Szanujmy wspomnienia? Przecież życie przeszłością nie ma sensu, szczególnie – ale nie tylko – w piłce nożnej. Nie ma sensu powtarzanie, że za moich czasów, panie, to były dopiero mecze Liverpoolu z Manchesterem United. Wspominanie, jak Czerwone Diabły Fergusona zrzucały swoich największych rywali z „pieprzonej grzędy”. Opisywanie, jak Liverpool epoki Stevena Gerrarda próbował opierać się dominacji. Przywoływanie kolejnych klasyków z Old Trafford i Anfield, których nawet za mojej pamięci nie brakowało. Do jasnej cholery, opis meczu rozegranego w Manchesterze 1 października 1995 roku zajął Robowi Smythowi 40 stron ostatniego „Blizzarda”… i może trudno się dziwić, skoro zagrali w nim Schmeichel, Pallister i Bruce, obok nich zaś bracia Neville’owie, Butt i Giggs z „rocznika ’92”, a także Keane i przede wszystkim Cantona, powracający właśnie po wielomiesięcznej dyskwalifikacji, a po drugiej stronie Fowler z Rushem, McManaman, Redknapp i trójka środkowych obrońców, organizowana przez przerażającego Neilla Ruddocka. Życie przeszłością nie ma sensu, ale owszem: rzuciłem właśnie okiem na ten tekst po raz kolejny i zwróciłem uwagę, że w trakcie spotkania sprzed 21 lat Ferguson również przestawił MU na grę trójką obrońców (Gary Neville powędrował do środka), a na boisku pojawił się również David Beckham.
Rzecz w tym, że o dzisiejszym meczu nikt nie napisze czterdziestu stron. Że w jego trakcie – jak podejrzewam – redaktorzy działów sportowych angielskich gazet dzwonili do swoich korespondentów z informacją o zmniejszeniu powierzchni przyznanej im na kolumnie, bo lepiej już napisać, dajmy na to, o kolejnym remisie Valencii Gary’ego Neville’a: tam przynajmniej byłby do opowiedzenia piękny lob Negredo, a i jeszcze jedno wyrównanie w końcówce zasługiwałoby na jakiś zgrabny akapit.
A tutaj? Zwycięstwo Manchesteru United, odniesione po jedynym w tym meczu celnym strzale – dobitce Rooneya po tym, jak Fellaini po podaniu rezerwowego Maty (dlaczego nie wyszedł w pierwszym składzie?) trafił w poprzeczkę. Bezzębny i nudny poza tym zespół gości, nawet nie próbujący zdominować Liverpoolu, jeśli idzie o posiadanie piłki. Te wszystkie długie piłki. Te wszystkie niedokładności w chwili, gdy było akurat więcej miejsca na boisku. Te wszystkie żenujące rzuty rożne – jakież to szczęście, z punktu widzenia kibica MU, że w 78. minucie Mata był już na boisku i Blind mógł zagrać piłkę do niego, zamiast samemu próbować ją wrzucać w pole karne. Ten rzucający się w oczy brak pasji – zarówno na murawie, jak i na ławce rezerwowych, gdzie po bramce Rooneya Louis van Gaal niemal natychmiast wrócił do robienia notatek. Liverpool zaś? Te wszystkie kłopoty z obroną przy dośrodkowaniach. Te wszystkie gole tracone po stałych fragmentach gry. Te wszystkie problemy ze skutecznością, gdy już się udało rozegrać naprawdę piękną akcję (szczególnie szkoda tej Hendersona, z pierwszej połowy, po fantastycznej wymianie podań z Lucasem, Lallaną i Firmino). Nadzieja na odrobienie strat dzięki wstawieniu do ataku dwóch drągali, Benteke i Caulkera, wypożyczonego z QPR, żeby łatać spowodowane plagą kontuzji dziury w środku obrony. Wszystkie problemy omówione przeze mnie rano w Sport.pl pozostały po tym meczu aktualne: Jürgen Klopp potrzebuje więcej czasu na przebudowę drużyny, a całe to gadanie o gegenpressingu powinniśmy zawiesić do czasu, gdy piłkarze nauczą się rzeczy bardziej elementarnych. Żaden zespół Premier League nie stracił w tym sezonie aż tylu (siedmiu!) bramek po rzutach rożnych.
Owszem: był Liverpool w tym meczu bardzo blisko objęcia prowadzenia: interwencje de Gei po strzale Cana i dobitce Firmino były naprawdę znakomite. Może więc, gdyby zmartwiony o wierszówkę korespodent chciał przekonywać redaktora, że potrzebuje jednak więcej miejsca, mógłby argumentować, iż tekst skupi się na postawie hiszpańskiego bramkarza (osobne dwa zdania o długich piłkach, mających przenosić akcje MU od razu na połowę rywala…) i rozważaniach na temat jego przyszłości w kontekście nałożonego na Real zakazu transferów? Przekonywanie, że mógłby to być tysiąc pierwszy artykuł o Rooneyu (strzelił właśnie 176 gola dla MU – przeskoczył w tabeli rekordów, jeśli idzie o bramki w Premier League zdobyte dla jednego klubu, Thierry’ego Henry’ego, a do wewnątrzklubowych osiągów sir Bobby’ego Charltona brakuje mu już tylko siedmiu) – w sensie, czy wydżwignął się właśnie z kolejnego kryzysu i czy może jeszcze pociągnąć angielski atak na mistrzostwach Europy, byłoby z góry skazane na niepowodzenie.
Widzę zresztą tego redaktora, jak wydyma z lekceważeniem wargi. W medialnym biznesie miejsce na wspominki zarezerwowano dla tołstych żurnałów, w sam raz takich jak „Blizzard”. A dzisiejszy mecz? Gdybyż jeszcze incydent z udziałem Lucasa i Fellainiego skończył się tak, jak ubiegłoroczny występ Stevena Gerrarda… Damy mu w sam raz tyle miejsca, co dalibyśmy, powiedzmy, spotkaniu West Hamu ze Stoke. W końcu chodzi o drużyny ze środka, no, niech będzie: z górnej połówki tabeli.
van gal tym meczem kupił sobie tylko jedynie czas, albo kupi sobie dobrego napastnika i rozgrywającego, albo kwestią czasu jest kiedy odejdzie, druzyna united jest nudna jak niedoprawiona zupa we wtorek, tylko czy ktos mu da pieniadza po tylu wydatkach ?!
Zatrwazajace statystyki MU po meczu. Ciągle zero pasji i chęci. Porażka w linii obrony (zmiana Younga ). Całkowite odpuszczenie gry w środku pola. Czy leci z nami pilot?
To spotkanie było jedną wielką pomyłką. 6 fauli popełnionych przez piłkarzy Liverpoolu – to prawdziwy skandal. W takim meczu tyle fauli powinien popełnić każdy jeden piłkarz. Mecz bez żadnej historii i zaangażowania, po stronie Liverpoolu jakby tylko Lucas pamiętał (i to słabo) o co chodzi w takim pojedynku. Oddałbym wiele nie za skuteczność Suareza, ale jego zadziorność. Dopóki nie będzie żadnego ducha gry, a jedynie beznamiętne podejście do obowiązków, Liverpool nadal będzie zajmował takie miejsce, jakie zajmuje.
Ciekawa kolejka, pewnie można dużo wygrać, ale zupełnie nie mam pomysłu na 90% spotkań. Postawię wszystko na Arsenal, w sumie jedyny „pewniak”. Oczywiście to derby, oczywiście ostatnio Chelsea nie przegrywała, itd., itd., Z drugiej strony wrócił Hazard – w dziesięciu Chelsea będzie trudno coś ugrać, jednak powroty po kontuzjach w przypadku Arsenalu to wzmocnienie i to znaczne, w przypadku Chelsea osłabienie. Nie spodziewam się większych emocji, może do 20-30 minuty i powinno być po meczu.
Teoretycznie powinno rownież wygrać jeszcze City i Koguty, ale tu ryzyko jest nieporównywalnie większe… No i oczywiście Liverpool, ale sorry, ich zacznę obstawiać dopiero, gdy te zmiany będą odpowiednio „zamrożone”, utrwalone.
Jaskier, Ruta,
co z tym Arsenalem? Chcą zgarnąć tego majstra w tym roku czy nie, bo zaczynam powoli mieć wątpliwości, …???
Jeśli mogę, to się wypowiem.
Wybiórcza pamięć, wadliwa intuicja oraz niepełna wiedza piłkarska, każą mi przewidywać, że Arsenal na początku kwietnia będzie walczył o czwarte miejsce:)
Ale z kim będzie walczył o to czwarte miejsce???
Wcześniej ktoś coś wspominał, że Ars będzie mieć 20 pkt. przewagi. Dodałem, że chyba na strefą spadkową ….
Jak to Arsenal, z własnymi demonami i słabościami.
Tak, teraz rozumiem. Nie wiem tylko jak można obstawiać takie zakłady 🙂
Co do tych 20 punktów to już się zreflektowałem 🙂 Nadal jednak wychodzi mi, że ligę powinni wygrać. W sumie z tych 3 ostatnich spotkań 2 pkt jakiejś wielkiej tragedii nie ma, no ale styl powiedziałbym taki sobie…
Arsenal walczący w kwietniu o 4 miejsce? Taki wariant w sumie też jest możliwy, ale tyle razy już to grali, że aż zaczyna zaprzeczać to prawidłom probabilistyki 🙂 Z pewnością byłaby to najśmieszniejsza opcja, a gdyby jeszcze do tego musieli oglądać plecy Kogutów… Oj działoby się na tej ich paradzie 🙂
Tak sobie myślę, że skoro w tym roku jest w tej lidze taki cyrk, co to dopiero będzie w przyszłym…
@Julian
Co z Arsenalem? Zapytaj Mertesackera, hehe.
Dziwny sezon, wtopy niemal regularnie zaliczają wszyscy. Ciekaw jestem lutego. Parę sezonów temu był to moment, w którym Kanonierzy tracili szanse na wszystkie trzy prestiżowe trofea, nierzadko w ciągu 2-3 tygodni. W PL odskoczyć może chyba tylko City, przewiduję walkę do końca sezonu. Wydaje mi się, że nadchodzi pora, by poważnie rozważyć mistrzowskie aspiracje Leicester (ależ by to była historia).
Ja to nawet nie w kontekście ostatniego występu, bo wiadomo w 10 to nie ma tematu, a może i w 9, bo ten Campbell to w zasadzie jakby go nie było. Od wejścia Sancheza mecz był wyrównany i mogło być różnie, mnie raczej chodziło o te dwa poprzednie – z Liverpoolem i Stoke, w jednym nie do dowieźli, a w drugim z kolei dowieźli, choć ledwo, ledwo… Jak chcą tego majstra zdobyć to muszą grać jak od 57 minuty z Chelsea, truizm, ale ta prosta recepta chyba najlepiej tu pasuje.
Lisy, tak jak nie długo nie wierzyłem, tak teraz chyba pora się zreflektować i faktycznie zacząć myśleć o tym poważnie… Jeśli 14 lutego o 15.00 nadal będą na pierwszym miejscu to staną się … faworytem w tym wyścigu 🙂 Obecnie niezmiennie jest nim Arsenal, jeśli będą na czele w połowie marca to chyba już wbiją zęby i bez mięsa nie odejdą. A City, no teraz jeszcze bez de Bruyne, ciężka sprawa, różnie może być, ale jak się na nich patrzy to ręce opadają… No i są jeszcze cichobieżne Koguty, oj mogą też na finiszu narozrabiać 🙂
Chelsea przecietna jak w całym sezonie ale na szczęście dla nich jest w tej lidze jeszcze Arsenal?
Prawda, Ars nadal jest faworytem na majstra. Pamiętać jednak należy, że ligę wygrywa się przede wszystkim ogrywając średniaków (jak to już pokazał wielokrotnie czerowonosy) a tu już nie widzę takiego automatyzmu w przypadku Ars, więc daleki jestem od przyznawania tytułów na tym etapie rozgrywek. Kiedyś pamiętam, zupełnie nie tak dawno Spurs na początku lutego mieli przewagę nad Ars 10 pkt. i to okazało się za mało. Swoją drogą ile trzeba mieć w tym sezonie punktów, żeby wziąć majstra, żeby załapać się do Top4 i żeby się utrzymać????
gdzieś mi przemknęło takie zestawienie z kilku ostatnich lat mające dowodzić, że liga jest wymagająca i z roku na rok potrzeba większej liczby punktów, by dostać się do Top 4, zdobyć mistrzostwo, itd. Z ciekawości sprawdziłem ostatnie 10 sezonów-różnica między mistrzem a pierwszym ze spadkowiczów nigdy nie była mniejsza niż… 50 punktów, a z punktami zapewniającymi top 4 i mistrzostwo bywało różnie, czasami do tego pierwszego wystarczało ich 67, a czasami i 10 więcej, z mistrzostwem to rozpiętości zbliżone. W tym sezonie 50 pkt między mistrzem a strefą spadkową – jakoś tego nie widzę 🙂
A propo właśnie spadkowiczów, to tutaj rzadko poruszany temat, a w tym roku – z czego się cieszę – przyjdzie nam się pożegnać z klubem, który od lat niszczono od środka. Jeszcze parę lat temu, za czasów O’Neila Aston Villa to była całkiem solidna spółka i klub, który przy kilku mądrych decyzjach spokojnie mógł być na poziomie piłkarskim ocierającym się stale o europejskie puchary. Dziś szkoda gadać. Z kolei sytuacji Sunderlandu nie jest w stanie zmienić nawet Big Sam, ale im również ta relegacja się należy. Albo to wpłynie na nich pozytywnie albo jak Fulham.
mnie się wydaje, że wzmacnia się środek, lub jak kto woli wykres się wypłaszcza, tzn. żeby wziąć majstra wystarczy mieć mniej punktów niż zazwyczaj np. może wystarczy 77 pkt. podobnie myślę o broniących się przed spadkiem; być może wystarczy 35 pkt. żeby kupić sobie czas na przyszłość. zapewne na podstawie tego, że praktycznie dwóm ekipom, o których pisał dawid, trudno będzie uniknąć degradacji, więc 'do obsadzenia’ pozostało tylko jedno miejsce. inaczej ma się sprawa z wejściem do top4, tutaj raczej będzie trzeba więcej punktów niż zwykle
zespołom angielskim z czołówki brakuje kreatywnych zawodników i charyzmatycznych trenerów, drużyny są do bólu przewidywalne i nawet średniakom angielskim łatwo się znimi gra co pokazuje obecny sezon, czym ma zaskoczyć United? Matą? City Silwą?(jego czasy mijają kiedy robił dużą różnicę) jedyny pozytyw tego sezonu to dla mnie Tottenham ciekawą robotę wykonuje tam Pochettino, ale to wciąż mało na Europę, takie kluby jak Barcelona, Bayern czy Real są jednak półkę wyżej od całej Anglii, niestety ! mówie to jako wielki fan premier league