Dele Alli jako pibe

Powiedziałem sobie, że radykalnie ograniczę pisarstwo futbolowe do czasu, aż skończę tłumaczenie „Aniołów o brudnych twarzach”, ale tym razem nie zdzierżyłem, zwłaszcza że temat ściśle się łączy z tematyką przekładanej przeze mnie książki. Wpadam na chwilę, by zwrócić waszą uwagę na pewną fundamentalną różnicę kulturową, która ujawniła się w debacie po jednej z ostatnich wypowiedzi Mauricio Pochettino, tej mianowicie, w której mówił, że w piłce nożnej chodzi o to, żeby w taki czy inny sposób nabrać rywala. I że o to w gruncie rzeczy chodzi również w futbolowej taktyce: żeby zmylić przeciwnika, przykładowo udać, że zagra się w prawo, po czym zejść na lewo.

Rzecz w tym, że definicję „nabierania przeciwnika” trener Tottenhamu rozciąga na takie zachowania, jak niedawny nur Dele Alliego w polu karnym Liverpoolu. Pochettino nie kwestionuje, że mieliśmy w tym przypadku do czynienia z naruszeniem przepisów i godzi się z karą, którą nałożono na jego coraz bardziej kontrowersyjną gwiazdeczkę, przestrzega jednak przed nadmiernym skupieniem się na takich – jak to nazywa – detalach i przed zamienieniem sportu, który wszyscy kochamy, w sztywną strukturę. „Piłka nożna to kreatywny sport”, powiada, a przy okazji wbija szpilę moralizującym w tych dniach na całego Anglikom, przypominając, że podczas mundialu w 2002 r. sam padł ofiarą sztuczki Michaela Owena, który wymusił na sędzim jedenastkę, choć kontakt angielskiego napastnika z grającym wówczas na środku argentyńskiej obrony obecnym trenerem Tottenhamu, był minimalny.

No dobrze, ale czy kreatywność oznacza zgodę na oszustwo, a nabieranie musi się wiązać z nieuczciwością? Tu właśnie zaczynają się rozbiegać wrażliwości: europejska i południowoamerykańska. Żeby zrozumieć Pochettino, faktycznie trzeba przeczytać „Anioły o brudnych twarzach”. Przenieść się do tamtego świata, najlepiej jeszcze do lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia, kiedy to rodziła się tożsamość argentyńskiej piłki, i zauważyć, że rodziła się ona nie na znakomicie przygotowanych boiskach szkolnych, tylko na potreros, nierównych pustych placach Buenos Aires, gdzie w tłoku trzeba było radzić sobie raczej sprytem niż siłą i bardziej technicznymi umiejętnościami niż zdolnością do niestrudzonego biegania po szerokim polu trawy.

W naprawdę świetnej historii argentyńskiej piłki Jonathan Wilson zauważa, że kiedy w 1919 roku w Buenos Aires ukazywał się pierwszy numer tygodnika dla dzieci „Billiken” – ichniego „Płomyczka”, „Świerszczyka” czy „Misia” – na okładce nie widniał bynajmniej grzeczny chłopczyk w uczniowskim stroju. Przeciwnie: obok hasła „Tegoroczny mistrz” narysowano rozczochranego pibe (słowo to może oznaczać równie dobrze dzieciaka, jak urwisa) w stroju piłkarskim. Kiedy zaś niejaki Borocotó, słynny publicysta i teoretyk wczesnych lat argentyńskiego futbolu, proponował w 1928 roku wznieść pomnik wynalazcy dryblingu, pisał, że powinien przedstawiać właśnie „pibe o brudnej twarzy i grzywie włosów stawiającej opór grzebieniowi; o inteligentnym, zalotnym, sprytnym i przekonującym spojrzeniu lśniących oczu, które wydają się wesołe, choć usta pełne małych zębów stępionych jedzeniem czerstwego chleba, nie zdążyły jeszcze uformować się w uśmiech. Jego spodnie są połatane; jego koszulka w argentyńskie pasy ma wielkie wycięcie pod szyją i mnóstwo dziur, wyżartych przez niewidzialne myszy zbyt długiego noszenia. Pasek materiału zawiązany w pasie i przecinający klatkę piersiową jak szarfa służy mu za szelki. Kolana ma pełne strupów i blizn opatrywanych jedynie przez los; jest boso lub w butach, z których wystają palce, co wskazuje jednoznacznie, że grały już w niejednym meczu. Jego postawa musi być charakterystyczna – tak, jakby dryblował szmacianą piłką. To ważne: piłka musi być szmacianką. Kłębkiem gałganków, najlepiej związanych przy pomocy starej skarpety. Jeśli taki pomnik kiedykolwiek powstanie, wielu z nas będzie zdejmować przed nim czapkę, tak jak to robimy w kościele”.

Pibe jest więc człowiekiem z marginesu, łobuzem idącym przez życie z mieszaniną uroku i sprytu. Piłka nożna zaś jest dla niego taką formą aktywności, w której proces dojrzewania może zostać odroczony; to domena urwisów, a ci, którzy w nią grają, są zwolnieni z odpowiedzialności i niemalże zachęcani, żeby nigdy nie dorosnąć. W argentyńskiej piłce taka postawa wydaje się wpisana w DNA – trzeba o tym pamiętać słuchając wywodów Mauricio Pochettino (a patrząc na narastający rozdźwięk między niektórymi europejskimi teologami a zdecydowanie mniej sztywnym w podejściu do litery prawa papieżem Franciszkiem – może nawet brać ten kontekst pod uwagę w sporach o reformę Kościoła powszechnego). Wilson zauważa, że opis nieistniejącego pomnika brzmi jak opis Diego Maradony – owszem, tego Maradony, który oszukał Anglików bardziej niż ktokolwiek w historii piłki – ale na użytek tego tekstu zauważmy, że równie dobrze można w ten sposób opisać Dele Allego.

7 komentarzy do “Dele Alli jako pibe

  1. ezi

    Wiem jak było u mnie dlatego zaryzykuję uogólnieniem: na żadnym podwórku świata nurkowanie nie przechodziło, nie przechodzi i nie będzie przechodzić.
    Za pierwszym razem byłby śmiech, ale niechby ktoś spróbował powtórzyć taki numer…

    Odpowiedz
    1. michal77

      Racja, na naszym podwórku reakcja na symulowanie była taka, że gdyby to był mecz np. LigiMistrzów, to powinniśmy za każdym razem otrzymywać dożywotni zakaz gry w piłkę.
      Czyli zachowanie też nieładne, ale adekwatne, jak na podwórko.

      Odpowiedz
  2. stanislaw414

    Miło, że pomimo istotniejszych spraw na głowie znalazł gospodarz chwilę, żeby rzucić nam garść przemyśleń po ostatnim starciu Kogutów z Liverpoolem. Powyższy – niewątpliwie interesujący i zaostrzający zęby na „Anioły o brudnych twarzach” – wpis, skonstruowany jest trochę jak mowa wygłoszona w obronie Alii’ego, Pochettino i Tottenhamu w związku z raczej bezspornymi przekrętami Kogutów w meczu z Liverpoolem, w tym w szczególności wyłudzeniem rzutu karnego w ostatniej minucie tegoż spotkania, który przyniósł gościom remis. Przytaczając najpierw Pochettino i jego sformułowanie: „Piłka nożna to kreatywny sport” (równie zresztą zgrabne co nurkowanie Ali’ego), stawia Autor następnie pytanie: „Czy kreatywność oznacza zgodę na oszustwo, a nabieranie musi się wiązać z nieuczciwością?”, podnosząc, iż: „Tu właśnie zaczynają się rozbiegać wrażliwości: europejska i południowoamerykańska.” Szukając odpowiedzi na powyższe pytanie (pytania) zabiera nas gospodarz tutejszego bloga na wycieczkę poprzez podwórka i place Buenos Aires, aż w końcu sięga do sporu pomiędzy europejskimi teologami i papieżem Franciszkiem.

    Po pierwsze trzeba powiedzieć, że mieszanie papieża Franciszka, który dzięki swojemu podejściu do – ogólnie rzecz ujmując – ludzi, świata i wiary (być może w tej właśnie kolejności?) cieszy się zasadniczo zrozumiałym i dosyć powszechnym szacunkiem oraz sympatią z piłkarzem który nurkował w polu karnym, jest zagraniem w stylu argentyńskiego urwisa, który widnieje na zamieszczonej ilustracji. Nie tylko jest to zresztą zestawienie papieża z piłkarzem, ale w zasadzie próba porównania sporu toczonego pomiędzy Franciszkiem a częścią teologów europejskich (w którym – nie ma co ukrywać – jako czytelnicy Tygodnika Powszechnego, kibicujemy raczej Franciszkowi) oraz stanowiska w tymże sporze zajmowanego przez Franciszka, do wynikającej pośrednio ze słów Pochettino koncepcji, iż sprzeczne z przepisami nurkowanie w polu karnym można obiektywnie zaakceptować jako kreatywne, albowiem cały futbol polega na „boiskowym oszukiwaniu”. Tak postawione argumenty, choć nieco mydlą oczy, muszą być ostatecznie uznane za nietrafne.

    Zacząłem od końca, więc wrócę do początku. Problem tkwi już w samym pytaniu postawionym przez Autora. Kreatywność boiskowa, prowadząca do złamania przepisów z pełną premedytacją jest oszustwem a nabieranie celem odniesienia sukcesu w grze wbrew ustalonym jej regułom jest nieuczciwością, albowiem tak stanowią fundamentalne normy społeczne i prawne, które ustaliliśmy i które są wspólne dla całego świata piłki nożnej, w tym również tej jego części wywodzącej się z Argentyny I Urugwaju (nie zapominajmy o Urugwaju). Są to normy zaakceptowane i dosyć jednoznacznie interpretowane, zaś zastanawiając się czy nie są zbyt skostniałe i sztywne dotykamy nie tyle dyskusji teologów, ile problemu „wykładni” Konstytucji RP przez miłościwie nam panujących.

    Biegnijmy dalej (czas się kończy). My też graliśmy na ulicy, pastwiskach, spawaliśmy bramki z rur hydraulicznych, itd., a jedna z pierwszych piłek Włodzimierza Lubańskiego wyglądała bardzo podobnie do tej, jaką kopały urwisy w Buenos Aires (wiem, bo czytałem synkom książeczkę o Lubańskim z serii „Łączy nas piłka” dla dzieci). Też sprzedawaliśmy sobie kuksańce, kopaliśmy po dziesięciu na boiskach, na których powinno grać się maksymalnie po sześciu, albo graliśmy mecze wszerz boiska, kiedy jednocześnie trwał mecz na standardowym wzdłuż, zaś kolega z podwórka dostępujący zaszczytu grania w jakimś klubie był zazwyczaj kimś przypominającym Wojciecha Kowalczyka.

    Uważam zatem, że różnice we wrażliwości Europejczyków i Argentyńczyków (swoją droga, najbardziej europejskich podobno mieszkańców Ameryki Południowej) nie mają tutaj przeważającego znaczenia, zaś skoro wszyscy ustaliliśmy określone zasady, to powinniśmy tych reguł przestrzegać, zaś wszystkie wybiegi w rodzaju „jaka to kreatywna dyscyplina sportu”, nie są dobre i do niczego dobrego nie doprowadzą, choćby to ostatnie zdanie brzmiało jak morał średnio udanej bajki.

    Odpowiedz
  3. Krzysiek

    Chciałbym tylko zwrócić uwagę na jeden aspekt, który jest zupełnie pomijany w tutejszych rozważaniach o nabieraniu i oszukiwaniu: Pochettino mówił o nabieraniu RYWALA, a nurkowanie w polu karnym to oszukiwanie sędziego, więc dwie zupełnie różne sprawy, bo o ile nabieranie przeciwników to element gry i na tym ona polega, tak oszukanie sędziego powinno być w ogóle niemożliwe – piłkarz sobie może robić cuda na boisku, a sędzia ma to bezstronnie ocenić i to właśnie do sędziów kierowałbym pretensje. Czy jeśli napastnik strzeli ze spalonego to on jest obciążony moralnie (przecież przepisy mówią, że musi być przed obrońcą, a nie był, więc chciał nagiąć reguły gry pod siebie, oszukać jednym słowem), czy jednak sędzię który nie przerwał nieprzepisowej akcji? Według mnie sędzia. Tak samo jest w przypadku nurkowania w polu karnym – napastnik ma prawo próbować wszystkiego, a sędzia jest od poprawnej oceny, więc jeśli przeciw komuś został podyktowany niesłuszny karny, to winić można tylko i wyłącznie sędziego, a zachowanie gracza w stosunku do sędziego (czyli na przykład próba oszustwa) to sprawa między sędzią a nim i tutaj oczywiście jeśli sędzia oceni że napastnik chce go oszukać, gra niesportowo, czy jaki tam paragraf sobie znajdzie, to czerwona kartka i do widzenia.

    Odpowiedz
  4. stanislaw414

    @Krzysiek

    Ciekawa refleksja, ale raczej nie masz racji. Sędzia uniewinniający osobę, która naruszała przepisy (wyłudzenie karnego to boiskowa zbrodnia) ze względu na brak dowodów lub nawet nierzetelnie przeprowadzone postępowanie nie przejmuje na siebie moralnej odpowiedzialności za popełniony czyn i przejmować nie może, nawet gdy niekiedy można mieć doń – z innych jednak powodów – uzasadnione pretensje.

    Odpowiedz
  5. Pingback: Tottenham jako La Máquina | Futbol jest okrutny

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *