No więc ja też kocham Harry’ego Kane’a. Nie wiem wprawdzie, czy czyniąc swoje wyznanie miłosne na pomeczowej konferencji Mauricio Pochettino po raz kolejny poniósł klęskę w heroicznym boju z angielszczyzną, czy naprawdę chciał oświadczyć się swojemu napastnikowi, ale niechże będzie: dzielę z nim to uczucie, podobnie jak dzielą je angielscy kibice i dzielą je, jeśli wierzyć trenerowi, także koledzy z drużyny.
Powodów jest mnóstwo. Najprostszym są gole, zdobywane (zwłaszcza gdy skończył się już sierpień) w sposób nader nieskomplikowany, bez niepotrzebnych popisów, przewrotek czy piętek, ale zdobywane przecież zarówno zza pola karnego, jak z najbliższej odległości, obiema nogami i głową. Z tego rozlicza się napastnika i tutaj Kane już czwarty sezon imponuje regularnością, z jaką pnie się w górę tabeli najlepszych strzelców w historii Tottenhamu (w tej chwili jest czternasty, ze stu pięcioma golami, a w tym tempie powinien przegonić trzynastego Glenna Hoddle’a do końca 2017 roku, przed końcem sezonu zaś wedrze się pewnie do pierwszej dziesiątki, przeskakując także Robbiego Keane’a i Teddy’ego Sheringhama).
Ale są też inne powody i pewnie o nich przede wszystkim myślał Pochettino. Pierwszym jest nieustanne pragnienie samorozwoju. Pamiętam, jak debiutującemu w barwach Tottenhamu Kane’owi odskakiwała piłka, jak miewał kłopoty z jej przyjęciem, i choć wciąż nawet w tej drużynie można łatwo wskazać lepszych techników, postępy, jakie zrobił, są niezwykłe. Warto zauważyć, że coraz częściej to on wykonuje rzuty wolne, choć przez lata Christian Eriksen robił to w sposób imponujący. Powodem drugim jest oczywiście praca dla drużyny: to Kane zaczyna pressing Tottenhamu, próbuje wślizgów, ugania się między obrońcami, a kiedy trzeba bronić prowadzenia (po czerwonej kartce Auriera trzeba było bardzo) – potrafi utrzymać się przy piłce.
Trzecim jest niezwykła odporność psychiczna, pozytywne nastawienie i to, jak radzi sobie z rosnącą presją. Już dziś przecież jest nie tylko najlepszym strzelcem Tottenhamu, ale najlepszym napastnikiem angielskim, ba: kandydatem na kapitana reprezentacji. Wiadomo, jak ciężko w tym kraju nieść brzemię kolejnej nadziei na przełamanie trwającej już tyle dekad fatalnej passy na arenie międzynarodowej. Kane tymczasem, inaczej niż przed nim Rooney i tylu innych (i inaczej niż będący coraz częstszym obiektem zainteresowania tabloidów jego kolega z drużyny Dele Alli), wydaje się być całkowicie odporny na otaczający go szum. Gazety robią czołówki z tego, że nie strzela w sierpniu? Kane uśmiecha się szeroko i począwszy do pierwszego dnia września zdobywa gola za golem (licząc mecze reprezentacji ma ich już osiem). Nie wykorzysta świetnej okazji? Ani myśli się tym zdenerwować i wykorzysta następną albo jeszcze następną. Gazety piszą o zainteresowaniu największych klubów świata? Mówi, jak mu dobrze w Tottenhamie, że to jego klub i nigdzie się nie wybiera. Z uporządkowanym życiem rodzinnym i małą córeczką (Pochettino w jednym z wywiadów mówił, że żona Harry’ego jest równie poukładana), z imponującą skromnością, z szerokim uśmiechem, niedzisiejszą lekko fryzurą (czy to nie Jonathan Wilson pisał kiedyś, że mógłby grać w czarnobiałym filmie pilota RAFu), powinien właściwie trafić do szkolnych czytanek. Nawet tatuaży sobie nigdzie nie zrobił.
Przyznacie, że imponujący był wczoraj. Kiedy strzelił pierwszą bramkę, Tottenham bynajmniej nie wydawał się lepszym zespołem. To znaczy owszem: utrzymywał się przy piłce, do czego zresztą zdążył nas już przyzwyczaić, ale posiadanie to nie przekładało się na sytuacje bramkowe. W środku pola odczuwało się brak kontuzjowanego Moussy Dembele, piłka fruwała w powietrzu częściej, niż byśmy sobie tego życzyli (podobnie fruwały też łokcie), aż wreszcie Eriksen cofnął się nieco, przyjmując pozycję cofniętego rozgrywającego i znajdując w końcu nieco wolnego miejsca. Kiedy w 34. minucie przecinał niecelne podanie Andy’ego Carrolla, w promieniu dziesięciu metrów nie było wokół niego żadnego piłkarza West Hamu, z niezwykłą swobodą rzucił więc piłkę do biegnącego już za plecy obrońców rywala Alliego, a ten dośrodkował prosto na głowę Kane’a. Zauważmy: napastnik Tottenhamu zdążył już zmarnować jedną dobrą okazję, po akcji Sissoko i Auriera prawym skrzydłem, i kompletnie go to nie stropiło.
Drugi gol Kane’a był prościutki jak metoda Tottenhamu. Przejęcie piłki, szybkie przeniesienie jej w strefę ataku (i tym razem na wolne pole pędził Alli), strzał, desperacka obrona Harta – Kane’owi, o którym cała trójka środkowych obrońców West Hamu najwyraźniej zapomniała, została już tylko prosta dobitka. Trzecia bramka wzięła się z sytuacji nieco podobnej, tylko Alli był tym razem faulowany, Kane trafił w słupek z rzutu wolnego (później uderzy w słupek jeszcze raz), zablokowane dośrodkowanie Auriera trafiło pod nogi Eriksena, którego gol pozwolił mu stać się najskuteczniejszym Duńczykiem w dziejach Premier League.
Największe kontrowersje po meczu wzbudziło oczywiście usunięcie Auriera z boiska. Nie dlatego, że było niezasłużone: owszem, faul, po którym zobaczył pierwszą żółtą kartkę, sam z siebie na karę nie zasługiwał, ale sędzia zdążył już kilka razy upomnieć byłego gracza PSG. Kiedy natomiast ma się już żółtą kartkę robienie ryzykownych wślizgów jest kompletnym absurdem – zwłaszcza, że akcja, po której Aurier wyleciał, miała miejsce na połowie rywala i nie było żadnego zagrożenia. Szkoda, bo ostatnie dwadzieścia minut zrobiło się nerwowe, a w końcówce zwycięstwo Tottenhamu faktycznie wisiało na włosku (także za sprawą Llorisa, który interweniując w prostej sytuacji wypchnął piłkę na róg; nie ma w ostatnich tygodniach meczu, w którym Francuz nie popełniłby jakiegoś błędu). Szkoda także dlatego, że przez ponad godzinę Aurier był jednym z najlepszych na boisku: wiedząc, że będzie zapędzał się do przodu, West Ham często próbował atakować jego stroną, ale reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej zdążał wrócić na czas, a jego wślizg z pierwszej połowy, kiedy wybijał piłkę spod nóg szarżującego w polu karnym Tottenhamu Arnautovicia, był z gatunku bajecznych. Szybkością imponował, dośrodkowywał nieźle, z Sissoko, który skądinąd z tygodnia na tydzień gra coraz lepej, współpracował dobrze – jeśli Pochettino utemperuje nieco jego charakter, sprzedanie Walkera za pięćdziesiąt milionów i sprowadzenie o trzydzieści milionów tańszego zastępcy, będzie jednym z interesów wakacji.
Świetny Kane, wybitny Eriksen, dobry w obronie Sanchez, dzięki któremu i Alderweireld, i Vertonghen odważniej angażują się w akcje ofensywne, solidny Davies po lewej stronie, doświadczony Llorente, którego wejście również pozwoliło wytracić impet dążącego do wyrównania West Hamu… Ciekawe, czy wyglądałoby to tak dobrze, gdyby w środowy wieczór Mauricio Pochettino nie zaprosił całej pięćdziesięcioosobowej ekipy piłkarzy, trenerów, sztabu medycznego, a nawet prezesa na integrującą kolację przy argentyńskim winie i stekach.
„Chodziło o to, że poznać się lepiej i porozmawiać o czymś innym. To tworzy więzi, wywołuje pozytywne emocje. A kiedy będziesz musiał później rywalizować w lidze czy w pucharach, będziesz bardziej chciał pomóc kolegom z drużyny, bardziej o nich dbać – i bardziej dbać o trenera, który postawił ci kolację – opowiadał dziennikarzom, śmiejąc się, Pochettino. – W piłce nie chodzi tylko o taktykę, ale także o to, co poza boiskiem. Zresztą, zaproszenie całej ekipy, piłkarzy i prezesa do restauracji, to również jest taktyka”.
O tym, że kocham Mauricio Pochettino, napiszę jednak innym razem.
Klasę Harrego dostrzegają też kibice rywali, w sobotę w Stoke po hat-tricku Moraty śpiewano: He comes from sunny Spain, he’s better than Harry Kane. Pewnie tradycyjnie chcieli tą szantą odrobinę dopiec rywalowi, ale wyszło jedynie odrobinę lepiej niż z tą poprzednią… Lepszy czy gorszy, któż to wie, zaśpiewajmy więc piosenkę, może dwie, pozostając w konwencji rymów rodem z Pankrecego 🙂
Osobiście nie wierzyłem, że Kane może kiedyś być bardzo dobrym napastnikiem, czy nawet dobrym dla klubu klasy Spurs, klubu, który może nie jest wielki, ale klubu, który ma aspiracje i ustaloną reputację. Okazuje się, że święci garnków nie lepią i ciężką pracą można osiągnąć naprawdę bardzo wiele. Często się też zastanawiam, ile w końcowym sukcesie jest zasługi ucznia, a ile nauczyciela. To będzie można dopiero zweryfikować, gdy zobaczymy jak będzie wyglądała gra Harry’ego pod innym szkoleniowcem. Na razie jedyny punkt odniesienia to repra, ale też wiadomo, ze liga i repra to dwie zupełnie inne historie.
Próbowałem też znaleźć jakieś porównania wśród dotychczas znanych graczy i pierwsze, które mi się nasunęło, to Scholes – Modrić i Kane – Berbatov, coś jakby pozytywista kontra romantyk (wiadomo inne pozycje na boisku, inne zadania). Niech strzela, lewą, prawą, głową, dopóki robi to dla Tott, będzie się cieszył, ale wydaje mi się, że pewnego poziomu nie przeskoczy.
W juniorach trochę tych bramek strzelił, ale oceniając po grze na wypożyczeniach to np. w takiej Chelsea nie dostałby do zagrania nawet ogonów. Jednak faktycznie ktoś w nim ten talent zauważył i na niego postawił, podobnie jak na Alego, który grając na wypożyczeniu w MKD był na poziomie Lewisa Bakera z Chelsea, a później błyskawicznie odjechał tak, że dziś nie ma między nimi porównania. Pewnie wiele czynników się na to składa, ale jednak oko do tych wynalazków to ten Poch ma.
No i czas na typy, tym razem zaszaleję, podwójną kaszankę proszę, weekend niespodzianek:
Hudd-Tott 2 ale po walce
Wiśnie-Lisy ciężka sprawa – stawiam 1 gość wygra zwrot
MU -CP nie zagram tego, ale popełnię ze dwa proste szalone zakłady z X2
Stoke Święci – wychodzi mi remis w tym meczu niepoważnych ekip
WBA Watford postawię X gość wygra zwrot, a co tam niech stracę
WHU Łabędzie – idziemy na całość 2 gospodarz wygra zwrot
Chelsea MC pachnie remisem, ale damy 1, bo kurs jest ciekawy
Arsenal Brighton – zaszaleję X2, Arsenal musi w końcu zacząć grać swoje
Everton Burnley – te toffiki to jakiś ponury żart, stawiam 2 gospodarz cudem wygra zwrot
Sroki Liverpool – no kolejna ekipa lubiąca rzucić koło ratunkowe przeciwnikowi – zagram 1 gość wygra zwrot, ale puszczę też kupon na wygraną The Reds w pierwszej połowi i przegraną w całym spotkaniu, oni są do tego zdolni
To była iście fantastyczna tonacja ze strony rywali, ale sam Harry nie był specjalnie poruszony tekstem piosenki.
Harry Kane wyrasta coraz wyraźniej na legendę nie tylko Tottenhamu, ale całego angielskiego futbolu. Z wątpliwościami co do czysto piłkarskich umiejętności Kane rozprawia się z klasą właściwą najwybitniejszym w swojej dziedzinie. Bo chodzi właśnie nie tylko o liczby, ale różnorodność zdobywanych goli. Kane nie żeruje wyłącznie na wybitnym zmyśle Eriksena czy kreatywności Alliego. Skrzętnie z nich korzysta, podsumowując golami ich ocierające się często o artyzm zagrania, ale to przede wszystkim napastnik, który zdobywa gole lewą, prawą nogą czy głową z „ćwiartki” sytuacji, nieustannie zmuszając defensorów do maksymalnego wysiłku i koncentracji.
Nie bylibyśmy świadkami tych wszystkich wspaniałych goli i niepowtarzalnych momentów, gdyby właśnie nie to, za co Pochettino i wielu innych, w tym również ja, pokochało Harry’ego Kane’a. Nieodparta chęć samodoskonalenia, determinacja, twardość charakteru, poświęcenie dla drużyny, uwielbienie swojego klubu i zawodu – to cegiełki (ba, wielkie bloki skalne!), którymi Anglik buduje swój pomnik w świecie futbolu nadpsutym przez bajońskie sumy transferów i tygodniówek, samozachwyt i zadufanie. Po ludzku rośnie mi serce, gdy śledzę spotkania z udziałem Kane’a, bo to człowiek prawdziwej pasji, którego powinniśmy stawiać za wzór sportowca.
Odkrycie/ujawnienie/pokazanie/potwierdzenie, że Harry Kane może świetnie grać jako 'dziesiątka’ jest dla Tottenhamu jak dobry transfer. Kolejna opcja w składzie 🙂
Keane to delikatny zabójca i poza Berbatowem jego osobowość/styl gry kojarzy mi się również z Mirkiem Klose