Futbolowa gorączka

Każdy to powie – i każdy to mówi, zaklinając rzeczywistość, z którą musiał się zmagać przez arcymęczące 90 minut. W tym momencie sezonu liczy się wyłącznie wynik. Nie imponujące konstrukcje taktyczne, nie zapierające dech w piersiach tempo, nie porywające akcje, słowem: nie piękno gry, tylko punkty, które ostatecznie udało się dopisać. Tottenham, Arsenal i Chelsea wygrały swoje spotkania, Tottenham strzelając gola w przedostatniej minucie meczu, Chelsea zdobywając bramkę kilkadziesiąt sekund wcześniej, Arsenal czyniąc to parę chwil po rozpoczęciu gry. Czy jest sens wydziwiać nad stylem, w jakim się to odbyło? Nad nerwami, które były udziałem kibiców w trakcie tych meczów, zwłaszcza że w przypadku Kogutów i Kanonierów były to mecze teoretycznie łatwe do wygrania?

Pisałem przed tygodniem o „północnolondyńskim wirusie”, wyliczając niektóre z jego objawów, dziś miałbym ochotę dopisać kolejne. Na przykład taki oto, że pod koniec maja kibice z północnego Londynu siadają w którymś z pubów do podsumowań, wspominają zakończony właśnie sezon i nie, nie wybierają najpiękniejszych bramek, zwycięstw najbardziej imponujących, pościgów najbardziej niezwykłych, tylko najfatalniejsze pudła, jakie oglądali w wydaniu swoich ulubieńców (Gervinho w pierwszej trójce…) albo najgorsze mecze, których byli świadkami (Tottenham-Southampton również na podium – mecz, w którym przed golem Bale’a gospodarze nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Boruca…). Nick Hornby byłby z nas zadowolony, pytanie zresztą, czy ostatnie sezony Arsenalu nie inspirują go do przygotowania jakiegoś gruntownie rozszerzonego wydania „Futbolowej gorączki”?

Nadmiar słów w poprzednich akapitach służy, jak podejrzewam, przykryciu nieprzyjemnej prawdy: czterech tak fatalnych spotkań, jak wczorajsze, pożal się Boże, starcia Tottenhamu z Southamptonem i QPR z Arsenalem, oraz dzisiejsze, pożal się Boże, pojedynki Liverpoolu z Evertonem i Manchesteru United z Chelsea, nie oglądałem bodaj nigdy w blisko pięcioletniej historii weekendowego blogowania o Premier League. „Zawsze mogłeś przerzucić się na Wigan”, odpowiecie, i będziecie mieli sporo racji, bo w blisko pięcioletniej historii weekendowego blogowania dałem się również poznać jako sympatyk tej drużyny i jej powtarzających się co roku jak przylot bocianów nad Wisłę heroicznych zmagań o utrzymanie w Premier League. Odpowiedź na pytanie, która z drużyn niemających jeszcze 40 punktów w tabeli ostatecznie uniknie spadku, jest zresztą dużo mniej oczywista niż odpowiedź na pytanie, która z londyńskich drużyn znajdzie się poza pierwszą czwórką.

No dobra. W tym momencie sezonu liczy się wyłącznie wynik, ale mieliśmy prawo spodziewać się lepszego widowiska na Old Trafford. Widowiska teoretycznie z podtekstami (zadawniony konflikt Ferguson-Benitez, dwie wcześniejsze porażki MU z Chelsea w tym sezonie…). Widowiska, którego gospodarze zasłużenie cieszą się opinią drużyny, która nikomu nie przepuści, bo inaczej nie przepuściłby jej menedżer. Widowiska, w którym, niestety, MU nie dostroił się do poziomu gości – mimo iż grających 65. mecz w sezonie i niemających ostatnio przerw w środku tygodnia (półfinały Ligi Europejskiej), to przecież sprawiających wrażenie drużyny najświeższej z całej pierwszej piątki Premier League. Widowiska, któremu hedlajny uratował (rzec by można, tradycyjnie w przypadku tego stadionu) Howard Webb do spółki z Davidem Luizem, zwijającym się z bólu jak konający łabędź po ostrym wejściu Rafaela i jednocześnie dość bezwstydnie rechoczącym w oczekiwaniu na czerwoną kartkę dla rodaka.

Nie żeby Chelsea jakoś nadmiernie pchała się do przodu, ale i tak miała przewagę (nie tylko terytorialną – także jeśli chodzi o czas spędzony przy piłce i strzały na bramkę). Piłkarze Beniteza grali ostrożnie, starając się uniemożliwić rywalom szybki atak skrzydłami, a zarazem bez większych trudności opanowując sytuację w środku pola. Szczęście, którego zabrakło Oscarowi w pierwszej połowie (po jego uderzeniu Lindegaard zbił piłkę na słupek, a następnie złapał), dopisało ostatecznie najlepszemu w drużynie – i dziś, i w skali całego sezonu – Juanowi Macie. Piłka znów odbiła się od zawodnika MU (niezłego dziś skądinąd zastępcy Carricka – Phila Jonesa) i od słupka, ale tym razem wpadła do siatki. Wcześniej solidarnie psuli wszyscy: i van Persie, i Lampard strzały, i rezerwowy Rooney, i rezerwowy Torres proste przyjęcia piłki, jednak Chelsea niewątpliwie starała się bardziej. Gospodarze ruszali się jak muchy w smole, rozczarowywał Cleverley, Giggs poza bajecznym podaniem do van Persiego tuż przed końcem pierwszej połowy nie pokazał niczego, Anderson bywał wręcz komiczny. Dlaczego w takim meczu, jeśli już Ferguson postanowił pogmerać nieco w doborze personelu, nie wyszedł Kagawa – niewątpliwie bardziej pomysłowy od całej wymienionej trójki?

Owszem, to nie jest pytanie, które spędzałoby sen z powiek kibicowi United – zadaję je więc w imieniu kibiców Arsenalu i Tottenhamu. Opanowany przez futbolową gorączkę, odliczam godziny do środowego meczu na Stamford Bridge. Niby nie robię sobie wielkich nadziei, niby od dawna przeczuwam, w którą stronę to zmierza, a przecież to silniejsze ode mnie. Futbol jest okrutny? Chociaż tyle, że jak zaglądam na zaprzyjaźnione (tak, tak…) blogi Arsenalu, to widzę, że tam również panikują. Północnolondyński wirus.

37 komentarzy do “Futbolowa gorączka

  1. ~SC

    A może MU przegrało z Chelsea specjalnie, żeby Tottenham nie awansował do LM i dzięki temu szanse na kupno Bale’a by wzrosły?

    Odpowiedz
      1. ~SC

        Nie wiedziałem o tym tweecie, za stary jestem na takowe cuda internetowe 😉 – ale cieszę się, że inni myślą podobnie – może się spełni?

        Odpowiedz
  2. ~Rafał

    Hmm może coś przegapiłem, ale od czasu zaprzestania pisania bloga przez nieodżałowanego miko_goonera oraz Arsenalizacji to ciężko o ciekawy blog o Arsenalu. Chyba, że mówimy o niepolskojęzycznych?
    Co do meczów. Cóż, Arsenal jak to ostatnio ma w modzie- nudno, ale skutecznie ze słabszym rywalem. Szczerze mówiąc to nie wiem czy w tym sezonie widziałem jakiś NAPRAWDĘ imponujący występ Arsenalu. Jako, że staram się być człowiekiem pragmatycznym nie wymagam od tej drużyny efektów specjalnych, a jedynie punktów. Jeżeli chodzi zaś o zarzuty jakie niektórzy kierują SAFa i składu United, to niestety- święte prawo mistrza. A my możemy mieć jedynie pretensje do swych, kalecznych drużyn :).

    PS A może roczna karencja w LE wyszłaby Arsenalowi na dobre?

    Odpowiedz
    1. ~Mateusz Marchewka

      W takim razie zapraszamy na highbury.pl 🙂 Co prawda w ostatnich tygodniach mieliśmy przerwę i nie pojawiło się nic, ale jest to spowodowane ogromem obowiązków, jakie na nas w tym czasie spadły.

      Odpowiedz
  3. ~Mateusz Marchewka

    Oj Panie Michale, panikujemy. Panikujemy i to bardzo. Arsenal jest w tym momencie w najgorszej pozycji ze wszystkich trzech londyńskich zespołów, bo nic tak naprawdę nie zależy od nas. Tottenham czeka jeszcze co prawda spotkanie na Stamford Bridge, ale jeśli je wygracie, to LM jest dla Blues i Spurs (raczej w tej kolejności). Jedyna nadzieja to środowa wygrana Chelsea, choć remisem też nie pogardzimy 😉 Życzę więc niepowodzenia w zbliżającym się meczu.

    Odpowiedz
  4. ~pablo

    Jak mi Wigan „spuści” Newcastle ( choć Sroki same o to dbają w tym sezonie ) to zwariuję. Co roku cieszyłem się radością Martineza ale już wystarczy. Niech w końcu się to stanie i spadną.
    PS
    Innych frajerów do golenia nie widzę. Southampton I Sunderland na to nie zasłużyły (Villansi już są bezpieczni ), a z reszty towarzycha tylko nikt tak nie daje ciała jak moje ukochane od ponad 25 lat Sroki. Co za sezon Panie !

    Odpowiedz
    1. ~erictheking87

      No forma NUFC w tym sezonie to trochę fail. Nikt się chyba nie spodziewał po rewelacyjnym poprzednim sezonie – nawet ja uwierzyłem w moc Pardewa, pomimo złych wspomnień z jego czasu w Southampton.

      Natomiast Newcastle zawsze trochę kojarzył mi się z PSG (tym normalnym, które lubiłem – nie z szejkowym) – kasa jest, stadion jest, piłkarze są, tłum kibiców jest, a i tak nic z tego nie wychodzi.

      Osobiście najchętniej zobaczyłbym trójcę Norwich-Reading-QPR w czerwonym polu na koniec sezonu. Co nie zmienia faktu, że poziom emocji w północno-wschodniej Anglii sięgnie zenitu – prawie jak podczas Tyne–Wear derby.

      Odpowiedz
      1. ~KrólJulian

        Norwich od zwycięstwa z MU, serii 10 meczów bez porażki i pochwał od Autora zanotowali totalny zgon, a mina Delii Smith po spotkaniu z AV-bezcenne. Lambert wrócił na stare śmieci i pokazał klasę! Również chętnie bym ich widział w „pod kreską”, ale obawiam się, że niestety się utrzymają, a w lecie znowu ruszą na łowy napastników po okolicznych warsztatach samochodowych i znowu będą „cieszyć” nasze oczy swoją piękną staroangielską grą 🙂

        Odpowiedz
  5. ~Robespierre

    Oba mecze Inter-Tottenham przekonały mnie że to właśnie ten klub chciałbym zobaczyć w przyszłorocznej LM zamiast Arsenalu. Myślę że zgodzi się pan ze mną że Chelsea prezentuje w obecnej chwili dosyć wysoki poziom i bez niej Liga Mistrzów wiele by straciła. Dla mnie wypaliła się ta formuła Arsenalu, przeszedł czas na zmiany.

    Odpowiedz
  6. ~Klemson

    Jesli chodzi o Davida Luiza to warto wspomnieć, że do ponownego „turlania się” z bólu lub śmiechu (jak kto woli), w momencie, gdy ten już chciał zbierać się z murawy, wyraźnym gestem dłoni „zachęcił” go Ashley Cole… Widzieliśmy już tę scenę w wykonaniu Busquetsa, Drogby, to i David Luiza przeżyjemy.
    A co do samego meczu MU-Chelsea to faktycznie nie bardzo jest o czym pisać, bo SAF pogadał, pogadał i zwyczajnie to spotkanie odpuścił, a Chelsea niby atakowała, ale widać było, że 1 pkt ją satysfakcjonował, no i wyszło z tego takie nie wiadomo co. Co ciekwae to chyba dopiero drugi przegrany mecz MU sędziowany przez Webba, a już chyba blisko 20 się ich nazbierało.
    Występ Cleverleya, Andersona i Mosquery to faktycznie porażka, niestety to nie było potknięcię, a przykład gry na równym poziomie już od wielu spotkań…
    A co do Kogutów to czytałem tu już wiele komentarzy o tym jak Villa Boas z ekipą pojedzie na Stamford Bridge, wygra go, historia zatoczy koło, wyjedzie jako zwycięzca, a Chelsea nie znajdzie się w 4ce. Ja mam inny scenariusz, Villa Boas przyjeżdża na Stamford Bridge, przegrywa ten mecz, a CZAR całkowicie PRYSKA! Nagle okazuje się, że król jest nagi. Z młodego, obiecującego trenera, nowego Mourinho zostaje tylko młody trener. Nie ma LM, nie ma Balea, atmosfera się psuje, Levy szuka wzmocnień w okolicach 1mln funtów, a miało być tak pięknie… I znowu ta Chelsea, jak co roku brutalnie staje na drodze Kogutów do LM.
    Mam nadzieję, że środowe spotkanie zakończy się jednak remisem, bo wtedy walka o top 4 będzie trwała do końca. A najtrudniejszy terminarz ma Arsenal i dlatego nie zdziwiłbym się gdyby skończył ten sezon na miejscu 5 🙂

    Odpowiedz
    1. ~Robespierre

      Rafael dostał czerwoną kartkę za kopnięcie rywala bez piłki. Pani Massey stała bardzo blisko i to chyba ona zasugerowała takie rozwiązanie. Ja bym dał za to żółtą ale sędzia miał pełne prawo wyciągnąć czerwony kartonik.

      Moją uwagę zwraca ostatnio słaba gra Giggsa, z Manchesterem City też zagrał bardzo słabo. Dwa lata temu w ćwierćfinale LM to własnie on był katem CFC prowadzonej wtedy przez Ancelottiego. Dzisiaj to jest cień tamtego piłkarza. Piłkarz ten notuje sporo strat i chyba nie nadąża za akcją. Cleverlay grał według mnie zbyt daleko od pola karnego, wydaje mi się że od tego chłopaka wymaga się gry w stylu Lamparda z częstymi wejściami w pole karne a on chyba się na obronie skupiał albo nie wiem na czym.

      A co do młodego Portugalczyka na ławce Tottenhamu to rzeczywiście wydaje się że nie każdy może być nowym Mourinho. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i powoli pracować na sukces. Nie chce przekreślać kogutów bo według mnie mają realne szanse na LM ale będzie im bardzo ciężko.

      Odpowiedz
      1. ~KacperG

        W przekroju całego sezonu Giggs był najlepszym skrzydłowym United, a to świadczy głównie (nie umniejszając Ryanowi, ale 39 lat robi swoje…) o słabości skrzydeł MU. Może dlatego nie nazwał bym jego występu bardzo słabym, raczej przeciętnym… Cleverley jest typowym Angielskim średniakiem, z tym że gra głęboko tak jak napisałeś co to jest bez sensu, bo gość nie ma żadnych umiejętności DESTRUKCYJNYCH, i bardzo mocno ogranicza go w kreacji. Problemem jest też chyba to, że boi sie wziąć na siebie ciężar rozgrywania (co być może jest spowodowane brakiem pewności siebie), przez co gra tak jak Carrick w poprzednich sezonach- podanie do najbliższego partnera lub do obrony. Do 4-4-2 sie po prostu nie nadaje. A o Andersonie to nie ma co wspominać, nie wiem jakim cudem sie gość uchował w MU 6 lat.

        Odpowiedz
        1. ~hazz2

          Kurde Cleverley średniakiem ? Jak go tak oceniałem na początku tego sezonu to za trolla uchodziłem i merytoryczne zero a teraz proszę:)))

          Odpowiedz
          1. ~castylia

            Słusznie prawisz, też pamiętam jak podniósł się wtedy rwetes święcie oburzonych. Jeśli mnie pamięć nie myli to byli tu i tacy, którzy w nim lepszą wersję Xaviego lub Iniesty widzieli i Big Tomem nazywali 🙂

          2. ~wojt

            Jakiś cytat na potwierdzenie takich słów, czy to takie typowe pieprzenie i hiperbola, dla dowartościowania?

          3. ~Klemson

            @wojt
            Mam delikatną sugestię, prześledź może komentarze pod wcześniejszymi postami, a będziesz „w temacie”, no i przestań być niegrzeczny.

  7. ~bartek23

    I dlatego tak lubię kibicowanie LFC – mistrza nie ma, LM nie ma, LE nie ma, od dawna to wiadomo, cisza, panie, spokój, żyć nie umierać 😀 a jak ktoś chciał troszkę ciśnienia to jeszcze można było powalczyć o wyższe miejsce od Evertonu, ot tak dla sportu i ciekawostki trochę się poemocjonować, ale nie za dużo – akurat dzisiejsze niby-derby w takim właśnie stylu przebiegły. Wakacje na Mersey już trwają i w głowach kibiców i w głowach piłkarzy, nie wiadomo w sumie u kogo bardziej. Chyba tylko nam, polskim fanom, trochę szkoda, ale my jeszcze na innym sposobie kibicowania wychowani. Nagle cały ten modern football pokazuje swoją miałkość, gdy już nie gra się o nic. W Polsce czy to w Ekstraklasie, czy w III lidze i tak by się zdzierało gardło i gotowało krew, a w Liverpoolu (wstaw również każdy inny klub niewalczący o nic) można sobie usiąść i popcorn zjeść. Taka różnica.

    Odpowiedz
  8. ~Lukasz

    Panie Michale Bale idealnie trafił w 86 minucie (nie przedostatniej), a Chelsea kilkadziesiąt sekund później (nie wcześniej), poza tym 100% zgoda 😉

    Odpowiedz
  9. ~Skl

    Mecz MU z Chelsea to było pośmiewisko w najlepszym tego słowa znaczeniu. Że Fergusonowi już niespecjalnie zależy, to się nie dziwię, po co ryzykować kości gwiazdeczek w meczu o pietruszkę. Frazesy o tym że Ferguson chce wygrywać zawsze chyba za bardzo przysłoniły oczy tym, którzy zapominają że futbol to biznes, piłkarze kontuzjowani mają mniejszą wartość a przecież na wakacyjnych turnee po świecie MU zbija 20% całego budżetu.

    Mnie bardziej zadziwiła tragiczna gra Chelsea, przecież oni jeszcze mają o co grać. Nuda!
    Wyróżnienia dla Maty i Rafaela, który pokazał Valencii jak należy atakować skrzydłem. Fajnie też prezentuje się młody Buttner. Torres powinien chyba zakończyć już karierę i otworzyć budkę z hotdogami.

    Arsenal to arcyciekawy przykład drużyny. Alarmy biją od kilku dobrych sezonów, a Wenger każdego roku jest przez prasę zwalniany. Ale znów zapominamy że to biznes. Włodarzom klubu po prostu się opłaca trzymać trenera który nie wydaje fortuny na 1-2 nazwiska, tylko sprowadza młode talenty by później je za fortunę sprzedawać. A że nie ma pucharów.. efekt uboczny, płaczą tylko kibice.

    Odpowiedz
  10. ~Kuba Machowina

    Wszystko w nogach Tottenhamu, jednak z taką grą jak przeciwko „Świętym” nie mają szans na Stamford Bridge. W Tottenhamie zaczyna się delikatna Baledependencia, sytuacja podobna do tej w pewnych dwóch doskonale znanych klubach z Półwyspu Iberyjskiego. Gdyby nie powiew geniuszu Walijczyka, byłoby po LM.

    Co do „Super Sunday” to zgadzam się – czegoś tak słabego już dawno nie było i przykro się to wszystko oglądało. Mam nadzieję, że środowy szlagier nie rozczaruje.

    http://bloodyfootball.machowina.krakow.pl/

    Odpowiedz
  11. ~iamarctic

    Sunderland uratował remis ze Stoke i mają 38 punktów. Mam ogromną nadzieję że Wigan jutro wygra ze słabym ostatnio Swansea i opuszczą strefę spadkową! 🙂 Lubię ich sposób gry i lubię Martineza – życzę im kolejnego sezonu w EPL.
    Ostatnie dwie kolejki zapowiadają się nadzwyczaj ciekawie dla drużyn z dolnej części tabeli!

    Odpowiedz
    1. ~tomasz

      To samo mi się nasunęło. Ma Pan głos bardzo podobny do Andrzeja Poniedzielskiego: ) Bardzo ciekawa rozmowa swoją drogą. Pozdrawiam

      Odpowiedz
  12. ~Tomas_h

    szkoda mi Wigan
    myślę że to już koniec
    bardziej stawiałem na wylot Norwich – jakoś lubię Martineza po prostu
    w końcu jednak tak się musiało stać, ileż razy można uciekać spod topora ….
    a jednak szkoda 🙁

    Odpowiedz
  13. ~shadowking

    Kolejny przypis do „okrucieństwa” futbolu – sporo ludzi, tak jak Pan, lubi Swansea za pozytywną grę przy niedużym budżecie, lokalnej atmosferze, itd. Z tych samych powodów sporo ludzi sympatyzuje z Wigan, dodatkowo jeszcze dochodzi powtarzająca się dramatyczna końcówka sezonu w ich wykonaniu. I teraz jeden taki fajny zespół posyła drugi też fajny do Championship…
    Liczę jednak, że nie, że cud się zdarzy i Wigan coś urwie Arsenalowi, czego i Arsenalowi życzę, bo dobrze im to zrobi.

    Odpowiedz
  14. ~saulgoodman

    „gospodarze zasłużenie cieszą się opinią drużyny, która nikomu nie przepuści, bo inaczej nie przepuściłby jej menedżer” – to jest jedno z najbardziej trafnych określeń jakie kiedykolwiek przeczytałam na temat MU i SAFa. Moje uznanie. W świetle dzisiejszych doniesień ciekawe czy będzie aktualne w kolejnych sezonach. Świat się kończy chyba,

    Odpowiedz
    1. ~KacperG

      Jeszcze nie czas (choć na 95% Moyes). Oficjalna informacja rozpocznie gorącą dyskusje (już teraz na zagranicznych forach posty szybciej sie pojawiają niż da sie je czytać). Pozostaje nam tylko nerwowe odświeżanie twittera (dziś tam jako pierwsza pojawiła sie informacja o emeryturze)…

      Odpowiedz
    2. ~alasz

      Nie wiemy co sie dzieje, za mojego życia, jak pewnie znakomitej większości kibiców tutaj sie udzielających ta sytuacja dzieje sie po raz pierwszy. Dziś wolę powspominać najciekawsze obrazki z mojej pamięci dotyczące człowieka od którego uczyłem się futbolu i który ukształtował to jak postrzegam ten sport.

      Swoją droga ciekawe co człowiek wspomina, nie tam puchary, ba nawet nie pamiętne triumfy, ja mam w pamięci wielki biały telefon w trakcie zawieszenia, wspaniałe cytaty, zegarek w ręku (czasem zegarek na ręku rywala) i moje ulubione, zabawne podskoki po golach czy zwycięstwach, boże jak mi tego będzie brakowało…

      Sam sporo się nauczyłem od Sir Alexa, uzmysłowił mi że pracowitość to też talent, pokazał ile można osiągnąć nieustępliwością, miał świadomość braków i wad które miał w swoim menadżerskim repertuarze, lubił i chętnie uczył sie nowych rzeczy, a nade wszystko nigdy nie uważał że coś osiągnął.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *