Polska odpada z turnieju i nikt nie będzie po niej płakał. Prostych odpowiedzi o przyczynę klęski się jednak nie spodziewajcie.
A kiedy już ucichnie rechot i umilkną narzekania, kiedy ze ścian naszych domów i z telewizyjnych ekranów znikną reklamy z udziałem polskich reprezentantów, kiedy grono Całkiem Niezłych Dawnych Piłkarzy i Wielce Zasłużonych Trenerów (tych samych, którzy przekonywali, że jedziemy po medal, a przynajmniej po awans do ćwierćfinału) wyliczy wszystkie przyczyny polskiej klęski, kiedy przestaniemy stosować do niej wielkie kwantyfikatory i odczytywać przez jej pryzmat wszystkie przywary Umiłowanej Ojczyzny Naszej, może znajdzie się czas na to, żeby poczuć zwyczajny żal. W moim przypadku: żal piłkarzy, którzy pełni nadziei jechali na najważniejszą imprezę sportową w życiu, którzy drugi raz takiej szansy już nie otrzymają, i którzy ponieśli klęskę porównywalną, o ile nie większą z tymi, które spotykały ich poprzedników w 2002 czy 2006 roku.
Oczywiście bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego tak się stało. Zgrupowania trwały za długo? Kontuzja Glika naruszyła delikatną równowagę w drużynie? Zawodnicy, którzy pojechali do Rosji z poczuciem, że i tak nie zagrają ani minuty, zasiali w zespole atmosferę rozprężenia? Przy ustalaniu taktyki na Senegal trenera zawiódł, przyznajmy to po raz ostatni przed dymisją: nos na ogół tak niezawodny? Liczba zmian w składzie przed drugim meczem, niewątpliwa próba ratowania tego turnieju, okazała się jednak zbyt wielka? Plotek płynących ze zgrupowania płynie co niemiara, nie ma sensu ich tutaj przytaczać, niejedną pewnie przeczytacie w najbliższych dniach w miejscach z pewnością o wiele lepiej wyspecjalizowanych w plotkach niż „Tygodnik Powszechny”.
Ja, przywiązany jednak do poglądu, że futbol jest grą opinii i organicznie niechętny polowaniu na kozły ofiarne, chciałbym mimo wszystko pobronić decyzji selekcjonera – zarówno o wyjściu na Senegal w ustawieniu o wiele bardziej ofensywnym niż dotychczas przećwiczone (indywidualne błędy przy obu bramkach nie były przecież efektem doboru taktyki, a pretensje, jakie mieliśmy po meczu polegały przede wszystkim na niepodjęciu ryzyka i wybieraniu wyłącznie bezpiecznych rozwiązań), jak zwłaszcza o daleko idących zmianach w składzie i ustawieniu przed drugim meczem na turnieju. Decyzja o posadzeniu na ławce Milika była przecież oczywistością, a Błaszczykowski po spotkaniu z Senegalem nie wydawał się zdolny do gry przez dziewięćdziesiąt minut. Nieobecność Grosickiego? Przy przejściu na grę trójką z tyłu również miała sens, a samo przejście na rę trójkę i dołożenie Góralskiego w środku pola przy pressingu Kolumbijczyków brzmiało sensownie, pozwalało też uwolnić Zielińskiego od konieczności cofania się zbyt głęboko w poszukiwaniu piłki. Ryzyko było oczywiście na skrzydłach, ale po to też była dwójka defensywnych pomocników, żeby asekurować zapędzających się do przodu wahadłowych. Reprezentacja ćwiczyła grę w ten sposób, poszczególni piłkarze grali w ten sposób w klubach, nie mówimy tutaj o odkrywaniu piłkarskiej Ameryki.
Przyznajmy: w pierwszej fazie meczu wszystko działało. Była agresja w walce o piłkę, był pressing, było wygrywanie drugich piłek, a nawet odbiór na połowie rywala (stąd szansa Zielińskiego w 18. minucie), a przede wszystkim była asekuracja i naprawianie błędów – jak przy pierwszej groźnej kontrze Kolumbii w 21. minucie, albo przy akcji Ariasa minutę później. Albo jak w 24. minucie, kiedy Piszczek wybijał piłkę spod nóg Jamesa po tym, jak Pazdan wcześniej źle ocenił jej lot.
Do czasu jednak. Z każdą kolejną minutą Polacy ruszali się coraz mniej, Quintero znajdował miejsce między ich liniami, Cuadrado zaczął wygrywać pojedynki z osamotnionym już w tej fazie na lewej stronie Rybusem. Bramka po pierwszym celnym strzale Kolumbijczyków była efektem niezablokowanego dośrodkowania i zgubienia krycia przez środkowych obrońców. W tym miejscu faktycznie selekcjonera faktycznie bronić nie potrafię: wygląda na to, że kondycyjnie reprezentacja nie była przygotowana do turnieju równie dobrze jak dwa lata temu na Euro.
Druga połowa przypominała już czasy legendarnych podsumowań, wygłaszanych swego czasu przez Dariusza Szpakowskiego gdzieś około sześćdziesiątej minuty meczu. Hektary wolnego miejsca przed Cuadrado, jego dogrania do Falcao czy Jamesa – i szczęście Polaków, bo Kolumbijczycy (przypomnijmy na wszelki wypadek: gwiazdy światowego futbolu, porównywalne czy przerastające nasze, prowadzeni przez szkoleniowca z ogromnym doświadczeniem – także uczącego się na własnych błędach, popełnionych podczas mundialu z Argentyną) nie wykorzystywali dogodnych sytuacji. Struktura, która istniała w ciągu pierwszych minut meczu, była już tylko wspomnieniem.
Już słyszę te ataki. Ich pierwszym celem będzie oczywiście Adam Nawałka, krytykowany tym ostrzej, im bardziej malowniczo kreowano jego wizerunek hiperprofesjonalisty, przygotowanego w każdym calu na każdy możliwy rozwój wypadków. Drugim – niewidoczny podczas tego turnieju, dziś głównie przewracający się na murawę przy starciach z obrońcami Robert Lewandowski, zatrzymany przez Ospinę i w sytuacji sam na sam po długiej piłce od obrony, i po strzale z dystansu. Trzecim – okrzyknięty przez „Guardiana” polskim Kevinem de Bruyne inteligentny rozgrywający Napoli Piotr Zieliński. Czwartym – niewątpliwie zbyt elegancki jak na przeciętny gust przywiślański Grzegorz Krychowiak.
Wszystko się we mnie wzdraga przed dołączeniem do tego chóru. Przez długie miesiące i tygodnie przed turniejem z ust jego koryfeuszy nie słyszeliśmy, jeśli się nie mylę, przekonujących kontrpropozycji. Peszko miał grać? Kontuzjowany Glik? 4-4-2 miało być, żeby przez środek pola Kolumbijczycy przedostawali się równie łatwo jak Senegal?
Owszem, ja też mam pretensje do Adama Nawałki. Polegają na tym, że zbyt długo pozwolił nam żyć pięknym marzeniem. Przebudzenie było, nie powiem, przykre. Jest mi, nie powiem, żal. Wyrażenie wdzięczności za postęp, jaki ta reprezentacja zrobiła od czasu poprzednika zakrawa już na ułańską szarżę, więc w tym miejscu postawię kropkę. Kompanów do polowania na czarownice szukajcie gdzie indziej.
Panie Michale,
przecież tu nie o żadne polowanie na czarownice chodzi. Adam Nawałka, jako trener i jako selekcjoner
popełnił podczas tego turnieju wiele błędów. Stwierdzenie tego faktu nie jest żadnym polowaniem, a tylko
stwierdzeniem faktu. Ustawienie w pierwszym meczu było błędne (Zieliński obok Krychowiaka w kole środkowym, Piszczek na wahadle w drugiej połowie, zestawienie formacji dotychczas nieoglądane), z kolei
plan na ten mecz był prymitywny taktycznie (długie piłki do kogo? Lewandowski wracający się jak za Fornalika, etc.). Rzecz w tym, że trener nie wyglądał tu na osobę, która może w czymkolwiek pomóc. I to jest właśnie szokujące, bo wielu słabości naszej repry mogliśmy się spodziewać, czy je zakładać, ale słabość na ławce trenerskiej??! No i wystawienie Szczęsnego, który był zamieszany w co najmniej 2 gole z 5, jakie straciliśmy. Na litość boską, co musiałby zrobić Fabiański, żeby wskoczyć do bramki kadry na wielkim turnieju? Sezon miał lepszy od Szczęsnego, jest starszy, bardziej doświadczony, zdecydowanie bardziej ostrzelany (gdzie linia obrony Swansea, a gdzie Juventusu), no i więcej grał w eliminacjach, nie wspominając o tym, że na Euro wielokrotnie ratował nam skórę. Pomijanie tych wszystkich ogólnie zarysowanych zarzutów wypowiedzią o polowaniu na czarownice jest bardzo niesprawiedliwe. Jestem Pana wiernym czytelnikiem i jestem bardzo rozczarowany tym tekstem.
Dzięki za ten tekst. Pomógł mi złapać równowagę.
Te rozmowy mogły być podobne – czy to z satrapą Senegalu, czy to z szefem kartelu z Medellin. Pewnie było tak: „Panowie Polacy! Mam na tajnym koncie na Kajmanach jakieś 2 czy 3 miliardy dolarów. To co? Po trzy miliony na łeb i meczyk wygrywamy? Po co się macie męczyć, narażać na kontuzje itd.?” „Jasne, widzimy, że jest Pan poważnym człowiekiem, propozycja przyjęta!” Che, che, che!! Bardzo jestem usatysfakcjonowany wynikiem. Bom jest żyd, antypatriota, sprzedawczyk, totalna opozycja, ulica i zagranica!!! Tylko biedna Peterka moja bokserka, musi się teraz ukrywać, bo ma pana zaprzańca, drugiego sortu obywatela kraju dumnego, kraju dobrej zmiany, wstającego z kolan..:
https://www.facebook.com/profile.php?id=100000227282452
Wszyscy, jak kraj długi i szeroki, jesteśmy rozczarowani. Wynikiem i stylem. Ale czy w gruncie rzeczy sami siebie nie wyprowadziliśmy na manowce, stawiając Biało-Czerwonych w roli faworytów grupy H, potencjalnego czarnego konia, zespołu z europejskiego topu? Wystarczy spojrzeć na wyniki kadry z ostatnich kilku lat – mieliśmy swoje momenty, ale w gruncie rzeczy obiektywnie nie zrobiliśmy nic, by móc stawiać się ponad Kolumbią, Senegalem czy Japonią. Dostaliśmy lekcję pokory, ale zamiast ją właściwie odebrać, znowu polujemy na czarownice i szukamy winnych.
„błędy przy obu bramkach nie były przecież efektem doboru taktyki”
To akurat nie takie oczywiste, jakby sugerowało „przecież”. Z pozostawienia osamotnionego Krychowiaka w roli defensywnego pomocnika, czyściciela środka pola (bez np. Góralskiego obok) mogła wyniknąć i ogólna nerwowość Cionka (powiada się o nim, że był elektryczny), bo Senegalski impet (szybkość plus masa) szedł prosto na obrońców, i chaotyczne kopnięcie w tył Krychowiaka (bo Zieliński szedł do przodu, nawet jeśli nie wychodził na pozycję do podania. Defensywna taktyka Nawałki znana z Euro (za którą był krytykowany) po dwóch latach okazała się najlepsza z możliwych, choć rozumiem powody, dla których z niej zrezygnował.
Jak wiesz, że słabniesz z tyłu (Krychowiak, Piszczek, brak Glika), to stawiasz na atuty z przodu. Bo nie wiesz, że z przodu też osłabłeś. Strzelić Senegalowi trzy bramki to nie była mission impossible, szczególnie, że – jak powiada lokalny klasyk – 2:0 to najbardziej niebezpieczny wynik. Tym niebezpieczniejszy, że owo 2 było po błędach, a nie po świetnych akcjach.
Tak czy owak Nawałka popełnił błąd, wierząc, że jest silny z przodu, dobrał do tej wiary taktykę, a ta taktyka mogła spowodować tym większe osłabienie tyłu. Nawałka zatem spotęgował naszą defensywną bojaźń i drżenie (Jezus Maria, jaki obrońca staje tyłem do strzelającego, Mateczko Kozłowska, jaki pomocnik wywala taką lagę w tył na oślep). Ważny był ten Senegal jak cholera, nie dlatego, że był meczem otwarcia (swój mecz otwarcia przegrali Niemcy, ale nie sądzę, by to ich zabiło), tylko dlatego, że mecz z Kolumbią nie był do wygrania, ale mecz z Japonią już tak.
Swoja drogą, co za okropny termin (sięgający mrocznego dna kompleksów polskich): mecz o honor.