Zauważyłem niedawno, że pewien znany publicysta rozpaczliwie dopytuje na Twitterze, jak skończył Gollum we „Władcy pierścieni”. Gdyby ów publicysta miał jeszcze ochotę czerpać z lektury Tolkiena, z pewnością zbyt grubej jak na wrażliwość dzisiejszej młodzieży, mógłbym mu właściwie podpowiedzieć historię upiorów pierścienia, dziewięciu normalnych niegdyś, śmiertelnych ludzi, którzy po usidleniu przez Saurona stali się cieniami Wielkiego Cienia. Opowieść w sam raz do użycia podczas pisania o Arsenalu: jeśli ktoś przypadkiem oglądał w sobotni wieczór transmisję z Emirates, powinien zwrócić uwagę na te pełzające po boisku zjawy w czerwonych strojach (czerwonych jeźdźców?), przypominające wprawdzie potężnych niegdyś piłkarzy, od dawna niebędące jednak w świecie żywych.
To były upiory. Cienie przeszłości. Postacie imitujące tamten dawny Arsenal do tego stopnia, że próbujące wymienić między sobą serię podań w polu karnym rywala – zupełnie jakby chciały znaleźć się w bramce razem z piłką, zamiast uderzyć ją np. z linii szesnastu metrów. Ileż takich meczów oglądaliśmy pięć, dziesięć, czy piętnaście lat temu, z tą różnicą, że tamci, zaliczający się jeszcze do istot ludzkich, trafiali wcześniej niż w sobotę Giroud. Z łatwością przejmujące inicjatywę, bez problemu utrzymujące się przy piłce (to też pamiętamy), ale nieskuteczne. I z łatwością tracące nad sobą panowanie – jak Wilshere w starciu z Fellainim (chyba tylko faktowi, że jest niższy od Belga o głowę, Anglik zawdzięcza pobłażliwość sędziego).
Napisałem w życiu wiele tekstów komplementujących Arsene’a Wengera, ale miały one dwa stałe elementy: stwierdzenie, że nie umie przegrywać i że jego neurotyczny niepokój udziela się piłkarzom. Oraz że żaden inny klub Premier League nie ma takiej historii czerwonych kartek. Żaden inny klub nie ma również takiej historii ocierania się o sukces – tytuł mistrzowski, triumf w pucharze – i następnie wypuszczania ich z rąk (oczywiście mówimy tu o drużynach walczących o najwyższe cele, a nie takim np. Tottenhamie…). Podejrzewam, że mało który klub ma również w statystykach tyle bramek samobójczych. „W obronie byliśmy trochę naiwni” – powiedział po wczorajszym meczu Arsene Wenger. Nawet to bywazdanie powtarzane od lat.
Bo przecież lepszej okazji, żeby ograć Manchester United i zerwać z opinią drużyny niezdolnej do zwyciężania w spotkaniach z najgroźniejszymi rywalami pewnie długo nie będzie. Czerwone Diabły wciąż nie odnalazły ani właściwego rytmu, ani właściwego ustawienia, a zdemolowanie składu kontuzjami (uraz Luke’a Shawa był czterdziestym od czasu objęcia klubu przez Louisa van Gaala – nie sposób nie pytać, czy z prowadzeniem treningów przez Holendra, z nakładaniem na piłkarzy obciążeń, z pewnością wszystko jest w porządku) uniemożliwia zgrywanie poszczególnych formacji. Tym razem MU znów grało trójką obrońców: Smallingiem, McNairem i Blackettem (czy czytając taki skład obrony jednego z najsłynniejszych klubów świata nie wzdrygacie się z przerażeniem?), z cofniętymi skrzydłowymi Valencią i Shawem (a po kontuzji tego ostatniego – z Youngiem), Fellainim i Carrickiem w środku pola oraz ofensywną trójką van Persie-Rooney-di Maria – i trzeba przyznać, że to ustawienie również Arsenalowi sprzyjało. Robin van Persie był kompletnie niewidoczny: z dwunastu kontaktów z piłką trzy miał podczas wykonywania rzutów rożnych, a jeden – przy rozpoczęciu meczu od środka. Ruchliwi pomocnicy gospodarzy znajdowali miejsce za plecami Fellainiego czy Carricka (przykład z pierwszej połowy: Sanchez, uwalniający się spod krycia Fellainiego, odgrywający do strzelającego z dystansu Ramseya), podobnie jak grający po prawej stronie Chambers i Oxlade-Chamberlain (przykład również z pierwszej połowy: akcja tej dwójki, po której strzał Welbecka w ostatniej chwili zablokował McNair). Prostopadłe piłki znajdowały swój cel. W obronie gości panował chaos, McNair i Blackett spóźniali się z interwencjami, a Smalling w kluczowych momentach potrafił ich wprawdzie asekurować, ale patrząc na jego grę pozycyjną nie sposób się dziwić, że MU przymierza się w styczniu do kupienia kolejnego stopera (Vertonghena z Tottenhamu?). Arsenalowi udawał się też pressing: to właśnie dzięki niemu najlepszą okazję do strzelenia bramki dla Kanonierów miał Wilshere. De Gea obronił i tym razem, ale sama akcja pozwalała zrozumieć, co miał na myśli Louis van Gaal, mówiący po meczu, że wiele jeszcze widzi w grze swojego bramkarza elementów do poprawy: wcześniej to Hiszpan zbyt krótko wybił piłkę, umożliwiając gospodarzom przeprowadzenie szybkiego ataku. Nie był to zresztą pierwszy tego typu przypadek i bramkarz nie był jedynym winowajcą: przez pierwsze 35 minut meczu wszyscy piłkarze MU tracili piłkę zbyt łatwo.
Ale Wilshere bramki nie strzelił. Cały wysiłek, włożony przez Arsenal w ten mecz, energia, z jaką biegali piłkarze Arsene’a Wengera, dobra pierwsza połowa, zostały zmarnowane. Były momenty, gdy sześciu czy siedmiu Kanonierów wchodziło w pole karne MU i umiało w tej ciasnocie wymienić kilka podań – ale nie kończąc akcji strzałem, jakby ze strachu przed odpowiedzialnością. To z jednej z takich konfuzji wziął się kontratak, po którym gola strzelił Rooney: kiedy z di Marią wychodzili z własnej połowy, mieli przed sobą tylko Monreala, a w pomeczowych rozmowach z dziennikarzami Arsene Wenger dziwił się, jak to możliwe, że jego dążący do wyrównania podopieczni zostawili z tyłu tylko jednego kolegę (w jeszcze dogodniejszej sytuacji był samotnie szarżujący kilka minut później di Maria). Bramka kapitana MU padła w 85. minucie; był to pierwszy celny strzał gości na bramkę Arsenalu, który do tego momentu celnych strzałów oddał osiem – i nic z nich nie wynikło.
W sumie kolejny raz przeżyliśmy deja vu i trudno się dziwić tym, którzy po takim meczu dochodzą do wniosku, że epoka Wengera znalazła się w fazie schyłku. Dla mnie symptomatyczne było zachowanie Wilshere’a w starciu z Fellainim: młody Anglik, tak komplementowany po meczu reprezentacji w środku tygodnia i tak otwarcie sugerujący, że chciałby w klubie występować na tej samej pozycji co w kadrze, pokazał jeszcze raz, że prawdziwe bariery między piłkarskim talentem a piłkarską wielkością, znajdują się w głowie zawodnika. W tym Arsenalu wielkości nie osiągnie – jeśli czytaliście Tolkiena to wiecie, że zwiedzione przez Saurona upiory skazane są na klęskę.
Kogo Manchester musi wystawić w obronie, żeby Arsenal w końcu go pokonał? Bo dwóch juniorów i dwóch pomocników to najwyraźniej wciąż za trudne zadanie 😀
Chyba nigdy już nie nadarzy im się lepsza okazja do rewanżu za tamto słynne 8-2. W ciągu pierwszych 15-20 minut, kiedy United grał tragicznie (albo w ogóle nie grał) powinni przejechać się z nimi dwa, trzy razy i pozamiataliby mecz. Ale jeżeli nie wykorzystuje się takich sytuacji jak ta Wilshere’a, to trudno myśleć o zwycięstwie. Jak to powiedział wczoraj Twarowski „Kanonierzy przestali wierzyć, że da się pokonać De Geę. A już jak w końcu trafili do bramki, to do własnej. TYPOWY ARSENAL 😀
A Manchester? Wczoraj naprawdę źle to wyglądało. Akcje jakieś nieskładne, szarpane, brak praktycznie zagrożenia pod bramką Szczęsnego. Nie można się ciągle zasłaniać kontuzjami, bo mając na boisku takich gości jak di Maria, Rooney, Persie, czy Mata i Januzaj trzeba po prostu grać jakąś piłkę, którą da się oglądać. A na grę United ciężko się patrzy. Denerwuje mnie też to, że Van Gaal przestał stawiać na Herrerę, ale mam nadzieję, że w następnym meczu już zagra. Wczoraj na plus oczywiście De Gea, Smalling, Fellaini i di Maria, który tam jakoś ożywiał grę z przodu, ale też gra obecnie na jakieś 30-50% swoich możliwości. Postawę Persiego w ostatnich meczach to lepiej pozostawić bez komentarza. Ważne zwycięstwo, stylu na razie w ogole nie ma, ale liczą się przede wszystkim punkty i zajęcie miejsca w pierwszej 3 na koniec. Jakość po prostu musi w końcu przyjść z takimi piłkarzami. Może Falcao pomoże, kiedy w końcu będzie się nadawał do grania.
W obecnym sezonie United ma więcej szczęscia niz umiejetnosci w meczach o stawke
W porównaniu z poprzednim sezonem wśród ekip,które zawodzą, tylko Arsenal sam sobie sprawił ten los. A raczej Wenger. Brak transferów, kontuzje, taktyka. To samo od kilku lat. Było do przewidzenia jak to się skończy. Jako kibic Arsenalu boli ta porażka- dobrze że nie widziałem meczu. Wystarczy cieszący się Shrek. W środę Borussia, nie sądzę by było lepiej. Jedyne że może zagadają Kloppa czy jest zainteresowany posadę na przyszły rok.
100 milionów euro wydane na transfery to jest brak transferów? Może nie do końca właściwe, na nie całkiem te pozycje które są konieczne, może nie są to transfery, które mogą z chwili na chwilę wnieść nową jakość do Arsenalu (oprócz Alexisa Sancheza), ale brak transferów przy takich kwotach wydanych w jedno lato brzmi jak groteska.
Zresztą ten lament nad Arsenalem pokazuje dobitnie jak względna jest piłka. Gdyby DDG (który od jakiegoś czasu jest po prostu topowym bramkarzem zdolnym do wygrywania meczy w pojedynkę) nie obronił któregoś strzału Wilshera, Sancheza, Cazorli, lub Welbecka mówilibyśmy dziś pewnie o renesansie Arsenalu i o porażce Van Gaala, o źle dobrej taktyce 3-5-2, itd. Tymczasem United w zasadzie przypadkowo wygrało i mówimy o nieudolności Arsenalu. Czym obawia się owa nieudolność Wengera? Tym, że DDG na linii jak ma swój dzień łapie wszystko?
Czasem nie potrafię tego pojąć. United zagrało bardzo słaby mecz, a Arsenal po prostu dobry mecz. Mnie niezbyt przekonuje gra United. Możliwe, że się mylę, może zacznie wygląda to zupełnie inaczej jak skończy się ten szpital w obronie, jednak na tę chwilę wygląda to słabo.
faktycznie, „brakiem transferów” to bym tego nie nazwał, aż strach pomyśleć co byłoby bez Alexisa…
Trudno wyciągać generalne wnioski o geniuszu bądź nieudolności trenera po jednym spotkaniu, natomiast po analizie kilkudziesięciu spotkań pewne prawidłowości zaczynają się zarysowywać. Mała zagadka-ile spośród ostatnich 30 spotkań z MU i Chelsea wygrała ekipa Wengera? Tu jest pies pogrzebany, wywindowali się na wygranych z przeciętnymi ekipami oraz przedstawicielami dołów tabeli, więc dziwi mnie, że ktoś może mieć jeszcze wątpliwości dlaczego nie są w stanie zrobić tego ostatniego kroku i realnie włączyć się do walki o mistrzostwo… A jeszcze bardziej dziwi mnie, że nikt nie typuje S’tonu na mistrza, przecież sytuacja jest analogiczna do tej jaką miał w zeszłym roku Arsenal…
Nie można dołączyć do czołówki regularnie nie będąc w stanie wygrać z choćby jednym jej przedstawicielem… Smutne to, ale prawdziwe. A odpowiedź na pytanie o liczbę wygranych Arsenalu wynosi 3-każdy niech to sobie oceni swoją własną miarką.
Powszechnie wiadomo, że Nazgule bały się wody, może trzeba kogoś kto zmyje im głowę? Niestety ich przywódca, Czarnoksiężnik z Angmaru, był na nią odporny, może z kolei z nim wypalić fajkę pokoju w koncie szatni? Trzeba próbować wszystkiego, no może poza kobietą i hobbitem…
Do Arsenalu to powoli przywykliśmy, ale to co wyprawia Liverpool to jest dopiero katastrofa…
tzn. wypalić w kącie szatni,
Piłkarze Arsenalu ten mecz, jak większość o stawkę i coś poważnego, przegrali w głowach. Wenger mógł im mówić w szatni, że w końcu jest okazja, bo United nic nie gra, ale chłopaki grali swoje – takie DNA.
A Liverpool gra swoje w tym sezonie i nie należy spodziewać się poprawy, bo Rodgers nagle stał się ortodoksem, przeciwieństwem siebie, kiedy w tamtym roku starał się eksperymentować ze składem. A teraz uparł się na jedno i tyle. Toteż wystarczy pozwolić rozgrywać piłkę piłkarzom z Anfield, dać im wejść na swoją połowę, przycisnąć dopiero na 35 metrze i nic z akcji nie będzie. Więc – wykazać się cierpliwością i czekać na własną szansę, która się pojawi, bowiem Gerrard nie jest defensywnym pomocnikiem, a para Skrtel-Lovren popełnia masę błędów. A Rodgers nic z tym nie robi, tylko uparcie gra tymi samymi zawodnikami. W tamtym sezonie miał 3 piłkarzy ofensywnych w wielkiej formie, czasami dołączał do nich Coutinho, więc nie musiał zajmować się grą defensywną. Teraz przyszedł na to czas, nic z tym nie zrobiono, a dodatkowo ofensywa mocno ucierpiała. Ja jednak będę powtarzał równie uparcie, że największą bolączką Liverpoolu jest środek pola bez przyzwoitego DM’a i kreatywnego pomocnika. Wystarczy popatrzeć jak wielka jest dziura kiedy zespół przeciwny atakuje, a jak mało miejsca ma Liverpool, jak szybko zespoły kontratakują, a jak wolne akcje przeprowadzają The Reds.
Uściślam: co do braku transferów gdzie w końcu obrońca i przyzwoity DM? Za to mamy zakup kolejnego ofensywnego pomocnika. O przepraszam jest Chambers, kontuzjowany Debuchy i szklany Sanogo. Kasa wydana, budżet płacowy ogromny a jest jak jest. No ale najlepsza analiza w listach na sport.pl pomiędzy autorem bloga a red. miszowatym. Zgadzam się całkowicie z całym tzw. contentem. Polecam.
No nie, zawodnikami niby rotuje, tylko że zawsze jest wśród nich Gerrard. I to na tej samej pozycji (to już Carragher sugerował, żeby Gerrard wymienił się z kimś pozycją choć na chwilę, żeby zdezorientować przeciwnika, ale kiedy to nie wypaliło raz, już nie wrócono do pomysłu) – faktycznie, trudno zrobić odpowiedzialnego DM-a z piłkarza przez całe życie myślącego o ofensywie. Jaką władzę w klubie ma kapitan Liverpoolu – przekonamy się w najbliższych spotkaniach, bo niewątpliwie zasłużył na to, żeby odpocząć kilka spotkań na ławce (kontuzja i krótka przerwa z 1/3 ostatniego sezonu zresztą dobrze mu zrobiła).
Kreatywny pomocnik – po to kupiono Lallanę. Podanie do Lamberta z meczu z CP przednie, ale na razie najbardziej zapamiętałem ten jego głupkowaty uśmiech, kiedy prawie strzelił bramkę Realowi w przegranym meczu.
DM ma być Can i to chyba najbardziej trafiony (obok, mimo wszystko, bocznych obrońców) transfer ostatniego lata. Tyle że to zawodnik na powolne wprowadzanie do zespołu i naukę u boku SG czy Lucasa, nie rozwiązanie na teraz.
Zresztą – wszyscy mówią, jakie to fatalne transfery poczynił Brendan Rodgers. Ale tak – wiedział, że są problemy w obronie, więc kupił dwóch bocznych (rokują nadzieje, wydawało się, że po udanym początku szczególnie Moreno zdmuchnie wszystkich, ale tak się nie stało). Kupił Lovrena, który był jednym z najlepszych środkowych obrońców ligi – wydawało się, że postępuje rozsądnie.
I kto wie, może nawet Lovren nie grałby tak źle, gdyby nie efekt rozbicia/paraliżu/presji – zwał, jak zwał – jak nie idzie, wszyscy grają gorzej, niż potrafią. Największy błąd transferowy to chyba jednak ofensywa – Lambert, Lallana, Markovic, Origi dopiero w następnym sezonie, Balotelli… Super, można było mieć nadzieję, że ktokolwiek z tego grona wypali. Ale teraz widać (po fakcie, choć wątpliwości były już wcześniej), że to wielcy gracze tworzą wielkie zespoły. Tacy jak Suarez nie tylko sami grają znakomicie, ale sprawiają, że wszyscy wokół grają lepiej. Za 40 mln nie dało się kogoś kupić? Nikt nie chce mieszkać w Liverpoolu? Kiedy kupowano Suareza, wiadomo było, że jest naprawdę dobry. Ech…
Nie no, United to koncertowo przegrywali starcia superciężkie w 08/09 a po tytuł sięgnęli przez imponującą regularność w ogrywaniu ciurów. Więc da się, przynajmniej w lidze. Za to w LM 1/8 lub 1/4 w zależności od losowania, to max.
Tylko, że nic z tego nie wynika. Bardzo chciałbym zobaczyć różne eksperymenty skoro gra póki co nie wychodzi, czyli różne połączenia Cana z Lallana czy Allenem czy Hendersonem, a na razie wszyscy męczą się z Gerrardem – jak w tamtym roku choćby Lucas (kiedy grał, choć nie mówię, że dobrze i wiele by zmienił na swojej nominalnej pozycji), który musiał grać wyżej i nie nadążał z powrotami, więc głupio faulował – ponieważ są obsadzani w różnych innych pozycjach i też czują się źle na boisku albo po prostu muszą nadrabiać braki defensywne. Dlatego też drażni mnie ten brak odwagi, bo głupotą jest powtarzanie tych samych błędów licząc, że coraz starszy piłkarz, będzie coraz lepszy i w końcu wszystko zatrybi. Mam nadzieję, że presja na Rodgersie będzie coraz większa, aby zmienić pozycję Gerrarda czy aby w końcu zmusić go do rzadszego grania. Jak łatwo kapitana minąć, jak słabo wyglądają walki w środku pola, jak przeciwnicy nieprzyzwoicie wręcz zdobywają kolejne metry na boisku, widzimy wszyscy, a w drugą stronę wygląda to przeraźliwe słabo.
Co do Lovrena, to też tutaj pisałem ongiś, że po prostu zmieniono złego piłkarza w defensywie – nigdy nie byłem fanem Skrtela i to za niego należało sprowadzić lepszego grajka, a zostawić dwójkę Agger i Sakho, a nie wpuszczać Sakho w ostateczności raz na parę meczów i mieć do niego pretensje, że nie gra, jak powinien, tylko to właśnie wokół Francuza budować ofensywę. Łatwo ciskać gromy na obrońcę, któremu rzadko daje się grać, a która to pozycja powinna stanowić niezmienny punkt zespołu. Teraz taką parę tworzą Skrtel z Lovrenem, razem rozegrali już kilkanaście meczów i nie widać nawet procenta porozumienia między nimi, bo obydwaj mają podobne problemy z głową, czyli wpierw zrobić, a później myśleć. Idealnym połączeniem w obronie jest dobry i zły policjant, a nie głupi i głupszy.
Tak, na boczni obrońcy byli potrzebni, Moreno to dobry transfer, Can również, ale reszta zawodzi, mam nadzieję, że chwilowo, ale ile w tych transferach umiejętności Rodgersa a ile siły zarządu, tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że nie jest dobrze.
Liverpool popełnił olbrzymi błąd – piłkarza wybitnego (według mnie w szczycie formy być może nawet jednego z najlepszych na świecie) starali się zastąpić całą zgrają co najwyżej przeciętnych. To się nie udaje i najlepiej widać to na przykładzie właśnie Liverpoolu, czy Spurs po sprzedaży Bale’a. Piłkarze z absolutnego topu oprócz tego, że sami grają na bardzo wysokim poziomie podnoszą morale całego zespołu, stają się liderami, na treningach zachęcają innych do osiągnięcia ich poziomu. Kolejna sprawa to wysokie wymagania które się im stawia – ciągle słyszymy, że Rooney nie spełnia pokładanych w nim nadziei, ale gdyby to piłkarz bez nazwiska przez sezon notował podobne statystyki prasa pisałaby o prawdziwym objawieniu. Tak to działa. Od wielkich wymagasz więcej, często znacznie więcej.
Po Lallanie spodziewano się więcej – zanotował bramkę i asystę w 7 spotkaniach. Po Di Marii też, tyle że ten ma na koncie już 3 bramki i 6 asyst w 10 spotkaniach. Nawet w słabym bardzo meczu z Arsenalem wykreował kolegom co najmniej trzy okazje, obrona przeciwnika stale musi na niego uważać na Lallanę raczej nie.
Zdziwię się jeżeli Liverpool skończy sezon w TOP4, no chyba że Rodgers zacząłby w końcu podejmować męskie decyzje, ale na to się nie zanosi.
Nie przekreślałbym tak szybko kariery Wilshere’a w Arsenalu. Kariere niszczą mu kontuzje, to one są powodem jego przebywania po „stronie umarłych”. Co jakiś czas zdarzają mu sie w ekipie Kanonierów mecze wybitne (choćby ten z City).
Co zaś się tyczy tego meczu, nie wspomnial Pan o pierwszej bramce który padła w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Fellaini wyraźnie faulował Gibbsa, co stało się później wszyscy widzieliśmy.
Kompletnie nie widze tych podobieństw między polityka transferową Tottenhamu i Liverpoolu. Spurs nie awansowali do Champions League, a mimo to sciagneli czołowego strzelca La Liga, największy talent Serie A, najlepszego piłkarza ligi holenderskiej. Reprezentantów Francji, Argentyny, Brazylii. Omal nie udało się tez ściągnąć Williana. Kupywano piłkarzy z możliwie najwyższej polki. Ja uważam ze wciąż tym piłkarzem za którym Tottenham tęskni bardziej jest Modric, nie Bale.
Z Liverpoolem sytuacja jest jednak inna, oni mieli argument Champions League, pięknej, porywającej piłki, no i oczywiście magii, reputacji Anfield oraz całego klubu. Liverpool nie prowadził latem ambitnej polityki, transferami na dziś byli zawodnicy nie prezentujący wyższej klasy wyższej od tych którzy juz w klubie byli (np Lovren, Lallana czy Lambert). Te nazwiska łączy osoba B Rodgersa, który nie umie poruszać się na rynku, jest zbyt hermetyczny. Juz w Swansea kupował głównie tych zawodników z którymi wczesniej pracował, albo przynajmniej znał z angielskich boisk. Dopiero po jego odejściu Łabędzie otworzyły się na rynek europejski i zaczęli tam trafiać zawodnicy o wyższej jakości – de Guzman, Bony, Chico itd.
Odbiegajac juz nieco od tych transferów, gdy tak patrzę na obecny Liverpool zastanawiam się gdzie jest to trenerskie credo Brendana? Rodgers, tak jak i Souza (trener Basel) zapisali się w historii Swansea, ich zasługą jest to gdzie dziś znajduj się ten klub. Patrzac na gre Basel widac ze Souza pozostał wierny swoim ideałom, Brendan z kolei kompletnie się pogubil, w grze Liverpoolu nie ma idei.
Być może jest po prostu tak ze Rodgers widząc jakim materiałem ludzkim dysponuje podjął kilkanaście miesięcy temu decyzje o porzuceniu tiki-taki, dla piłki bardziej dynamicznej, bezpośredniej. Czas przyznał racje pomysłowi Rodgersa w ostatniej kampanii, w tej obecnej Liverpool pozbawiony Suáreza i (tymczasowo) Sturridge’a znów postawil przed Irlandczykiem pytanie o kierunek. Wygląda to tak jakby Rodgers do tej pory nie zdecydował się co chce gra.
Podobieństwo miedzy projektem Tottenhamu i Liverpoolu widzę jedno – Brendan, tak jak i AVB cierpieli na miłość, niestety własną.
Wenger kończy przykro. Tak przywiązał się do swojej filozofii, która dała mu wcześniej wiele sukcesów, że nie jest w stanie zauważyć iż jego metody stały się przestarzałe.
Do ligi angielskiej wchodził jako innowator, wprowadzając dietetykę, świetne przygotowanie fizyczne i skauting. Ale nie był w stanie ewoluować, w przeciwieństwie do choćby Fergusona. Końcem Arsenalu jako drużyny walczącej o najwyższe cele był sezon 2007/08. Kanonierzy zostali mistrzem jesieni, ale kontuzje sprawiły że zwolnili na wiosnę. Stracili lidera, a w LM trafili w ćwierćfinale na LFC. Terminarz ułożył się tak, że wypadły 3 mecze z Liverpoolem(2 w LM) i mecz z United pod rząd. Wenger przed tą serią starć superciężkich powiedział, że w tych meczach okaże się ile jest wart jako trener.
I niestety miał rację. O ile porażka w LM była wytłumaczalna, bo LFC wygrał po karnym z kapelusza, to w lidze ostatecznie pogrzebali szanse na tytuł – to że wygrali wszystkie pozostałe mecze starczyło wyłącznie na 3 miejsce.
A, zapomniałem.
„Gdyby ów publicysta miał jeszcze ochotę czerpać z lektury Tolkiena, z pewnością zbyt grubej jak na wrażliwość dzisiejszej młodzieży”
Sam Tolkien, we wstępie do tego dzieła, zdiagnozował jego najgorszą wadę – książka jest zbyt krótka! I nie potrafię się z nim nie zgodzić.
Arsenal bardziej przypomina Golluma – coś tam z Hobbita zostało, ale żałośnie to wygląda. Nazgule jednak budziły lęk.