Wiele można by napisać o tej kolejce: o katastrofalnej obronie Arsenalu i Liverpoolu (czy wiecie, że za czasów Kloppa aż jedna trzecia goli traconych przez tę drużynę, pada po stałych fragmentach gry?), o szczupłości kadry Chelsea (ale i o ważnym występie Moraty: gol i asysta na przywitanie z ligą, podobnie jak w przypadku Lacazette’a i Mounie z Huddersfield pokazują, że nie taka Premier League straszna dla przybyszów z zagranicy…), o wrażeniu kompletności kadry Manchesteru United po przyjściu Maticia i Lukaku, ale też o dobrych stronach zgranego składu na przykładzie bramki strzelonej przez Bena Daviesa dla Tottenhamu w meczu z Newcastle po telepatycznej niemal wymianie podań z udziałem Kane’a, Alliego i Eirksena, o udanym powrocie Rooneya do Evertonu… Wiele by można o każdej z tych kwestii, ale mnie frapuje zwłaszcza ta pierwsza, tym bardziej, że wciąż jeszcze mam w pamięci zdanie z tegorocznego „Przewodnika” – zdanie, z którego wynikało, że nie będziemy się nudzić, a mecze zakończone wynikiem 4:3 albo 5:4, wcale nie będą takie rzadkie. No to mieliśmy przecież: najpierw kanonadę na Emirates, potem ostre strzelanie na Vicarage Road, a w końcu wymianę ognia na Stamford Bridge (egzekucję na Old Trafford uznajmy jednak za przejaw powrotu do normalności, nawet jeśli w ostatnich latach piłkarze MU robili wiele, byśmy o tej normalności zapomnieli).
Rzecz w tym, że właśnie o to teraz chodzi w tej całej Premier League. O rozrywkę.
Zauważmy: pieniędzy wpompowano w tę ligę tyle, że – jak pisał w jednym tekstów przedsezonowych nasz mistrz i nauczyciel Jonathan Wilson – dwadzieścia pięć milionów funtów wydane na bramkarza, który rozegrał w swojej karierze zaledwie 31 meczów w Premier League, a potem został z niej zdegradowany, nie robi na nas wrażenia. W kolejnych klubach bije się rekordy transferowe, nawet Tottenham, prowadzony roztropnie i oszczędnie także ze względu na pożyczki zaciągnięte w związku z budową nowego stadionu, jeśli ściągnie Davinsona Sancheza z Ajaksu, drugi rok z rzędu zapłaci za piłkarza najwięcej w dziejach klubu – mimo iż piłkarz ten nie jest supergwiazdą, a jedynie młodym, świetnie zapowiadającym się obrońcą.
Forsy jest więc wszędzie jak lodu: forsy z kontraktu telewizyjnego, od właścicieli i sponsorów, a wreszcie z coraz droższych biletów, które kupują – co warto zauważyć – coraz starsi konsumenci. Forsy, która zmienia tę ligę nie tylko w najbardziej trywialny sposób: dyktując hierarchie (zależność między wysokością pensji dla piłkarzy a miejscem w tabeli została udowodniona choćby w „Soccernomics” Simona Kupera i Stefana Szymanskiego; Tottenham z dwóch ostatnich sezonów jest tu wyjątkiem potwierdzającym regułę), zawracając w głowach piłkarzom (najlepszym przykładem oczywiście Danny Rose i jego kuriozalny wywiad dla brukowca), czasem wymuszając na klubach ryzykowne i prowadzące w perspektywie kilku lat do krachu decyzje.
Kiedy mówię, że pieniądze zmieniają tę ligę, mam ochotę dopowiedzieć coś, co jeśli pojawia się w tekście Wilsona, to jedynie między wierszami, gdy autor „Odwróconej piramidy” pisze, że piłka jest częścią kultury i obrazem szerszego świata. Coś, co interesuje mnie bardziej, niż słuszne skądinąd obserwacje, że oto za naszych czasów dawny sport ludowy stał się motorem nienormalnego wręcz wzbogacenia wąskiej grupki ludzi, na których składamy się także my, płacąc za karnety, subskrypcje kodowanej telewizji czy choćby wypuszczane co roku nowe modele koszulek.
Pieniądze zmieniają tę ligę, kładąc główny akcent na to, by zapewniała rozrywkę zamożnym przedstawicielom klasy średniej. Oglądając Premier League, mamy się przede wszystkim dobrze bawić, a potem chcieć dalej kupować oferowane nam produkty. W stanie ciągłej ekscytacji mają utrzymywać nas transferowe pogłoski (oto, dlaczego okienko ciągnie się i ciągnie, a kluby nie próbują zamykać go przed zakończeniem sezonu), tak samo jak plotki z życia prywatnego piłkarzy. Do dobrej zabawy potrzebujemy awantur z udziałem zawodników i trenerów. Sporów o nurkowanie, rzuty karne, czerwone kartki. Nade wszystko: goli.
Nie twierdzę oczywiście, że właściciele klubów świadomie decydują się na zatrudnienie trenerów, którzy będą lekceważyć grę obronną tak długo, jak długo żyć będą przekonani, że ich drużyna strzeli więcej bramek niż przeciwnicy. Faktem jest jednak, że „namnożyło się tych postaci” (jak pisał Czechowicz w wierszu „Przemiany”, przecudnie wyśpiewanym przez Grechutę i Turnaua). Narzekanie, że u Kloppa defensywa leży, że Wenger nie kupuje defensywnych pomocników, że Guardiola, choć wzmocnił boki obrony, nadal ma nieprzekonującą parę stoperów (zakładam, że zdrowie Kompany’ego nie pozwoli mu jednak na zbyt wiele występów); narzekanie to wydaje się równie jałowe, jak protestowanie, że wydawca „Four Four Two” przestał dotować dostarczającą nam masę informacji o meczach aplikację StatsZone. Takie mamy czasy, że rozmowy o dyscyplinie taktycznej, budowaniu solidnych drużyn od obrony, przewagach krycia strefowego nad indywidualnym przy stałych fragmentach gry itd., wydają się domeną pedantów i nudziarzy, a najlepsze, co może nam zaoferować angielska ekstraklasa, to radosna jazda bez trzymanki, podczas której gol pada za golem, tak szybko, że spragniony rozrywki klient nie zdąży nawet pójść po drugie piwo. Sorry, taki mamy klimat: gole nie są przeceniane, gole są najważniejsze.
ja tam wole dobre 0-0 niż 5-5, jakoś takie drużyne mnie nie przekonują co tracą dużo gol, drużyne buduje sie od tyłu 😉
Budzynski z Armią fajnie to przerobił.
Zwolenników dobrego 0:0 zapewniam, że bez względu na cudopoziom i boską taktykę, zaczęli by szybko tęsknić za golami.
PS
wstyd mi za imbecyla Shelvyego. Mam nadzieję, że oprócz kary z FA, Rafa też go nie oszczędzi. Gratuluję wygranej.
Nie przejmuj się, to nie potrwa już długo. Mam na myśli głupie brutalne faule. Po wprowadzeniu VAR, już nie będzie można liczyć na to, że sędzia nie zauważy (bo nawet jak nie zauważy, to zauważy to kto inny) i wtedy wyrok jest tylko jeden. Takie postępowanie obliczone na korzyści krótkofalowe (wyprowadzenie z równowagi nadpobudliwego gracza a przez to możliwe wykluczenie go z gry w celu osiągnięcia korzystnego wyniku w tym konkretnym meczu nie będzie się już opłacało. Trenerzy będą musieli udzielać dodatkowych lekcji wychowawczych w trybie ekspresowym, co oczywiście wszystkim wyjdzie na dobre.
Nad tekstem unosi się duch historycznego spisku;) Jak gdyby wszystkim sterował z ukrycia Wielki Hollywoodzki Reżyser, żeby nie powiedzieć Opatrzność jak u Tołstoja, czy heglowska dialektyka dziejów. Ale tak się nie da. Zobaczymy jeszcze dziesiątki nudnych meczów po 1-0 lub 2-0 i wiele dobrych spotkań po 0-0. I kilkanaście po 3-3. A pod koniec sezonu zorientujemy się, że średnia bramek na mecz jest podobna, a może niższa niż w kilku innych ligach (ostatnio była niższa też chyba od serie a). Każdą z kanonad z tej kolejki można wytłumaczyć prozaicznymi powodami, bez odwołań do dziejowych tendencji. Arsenal stracił dużo, bo obrona grała w eksperymentalnym składzie, Holding popełniał katastrofalne błędy, i będzie nadal tracił dużo jeśli ktoś tej obrony nie wspomoże w środku. Coquelin w formie jest bezcenny. Leicester straciło sporo, bo pozycyjny atak Kanonierów wreszcie wyglądał jak dawniej, kiedy należał do wzorcowych. Liverpool stracił dużo, bo zawodnicy nie rozumieją istoty obrony strefowej: zamiast bronić strefy, którą zajmują, bronią punktu w którym stoją. Nie wychodzą do dośrodkowań przy stałych fragmentach, lecz na nie czekają i między obrońców bez przeszkód wbiegają gracze przeciwnika. To błąd Kloppa. W Chelsea – czerwona kartka. Jasne, że dla producentów spektaklu jakim jest Premiership najlepiej byłoby gdyby w każdym meczu strzelano po 5, 6 bramek. Ale wyczarować takie coś co kolejkę jest niemożliwością. Chyba, żeby wspomóc taki zamiar administracyjnie: zakazem pracy w Anglii dobrych trenerów. Wtedy przy tej klasie zawodników, po 70 minucie każdy mecz by się otwierał i przekształcał w wymianę ciosów do upadłego. Raz na jakiś czas dobrze na coś takiego popatrzeć, ale właśnie dlatego, że kanonada zdarza się raz na jakiś czas futbol, jest popularniejszy od futsalu.
Umówmy się – większość z nas interesuje się tą ligą od kilkunastu lub kilkudziesięciu lat, głównie z powodu tego, że A) kibicujemy klubom w niej grającym i B) zapewnia akcję, rozrywkę, nieprzewidywalność i jazdę bez trzymanki w co drugim meczu kolejki, a nie w jednym meczu na dwie kolejki jak np. we Włoszech.
Premier League się po prostu dobrze ogląda. Jest akcja, jest walka, jest dylanie od bramki do bramki przez 90 minut, Wigan kiedy jest bliskie spadku, może wklepać w 5 meczach pod rząd Liverpoolowi, United, Chelsea, Arsenalowi i City, Leicester może wygrać ligę, dzieje się panie, dzieje się od początku sezonu, do samej końcówki.
Wczoraj odpaliłem mecz PSG z Guingamp w lidze francuskiej. Powiem szczerze, niby akcje podbramkowe były, ale mecz zupełnie bez klimatu, emocji i niepewności, 0 ekscytacji. Słowem nuda.
A druga rzecz, to po raz kolejny oglądałem Cavaniego i po raz kolejny nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy coś w nim widzą i chcieli go np. w United (o zgrozo…). Facet jest tak przepłacony, że się w pale nie mieści. Żeby zapakować bramę potrzebuje 10 sytuacji sam na sam, potrafi popisowo zawalić akcję, sam drużyny nie pociągnie czego wymaga się od największych gwiazd. W Premier League skończyłby zapewne jak pewna gwiazda Spursów, która przybyła na ciężką kasę z Hiszpanii 😉
tak, Cavani potrzebuje wielu sytuacji, żeby coś w końcu zaliczyć, ale jednak ma TE SYTUACJE, pomaga je tworzyć
Również odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy jakby więcej bramek pada w PL, ale zerknąłem na statystykę poszczególnych sezonów od 2010 i ona jakoś tego nie potwierdza (porównując Pl z Bundesligą i La Ligą, bo w takiej lidze włoskiej oczywiście ta średnia jest niższa, choć też nie jakoś drastycznie). W tej kolejce jakoś „łatwiej” te bramki padały, przynajmniej w niektórych spotkaniach. Sytuacja wróci do normy, to dopiero początek sezonu, ja tam jednak stawiam na to, że ligę wygra raczej drobny ciułacz punktów niż ekipa, która niby ma kosmicznie „drogich” obrońców, ale w zasadzie jest to alibi dla wesołej, ofensywnej gry. Dzięki różnorodności drużyn w PL te mecze są takie ciekawe, każdy znajdzie coś dla siebie i jestem raczej spokojny o to, że pod względem średniej bramek na mecz PL ligi australijskiej nie pobije 🙂
ja bym dodał, że ta ilość bramek mogła wynikać również z tego, że drużyny, trenerzy i zawodnicy podeszli do pierwszej kolejki z wielkim optymizmem, pełni entuzjazmu, sądząc, że świetnie popracowali przed sezonem,
jednak wielu szybko zostało sprowadzonych na ziemię i w najbliższy weekend zobaczymy ligę o wiele bardziej powściągliwą – liczba goli poniżej średniej z poprzednich sezonów,
ale fakt, jaja były 😉
Przeglądnąłem propozycje booka na grę poniżej/powyżej i wydaje mi się, że raczej nie podzielają sądów, że średnia bramek na mecz ma tendencję wzrostową.
Swansea – MU kurs 1.87/1.87; kurs 1.33/3.14
Leicester – B&H Albion 1.84/1.90; 1.32/3.20
Burnley – WBA 1.52/2.51; 1.18/4.48
S’ton – WHU 1.94/1.80; 1.37/2.95
L’pool – CP 2.31/1.57; 1.53/2.40
B’mouth – Watford 1.98/1.77; 1.39/2.85
Stoke – Ars 2.00/1.76; 1.39/2.84
Huddersfield – Newcastle 1.64/2.17; 1.23/3.85
Spurs – CFC 1.89/1.85; 1.35/3.05
MC – Toffies 2.31/1.57; 1.53/2.40
Najbardziej booki spodziewają się bramek w meczach L’poolu, MC, Ars i B’mouth. Najmniej bramek spodziewają się w meczu Burnley (zdecydowanie) i potem H’field, a dalej Leicester, MU i Tott-CFC w zbliżonych kursach.
Można nieźle zarobić jeśli ktoś trafnie przewidzi gradobicie – powyżej 4 bramek, tutaj najniższy kurs 4.10-4.11 (L’pool, MC) a najwyższy 8.60 (Burnley).
Nieco mniej z kolei można zarobić, jeśli ktoś będzie typował max. 1 bramkę, najniższy kurs 2.60 (Burnley), a najwyższy 4.57-4.58 (L’pool, MC).
Inne typy powyżej 5 lub nawet 6 bramek woogle nie rozpatruję, traktuję to poniekąd jako ciekawostki.
Spróbuję tak:
Swans-MU max. 2 bramki kurs 1.87 (myślę, że długo będzie 0:0)
Lisy-B&H min. 3 bramki kurs 1.90
Burnley-WBA min. 3 bramki kurs 2.51 (na przekór, rozum podpowiada, że więcej niż dwóch bramek nie będzie)
S’ton-Młoty max. 2 bramki kurs 1.94
L’pool-CP max. 2 bramki kurs 2.31 (L’pool jest przed najważniejszym meczem w sezonie (nawet mimo sporej zaliczki), więc chyba nie będzie nacierał na maxa)
B’mouth-Watford min. 4 bramki kurs 2.85
Stoke-Ars max. 2 bramki kurs 2.00
Hudd-Sroki min. 3 bramki kurs 2.17
Spurs – Che max. 2 bramki kurs 1.89 (wzajemny respekt)
MC-Eve max. 2 bramki kurs 2.31 (myślę, że Everton nic nie wskóra, a MC zadowoli się dwubramkową wygraną)
No i żeby miało to jakieś szanse to system 6 z 10, lub 7 z 10
Przekleiłem z Worda i powinno być
pierwsza kolumna poniżej 2.5 bramki/powyżej 2.5 bramki, druga kolumna poniżej 3.5 bramki/powyżej 3.5 bramki. Przepraszam
Ja tradycyjnie pozostanę przy typowaniu wyników, jeszcze 1-2 kolejki traktuję wybitnie rozruchowo, ale może i faktycznie ta liczba bramek to jest jakiś pomysł…:
Swans-MU 2
Burnley-WBA X
S’ton-Młoty 2 remis zwrot
L’pool-CP 2 gospodarz wygra zwrot
B’mouth-Watford 1
Stoke-Ars 1 remis zwrot
Hudd-Sroki x gospodarz wygra zwrot
Spurs – Che 1
MC-Eve 1
Autor wspomina o aplikacji StatsZone, która nie działa w tym sezonie, o czym zorientowałem się dopiero na początku sezonu. Jesteście w stanie polecić coś podobnego?
Nie czułem w sobie żółci, gdy czytałem felieton Rafała „Patrioty” Steca pt. „Arsene Wenger, Trener o Bardzo Dużym Rozumku”, w którym to felietonie, niesłychane kombinacje myślowe nawiedzające autora zostały – niczym rój pszczół ścigający Kubusia Puchatka – zwrócone przeciwko francuskiemu trenerowi i londyńskiemu klubowi. Nie czułem w sobie żółci, gdy moją świadomość przecinał na wskroś kolejnymi chirurgicznymi cięciami Michał „2PiEr” Zachodny w tekście pt. „Arsenal, czyli długa droga w dół”, wykazując numerologicznie lub na podstawie niezrozumiałych dla mnie wzorów, iż królestwo Wengera chyli się ku upadkowi. Nie czułem w sobie żółci, oglądając fabularyzowany film dokumentalny Michała Okońskiego z Kennethem Branaghem w roli głównej pt. „Jesień patriarchy”, wyświetlany w ramach festiwalu „Rzeczpospolita – Plus Minus”, tym bardziej, iż – oto sytuacja szekspirowska – Król Lear w tejże adaptacji nie podzielił swojego państwa pomiędzy córki, pomimo, iż przyszedł po niego Las Birnam.
Jakiej ja wówczas nie czułem w sobie żółci i o co mi z tą żółcią w ogóle chodzi? Otóż, nie czułem w sobie żółci strojów piłkarzy Arsenalu, żółci żółtych kart historii, na których spisywane są czyny Kanonierów, żółci żółtych przezroczy utrwalających Davida Seamana, Lee Dixona, Patrica Vieirę, Roberta Piresa, Dennisa Bergkampa, który jeździł koleją, przedstawiających Arsena Wengera z mieczem wykutym przez Hatori Hanso, jak też wielu innych dzielnych mężów lub kobiety. Jednakże owa żółć – zaszczepiona w mojej duszy w dawnych czasach, zanim poznałem greckich bogów i zobaczyłem heksametrycznym wzrokiem Achillesa ścigającego się wokół murów Troi z Hektorem, lecz już raczej po tym jak Andrzej Juskowiak śpiewał w duecie z Freddim Mercurym, w czasach gdy prowadziłem Arsenal jako Amiga 500 „The Manager” – już wówczas musiała począć we mnie buzować tak, jak to tylko potrafi nieśmiertelna choroba w śmiertelnym zjadaczu chleba powszedniego.
A potem nadszedł kolejny tekst Smutnego Bizona, opublikowany na blogu „Futbol jest okrutny” pt. „Przewodnik po Premier League, v. 17/18”, w którym przeczytałem, iż „(…) czas Wengera – nagrodzonego za zasługi tego lata jeszcze jednym kontraktem, zresztą po miesiącach wyniszczających atmosferę w zespole i na trybunach spekulacji – minął. (…), zaś na moim ciele poczęły pojawiać się żółte plamy. Nie minął dzień, a Wenger przepędził spod murów swojej twierdzy Las Birnamski, przy czym Romeo zdążył się obudzić zanim Julia wypiła truciznę (albo odwrotnie), a redaktor Okoński, najwyraźniej nie mogąc pogodzić się z tym, iż Kanonierzy z rozpędem i rozmachem umacniają swoje pozycje w północnym Londynie kosztem Tottenhamu, popełnił kolejny tekst pt. „Dlaczego w Premier League pada tyle goli”, stawiając tezę, iż zwycięstwo Kanonierów to nie wynik pięknej pieśni, lecz zmieniającego się na Wyspach Brytyjskich klimatu. I wówczas armatni huk wypełnił już na dobre przestrzeń w mej łepetynie.
Drodzy redaktorzy, czcigodny Smutny Bizonie, Plutonie Żmij Śmiercionośnych i wszyscy szanowni czytelnicy uczestniczącej w odwiecznej wyprawie przez zielone łąki naszego wszechświata, którzy przemierzając starożytne kopalnie dotarliście do sali tronowej i heheszjując odczytujecie wraz z Gandalfem Szarym inskrypcję wyżłobioną w kamiennej skale: „Tu leży Arsen, syn Wengera, Władca Morii”, powiedzcie mi, czy słyszycie już może dźwięk pięści uderzającej w skałę i dudniącej wewnątrz pomnika? Jeśli nie, to za chwilę go usłyszycie. Odsuńcie się wówczas pod ściany, aby nie oberwać odłamkami gruchotanego głazu i pokłońcie się, gdy stanie przed wami – oto sytuacja tarantinowska – Panna Młoda w żółtym (a jakże) stroju, z mieczem Hatori Hanso, wykutym w jednym celu – zwycięstwa w lidze angielskiej, a potem w Europie. Trza wam wówczas w butach być i przeprosić za wszystkie zniewagi, albowiem – przestrzegam – Panna Młoda będzie teraz rządzić i zrobi taką jesień, której nawet John Huizinga nie przewidział.
Z wyrazami szacunku,
stanislw414
Strzelanie bramek jest trudne, inaczej zaś rzecz się ma z ich traceniem – i w tym widzę tyleż atrakcyjność PL, co jej słabość w konfrontacji z Kontynentem w ostatnich latach (co wymowne, ostatni angielski triumfator w LM – Chelsea – osiągnął to w aurze „murarzy”, i to tych „betonowych”). Kibicowanie angielskiej piłce jest fajne jeśli nie pragnie się zbyt mocno angażować – to właśnie jej „piknikowość” sprzyja generowaniu tak wielkich dochodów. Również w fazie grupowej LM największe spektakle zwykły się odbywać z udziałem Anglików, ale nie sposób nie zauważyć, że finały w ostatnich latach zostały zmonopolizowane przez Real, Juventus i Atletico, czyli drużyny mające czym się pochwalić z przodu – czasami wręcz armatami monumentalnymi – ale konsekwentnie budowanymi od tyłu, najtrwalszymi w tych formacjach (vide para Ramos-Pepe czy tercet (B)BBC ).
Fakt, iż średnia bramek PL nie odbiega znacząco od pozostałych liczących się lig jest moim zdaniem efektem tego, że wbrew pozorom formacje ofensywne w Anglii nie są aż tak wybitne, przy całym szacunku dla szeregu jednostek. Co gorsza, grając na co dzień przeciwko dość przeciętnym obrońcom napastnicy nie mają dostatecznych bodźców do dalszego rozwoju. Taki Tevez po transferze do Włoch powiedział, że Serie A to istny uniwersytet dla napastnika.
Dla mnie PL to coś na kształt ligi angielskich Napoli – ogląda się to całkiem fajnie, pod warunkiem, że nie „feteszyzuje się” zwycięstwa jako takiego. To liga, gdzie taki N’golo Kante otrzymuje nagrodę dla najlepszego piłkarza sezonu dopiero po dwóch latach arcyrewelacyjnej gry. podczas gdy taki Mahrez potrzebował ku temu kilkunastu bramek (których Francuz nie miał).
Ponieważ kasa się zgadza, to nic się tu nie zmieni. I to jest znak czasów.
Tak dokładnie to nie wiem o co Ci chodzi?! Liga krajowa to jedno a LM to drugie.
Chcesz oglądać tylko LM będziesz miał znakomite widowisko kilka razy w sezonie.
Jeśli jesteś kibicem PL masz ucztę kilka razy w miesiącu. Zawsze dla czołówki PL
najważniejsza będzie liga. Mordercza wyniszczająca ale niezwykle atrakcyjna.
Ile drużyn liczy się w walce o Mistrzostwo we Francji, Niemczech, Hiszpanii czy Włoch?
Pozdrawiam.
A tymczasem, wchodzę sobie wczoraj na wp.pl, a tam news, że mój Southampton przejęli w 80%… Chińczycy. Właśnie jem śniadanie i czuję się jakbym miał piach w ustach.
Jak to zazwyczaj w takich sytuacjach pojawiają się pytania o długoterminową strategię i wizję klubu – czy olewamy dotychczasową tradycję i filozofię klubu i ładujemy kasę w podstarzałe gwiazdy, a wychowanków wyprzedajemy zanim zaczną jeszcze grać w EPL? Pytania o to, co się będzie działo na krótką metę – wyprzedaże jak w trakcie boxing day i ciułanie kasy na klubie przez właściciela, czy wzmocnienia rodem z Milanu, czy może utrzymujemy status quo?