoły na fali raczej nie są (poza Liverpoolem może, ale to już byłby cud), ewentualne 4 miejsce nie tragedia, wiosna idzie, kwiaty i bazie – niech Pan się cieszy, zamiast włazić pod szafę! 🙂
Panie Michale, pan się nie martwi. Tottenham gra dziś najlepiej w całej lidze i to oni będą dyktować warunki w walce o nawet podium. Po prostu przytrafiła się porażka, których Liverpoolowi w tym roku nie brakowało. Jako jego kibic doskonale znam uczucie frustracji, kiedy dobrze rozegrany mecz rujnują proste indywidualne błędy. U nas było to do tej pory regułą a teraz mamy wyjątek. Anfield rośnie jednak w siłę i jak tendencja się utrzyma to przyjazd Chelsea może być dla nich równie bezowocny a to może pomóc Kogutom.
Nie będę więcej słodzić, bo autor bloga doskonale zna mocne strony Tottenhamu. Ja bym raczej wskazał na minimalną ilość tych słabych. Nieupilnowanie Suareza? Zdarza się. Duże błędy Walkera i Defoe? Pech, chwilowe zaćmienie, zmęczenie, ale to wyjątki w ich zagraniach. Dla mnie Tottenham to drużyna, w której napastnik pełnie rolę uzupełnienia pomocy niż odwrotnie. Znalezienie napastnika naprawdę groźnego dla każdej obrony to pewnie brakujący element tego teamu. Defoe i Ade to porządni gracze, ale w mistrzowskim zespole pełniliby rolę Welbecka i Hernandeza, naciskających na prawdziwe gwiazdy ataku.
Liverpool o LM nie walczy. Teraz nawet będzie miał trudno o LM, bo dzięki losowaniu FA Cup jedno miejsce trafi do Wigan/Millwal/Blackburn i 6. miejsce w lidze nic nie da(no może jedynie w przypadku nagrody Fair Play). The Reds nie ściągnęliby latem Cou i Sturridge’a. Wtedy Rodgers szukał innych ludzi, miał inne pomysły i słabiej znał swój zespół. Po pół roku był dużo mądrzejszy i dokonał drogich, ale bardzo trafnych wzmocnień. To był sezon poświęcony na rozwój, odmłodzenie kadry, zbudowanie solidnych podstaw pod kolejną kampanię, w której Liverpool ma już być na poważnie konkurencyjny. Dziś mają drugi wynik trafień w lidze, w 2013r. nikt od nich nie strzela więcej i zanotowali właśnie 3. wygraną z rzędu, czego brakowało od kilku lat. Jednak jest za późno. Teraz trzeba przede wszystkim przeskoczyć Everton, bo to kwestia honoru. Jak Arsenal lub Chelsea postanowią przegrywać to może the Reds będą czyhać za ich plecami, ale raczej na szalony pościg szans nie ma. Ciągle to nie jest na tyle stabilny zespół, żeby nie zaliczyć dziwnej wpadki.
Kibic Tottenhamu ma dziś prawo nosić różowe okulary. Przecież lepiej cieszyć się dobrą grą na bieżąco niż ją potem wspominać z żalem. Lepiej cieszyć się z obecnej obecności w TOP4 niż wyczekiwać wypadnięcia z niej. Bo jakby być naprawdę czarnowidzem to należałoby jeszcze bać się, że Arsenal zmiażdży Bayern na ich obiekcie i wygra Ligę Mistrzów 🙂
Swoją drogą to Liverpool znowu zaszkodził Tottenhamowi. Teraz przerwał długą serię bez porażki a przed rokiem pozbawił Koguty gry w LM. Przecież to wygrana w Stambule przy zajętym 5. miejscu w lidze było precedensem, którego wcześniej nie przewidziała UEFA. Wtedy Liverpool dopuszczono warunkowo od pierwszej fazy eliminacji kosztem jakiejś anonimowej drużyny, ale Evertonu nie pozbawiony szansy gry. Wtedy UEFA zmieniła swoje przepisy, które przydały się dopiero w ostatnim roku.
Ależ Pan dramatyzuje. Ja z drugiej strony nie wierzę, po prostu nie wierzę, że Koguty wylecą poza czwarte miejsce. 3 bardzo ważne mecze w ciągu tygodnia i Spurs wygrali dwa z nich. Spójrzmy na to w ten sposób. Totenham to nie to samo co wieczny pech. Jeszcze tylko i aż 9 kolejek, a po nich na Pana twarzy na pewno pojawi się wielki banan a w głowie myśl: no wresczie, co za ulga.
bez obaw Panie Michale. Każda drużyna musi kiedyś przegrać i porażka Tottenhamu była dziś do przewidzenia. Żeby nie być gołosłownym: http://fcbarcelona1899.futbolowo.pl/news,1852973,liverpool-fc-tottenham-hotspur.html
Tottenham miał swietną passę ale walka na tylu frontach musiała się kiedys zakończyc porażką. Tym bardziej, że Liverpool to całkiem niezła drużyna.
A Koguty awansują w tym roku do LM. Grają naprawde swietnie , 3 miejsce nie jest przypadkiem, mają Bale’a. A dzisiejsza porażka? Kiedys musiała przyjść. Nawet nie chce mi sie sprawdzać kiedy Tottenham ostatnio przegrał.Baardzo dawno temu.
..nie mogę się opędzić od myśli, że Tottenham tracił wczoraj bramki, a w konsekwencji i punkty, tak, jak to wielokrotnie przytrafiało się w tym sezonie L’poolowi..i omal nie przytrafiło się wczoraj..co sobie kibic LFC, a za takiego się uważam, pomyśli, że jakiś element czerwonej drużyny funkcjonuje perfekcyjnie, to w nieodległej perspektywie się wysypuje..tak było z Reiną, Skrtelem, Allenem..wczoraj do tego grona dołączył Johnson..współczuję Rodgersowi..
Drogi Panie Michale…
Co jakiś czas dodaję pod Pana blogiem swoje komentarze. Mimo tego, że już od około 20 lat kibicuję Arsenalowi z przyjemnością czytam to co Pan pisze z obozu największego „wroga”. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że podobnie jak ja ma Pan czasami problemy z byciem obiektywnym w stosunku do swojej drużyny, ale mimo to… redaguje Pan najlepszy blog dotyczący angielskiej piłki.
No, ale do sedna. Przede wszystkim chyba jeszcze nie ma co popadać w zbyt wielki pesymizm. Mecz z Liverpoolem był jednym z dziesięciu do końca ligii i Tottenham nie przegrał go w jakimś dramatycznym stylu. Czołówka… choć chyba już bez United jest dość blisko siebie i teoretycznie nie zdzwi mnie żaden układ dotyczący miejsc od 2-6. Więc tutaj… uśmiechem staram się Pana wesprzeć w kibicowaniu drużynie z WHL.
Nie byłbym jednak sobą i kibicem Arsenalu gdybym tym samym uśmiechem nie skwitował porażki Tottenhamu. Wydaje mi się jednak, że ta porażka jest pierwszą rysą na formie Tottenhamu, która zaprowadzi ich na miejsce poniżej Arsenalu.
Trzeba pamiętać, że „koguty” mają zdecydowanie trudniejszy „kalendarz” niż Arsenal. Widać było również, że wczoraj Bale nie błyszczał już tak bardzo jak w poprzednich meczach. Oczywiście robił sporo zamieszania i świetnie dostarczał piłkę w pole karne notującym tym samym asysty. Nie był to jednak zawodnik, który poniósł Tottenham do zwycięstwa.
Tottenham robił sporo zamieszania, grał szybko piłką i był groźny, ale jak pisałem już po meczu z Arsenalem… zadyszka ich dopadnie, a nie da się opierać całej gry na bramkach Walijczyka.
Przykro o tym pisać, bo tak było z Arsenalem, a dzisiaj tak jest z Tottenhamem…
Nie ma świetlanej przyszłości dla… one man team.
Parafrazujac haslo z pewnej reklamy, gdyby ktos panski defetyzm postanowil wycenic, zostalby pan milionerem.
Ja po tym meczu w przyszlosc spogladam chetniej, niz przed nim. Po pierwsze, owszem przed nami kilka trudnych spotkan, ale te najtrudniejsze juz za nami, City na wyjazdach traci polowe swoich umiejetnosci, Chelsea ugryzc moze w tej chwili kazdy. Po drugie i najwazniejsze, Tottenham zagral bardzo przyzwoity mecz, widzialem zdecydowana wiekszosc spotkan Liverpoolu na Anfield i nie przypominam sobie zespolu ktory potrafil w tak duzym stopniu The Reds zdominowac. Kogutom to sie udalo w momencie gdy rywal ewidentnie byl na fali i mial do dyspozycji wszystkich najlepszych pilkarzy, wlacznie z dwoma, naprawde wartosciowymi styczniowymi nabytkami.
Wydaje mi sie ze w uzyskaniu kontroli pomoglo bardzo bezposrednie ustawienie na jakie zdecydowal sie Rodgers. Tottenham budowal swoja akcje, powiedzmy ze zakonczyl ja w okolicach 20-25 m na polowie The Reds, pilke przejmuja gospodarze i nagle w oczy rzuca sie gigantyczna przerwa miedzy 6 pilkarzy broniacych a kwartetem SD-LS-PC-DS. Szla wiec czesto dluga pilka na ktoregos z nich, drugie pilki zbierali Spurs bo w srodku mieli zwyczajnie liczebna przewage (wczoraj przeciez de facto gralismy 5 srodkowymi).
To co cieszy to powrot do formy Dembele, wczoraj byl nieuchwytny, mam swoja opinie i mam nadzieje ze Andre ja podziela, ze najlepszy Mousa to Mousa ktory ma na boisku wolnosc. Gra w srodku go ogranicza, zwlaszcza z Parkerem ktory nie zna umiaru w tych swoich ulanskich szarzach (tutaj pytanie, jesli Lennon jest jezdzcem bez glowy, to kim jest Scotty? 33 lata, a gra jak na podworku). Tego lata do Porto przejdzie Herrera, srodkowy pomocnik, slyszalem opinie kilku portugalskich zurnalistow ze to bedzie ruch na ktorym najbardziej skorzysta wlasnie Tottenham, postawa Porto zreszta powoli robi sie niezrozumiala, srednio u nich z kasa, a Joao ma przeciez juz 27 lat. Eh, pewnie gdyby nie obecnosc na rynku klubow rosyjskich Portugalczyk juz dawno by na WHL czarowal.
Tottenham wiec zagral wczoraj dobry mecz, z silnym rywalem, majac w swoim skladzie Bale’a ktory niczym szczegolnym sie nie wyroznial, to budujace.
W Liverpoolu anonimowy, odizolowany Sturridge, to jest wlasnie troche taki typ 'luksusowego’ gracza. Mamy dopiero drugi tydzien marca, a on przeciez leczyl sie w obecnej kampanii juz czterokrotnie, o tym jednak trzeba pamietac.
Gdy Coutinho na Anfield trafial napisalem, z niewielkimi wprawdzie watpliwosciami ze jest to zawodnik w talent bogatszy od Oscara. Po tym meczu watpliwosci juz nie mam zadnych. O jego kontroli, technice nie ma co sie rozpisywac, porazajacy jest natomiast intelekt, mnogosc pomyslow i wizja, zdecydowanie crack 'in the making’.
Rzucilem przed chwila okiem na plan nastepnej kolejki, obiektywnie patrzac za tydzien przewage nad Arsenalem powinna wzrosnac.
Rozumiem strach blogera, budowany latami frustracji na ciągłych wpadkach Tottenhamu. Jednak radzę o większy spokój. Tylko spokój może nas (Pana) uratować. Przecież to tylko jedna wpadka. Przecież Tottenham fruwał przez długie chwilę, jakby chciał wychłostać Liverpool wysokim wynikiem. Przecież wciąż jest przewaga punktowa…
Przecież kiedyś jechali na Etihad Stadium. Nie mieli prawa wygrać, a gol Croucha wrzucił ich do Ligi Mistrzów. Nawet Kogutom czasem świeci słońce… Jak nie uda się w tym roku, w przyszłym dołączę do chóru pesymisty.
U siebie także zająłem się Tottenhamem i Liverpoolem, choć o Kogutach napisałem nieco milej:) Dodatkowo pokazałem jak Manchester United zaczął panikować i roztrwaniać swoje przewagi. Najpierw Real, wczoraj Chelsea.
http://andrzejkotarski.wordpress.com/2013/03/11/rollercoaster-po-amfetaminie/
Drogi Panie Andrzeju…
Odnoszę wrażenie, że odrobinę Pana ponosi, a zastosowane środki wyrazu nijak się mają do meczu Liverpoolu z Tottenhamem.
Już na Pana blogu pisałem, że „futbol bezpośredni”, który ujął Pana za serce został spoliczkowany. Pisałem również, że czy tego chcemy, czy nie to piłka nożna w dalszym ciągu gra błędów. Czego byśmy nie pisali na końcu zawsze będziemy się zastanawiać nad tym… kto popełnił mniej błędów i kto do większej ilości błędów zmusił przeciwnika.
W ostatecznym rozrachunku krytyka zbyt długiego posiadania piłki, postawienia autobusu czy huraganowych ataków sprowadza się do analizy potrzebnych już tylko… historyką. Liczy się tu i teraz… punkty dopisane do dorobku drużyny i miejsce w ligowej tabeli.
W mojej opinii mecz był wyrównany, a obie drużyny potwierdziły, że grają miły dla oka futbol. Zabrakło „klasy” Bale, a Liverpool z zimną krwią wykorzystał potknięcia Tottenhamu. Zbytnia wiara kogutów we własną siłę została skarcona.
Ostatnie lata w pełni uprawniają autora do zaprezentowania katastroficznej wizji końcówki sezonu i wypadnięcia Kogutów poza 4kę, bo dlaczego miałoby się to nie powtórzyć? Jest to całkiem możliwe, a że historia lubi się powtarzać to nie będę pocieszał autora, bo od tego punktów Kogutom nie przybędzie, a że dobrze byłoby zobaczyć w LM ekipę grającą fajną piłkę to już inna sprawa. Nie pogniewałbym się gdyby obecna kolejność top4 została zachowana i Koguty w LM się znalazły.
Z oceną skali trudności terminarza również nieco bym się powstrzymał, bo kto wie, czy w przypadku arsenalu ten terminarz nie jest znacznie trudniejszy aniżeli w przypadku pozostałych drużyn walczących o TOP4. Mecze z drużynami zagrożonymi spadkiem (w mniejszym bądź większym stopniu) w końcówce sezonu należą do najtrudniejszych, dlatego wziąwszy to pod uwagę zarówno ten fakt, jak i aktualną dyspozycję tego zespołu,to jakoś ich w tej 4ce nie widzę, ale kto wie?.
Odrobinę bawi mnie kwestia „wrogów”, animozji, itd. Rozumiem, że mieszkając w Londynie czy innym zakątku GB można prezentować postawę typu kibicuję Arsenalowi, moim wrogiem jest Tottenham, ale z perspektywy naszego kraju to trochę śmieszne… Oczywiście pełne utożsamianie się z klubem jest jak najbardziej ok, ale nie róbmy z siebie kokneyów, czy innych skousersów, no chyba, że ktoś mieszka tam i jest przesiąknięty tą atmosferą na dobre.
Nie uważam, że Koguty to omt, w końcu poza Balem paru niezłych piłkarzy to tam jeszcze gra i na swoich pozycjach nie mają zbyt wiele okazji do strzelania bramek ale taki walker, vertonghen, czy lloris specjalnie nie odstają. Oczywistym problemem jest ławka, a raczej praktycznie niemal całkowity jej brak i winą Boasa jest to, że o to nie zadbał. W końcówce sezonu zwyczajnie może zabraknąć sił, albo świeżej krwi, o całkowitym braku pola manewru nie wspominając. Nie wiem czy Koguty skończą w 4ce, trzymam kciuki żeby tak się stało, ale mam nadzieję, że latem nieco poszerzą skład, bo ostatnie mecze sezonu będą grali już „z wątroby”, a w przyszłym roku w tak się już chyba nie da jeśli myślą poważnie o ugraniu czegoś w LM.
A na zakończenie jeszcze mała dygresja dotycząca wczorajszego meczu MU-CFC. Pojawiają się tu często wpisy przeróżnej maści Komentatorów dotyczące Cleverleya, więc postanowiłem baczniej mu się przyjżeć, bo dotychczas niczym mnie nie zaskoczył, choć przyznam jednocześnie, że meczów MU zbyt wiele nie oglądałem. Niektórzy porównywali go z Xavim, Iniestą, nazywali Big Tomem, więc pomyślałem sobie-zobaczmy tego asa! Rozczarowanie było jednak wielkie. Numer MJa na plecach chyba do czegoś zobowiązuje? To był zdecydowanie najgorszy gracz meczu, jeden strzał spoza pola karnego, który Cech złapał „w zęby”, kolejny a la Ramos, po którym piłka wylądowała na stadionie WBA, jakaś katastrofa! To ma być nowy Xavi? Big Tom? Pamiętam, że jesienią jeszcze coś grał, choć też nie było powodu do zachwytu, ale obecnie to „piach” w najczystszej postaci.
@adiptere
pod względem statystyk Oskar balansuje na krawędzi pierwszej setki pomocników PL, więc cała rzesza pomocników jest lepsza od niego, a 1 bramka i 6 asyst w lidze to jak na kwotę jaką za niego zapłacono zdecydowanie poniżej oczekiwań.
Cleverley ma zadatki na dobrego gracza, ale gwiazdą to on nigdy nie będzie. Zgadzam się wczoraj zagrał słabiutko, jednak dużo gorszy był Valencia to była dopiero tragedia. Jako kibic Man Utd wiele bym dał za takiego gracza jak Oscar na Old Trafford. Czuję, że za kilka sezonów będzie jednym z njalepszych na swojej pozycji nie tylko w Anglii, ale i na świecie.
W liczby rzadko zagladam, ale cos podejrzewalem ze Oscar w nich dobrze nie wyglada.
Przede wszystkim jednak mialem na mysli talent, cos co tkwi w zawodnika od dzieciaka. Coutinho wykorzystujac swoj potencjal bedzie pilkarzem poza zasiegiem Oscara. I oby mu sie wiodlo w Liverpoolu, bo za dwa lata zamierzam kibicowac Kanarkom.
Slash
Gdybym byl kibicem MU Oscarem bym sobie glowy nie zawracal, jest przeciez na OT samuraj. Kagawa w formie, to czolowka europejska na swojej pozycji.
Drogi Królu Julianie… jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Jak widać przeoczyłeś w moim komentarzu cudzysłów, który obejmowały słowo wróg. Animozje między klubami, a może przede wszystkim między kibicami występowały… i występować będą. Nie należę do fanatyków, który na sztandarach niesie hasło „śmierć kurom”, a cudzysłów powinnien nieść Ci odpowiedni przekaz.
Sugeruję więc trochę bardziej się pochylić nad czytanym tekstem.
No, ale cóż… do konkretu. Możesz oczywiście zaklinać rzeczywistość, lecz niestety liczby nie kłamią. W chwili obecnej Tottenham jest zależny od Walijczyka. Sugeruję przeanalizować sobie aktualne miejsce kogutów i to, które by zajmowały bez bramek Bale. Oczywiście nikt rozsądny nie mówi, że Bale mógłby sam wyjść na boisko i wygrać mecz bo futbol mimo wszystko nadal jest grą… zespołową.
Nie trzeba sięgać daleko pamięcią by przypomnieć sobie jakiś… sezon temu ironiczne uśmiechy na zlepek słów… van Persie – Arsenal. Roześmiane twarze konkurencji wyliczające mecze w których Holender „zapunktował” kanonierom. Jak widać jednak… świat jest jaki był… perspektywa zależy od osobistych upodobań. Mówiąc kolokwialnie „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Oczywiście można tutaj prowadzić analizy mające na celu udowodnić, że oto gdyby nie Dembele w środku pola, czy Verthogen na linii pola karnego, czy Lloris w świetnym wyjściu… hola, hola… klamra, nawias jest jednak jeden… i nazywa się Bale.
@sebastianf
KrólJulian dla wielu brzmi może i dziwnie, ale za to jakże dostojnie i dystyngowanie…
Bez urazy, ale nie miałem na myśli akurat jednego konkretnego postu, a raczej generalny problem z całkowitym utożsamianiem się z drużyną, łącznie z animozjami między klubami, który pojawia się tu od czasu do czasu, nawet w tekstach autora. W sumie nie ma ma w tym specjalnie nic złego, ale to trochę oryginalne… Przykładowo ja jestem kibicem Chelsea, ale trzymam również kciuki za to żeby Tottenham zagrał w LM, bo po prostu gra dobrą piłkę i może w tych rozgrywkach sporo „namieszać”. Oczywiście jeśli chodzi o ligę polską mam swój lokalny klub któremu kibicuję i jego lokalnego konkurenta, któremu życzę jak najgorzej, ale jeśli chodzi o klub spoza kraju, to specjalnie na jego rywali się nie oglądam, co więcej lubię również Millwall, co w kontekście sympatyzowania z CFC, można porównać do kibicowania Wiśle i Cracovii.
Cudzysłów to całkiem dobrze znana mi para znaków interpunkcyjnych, w tym również w zastosowaniu do wyodrębniania ironii.
Oczywiście Bale ma kapitalne znaczenie dla gry Kogutów, którego nie sposób przecenić. Ogromny wkład jakościowy i ilościowy tego gracza w grę zespołu potwierdzają dane ilościowe potwierdzające ten fakt pojawiają się na tym blogu nader często, mnie chodziło jedynie o zwrócenie uwagi na kilku „bezimiennych” bohaterów, którzy nie strzelają tylu bramek co on, czy też nie mają tylu asyst, ale genialnie wywiązują się ze swych zadań i na swych pozycjach są jednymi z najlepszych w lidze (choćby Lloris, Walker, Vertonghen (’I liked 'Vertonghen… WHOAA, Vertonghen…. WHOAA. He came from Amsterdam, to play for tott-en-ham’), czy kontuzjowany obecnie Sandro). Zachwycając się ofensywną grą warto również pamiętać o tych od czarnej roboty, więc nie określiłbym Kogutów mianem OMT, ale jednocześnie figura retoryczna Bale-klamra spinająca poczynania Kogutów uważam za udaną i świetnie oddającą boiskową rzeczywistość.
Fakt… brzmi dystyngowanie 🙂
Cóż, rzeczywiście animozje są i zgadzam się z Tobą absolutnie, że nie do końca potrafię je zrozumięc… tutaj… na polskiej ziemi.
Oczywiście zgadzam się również, że każdy zespół składa się z gwiazd i „bezimiennych” bohaterów.
Podziwiam również siłę, która pozwala Ci w obecnym sezonie kibicować Chelsea… rollercoaster.
ja już tyle lat kibicuję chelsea, że się uodporniłem, a kiedyś nie było możliwości oglądania meczów, człowiek słuchał transmisji w 5live lub dowiadywał się o wyniku z gazety 2 dni później, więc żyło się łatwiej 🙂 Niestety teraz oglądam ich mecze, choć co tydzień powtarzam sobie, że ten jest już ostatni, ale jakoś średnio się udaje. rollercoaster to dla nich komplement-to dno i 5 metrów mułu, aż bolą zęby jak się na to patrzy. jedyna nadzieją, że przyjdzie jakiś trener, który zagoni ich do roboty i to już nie chodzi nawet o wygrywanie, ale chociaż o większe zaangażowanie i o to by trochę pobiegać, bo aktualnie wyglądają jak ekipa z ligi oldboyów 🙂
http://miedzy-slupkami.blogspot.com/
ależ gallas jest beznadziejny dzisiaj. spursi graja tak bylejak ze az przykro sie patrzy.
po wczorajszym 'show’ w wykonaniu spursow i newcastle chyba mam dosyc angielskiego futbolu na troche… przynajmniej do meczu liverpoolu z southamptonem 😛
Liczylem Panie Michale na jakis maly tekscik n/t slawnego 4-1, bo materialu jest na caly elaborat…
Najgorszego sortu usprawiedliwianie – to nie Liverpool wygrał, tylko Tottenham przegrał. Do diaska – piłka to gra błędów, które wykorzystuje, bądź nie, przeciwnik. Odrobina dystansu by się przydało. To jak gadanie np. o Ekstraklasie w zeszłym sezonie, albo o remontadzie Realu za ostatniego pobytu Capello – Legia, czy Barca przegrały, bo rywal był lepszy. A potem się słyszy piętrolenie – to Legia (Barca) przegrała, a nie Śląsk (Real) wygrali. Fuj, obłe to.
Dokładnie tak. Liverpool dał sobie wbić dwa głupie gole po dobrym początku spotkania, więc – jeśliby przegrali ten mecz – można powiedzieć by, że to nie Tottenham wygrał, lecz Liverpool przegrał. Później potoczyło się na odwrót i Liverpool był na prowadzeniu po błędach obrony Tottenhamu. Przecież mogło być 2:0 po pierwszej połowie, podobnie jak po przerwie mogło być 1:3. Fatalne błędy w obronie (jednych i drugich) i umiejętność ich wykorzystania zadecydowały o wyniku. Tottenham chciał się utrzymywać przy piłce, Dembele ładnie schodził w środek robiąc przewagę, ale Liverpool czekał na odpowiednie momenty przy wysokiej linii obrony Totków i już. Liverpool jednak strzelił gole podczas dłuższego posiadania piłki, a Tottenham po dośrodkowaniach. Podsumowując sentencją, która może kiedyś przejdzie do historii: wynik mógł być różny, ale wyszedł taki.
A dziś mecz ze Świętymi. Boruc w takich meczach się spina, ale mam nadzieję, że Polak będzie musiał kilka razy wyciągać piłkę z siatki:)
Everton-City – jeden z najlepszych meczów tego sezonu chyba. Znakomita reklama Premier League, genialne spotkanie.
I w końcu Janek Mucha zagrał w Evertonie,a już myślałem,że nigdy taki fakt nie nastąpi :).Słowak podobno bardzo dobry mecz(nie oglądałem akurat tego spotkania),tak samo jak dwaj inni Legioniści czyli Artur Boruc(bardzo ładnie „stopował” Liverpool 🙂 i po raz kolejny powstały z martwych Łukasz Fabiański który umiejętności według mnie zawsze miał bardzo wysokie(uważam,że większe od Wojtka Szczęsnego),ale niestety jest bardzo łamliwy i za duży z niego introwertyk:połączenie niezbyt mocnej psychiki i kontuzjogenności wpływają na jego dotychczasowe dokonania nad czym ubolewam.
Za chwilę spotkania eliminacyjne i Ukrainę pokonać musimy…nie ma bata 🙂
Southampton też grali pięknie – jestem dumny po tym występie, w przeciwieństwie do tego co United zaprezentowali. Zęby bolą od patrzenia na ich piłkę.
Southampton ma znakomity potencjał – grają do przodu, jak nakazuje tradycja klubu, mają fajnych graczy, sporo młodych, dobrze wyszkolonych technicznie i pomysłowych, ale i kilku walczaków.
Rozstanie z Adkinsem było smutne, nazwisko Pochettino również mnie nie uszczęśliwiło, ale poczynając od występu na Old Trafford a na dzisiejszym kończąc, muszę powiedzieć, że zespół funkcjonuje naprawdę dobrze.
Jeśli S’ampton się utrzyma (w co głęboko wierzę) i dorzuci 2-3 ciekawe transfery, to przy założeniu, że Pochettino nie spuści z tonu, a Boruc pozostanie w bramce (myślę, że we dwóch, do spółki z Mauro uporządkowali defensywę Świętych, czyli formację, którą standardowo najmniej zwraca się uwagi w tym klubie), to walka w przyszłym sezonie o miejsca 10-12 jest jak najbardziej realna.
No i jeśli oczywiście nie skład nie zostanie rozsprzedany, co raczej rzadko się w tym klubie zdarza.
Przede wszystkim kibice świętych powinni martwić się żeby w klubie został Jay Rodriguez, bo chętni po sezonie na pewno będą, a to piłkarz który potrafi pociągnąć ofensywę, przytrzymać piłkę, zagrać klepkę. No i gra praktycznie na każdej możliwej pozycji z przodu i w środku.
Wogóle warto wspomnieć o tym, że ten klub wg. mnie prowadzi rozważną, planową politykę kadrową. Trzon zespołu stanowią wyspiarze, co coraz rzadziej się zdarza. Stawiają na młodych (siedemnastoletni Luke Shaw z akademii, czy ściągnięty za pół darmo Nathaniel Clyne). W kadrze mają też z kilku wciąż dość młodych by prognozować, że mogą wskoczyć na jeszcze wyższy poziom piłkarzy jak Rodriguez, Schneiderlin, czy Lallana. A jak przeprowadzają drogie transfery (Ramirez) to ściągają, młodych piłkarzy grających kontynentalną piłkę.
Jeśli się utrzymają to nie wróżę im raczej syndromu drugiego sezonu, a sukcesywny marsz w górę tabeli.
Trafne uwagi Stef.
Aczkolwiek osobiście myślę, że większym problemem niż ew. zastąpienie Jay’a Rodrigeza, będzie znalezienie następcy dla Rickiego Lamberta – takich skutecznych target manów jak on nie ma obecnie wielu na rynku, a jeszcze mniej jest takich, którzy byliby dostępni za sensowną kasę i mieli sensowny wiek (Holt odpada w razie czego ;-)).
To jest też jedna z zalet Świętych – nie mają jednego gracza na którym opiera się gra zespołu, a obciążenia są bardzo równomiernie rozłożone. Wypadnięcie jednego gracza ze składu nie tworzy dramatu.
Polityka klubu jest sensowna, kibiców mają wbrew pozorom sporo i w dodatku lojalnych, a St.Mary’s to świetny, nowoczesny stadion i zazwyczaj cały wypełniony.
A do tego trzeba dodać znakomity ośrodek treningowy.
Na wybrzeżu nie mają zbyt wielu realnych rywali poza upadłym (hehe… G.Johnsonowi kibice dzisiaj przypomnieli skąd pochodzi) Portshmouth i ew. będącym w równie kiepskiej kondycji Plymouth.
Klub jest rozsądnie zarządzany i należy być za to wdzięcznym zmarłemu niestety już Markusowi Liebherrowi, który zabezpieczył klub przed swoim odejściem. Jak przystało na Niemca szwajcarskiego pochodzenia wszystko zaplanował bardzo porządnie i dzięki niemu S’ampton jest tam, gdzie jest obecnie.
Jeśli chodzi o stawianie na młodych graczy, to w sumie element tożsamości tego klubu. Mają jedną z absolutnie najlepszych na Wyspach akademii i nawet w czasach kryzysu dorabiali sporo kasy na sprzedaży wychowanków. Generalnie 'produkowanie’ graczy dobrych technicznie i pomysłowych, a także ofensywny styl gry wywodzi się jeszcze z podziału sprzed wielu dekad (czy nawet bardziej sprzed wieku), kiedy to drużyny z północy grały fizyczną piłkę, a drużyny z południa bardziej 'techniczną’ i finezyjną.
Koniec końców, mam nadzieję, że z obecną formą i w miarę strawnym kalendarzem nie będzie jakichś wielkich dramatów z utrzymaniem się.
To jest właśnie to na czym można długofalowo budować klub – dobra baza, sprawna akademia, nowoczesny stadion, zbilansowany budżet płacowy, planowa polityka kadrowa.
Do tego wydaje się, że teraz trafił im się menadżer z wizją jak to wszystko poukładać.
Jeżeli nie spadną to może być tylko lepiej, chociaż w BPL wyjątkowo trudno się utrzymać. Dzisiaj analizowałem układ tabeli, w zasadzie dziesięć klubów walczy o utrzymanie. Wg. mnie dwa na 90% spadną (Reading, QPR) oba prezentują się po prostu słabo – chociaż QPR od przejęcia przez Harry’ego wydaje się być na fali wznoszącej i jeżeli zaskoczy na dobre na ostatnie pięć kolejek to może uda im się uniknąć degradacji. Pozostałe siedem drużyn będzie walczyć o to żeby nie znaleźć się na osiemnastym miejscu. Wśród nich kilka naprawdę poukładanych drużyn jak Soton, Sunderland, czy rewelacyjne w poprzednim sezonie Newcastle. Końcówka sezonu będzie naprawdę interesująca.
Też wczoraj zerkałem na tabelę i również dostrzegłem ten problem (pojawiający się w sumie co sezon ;P).
QPR zdecydowanie zmieniło się od przejścia Harrego – stanowią twardy orzech do zgryzienia dla każdego klubu, z którym grają. Wcześniej w zasadzie byli bogatymi chłopcami do bicia. Jednak wydaje mi się, że nawet Harry ich nie uratuje przed relegacją, podobnie zresztą jak nikt nie uratuje Reading – moim zdaniem przynajmniej.
Muszę powiedzieć, że na 3 miejsce spadkowe najmocniejszym kandydatem jest niestety Aston Villa – niestety bo lubię ten klub i szkoda wielka by tak duży i zasłużony klub spadł z ligi. Jednak od 2 sezonów w tym klubie jest permanentny burdel i są oni dla mnie naturalnym kandydatem do spadku w obecnej chwili – nie zdziwiłbym się gdyby Wigan zafundowało nam po raz kolejny 'The Great Escape’, kosztem właśnie Villi. Zaskakuje mnie również, że Sunderland jest tak nisko na obecnym etapie sezonu – Martin zdecydowanie nie złapał w tym roku wiatru w żagle i ogólnie uważałbym to za straszną porażkę, gdyby Sunderland spadł z PL. Mają porządny skład, super stadion, dobrego manago (który chwilowo ma chyba po prostu kryzys twórczości) – ich miejsce jest w PL.