Przewodnik po Premier League, v. 14/15

Chcę to mieć z głowy, zanim rozpocznę rytualne zastrzeżenia: przed nami sezon Chelsea. Nie tylko dlatego, że już poprzedni miał należeć do Jose Mourinho, i naprawdę niewiele brakowało, by należał. Po pierwsze, wracając ubiegłego lata do Londynu Jose Mourinho deklarował wywalczenie mistrzostwa właśnie w drugim sezonie. Po drugie, porównując dziś kadrę Chelsea ze składami pozostałych drużyn nie widzę żadnej, która mogłaby jej zagrozić. Już przed rokiem Mourinho miał przecież do dyspozycji Hazarda w wielkiej formie, a obok niego przydatnych także w obronie Oscara i Williana, który ostatecznie wypchnął z tej drużyny nieodżałowanego Matę; miał Schürllego, któremu udany mundial może tylko pomóc w walce o częstsze występy w pierwszym składzie, a od stycznia miał również Maticia, o którym z typowym dla siebie nadmiarem entuzjazmu powiem, że wypełnia w tej drużynie dawną wyrwę po Makelele. Teraz ma także zdrowego w końcu van Ginkela, ma powracającego z wypożyczenia Courtois, zapewne najlepszego dziś obok Neuera bramkarza świata (a Czech to niby taki gorszy? w końcu do tej pory nie zostało powiedziane, który z nich rozpocznie sezon między słupkami, a który na ławce…), przede wszystkim zaś ma nowych na Stamford Bridge Fabregasa, Costę i Filipe Luisa. W jednym z wywiadów Fabregas opowiadał, jaką radość sprawia mu gra w środku pola – wszystko jedno, czy tuż przed linią obrony, czy tuż za napastnikami – i że Mourinho stwarza mu taką możliwość; a ubiegłosezonowe statystyki bramek strzelanych przez poszczególne drużyny po prostopadłych podaniach pokazują, jak wiele pod tym względem jest w Chelsea do poprawienia. Do prognozowania wyników sportowych nie ma to nic do rzeczy, ale na marginesie wypada zauważyć majstersztyk finansowy, jakim było sprzedanie Davida Luiza i Romelu Lukaku za kwoty umożliwiające sprowadzenie takiej trójki oraz jeszcze – niejako żeby zrównoważyć odejścia Lamparda, Cole’a czy Eto’o – sfinansowanie kontraktu Didiera Drogby. Mógł sobie przed rokiem mówić Mourinho o maleńkich źrebakach, jakimi rzekomo mieli być jego piłkarze, ale tym razem już oczu nam nie zamydli: ma świetnych bramkarzy, solidnych lub perspektywicznych (Zouma) obrońców, mocny, zdolny do zdominowania większości rywali środek pola, błyskotliwych skrzydłowych oraz silnego i skutecznego napastnika (liczbę mnogą w tym miejscu musiałem wykreślić na skutek kontuzji Drogby), zdolnego nie tylko do wykańczania akcji, ale współpracy/otrzymywania piłki od obrońców/uruchamiania podaniami atakujących z głębi pola kolegów. Wszystko to, połączone z niewątpliwym kunsztem trenera (pamiętacie, jak pozbawił Liverpool wszystkich atutów podczas kwietniowego meczu na Anfield?), składa się na mistrzostwo jako jazdę obowiązkową.

Mam nadzieję, że czytając te akapity, pamiętacie, iż mamy połowę sierpnia i jesteśmy miesiąc po mundialu: większość drużyn nie zakończyła jeszcze zakupów, w niejednej kluczowi zawodnicy po przedłużonych wakacjach nie rozegrali ani minuty w sparingach. Kontuzji nie przewidzisz, tak samo jak niektórych osłabień czy wzmocnień, które dotąd prasie się nie śniły, albo irracjonalnych zachowań co bardziej niecierpliwych prezesów i właścicieli, dziękujących ni stąd ni zowąd za pracę dotychczasowym menedżerom. W tę coroczną zabawę (piszę „Przewodnik po Premier League” ósmy raz) wpisane jest majowe nabijanie się z własnych sierpniowych przepowiedni. Kłopot tylko, że forma tekstu od początku zakłada ułożenie drużyn w tabelę, a ja poza mistrzostwem dla Chelsea nie tylko, że nie widzę oczywistego wicemistrza, to jeszcze nie widzę drużyny, która z wielkiej piątki (Chelsea, MC, MU, Arsenal, Liverpool) zakończy sezon poza miejscem dającym awans do Ligi Mistrzów. To, że wierzę, iż Arsenal i tym razem obroni miejsce w pierwszej czwórce, nie oznacza przecież, że ma zająć drugie miejsce. Czy mam obstawiać powrót w wielkim stylu Manchesteru United, zwłaszcza że klub ten z pewnością dokona jeszcze spektakularnych transferów? Ale jak świadczy o zarządzaniu nim przed Eda Woodwarda fakt, że w połowie sierpnia drużyna nie wygląda na skompletowaną? Louis van Gaal, który po mistrzostwach świata nie miał ani chwili wytchnienia, słusznie narzeka, że na razie ma pięć „dziewiątek” i cztery „dziesiątki”, a nie ma porządnych skrzydłowych, w obronie zaś sezon rozpocznie któryś z niezbyt doświadczonych młodzieńców (Blackett lub James). Mimo to sparingi zaczął od rozgromienia LA Galaxy 7:0, po którym to zwycięstwie przyszły wygrane nad Romą, Interem (w karnych po bezbramkowym remisie), Realem, Liverpoolem i Valencią. Inna sprawa, że nie były to mecze kawaleryjskich szarż, do jakich przyzwyczaił nas Ferguson: MU z trójką obrońców gra w sposób dużo bardziej wyrachowany. Tak, zdaję sobie sprawę, że przedsezonowy optymizm wśród fanów MU wiąże się głównie z osobą Louisa van Gaala. W książce „Why England Lose” Simona Kupera i Stefana Szymanskiego przedstawiono wprawdzie naukowe wyliczenie, z którego wynika, że trener niemalże nie ma wpływu na miejsce, jakie drużyna zajmie ostatecznie w ligowej tabeli (za to wpływ księgowych wynosi aż 89 proc.) – ale przykład niedawnego szkoleniowca reprezentacji Holandii wydaje się mieścić na drugim końcu tej szali. Cytowałem już w przedsezonowym tekście dla „Gazety Wyborczej” zdanie trenera Czerwonych Diabłów, że skład, jaki odziedziczył po poprzedniku, był „złamany” – ale pierwszych kilkanaście dni jego pracy wydaje się wskazywać, że błyskawicznie go posklejał. „Twardziel”, jak mówi o nim z szacunkiem Wayne Rooney, arogant, jak pisze nieustannie trochę bojąca się już go prasa, ale przede wszystkim: gość, który wie, co robi, wszystkich kluczowych piłkarzy (wspomniany Rooney, Mata, van Persie…) ustawiając na odpowiadających im pozycjach i przydzielając im (opaska kapitańska dla Rooneya…) zadania odpowiadające ambicjom. Jeśli się widziało grę w sparingach takich Valencii czy Younga, trudno było nie przecierać oczu. Już teraz drużyna jest mocniejsza niż przed rokiem – przyszedł m.in. Herrera, fortunę wydano na młodego lewego obrońcę Shawa (który wszakże nie zagra przez pierwszy miesiąc, co tłumaczy spekulacje na temat Daleya Blinda), być może przyjdzie także Arturo Vidal – ale wciąż niewystarczająco mocna, by rywalizować z Chelsea albo z broniącymi tytułu sąsiadami. Wzmocnienia na pewno wymaga środek obrony, po odejściu Ferdinanda, a zwłaszcza Vidicia (Hummels wydaje się nierealny, może więc Marcos Rojo?), z pewnością także na pozycji cofniętego skrzydłowego przydałaby się większa rywalizacja, no i środek pomocy – przynajmniej do czasu przyjścia Vidala, bo Herrera chyba przez jakiś czas jeszcze będzie się adaptował do wymogów gry w Premier League, Carrick jest kontuzjowany, o zdrowie Fletchera drżymy, a wiarę w Cleverleya straciliśmy wiele miesięcy temu. Wyliczenie to oparte jest na milczącym założeniu, że van Gaal pozostanie przy grze trójką obrońców, bo jeśli marzyłby o jakimś wariancie ustawienia 4-3-3, również za nowymi atakującymi ze skrzydeł musiałby się zacząć rozglądać. Wypada dodać, że Manchesterowi nie grożą w tym sezonie przykrości podróży po Europie (widzieliśmy, jak skorzystał na tym Liverpool przed rokiem), efekt entuzjazmu po Moyesowskiej smucie niewątpliwie działa, pytanie jednak, na jak długo wystarczy – i jak zdrowie będzie dopisywać 31-letniemu już van Persiemu. W sumie: jestem przekonany, że van Gaal w Fergusonowskim stylu zjadaczy chleba w aniołów przerobi – tylko że jak we wszystkich klubach, w których pracował, nie stanie się to natychmiast. Ferguson porywał wolą zwyciężania, van Gaal chciałby jeszcze wpoić nowym podopiecznym trochę taktycznego abecadła. Ilu jest wśród nich piłkarzy równie uniwersalnych i inteligentnych jak Dirk Kuyt?

Wielu takich ma do dyspozycji Arsene Wenger. Zakupy, jakie robił tego lata Arsenal, były wreszcie na miarę ambicji fanów tego klubu, a przecież na Alexisie Sanchezie, Ospinie, Debuchym czy młodym Chambersie wcale nie skończył (kluczem jest, jak zwykle, dodanie zawodnika walczącego o odbiór piłki w środku pola – gdyby był to Khedira, rozmowa o wicemistrzostwie byłaby klarowniejsza). Szybkość i ruchliwość Sancheza zapowiada przyjemną odmianę w zestawieniu z Giroud, a przecież w sparingach dobrze wypadali także Joel Campbell i Yaya Sanogo („Arsene wie”, wypadało powiedzieć po raz kolejny, patrząc, jak młody Francuz strzelał i asystował przy bramkach kolegów). Po piłkarzach odchodzących – inaczej niż przed laty, gdy Kanonierów wykrwawiały odejścia Nasriego, Fabregasa czy van Persiego – nikt tu nie płacze; bądźmy szczerzy, forma Vermaelena z pierwszego okresu pobytu na Wyspach rozpłynęła się w londyńskiej mgle. Co ważniejsze: jest wreszcie nadzieja, że kontuzje Walcotta czy Ramseya albo kryzys formy Özila nie będą oznaczały końca świata (o zdrowie zawodników ma dbać nowy, ściągnięty z Niemiec, specjalista od przygotowania fizycznego, Shad Forsythe), jest prawdopodobieństwo, że z poprzedniego sezonu piłkarze zapamiętali lepiej smak triumfu w Pucharze Anglii niż gorycz pogromu z rąk Chelsea w tysięcznym meczu Arsene’a Wengera jako szkoleniowca tej drużyny. Zresztą poczucie sukcesu z majowego występu na Wembley utrwalili sobie dopiero co podczas meczu o Tarczę Wspólnoty, w którym Sanchez, Debuchy i Chambers sprawiali wrażenie, jakby od zawsze grali w tej drużynie, a ci, od których tak wiele będzie zależało – Ramsey i Wilshere – potrafili przeciwstawić się silnemu środkowi pola MC. 64-letni Francuz swojej filozofii nie zmieni, więc podobne wpadki jak z Chelsea będą mu się zdarzać, ale znowu ma zdolniejszych tej filozofii wyznawców.

Przykładem zdolności do rewidowania wyznawanego światopoglądu jest natomiast prowadzący Liverpool Brendan Rodgers, w porównaniu z innymi trenerami walczącej o mistrzostwo piątki wciąż jeszcze młodziak bez trofeów. W ciągu dwóch lat pracy na Anfield Rodgers pokazał, że jest szkoleniowcem wyczuwającym zmiany taktycznych trendów w światowym futbolu (od gry opartej na posiadaniu piłki przeszedł do zabójczych kontrataków, skutkujących gradem bramek; wcześnie zaczął też eksperymenty z trójką obrońców). Oczywiście stracił Suareza, a przykład ubiegłorocznych perypetii Tottenhamu po odejściu Bale’a wskazuje, że niełatwo zastąpić swojego najlepszego zawodnika. Po pierwsze jednak, nawet bez Urugwajczyka drużyna potrafiła sobie świetnie radzić (poprzedni sezon rozpoczynał z dzisięciomeczową dyskwalifikacją za ugryzienie Ivanovicia), po drugie, Rodgers swoją największą gwiazdę potrafił wykorzystywać jako równorzędnego partnera pozostałych, a nie – jak bywało w Tottenhamie: jedyne i ostateczne rozwiązanie (Suarez wymieniał się pozycjami ze Sterlingiem, Sturridgem czy Coutinho, asystując przy bramkach równie chętnie, jak je strzelając), po trzecie, tegoroczne zakupy Liverpoolu wydają się mniej chaotyczne od tamtych Tottenhamu: sprowadzając Lallanę, Markovicia i Lamberta do przednich formacji, Emre Cana do środka, a nade wszystko Lovrena i Moreno do obrony, Rodgers tłumaczył, że w Liverpoolu najpierw powstaje strategia, a potem realizuje się ją na rynku transferowym. Po czwarte wreszcie: ci, których miał do dyspozycji do tej pory, z jednym z ubiegłorocznych objawień Raheemem Sterlingiem oraz Danielem Sturridgem na czele, będą się nadal rozwijać, skoro już w czasach Swansea Rodgers pokazywał, że zostawia piłkarzy lepszych, niz zastał, a w Liverpoolu nawet Stevena Gerrarda adaptuje do nowej pozycji. Jeśli coś może skomplikować mu życie tym razem, to otwarcie kolejnego frontu, na którym musi się bić: drużyna, która przed rokiem zagrała zaledwie 43 mecze, dziś walczyć będzie także w Lidze Mistrzów – z drugiej strony po to właśnie te wszystkie zakupy, żeby skład wytrzymał, powiedzmy, 60 spotkań w sezonie.

Jak sobie poradzi Manchester City, teoretycznie dotknięty sankcjami UEFA za naruszenie reguł Finansowego Fair Play, ale potrafiący ograniczenia sprytnie obchodzić, czego dowodzi m.in. podpisanie kontraktu z niechcianym w Chelsea Frankiem Lampardem, który trafia tu – wypożyczony na pół roku – przez powiązany właścicielsko z MC New York City FC? Niezależnie od tego, że Manuel Pellegrini nie szalał na rynku transferowym, nadal ma najlepszy obok Chelsea skład w lidze, z Touré, Agüero, Dżeko, Joveticiem, Silvą, Kompanym, Fernandinho, Zabaletą czy Nasrim. Pierwszy z wymienionych ostatecznie pogodził się z klubem po kuriozalnej aferze związanej z niezłożonymi przez pracodawcę życzeniami urodzinowymi, i tak jak pozostali ma wiele do udowodnienia po mistrzostwach świata – zakończonych niedosytem bądź (jak w przypadku Nasriego) decyzją selekcjonera o pozostawieniu w domu. Za Manchesterem City przemawia względna stabilność wyjściowej jedenastki i najpotężniejsze w lidze nazwiska napastników, przeciw: niewielka rywalizacja w obronie, gdzie o tym, jak wiele zależy od kapitana Kompany’ego, przekonaliśmy się podczas meczu o Tarczę Wspólnoty; transfer Mangali z Porto nie rozwiąże tu chyba wszystkiego.

To jest ta piątka, między którą rozegra się wszystko, co najważniejsze, i spośród której jeden z klubów będzie w maju mówił o sezonie zakończonym klęską, dyskutował o przyszłości trenera itd. Trochę szkoda, że grupa pościgowa tak bardzo od niej odstaje – i budżetem, i, by tak rzec, zdolnością przyciągania gwiazd, i realnymi szansami na skrócenie dystansu. Oczywiście ten szósty, Everton, zrobił w ostatnim czasie wszystko, co może, by wrócić do gry: trafił z decyzją o nowym trenerze, przekonał Romelu Lukaku, że tu będzie mu lepiej niż na ławce w Chelsea i wydał na niego naprawdę gigantyczne pieniądze. W poprzednim sezonie zajął piąte miejsce i zdobył rekordową liczbę punktów w historii swoich występów w Premier League, grając przy tym wyjątkowo efektowną piłkę. Roberto Martinez, jeden z najjaśniejszych punktów na trenerskim firmamencie angielskiej ekstraklasy, zdołał nie tylko ściągnąć Lukaku, ale także zatrzymać Barry’ego, przedłużyć kontrakty z Colemanem, Stonesem, a nade wszystko Barkleyem, oraz ściągnąć Bośniaka Besicia. Ludzie chcą tu grać, chcą pracować dla Martineza, który o swojej pracy potrafi opowiadać tyleż barwnie, co trzeźwo (o najbardziej utalentowanym w zespole Barkleyu mówi, że wciąż musi walczyć o miejsce w wyjściowej jedenastce). Drużyna pod jego kierownictwem nie zatraciła żadnej z cech, charakteryzujących ją w ciągu 11-letniej pracy Davida Moyesa: piłkarze nadal grali z zaciętością i charakterem, i nadal dobrze się organizowali w defensywie (Tima Howarda, który wraca z mundialu w aurze bohatera, zabezpieczają Stones, Distin i Jagielka), ale zarazem stała się jedną z tych, które najdłużej utrzymują się przy piłce. Stabilizacja i zrównoważony rozwój – oto, co zdaje się od lat wyrażać strategię prezesa Billa Kenwrighta, i co Martinez wyraża wprost, mówiąc, że awans do Ligi Europejskiej był w ubiegłym roku aż nadto satysfakcjonujący, gdyż na Ligę Mistrzów zespół nie jest jeszcze przygotowany.

O Tottenhamie mógłbym, jak wiadomo, godzinami. Miejsca siódmego nie uznam za katastrofę, tylko za realne odzwierciedlenie możliwości, jakie ma obecnie ta drużyna. Oczywiście wierzę, że pod Mauricio Pochettino jej gra będzie wyglądała lepiej niż pod Sherwoodem, że wysoki pressing, że atrakcyjna, ofensywna piłka, że kreatywność wymieniających pozycje za plecami napastnika (raczej Adebayora niż Soldado) Lameli, Eriksena i Townsenda itd.; problem w tym, że podobnie jak w przypadku Evertonu – rywale odskoczyli za daleko. Jeśli fani Tottenhamu śnią jeszcze o Lidze Mistrzów, to chyba tylko dzięki możliwości, jaką daje od tego sezonu ewentualne zwycięstwo w Lidze Europejskiej – ale ile się trzeba nagrać, żeby ten cel osiągnąć… Z punktu widzenia klubowej strategii przygotowania do sezonu nie wyglądały dobrze: sparingów mało i, poza ostatnim z Schalke, o niewielkiej wartości sportowej. Aktywność na rynku transferowym bliska zeru. Trudno się domyślić, czy zatrudniony przed rokiem na posadzie dyrektora Franco Baldini jeszcze pracuje. Trudno nie pytać, na czym polega strategiczne partnerstwo z Realem Madryt, hucznie ogłaszane przy okazji transferu Modricia, skoro klubu w ciągu ostatnich miesięcy nie zaliczył żaden kastylijski młodzieniec. Trudno zrozumieć powrót do wyczekiwania na okazje w ostatnim dniu okienka. Nade wszystko: trudno pojąć kłopoty z nadmiarem zawodników, których nie sposób zarejestrować w dwudziestopięcioosobowym składzie, bo np. nie spełniają kryterium homegrown (zabawny paradoks: nawet kupując Erica Diera, reprezentanta angielskiej młodzieżówki, powiększono kategorię piłkarzy zagranicznych, bo Dier jako piłkarz wychowywał się w Portugalii). Są wprawdzie tacy, którzy widzą w panującym dotąd na White Hart Lane względnym transferowym bezruchu coś pozytywnego i mówią, że skład, który przeszedł taką rewolucję poprzedniego lata, został wreszcie ustabilizowany. Uwierzyłbym w to nawet, gdyby nie fakt, że do nowego stylu gry tej drużyny nie pasują występujący dotąd w niej obrońcy: Dawson jest zbyt wolny, Kaboul zbyt podatny na kontuzje, a Chiriches zbyt nierówny (pamiętamy z poprzedniego sezonu kilka jego fenomenalnych wślizgów – wszystkie były desperacką próbą naprawienia wcześniejszych błędów w ustawieniu). Z tego wszystkiego przekonuje tylko Vertonghen, pod warunkiem, że sam jest przekonany do gry w tej drużynie (w poprzednim sezonie co najmniej kilka razy nie był i, szczerze mówiąc, dziwię się trochę słysząc pogłoski, że ma podpisać nowy kontrakt) – trudno się dziwić spekulacjom o odejściu wszystkich wymienionych poprzednio i o przyjściu z Villareal rodaka Pochettino, Mateo Musacchio. Podsumowując: taktyczne koncepcje trenera kupuję, katastrofy tym razem nie będzie, nastawiam się na obejrzenie kilku niezłych meczów, na pokazanie się z dobrej strony kolejnych kilku wychowanków i oby wreszcie na czas spokojnego budowania.

Ósme miejsce, ale już dość daleko od tamtych, ma u mnie Newcastle. W poprzednich sezonach grali w kratkę, to ocierając się o europejskie puchary, to flirtując ze strefą spadkową. Po sezonie 2011/12 Alan Pardew był uznawany za trenera roku, w końcówce rozgrywek 2013/14 sami kibice Srok domagali się jego dymisji. Oczywiście nie były jego winą odejścia kluczowych zawodników, w pierwszym rzędzie Yohana Cabaye’a, z pewnością natomiast nie pomagał sobie niekontrolowanymi atakami agresji: pyskówką z Manuelem Pellegrinim czy próbą potraktowania z byka Davida Meylera z Hull. Tym razem jednak, po raz pierwszy od półtora roku, zyskał poważne wsparcie na rynku transferowym równie kontrowersyjnego jak on właściciela klubu, Mike’a Ashleya. Newcastle kupowało dużo i na oko nieźle, choć pytanie, czy nie za dużo z zagranicy (nie wszyscy adaptują się do wymagań Premier League w jednakowym tempie): z Montpellier przyszedł kolejny w tej drużynie reprezentant Francji Remy Cabella, z Feyenordu – kolejny reprezentant Holandii Daryl Janmaat (zastąpi Debuchy’ego), z Ajaxu – Siem de Jong, w którym Pardew widzi piłkarza na miarę Teddy’ego Sheringhama, z Sunderlandu Jack Colback; do tego dochodzą napastnicy Ayoze Pérez z Tenerife, Emmanuel Riviere z Monaco i Facundo Ferreyra z Szachtara Donieck. Ciekawy jest przypadek lewonożnego Colbacka, wychowanego na ulicach Newcastle, od dziecka zakochanego w tym klubie, więc wyjątkowo silnie zmotywowanego – on akurat przyszedł na zasadzie wolnego transferu. Doliczając tych, którzy Newcastle reprezentują już od jakiegoś czasu, z jednym z bohaterów mundialu Timem Krulem między słupkami – mamy tu naprawdę mocną ekipę. A że wszystkie okoliczności zewnętrzne zdają się świadczyć przeciwko nim, jakoś wierzę, że będzie lepiej niż ostatnio. Pardew, powiadają, osiąga najlepsze wyniki przyparty do muru.

W górnej połowie tabeli skończy sezon Stoke. To nasza największa ubiegłoroczna pomyłka, nie licząc typowania spadku Crystal Palace, bo spodziewaliśmy się, że pod Markiem Hughesem tę drużynę czeka raczej walka o utrzymanie w Premier League. Po niepowodzeniach, jakie Walijczyk poniósł w Fulham i QPR, wydawało się, że zastąpienie Tony’ego Pulisa, który pasował do tej drużyny jak wiatr do stadionu Brittannia, będzie misją niemożliwą – tymczasem radzi sobie równie dobrze jak poprzednik. Sprowadzenie z Barcelony Bojana Krkicia zapowiada utrzymanie trendu, który zaznaczył się już przed rokiem: zespół ma grać szybciej i ładniej niż w czasach Pulisa (wyobraźcie sobie ofensywny kwartet Arnautović-Krkić-Mame Diouf-Odemwingie), nastawiając się na kontry. W Stoke nikomu nie grało się łatwo, przed rokiem przekonywali się o tym np. Kanonierzy i Czerwone Diabły, ale co czyni pracę nowego menedżera tak ciekawą: okazuje się, że można wkładać kij w szprychy Arsenalu czy MU bez uciekania się do wyrzutów z autu Rory’ego Delapa, tylko zwyczajnie grając piłką po ziemi.

Dalej mamy jedną z drużyn, w których zmiana menedżera oznacza zatrzymanie się w rozwoju: Swansea pod Garym Monkiem nie mierzy już tak wysoko, jak w czasach Michaela Laudrupa, straciła też Michu, będącego w pierwszym sezonie po przyjściu na Wyspy objawieniem tej ligi, który jednakowoż ostatni rok borykał się z kontuzjami i nie był w stanie wrócić do dawnej formy (odeszło też kilku innych członków „hiszpańskiej kliki”, m.in. Chico Flores, który swego czasu wszedł w zwarcie z Monkiem na boisku treningowym). Ważniejsze więc, że został Bony (przynajmniej na razie: jeśli odejdzie, o dziesiąte miejsce może być trudno), i że na stare śmieci wrócił Sigurdsson, pasujący tu bardziej niż do celebryckiego Tottenhamu. Zamiana Vorma na Fabiańskiego nie będzie na niekorzyść (w ostatnich występach w Arsenalu Polak wypadał, moim zdaniem, pewniej od Szczęsnego), podobnie jak Pablo Hernandeza na Jeffersona Montero (szybki skrzydłowy był w trakcie mundialu jedną z jaśniejszych postaci w drużynie Ekwadoru). Styl Swansea zapewne się nie zmieni: Walijczycy pozostaną wśród drużyn najchętniej utrzymujących się przy piłce, Gomis z Lyonu wprowadzi trochę ruchu do ofensywy (niezależnie od tego, czy będzie grał z Bonym, czy tylko wchodził z ławki), w defensywie przyda się doświadczenie Ashleya Williamsa. Wieloletni prezes, Huw Jenkins, nie powinien spanikować, nawet jeśli pierwszy mecz sezonu – z Manchesterem United na Old Trafford – zakończy się pogromem.

Moje zaufanie budzi też Hull Steve’a Bruce’a, bez problemu utrzymujące się w Premier League i – dzięki występowi w finale Pucharu Anglii – próbujące swych sił w Lidze Europejskiej. Dawny stoper MU na rynku transferowym nie lubi ryzykować: zna angielski rynek od podszewki i potrafi ściągać do klubu zawodników sfrustrowanych siedzeniem na ławce w lepszych zespołach, albo takich, którzy wyróżniali się w drużynach spadkowiczów, albo wreszcie takich, którzy występowali dotąd w niższych ligach, a oni – otrzymawszy szansę, odpłacają za jego zaufanie z nawiązką. Do pierwszej kategorii należy wykupiony ostatecznie z Tottenhamu Livermore (wcześniej podobnie było z Huddlestonem), do drugiej – ściągnięty z Norwich Snodgrass, do trzeciej – Harry Macguire i zamierzający wreszcie wykazać się w ekstraklasie Tom Ince. Oczywiście w Hull obawiają się pieczenia dwóch mięs na jednym ruszcie: niedzielnych występów w Premier League i czwartkowych meczów w Lidze Europejskiej, ale Bruce w przypadku tych drugich pójdzie pewnie śladami Harry’ego Redknappa, dając grać głównie młodzieży. Angielski trener i angielski w trzonie skład, adaptowalny zarówno do gry trójką środkowych obrońców (co Bruce robił, podobnie jak Roberto Martinez, zanim stało się modne), jak w tradycyjnym 4-4-2, poradzi sobie po raz kolejny.

Po cudownej ucieczce przed spadkiem (7 punktów w meczach z MC, MU i Chelsea; City na Etihad uratowało remis w ostatniej chwili) dużo więcej spodziewam się po Sunderlandzie, zwłaszcza że zasilił go niespełniony w Manchesterze City Jack Rodwell (cenny partner, a w przypadku nieuchronnych dyskwalifikacji – zastępca Cattermole’a, z Chelsea udało się wyciągnąć młodego van Aanholta, a z Wigan – Jordi Gomeza. Jeszcze w Championship Gus Poyet wyrobił sobie markę świetnego, choć może nieco zbyt impulsywnego motywatora, ale w walce o utrzymanie pokazał również taktyczny nos i pragmatyzm – w jego przypadku gra trójką obrońców się nie sprawdziła, zapewnił więc ratunek Sunderlandowi w ustawieniu 4-5-1, czasem dzięki kontratakom, w których kluczową rolę odegrał fenomenalny wiosną Adam Johnson, ale także cierpliwie rozgrywając piłkę (odszukajcie w sieci bramkę Boriniego w meczu z MU i spróbujcie policzyć poprzedzające ją podania). Dobrze zarządzany, mający piękny duży stadion i frekwencję, jakiej wiele lepszych drużyn mogłoby mu pozazdrościć, Sunderland tym razem utrzyma się bez thrilllera.

Podobnie jak, mimo wszystko, Southampton, dla którego kibiców kończy się właśnie skrajnie trudne parę miesięcy. Jak zapowiadałem w styczniu, dymisja dyrektora Nicoli Cortese pociągnęła za sobą odejście trenera (Mauricio Pochettino, skuszonego przez Tottenham, zastąpił Ronald Koeman – moim zdaniem wcale nie jest oczywiste, czy Argentyńczyk przyjąłby ofertę z Londynu, gdyby na St. Mary’s Stadium nadal pracował jego zaufany partner), a w ślad za tym – wyprzedaż piłkarzy, niemającą sobie równych bodaj od czasów, kiedy czyniły to pogrążone w kłopotach finansowych Leeds i Portsmouth. Lallana, Shaw, Lambert, Lovren i Chambers – wszyscy sprzedani za blisko 92 miliony – mają wprawdzie zostać zastąpieni przez doskonałego w poprzednim sezonie w Feyenordzie Tadicia, Pellego i kolejnych zawodników (Boruca z bramki wygryza Forster z Celticu); władze klubu deklarują z całym zdecydowaniem, że to koniec wyprzedaży i taki np. Schneiderlin może się pożegnać z marzeniami o dołączeniu do byłego trenera w Tottenhamie (warto przy okazji powiedzieć, że odmawianie przez Francuza treningów i gry w sparingach nie skłania do tego, by gdziekolwiek witać go z otwartymi ramionami), ale mam wrażenie, że mleko już się rozlało. Niezależnie od tego, jak dobre wrażenie zrobił Ronald Koeman na nowych podopiecznych i jak dobre ma CV, ich morale zostało złamane falą odejść zawodników, którzy mieli być przyszłością tego klubu. O tak dobrym sezonie jak poprzedni (ósme miejsce w tabeli zespołu, który rozegrał dopiero dwa sezony od czasu powrotu do Premier League) można tylko marzyć, o szybkim zintegrowaniu przez Koemana tak gruntownie zmienionej drużyny – również. Zapewne: z taką kadrą i z takim zapleczem (od lat najlepsza w kraju akademia, która przed Lallaną czy Shawem wychowała Bale’a, Walcotta i Oxlade-Chamberlaina) nie grozi im spadek, ale o celach, które jawiły się na horyzoncie jeszcze późną wiosną trzeba zapomnieć. Jaką różnicę może zrobić kilka miesięcy w piłce, mógłbym napisać, że trudno o lepszy przykład, gdyby nie wydarzenia ostatnich dni w Crystal Palace – wrócimy do tematu.

Nie wiem, jak wy, ale ja stęskniłem się z Harrym Redknappem w Premier League. Niedawne zatrudnienie Glenna Hoddle’a w roli wspierającego go trenera Queens Park Rangers może wprawdzie świadczyć nie tylko o tym, że Redknapp zamierza grać trójką obrońców (Hoddle w tym ustawieniu poprowadził reprezentację Anglii na udanym mundialu we Francji), ale i o tym, że może to być jego ostatni sezon i już rozmyśla o sukcesorze. Niezależnie od tego, co myśli o przyszłości, teraźniejszość zapowiada się nieźle: Ferdinand, Caulker i Onuoha rzeczywiście wydają się stworzeni, by stworzyć defensywny tercet, a wypożyczony z Juventusu Mauricio Isla – by występować w roli cofniętego skrzydłowego. W tej drużynie nadal trwa przebudowa, której wbrew powszechnemu stereotypowi nie wiążę z handlowym temperamentem menedżera: moim zdaniem kupowanie i sprzedawanie tak wielu zawodników w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy było częściowo wymuszone okolicznościami obiektywnymi (żeby obronić się przed spadkiem i żeby awansować, potrzebny jest personel), a częściowo faktem, że zespół, z którym Redknapp rozpoczynał pracę, był kompletnie zdemoralizowany: szatnia pełna wypalonych, ale doskonale zarabiających gwiazdek, z Bosingwą na czele, domagała się gruntownego wietrzenia. Dziś jest to już inna drużyna – i będzie grała inną piłkę, niż robiła to w Championship, gdzie wiele punktów zdobyła dzięki zwycięstwom skromnym, ale odnoszonym w meczach, w których kontrolowała grę, bijąc ligowe rekordy czasu przy piłce. W ekstraklasie już tak nie będzie, dlatego szczęśliwa gwiazda menedżera (pamiętamy okoliczności, w których wywalczył awans: w jakimś sensie kompletnie niezasłużenie, bo w finale play-off Derby grało o wiele lepiej) bardzo się jej przyda.

Pisząc o West Hamie wielu dziennikarzy tłumi pewnie ziewanie, opisując tę drużynę za pomocą kliszy o dośrodkowaniu ze skrzydła na głowę wysokiego napastnika. Sam Allardyce, rzecz jasna, zrobił wiele dla utrwalenia tego stereotypu, ale przecież z poprzedniego sezonu zapamiętaliśmy także surową lekcję, jakiej udzielił Andre Villasowi-Boasowi ustawieniem z „fałszywą dziewiątką” i zabójczymi podaniami za wysoką linię obrony. Nie mówiąc już o tej konferencji prasowej, podczas której klepał się po udach z zachwytu na wieść o tym, że sfrustrowany faktem, iż nie zdołał złamać oporu West Hamu, Jose Mourinho oskarża go o „dziewiętnastowieczny futbol”. Nie dajcie się zwieść: Allardyce potrafi czytać grę, jest otwarty na zmiany, w kwestii korzystania z ProZone był niemal pionierem, a jeśli nakazuje skrzydłowym nieustannie wrzucanie piłek w pole karne, to dlatego, że uważa, iż w wielu przypadkach tak jest najskuteczniej, zwłaszcza podczas walki o utrzymanie. Tym razem jednak „Wielki Sam” zaczyna sezon pod presją: zarząd i kibice domagają się gry atrakcyjniejszej dla oka; pozostanie przy „filozofii wrzutek” jest trudniejsze także z tego powodu, że przez kilka najbliższych miesięcy kontuzjowany będzie pierwszy drągal w zespole, Andy Carroll (moim zdaniem w West Hamie prosi się o zmianę nie tyle menedżera, co ekipy medycznej). Sezon w wyjściowej jedenastce rozpocznie zapewne Enner Valencia, zdobywca trzech bramek dla Ekwadoru na mundialu, silny, szybki i również potrafiący grać głową. Na Upton Park pojawia się Mauro Zarate, a także dwaj Senegalczycy, pomocnik Kouyate z Anderlechtu i napastnik Sakho z Metz. W sparingu z Sampdorią West Ham też grał trójką obrońców – i defensywa pozostanie jego silną stroną. Z domaganiem się przesadnej kreatywności wypada jednak uważać, żeby przyszłoroczne przenosiny z Upton Park na stadion olimpijski nie były równocześnie przenosinami do Championship. Cokolwiek mówić o obecnym menedżerze West Hamu – on nie wie, co to degradacja.

Skądinąd walka o utrzymanie może być w tym sezonie równie zacięta, co walka o mistrzostwo i Ligę Mistrzów. To, że wśród pięciu kandydatów do spadku umieszczam Crystal Palace, jest rzecz jasna efektem wydarzeń sprzed kilkudziesięciu godzin: nagłym odejściem z klubu (za porozumieniem stron, choć ta decyzja oznacza właśnie brak porozumienia) szkoleniowca, który jeszcze w maju uznany został za autora największego trenerskiego sukcesu w angielskiej ekstraklasie: wyprowadził murowanego spadkowicza (po jedenastu kolejkach tylko cztery punkty) na jedenaste miejsce, kreując nowe gwiazdy Premier League, ze świetnym defensywnym pomocnikiem Mile’em Jedinakiem na czele, albo pomagając odrodzić przygasłe wcześniej kariery (w pierwszym rzędzie Chamakha, ale także Camerona Jerome). Jeśli dobrze rozumiem, przez całe lato autor tego cudu, Tony Pulis, wykłócał się z władzami klubu, by pozwoliły mu na większą aktywność na rynku transferowym. Nic podobnego nie nastąpiło: poza mającym najlepsze lata kariery za sobą Hangelandem, Martinem Kellym i Fraizerem Campbellem, do poważnych wzmocnień nie doszło, a Pulis miał pewnie świadomość, że powtórka cudu jest w tej sytuacji niemożliwa (teolog powiedziałby zapewne, że powtórki cudów są niemożliwe z definicji…). To drugi po van Gaalu przypadek, w którym zmianie trenera przypisujemy tak wielki wpływ na losy drużyny: jeszcze parę dni temu większość angielskich dziennikarzy wróżyła Crystal Palace bezpieczne utrzymanie, a może nawet atak na pierwszą dziesiątkę, dziś autorzy tych samych proroctw umieszczają klub wśród spadkowiczów. Jaki straceniec przyjdzie na jego miejsce i czy będzie to np. Tim Sherwood – dużo ciekawsze jest pytanie, kto w trakcie sezonu zgłosi się z propozycją pracy do Tony’ego Pulisa.

Niewykluczone, że będzie to np. Aston Villa, nad której ligową przyszłością niebo jest pochmurne już któryś sezon z rzędu. W gruncie rzeczy przy chaosie, jaki panuje nad jego głową, Paul Lambert również dokonuje cudów utrzymując się w lidze. Właściciel przynoszącego straty klubu nie kryje, że chce go sprzedać, ale nie znajduje kupca, odszedł dyrektor wykonawczy, jedyne wzmocnienia drużyna zawdzięcza wolnym transferom – a zawodnicy, którzy przychodzą (Joe Cole, Kieran Richardson, Philippe Senderos), przypominają tamtych, którzy spuszczali z ligi QPR: bardziej zainteresowanych stanem konta, niż wypruwaniem sobie żył na boisku. Nie lepiej już byłoby nadal stawiać na głodną sukcesu i niezmanierowaną młodzież, przyuczajacą się u boku piłkarzy pamiętających jeszcze lepsze czasy tej drużyny: Agbonglahora, Benta albo (pytanie, czy zostanie na tonącym okręcie do końca kontraktu) Vlaara? Dobrą wiadomością dla fanów jest powierzenie posady asystenta Lamberta Royowi Keane’owi, ale jeszcze lepszą byłoby znalezienie inwestora, który przyniósłby nową nadzieję i nowe miliony funtów. Kryzys firmy tak zasłużonej dla angielskiej piłki jest w gruncie rzeczy bardzo smutny…

Z beniaminków, oprócz QPR, szanse na utrzymanie ma także Leicester – rewelacja ubiegłego sezonu Championship (27 zwycięstw, seria 23 meczów bez porażki, przekroczona bariera stu punktów w tabeli). Znamy takie drużyny z poprzednich lat: awansujące i szybko stające się dla wielu z nas „drużynami drugiego wyboru” – takimi, na które zawsze z przyjemnością patrzymy i którym staramy się kibicować, oczywiście jeśli nie grają przeciwko naszym. Tu i ówdzie porównuje się obecne Leicester Nigela Pearsona, generalnie młode i dynamiczne (choć latem wzmocnione doświadczonymi Upsonem i Albrightonem), z Southamptonem Mauricio Pochettino. W bramce mamy Kaspara Schmeichela (tak, tak, z tych Schmeichelów…), w obronie – mojego kandydata na rewelację rozgrywek, aż dziw, że ktoś go nie wykupił – Wesa Morgana, w pomocy mającego za sobą fantastyczny sezon Danny’ego Drinkwatera, w ataku pamiętanego przez niektórych z Norwich Davida Nugenta i sprowadzonego z Brighton Argentyńczyka Ulloę. Tak, wiem, nie powalają Was te nazwiska, ale powiadam Wam: nauczycie się ich na pamięć w ciągu najbliższych tygodni. Pytanie tylko, czy w Premier League drużyna beniaminka może grać w ustawieniu 4-4-2 bez lęku o kompletne oddanie inicjatywy w środku pola?

Oczywiście innym kandydatem na „drużynę drugiego wyboru” może być Burnley. Jak kilka sezonów temu Blackpool, a może jak samo Burnley, które przecież w Premier League występowało przed pięcioma laty, jest w ekstraklasie kopciuszkiem, drużyną bez gwiazd (najbardziej znane nazwisko nosi sprowadzony za darmo w WHU Matt Taylor), z maleńkim składem, i z trenerem, który choć nosi ksywę „rudy Mourinho”, to ma ona raczej wydźwięk ironiczny. Pracujący w tym klubie Wojciech Falenta opowiedziałby nam pewnie niejedno o poprzemysłowym mieście, z którego wszyscy wyjeżdżają i w którym klub jest jednym z najważniejszych wyznaczników tożsamości dla tych, którzy jeszcze zostali (żaden angielski klub nie ma równie imponującego stosunku średniej frekwencji na stadionie do liczby mieszkańców miasta). Byłaby to opowieść romantyczna, ale odwracająca uwagę od istoty rzeczy: Burnley ma drużynę wystarczająco dobrą, by walczyć w Championship. Na ekstraklasę jeszcze za wcześnie.

Tym razem nikt i nic nie uratuje West Bromwich Albion – a z pewnością nie uratuje tego klubu niesprawdzony w roli menedżera, choć ceniony jako trener Alan Irvine. Poprzedni sezon był koszmarny: drużyna pod Pepe Melem ledwo się uratowała; tym razem nie bardzo wiadomo, gdzie szukać nadziei. W transferach, np. Joleona Lescotta, z którym Irvine pracował w Evertonie? Jest ich jednak za mało, jak na odmianę oblicza drużyny, choć musi cieszyć fakt, że na boiskach Premier League pojawi się błyszczący na mundialu Kostarykanin Gamboa. Z Dynama Kijów przyszedł za imponującą kwotę 10 mln funtów Nigeryjczyk Iedye Brown, ale ile zajmie mu przyzwyczajenie się do gry na Wyspach? Lescott już jest kontuzjowany, w środku pola dramatycznie brakuje zawodników kreatywnych – doprawdy, mówienie o szansach WBA na utrzymanie, byłoby zaklinaniem rzeczywistości.

Cóż jeszcze? Zrobiło się bardziej pusto. Na sędziowską emeryturę przeszedł Howard Webb, po Bale’u odszedł Suarez, a gwiazdy mundialu – Kroos czy Rodriguez – nie przeniosły się na Wyspy. Może powinniśmy się pocieszać, że gwiazdy piłkarskie to może nie, ale trenerskie to już na pewno, i ekscytować się pojedynkiem van Gaal – Mourinho – Rodgers (dynastia, w której każdy szkolił poprzednika) lub rywalizacją Mourinho – Pellegrini lub Mourinho – Wenger. Fakt: pracują tu trenerskie gwiazdy, ale i to dalece nie wszystkie, bo Klopp, Guardiola, Simeone, Ancelotti czy Bielsa znaleźli zatrudnienie gdzie indziej. Bilety podrożały. Biednym (kibicom i klubom) wiatr w oczy. Gdyby mogło to być przedmiotem racjonalnych decyzji, może przerzucalibyśmy zainteresowanie na jakieś inne ligi, np. niemiecką. Ale że nie o racjonalnych decyzjach tu mówimy, tylko o współuzależnieniu, zapraszam na kolejny sezon blogowania o Premier League.

39 komentarzy do “Przewodnik po Premier League, v. 14/15

  1. ~Ruta

    Dawno nie było takiej zgody, wszędzie Chelsea typowana jest na mistrza. A później MU a dopiero trzecie City. Arsenal wreszcie na papierze nie wygląda na dziurawy ( prawdziwy top DMC raczej na Emirates nie trafi a raczej tylko uzupełnienie co i na DMC i DC zagra).
    Dawno nie było tez tak, ze wszystkie zespoły z topu wyglądają na mocniejsze niz w poprzednim sezonie ( mała niepewność to Liverpool bez Suareza).

    Odpowiedz
  2. ~adipetre

    Osobiscie jestem tym oknem transferowym nieco rozczarowany, nie chodzi mi tu jednak o postawe potentatow, a kluby klasy sredniej. Krytykowane zewszad Newcastle wg mnie podazylo wlasciwa sciezka, widac w ich polityce pomysl i rozsadek. Do niedawna podobna opinie mialem takze na temat Swansea, niestety ostatnie tygodnie niosa ze soba deprymujace konkluzje. Reszta klubow woli dzialac leniwie i tak jest wlasciwie na kazdym polu, od scoutingu po prace z mlodzieza.
    Gdy na liscie pilkarzy wystawionych na sprzedaz widze Capoue, Sandro czy Soldado mysle sobie ze dla Tottenhamu tez byloby dobrze gdyby ta sesja juz sie zakonczyla.
    Jesli idzie o kluby z czolowki to chyba tylko MU i ewentualnie Liverpool walcza o swoja przyszlosc, reszcie zostala juz chyba tylko kosmetyka.
    Wydaje mi sie ze City, Chelsea i Arsenal beda w Champions League i w nastepnym sezonie. Mistrza widze w Chelsea, jakosc w dalszym ciagu jest przywilejem City…ale zwyczajnie brak mi w Pellegrinim instynktu i charyzmy.
    Sliskim tematem sa beniamibkowie, w ostatnich latach na regularnosci zyskala regula odwroconej kolejnosci, tzn te zespoly ktore tryumfowaly w Championship spadaly, zostawaly w PL z kolei te ktore awansowaly dopiero po barazach. Po QPR Redknappa wiadomo mniej wiecej czego mozna sie spodziewac, ogromnie zaluje ze te podstarzale, przeplacone towarzystwo awansowalo kosztem interesujacego Derby County.
    Leicester natomiast wyglada ciekawie, mysle ze jesli uda im sie wejsc do tej ligi plynnie, beda w stanie zajac pozycje 11-14. Brak im jedynie w srodku troche inwencji, Pearson wyraznie ceni absolwentow akademii MU, wiec moze Morrison?
    Obojetne jest mi WBA, Hull, WHU, zyczylbym sb spadku dwoch klubow z tego towarzystwa, jako trzeci Burnley badz QPR.
    Na WHL z kolei wreszcie chcialbym zobaczyc jakis pomysl, tozsamosc. Fajerwerkow sie nie spodziewam, wydaje mi sie ze tej kadrze brakuje jeszcze przynajmniej jednego kreatywnego zawodnika w drugiej linii.
    Na koniec taka obserwacja, wiele mowilo sie o braku zdolnych stoperow wsrod Anglikow. Ostatnio popularnosc zyskalo przesuwanie na ten obszar zawodnikow od dziecka wychowywanych na innych pozycjach, przede wszystkim na boku obrony. Stones w Evertonie w zeszlym sezonie, latem podobnie postapiono z Chambersem w Arsenalu i Blackettem w MU. Autorami tych pomyslow sa Wenger, van Gaal i Martinez, a wiec pilkarskie umysly. Zawodnikow przeze mie wymienionych lacza dobre warunki fizyczne, kultura i dobra jak na warunki brytyjskie kontrola. Najwiekszym beneficjentem tego zjawiska moze sie okazac reprezentacja Anglii, ktora wreszcie bedzie mogla uwolnic sie od stoperow w typie Jagielki. Od dawna uwazam ze kolejnym zawodnikiem ktory moglby pozytywnie sie odnalezc na tej pozycji jest Jack Rodwell.

    Odpowiedz
  3. ~Edgar

    *korekta
    – o Tottenhamie:
    „klubu w ciągu ostatnich miesięcy nie zaliczył żaden kastylijski młodzieniec” – domyślam się, że „nie nawiedził” 😉
    Pozdrawiam

    Odpowiedz
  4. ~blah blah blah

    Co z ta Chelsea? 19 ekspertow powiazanych z BBC takze typuje Chelsea, 8 MC. Tylko dwoch MU (Motson i Dublin )
    Mysle ze to bedzie sezon Arsenalu.

    Odpowiedz
  5. ~Stefan

    Czym byłby początek sezonu, bez przewodnika po BPL Pana Michała:)

    Jak zwykle miło się czytało, jak zwykle mam nadzieję, że nowy sezon przyniesie nam nie mniej emocji i ciekawych dyskusji niż poprzedni.

    To co? Siadamy głęboko w fotelach, zapinany pasy…

    Odpowiedz
  6. ~Slash

    Jestem kibicem Man Utd, ale nie wiem jak można mieć nadzieję na drugie miejsce. Proszę spojrzeć na skład przeciwko Swansea i porównać go ze składami innych czołowych zespołów, miazga. Czwarte miejsce brałbym z pocałowaniem ręki, cała nadzieja w Luisie.

    Odpowiedz
    1. ~Polaś

      Oglądałem to spotkanie ze Swansea i rzeczywiście, ani ławka, ani nawet skład wyjściowy „jakością” nie powalała.
      „Czerwone Diabły” powinny lepiej grać, niż przed rokiem, ale po takim starcie sezonu na pewno ciężko upatrywać w nich faworyta w walce o podium.

      Odpowiedz
    2. ~Stefan

      Wszystko się zgadza, weź tylko pod uwagę, że może być tylko lepiej. Wciąż mamy dwa tygodnie do końca okna transferowego i jestem pewien, że skład się wzmocni. Do tego dochodzi zgranie, które z czasem będzie coraz lepsze. Już na następny mecz najprawdopodobniej wróci RVP, niebawem także Shaw, a może i Welbeck.

      Powoli to wszystko powinno się rozkręcić, jednak drugie miejsce to wg. mnie ocena mocno na wyrost. No chyba, że w tych ostatnich dwóch tygodniach okna transferowego LVG szykuje dwie/trzy transferowe bomby.

      Odpowiedz
  7. ~Slowik

    Wrozbiarstwo . Zbyt wyrownana stawka . Murinho jest firma sam w sobie , ale sadze , ze na obiecanie mistrzostwa sobie nie pozwoli . Na szczescie to pilka nozna .

    Odpowiedz
  8. ~Eric Cartman

    Ciekawa analiza, w wielu przypadkach trafiona jednak jak dla mnie typowanie mistrza w tym sezonie to wróżenie z fusów. Chelsea wydaje się być najmocniejsza jednak przewiduje ich problemy z napastnikami. Drogba jest już starszym zawodnikiem i nie jest dać klubowi tyle co w poprzednich sezonach w niebieskiej koszulce. Transfer Diego Costy też jednak dla mnie nie trafiony, jest to zawodnik zadziorny, łatwo wyprowadzić go z równowagi a jak wiadoma gra w lidze hiszpańskiej a angielskiej to dwa różne światy i Costa bardziej będzie się skupiał na kwestionowaniu decyzji sędziów i pretensjach do zawodników przeciwnej drużny niż na graniu w piłkę. Ogólnie przewiduje że nie odnajdzie się on w nowych realiach. Moim faworytem jest inny klub z Londynu a mianowicie Arsenal, jeśli tylko do składu wróci Theo i będzie grał jako wysunięty napastnik to w duecie z skrzydłowymi Alexisem i Chambo będa za „szybcy” dla wszystkich drużyn BPL, oczywiście konieczna jest tu wysoka forma Ozila (nadal uważam najlepszej 10 na świecie, uważany za takiego był w Madrycie nie wiem dlaczego po zmianie klubu nagle stał się uważany za przeciętnego).

    Odpowiedz
    1. ~adipetre

      Wg mnie to jest nierealna wizja. Wenger nie lubi grac na dwoch typowych skrzydlowych, w presezonie unikal jak ognia ustawienia z Chamberlainem i Sanchezem przy liniach bocznych, w poprzednich sezonach tez meczow z Walcottem i Chamberlainem bylo jak na lekarstwo. Pomysl z niskim z niskim, slabym fizycznie wysunietym napastnikiem nie ma chyba racji bytu w tej lidze, i zdaje sie ze Wenger doszedl w trakcie ostatniej kampanii do podobnego wniosku.

      Odpowiedz
  9. ~Chelseafan

    Jako fan Chelsea nie pozostaje mi nic innego jak podpisać sie pod tym. 'To sezon Chelsea’. Jednakże nie bedzie to latwy sezon i nie wierze aby Chelsea dominowala. Bedzie to sezon walki do ostatnich lub ostatniej kolejki.
    Najmocniejsze druzyny Chelsea, Man City, Arsenal, Man U
    tzw. czarny koń Everton (Lukaku wreszcie w nowym/starym klubie jeszcze bardziej rozblysnie. Moze Barkley cos…)

    Odpowiedz
  10. ~dario

    Uważam, że w tym sezonie zamiesza Everton. Mają mocniejszy skład niz w poprzednim sezonie i atut w postaci znakomitego trenera.

    Odpowiedz
  11. ~TTSL

    Już rozdaje się tytuły, opisuje kto wygra, kto zanotuje klęskę. Śmieszy mnie to. Typowe dla internetowych fachowców. Kto w tamtym sezonie stawiałby, że Liverpool zostanie mistrzem? Niewielu. Niewiele też zabrakło aby Liverpool został mistrzem. Przegrali na własne życzenie, a nie dlatego, że City było wyraźnie lepsze. Faworytów jest kilku i Chelsea w żadnym razie nie wyszła na czoło peletonu.

    Odpowiedz
  12. ~Konrad

    Fajnie się czytało. Mała korekta: (Stoke) „zespół ma grać szybciej i ładniej niż w czasach Hughesa”. Hughes zmienia styl, a mają grać ładniej niż za czasów Polisa 🙂

    Odpowiedz
  13. ~gacek_afc

    Tak prezentuje się ostateczna kolejność na finiszu rozgrywek wg moich przewidywań, choć oczywiście istotne będą zmiany personalne podczas zimowego okienka transferowego, które mogą zaburzyć klasyfikację, ale zaryzykuję: 1. Chelsea; 2. Man City; 3. Arsenal; 4. Man Utd; 5. Liverpool; 6. Everton; 7. Tottenham; 8. Newcastle; 9. Southampton; 10. Swansea; 11. Stoke; 12. West Ham; 13. Leicester; 14. Hull; 15. QPR; 16. Sunderland; 17. Aston Villa; 18. Crystal Palace; 19. Burnley; 20. WBA.

    Odpowiedz
  14. ~KrólJulian

    Do zestawiania Matica z Mekelele trzeba faktycznie sporo entuzjazmu, van Ginkel jest produktem czysto eksportowym, szanse na wejście do podstawowej 11 ma raczej znikome, a transferu Maty chyba nikt już w CFC nie żałuje… Chelsea w tym sezonie to już nie źrebaki, ale ogiery i żadnych tego typu tłumaczeń Mou nikt już nie kupi…

    Odpowiedz
  15. ~KBKBKB

    (Toure) „ostatecznie pogodził się z klubem po kuriozalnej aferze związanej z niezłożonymi przez pracodawcę życzeniami urodzinowymi”
    Mógłby ktoś mnie oświecić o co chodzi, bo chyba coś mnie na urlopie ominęło 🙂

    Odpowiedz
    1. ~KrólJulian

      to stara sprawa, jeszcze sprzed mundialu, agent Toure stwierdził, że jego klient jest urażony i nosi się z zamiarem opuszczenia klubu właśnie z powodu tego przykładu „braku szacunku” 🙂 później, gdy okazało się, że władze MC złożyły jednak życzenia Toure za pośrednictwem tweetera i przesłały tort urodzinowy stwierdził, że Roberto Carlos z tej okazji dostał kiedyś bugatti… agent jakich mało 🙂

      Odpowiedz
  16. ~adipetre

    Po przeczytaniu tej lektury dochodze do wniosku ze w najmniej wiarygodny sposob przedstawiony zostal Tottenham.
    Pierwsza kwestia, to mozliwosci. Niech za przyklad sluzy Steven Pienaar, rola jako ten pilkarz pelnil w rzeczywistosci Tottenhamu, i jaka obecnie pelni w rzeczywistosci Evertonu najwiecej mowi o tym w ktorym srodowisku trzeba umiec wiecej by cos znaczyc. Czy Tottenham ma mniejsze mozliwosci od Liverpool, badz MU tez bym polemizowal. Naprawde, jeden slabszy sezon pod egida tych dwoch nieudacznikow nie jest wystarczajacym powodem by deprecjonowac umiejetnosci tak utalentowanej grupie pilkarzy.
    Inna kwestia to transfery, ktore w zeszlym roku wydawaly sie rozsadne, w tym roku jesli sie ponownie na chlodno je przeanalizuje rowniez wygladaja na zamierzone, pozbawione chaosu. Wzmocnien wymagal srodek pola po odejsciu Modricia (Capoue, Paulinho), sfera kreacji po transferach Bale’a i VdV (Lamela, Eriksen, Chadli), wakat na pozycji wysunietego napastnika rowniez zostal wzmocniony wyrozniajacym sie w La Liga Roberto Soldado. Kazdy z tych zawodnikow mial za soba swietny sezon, byl reprezentantem silnej reprezentacji i poza Lamela oraz Soldado przychodzil za niewygorowana kwote. Chaotyczny byl sposob budowania tego zespolu przez AVB, nie strategia transferowa.

    Odpowiedz
  17. ~me262schwalbe

    Wg mnie walka o mistrza rozegra się pomiędzy Chelsea a MC i Arsenalem. I zakończy się jednak obroną tytułu przez MC, choć niewątpliwie CFC jest mocniejsza niż przed rokiem, no i Arsenal będzie się dłużej liczył w tej rozgrywce. Czwórkę uzupełni L’pool. Straty z początku sezonu MU (czasu docierania się tej ekipy i okresu zaznajamiania się ze specyfiką PL przez LvG) będą już niestety nie do odrobienia.

    Odpowiedz
  18. ~Andre

    Wielkim specjalistą nie jestem, ale odnoszę wrażenie, że układ tabeli na koniec sezonu może ni różnić się od tego zeszłorocznego. Jedyną różnicą może być faktycznie pozycja Chelsea, która według mnie ma szansę na zwycięstwo. Nie twierdzę tak tylko dlatego, że jestem kibicem Niebieskich, ale patrząc obiektywnie wszystko na to wskazuje.
    Wzmocnione zostały trzy pozycje, które strasznie kulały w zeszłym sezonie, czyli lewą obronę (miał być Shaw, ale jak widać nawet Abrmovic doszedł do wniosku, że propozycja MU jest irracjonalna i nie ma sensu ich przebijać), środek pomocy oraz atak. Co prawda Diego Costa jest wielką zagadką, jednak w presezonie spisywał się naprawdę przyzwoicie, a Fabregas już kupił wszystkich fanów The Blues. On do spółki z Maticem – taką mam nadzieję – będą dzielić i rządzić w środku pola. van Ginkel dostanie ewentualnie ogony ligowych meczy lub puchary.
    Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale Mou ma ZAWSZE najlepszy drugi sezon, więc zakładam, że ten również będzie dobry.
    Na drugim miejscu pewnie zobaczymy L’pool, a na trzecim ManCity. Czwarte to bój między MU i Arsenalem – obstawiałbym The Gunners. Być może Everton się włączy do tej walki, czego baaardzo bym chciał, ale wiem, że będzie to niesamowicie ciężki.

    W zeszłym sezonie po pierwszej kolejce twierdziłem, że będzie to najciekawszy sezon od bardzo dawna. W tym roku twierdzę tak samo.

    P.S. Nigdy nie zamieniłbym BPL na Bundesligę lub La Ligę. Niech sobie inny mają Robbena, Riberego, Kloppa, Gardiolę, Jamesa, CR7, Bale’a, Suareza, Neymara i Messiego, ale nigdy nie będą mieć tej magii i nie będą mieć deszczowych wieczorów na Britannia Stadium.

    Odpowiedz
  19. ~Marcin

    Moim zdaniem Arsenal może włączyć się do walki o tytuł. Wszystko zależy od formy Oezila – tzn. czy zdobycie mistrzostwa stanie się dla niego celem numer jeden i tego jak w drużynę wkomponuje się Sanchez. Szkoda Vermaelena ale skład i tak był bardzo szeroki. Już w poprzednim sezonie Arsenal był bardzo mocny – zawodnicy zebrali doświadczenie porażkami z Chelsea i Liverpoolem, które zaprocentują. Sezon będzie barwny dzięki Mourinho – będzie chciał zdjąć ze swoich piłkarzy presję – a są murowanym faworytem, Man City skazuję na 3-4 miejsce – sam nie wiem dlaczego. Postawią na Ligę Mistrzów. Chciałbym sensacji i miejsca w czwórce dla Evertonu. Nie wierzę w MU – transfery są za późno realizowane.

    Odpowiedz
  20. ~sebastian

    Crystal Palace I PullisGate, TP znał budżet na transfery dawno temu.Poprosił o wypłatę całej premi (3mln) za utrzymanie w poprzednim sezonie, pierwotnie miała ona być mu wypłacana w ratach, ale zarząd przystał na jego prośbę i wypłacił mu całość, dwa dni później Pullis rozstał się z klubem.
    Crystal palace szuka trenera który zrozumie strategie klubu który jest zarządzany przez 4 kibiców którzy uratowali klub 4 lata temu przed bankructwem.I którego priorytetem jest prowadzenie zdrowych finansów. I całkowicie się zgadzam z jedną z wypowiedzi Steve Parisha Ze musi być uzasadnione kupno piłkarza za 10mln bo historia uczy ze czasem jest on gorszy niż ten za 1mln, dodał też jescze ze skoro ta grupa piłkarzy zajęła 11 miejsce to nie jest taka zła.

    Odpowiedz
  21. ~sebastian

    Ach cd,tym razem kawałki z wywiadu dla BBC motd, „2/4 udało się zrealizować cele transferowe które chciał Tony Pullis”1 znich wybrał Swansea za 55k na tydzieńprzez 3lata plus opłata transferu, daje 20mln za dużo IMO
    Parish „zawodnicy muszą pasować charakterem do grupy która mamy „

    Odpowiedz
  22. ~sebastian

    Ach cd,tym razem kawałki z wywiadu dla BBC motd, „2/4 udało się zrealizować cele transferowe które chciał Tony Pullis”1 znich wybrał Swansea za 55k na tydzieńprzez 3lata plus opłata transferu, daje 20mln za dużo IMO
    IMOParish „zawodnicy muszą pasować charakterem do grupy która mamy „

    Odpowiedz
  23. parasite

    przestałem czytać po wpisie „powracającego z wypożyczenia Courtois, zapewne najlepszego dziś obok Neuera bramkarza świata”
    o wielu można tak napisać, ale nie w każdym przypadku jest to prawda. W poprzednim sezonie, to właśnie Belg popełnił najwięcej baboli ( charli adam! ) obok odsuniętego na jakiś czas z podstawowej 11 liverpoolu mignoleta. Na wyspach był co najwyżej 3, może 2, a do światowej czołówki jeszcze trochę mu brakuje.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *