Barcelona, menos que un club

Ten klub w ciągu kilku ostatnich lat przeżywał tyle spektakularnych porażek, że z ogłaszaniem końca epoki akurat w sierpniu 2020 wypadałoby być ostrożnym. Choć ostatnio rok w rok odpadali z Ligi Mistrzów, choć na temat wygrywania ligi hiszpańskiej można by mówić, że udawało się tylko wtedy, kiedy kryzys Realu okazywał się jeszcze głębszy, choć pieniądze uzyskane z transferu Neymara roztrwonili na sposób w świecie futbolu niemalże przysłowiowy i choć po odejściu Luisa Enrique obaj kolejni trenerzy po jakimś czasie przestawali dawać sobie radę z coraz bardziej toksyczną szatnią, to przecież wciąż grał tu najlepszy piłkarz świata, a co pewnie ważniejsze: z punktu widzenia księgowych interes kręcił się w sposób fantastyczny. Jasne: drużyna starzała się coraz bardziej – wczoraj w meczu z Bayernem średnia wieku wyjściowej jedenastki dobiegała trzydziestki i była bodaj najwyższa w historii występów Barcelony w Lidze Mistrzów, jasne, wykruszali się gracze złotego pokolenia – dziś, obok Messiego zostali już tylko Pique i będący cieniem siebie z czasów, gdy wchodził dopiero do drużyny Pepa Guardioli, tracący piłkę za piłką i nienadążający za rywalami Busquets – ale co jakiś czas Argentyńczyk wykręcał jakąś magiczną akcję w stylu tej z Napoli i znów mogło się wydawać, że jakoś to będzie, że kolejny kosztowny transfer w końcu doprowadzi do przełomu, a trener, zawsze będący ze słusznego ideowo, krujfiańskiego korzenia, znajdzie wspólny język z zawodnikami, a jeśli nie, no to trudno: bez trudu znajdzie się na jego miejsce następnego.

Widzę oczywiście: tym razem wydaje się, że jest inaczej niż wtedy, gdy przegrywali z Juventusem 3:0 w 2017 r. (a wcześniej z PSG 4:0, w spotkaniu, po którym Barça zdołała jednak odrobić straty, rozgrywając jeden z najsłynniejszych meczów w dziejach Champions League), gdy Roma wygrywała z nimi 3:0 w 2018 r., a Liverpool 4:0 rok później. Tym razem już sami piłkarze, nareszcie sprawiający wrażenie wstrząśniętych i zmieszanych, przestali udawać, że doszło do jeszcze jednego wypadku przy pracy. „Klub potrzebuje zmian i nie mówię tu o trenerze czy piłkarzach” – mówił po klęsce z Bayernem bliski płaczu Gerard Pique, dodając, że jeśli w drużynie potrzeba będzie świeżej krwi, gotów jest odejść dla jej dobra. A najważniejszy w zespole Messi już dobrych kilka tygodni temu – gdy Katalończycy dali się wyprzedzić Realowi w walce o mistrzostwo Hiszpanii – przyznawał, że Barcelona wygląda jak zespół, który chce, ale z jakiegoś powodu nie może. „Musimy zacząć od nowa, wszystko, co zrobiliśmy od stycznia, było okropne. Graliśmy nierówno i słabo, z niską intensywnością, brakowało nam motywacji” – narzekał kapitan i najlepszy gracz w dziejach klubu po porażce z Osasuną, proroczo dodając, że z taką grą nie mają co myśleć o wygrywaniu Ligi Mistrzów.

W starciu z Bayernem Barcelona momentami przypominała drużynę oldbojów, omyłkowo uczestniczących w rywalizacji nie z podobnymi sobie weteranami piłki, a z zespołem spragnionym sukcesu i mającym mnóstwo do udowodnienia. Drużynę oldbojów, owszem: wciąż obdarzonych świetną techniką, ale mających oczywiste braki we wszystkich innych dziedzinach piłkarskiego arsenału, a przy tym na tyle rozleniwionych, by przechodzić do porządku dziennego nad całymi seriami niechlujnych podań prosto do rywala (nie do uwierzenia, ale przodował w tym świetnie przecież grający nogami ter Stegen). Problem w tym, że ów rywal ani myślał być wyrozumiały: ustawiony wysoko i bardzo ciasno, odbierał piłkę już na połowie Barcelony i stwarzał sobie dzięki temu okazję za okazją. Kto widział, ten wie: wynik dwucyfrowy nie byłby wcale zaskoczeniem. Momentami to Bayern wydawał się przypominać Barcelonę z najlepszych czasów Guardioli.

O dekadencji i dezintegracji, jaka ogarnęła zespół ze stolicy Katalonii kiedy stał się kapitalistycznym superklubem, napisał dziś w „Guardianie” Jonathan Wilson i nie od rzeczy pewnie będzie powiedzieć przy okazji, że niżej podpisany zakończył właśnie pracę nad przekładem jednej z ostatnich książek tego autora, „Dziedzictwa Barcelony” (ukaże się nakładem wydawnictwa SQN). Zapewne: sednem problemu są wieloletnie błędy w zarządzaniu, które można tolerować w związku z tym, że ekonomicznie wszystko wydaje się być w najlepszym porządku i że w świecie współczesnej piłki Barcelona jest już instytucją tak potężną, że niezależnie od tego, jak ślamazarnie graliby jej zawodnicy przez duże fragmenty sezonu, i tak zdobędą mistrzostwo lub wicemistrzostwo kraju, a w Lidze Mistrzów grać będą do wiosny, łudząc kibiców nadzieją, że może tym razem się uda. Wilson pisze o horrendalnym marnotrawstwie: o tym, że w ciągu ostatniej pięciolatki klubowy zarząd puścił z dymem blisko miliard euro na transfery, a ci przecież ci najdrożsi – Griezmann, Dembele, de Jong, Coutinho – albo wczoraj pełnili rolę rezerwowych, albo niczym się nie wyróżnili, albo… strzelali gole dla rywala.

Warto przy okazji zauważyć, że kultura celebryctwa, która w Barcelonie zaczęła się wraz z megatransferami Neymara i Suareza, w znacznym stopniu przyczyniła się do osłabienia klubowej tożsamości; że to, iż Messi i Suarez od lat czują się zwolnieni z zaangażowania w grę obronną, nie jest tylko kwestią ich wieku, ale także statusu megagwiazd, jaki szanują także kolejni, coraz mniej charyzmatyczni szkoleniowcy. Pochodną kultury celebryctwa jest również to, że pozycja każdego z tych trenerów wydaje się słabsza niż nietykalnej grupy trzymającej władzę w szatni. I to, że bodaj ostatni ponadprzeciętnie utalentowany wychowanek La Masii, Thiago Alcantara był, owszem, jednym z najlepszych graczy drugiej linii we wczorajszym spotkaniu, ale – podobnie jak Coutinho – grał dla Bayernu. Stawianie na pracę u podstaw, szkolenie kolejnych generacji zdolnych wychowanków, mimo szumnych frazesów klubowych włodarzy od dawna nie jest w Barcelonie priorytetem. Ktokolwiek nadejdzie po Quique Setienie – a że nadejdzie, wydaje się przesądzone – nie zdziała cudów w kwestii odwrócenia tego trendu. Kiedy Pep Guardiola przejmował drużynę, miał już Xaviego i Iniestę, którym szansę dawał jeszcze Luis van Gaal, ale wprowadzał do zespołu także Pique, Busquetsa czy Pedro. Ich następców w akademii nie widać.

Klęski tej skali, co wczorajsze 8:2, bywały w dziejach futbolu dobrym początkiem niejednej rewolucji. Gdzieś w jakimś gabinecie prezesa, pokoju zajmowanym przez trenera, w piłkarskiej szatni czy choćby w pokoju na buty zbierała się gromada myślących trzeźwo i samokrytycznie mężczyzn i przygotowywała niezbędny plan naprawczy. Zdarzało się to jednak w dawnych dobrych czasach, kiedy w klubach pozwalano sobie na myślenie w kategoriach dłuższych niż najbliższy rok finansowy. Tłumacząc „Dziedzictwo Barcelony” myślałem często, że potęga wizji Cruyffa, a potem pasmo sukcesów, jakie Guardiola i Messi zapewnili drużynie z Katalonii, zadziałały także paraliżująco na tych, którzy przy pierwszej próbie nieśmiałego wprowadzania zmian w stylu gry czy personaliach, bywali oskarżani o odstępstwo od jedynie słusznej linii i traktowani jak heretycy. Owszem, wyobrażam sobie, że – podobnie jak niedawno Juventus Pirlo – Barcelona ze względów wizerunkowych zatrudni teraz Xaviego, który również nie doprowadzi do trzęsienia ziemi, ale nawet gdyby kolejnym trenerem Blaugrany miał zostać niemający takich obciążeń Mauricio Pochettino, i on będzie miał związane ręce. 

W epoce superklubów wstrząśnięci i zmieszani piłkarze szybko odzyskują równowagę po klęsce, klubowemu zarządowi przynosi się na tacy głowę trenera, a kiedy już warunki umowy z nim zostaną uzgodnione, myśli się o uspokojeniu nastrojów wśród fanów jakimś spektakularnym transferem. Co byście powiedzieli na spotkanie Messiego i Ronaldo w jednym klubie?

6 komentarzy do “Barcelona, menos que un club

  1. SaaS

    Duet Messi Ronaldo w jednym klubie jest moim marzeniem, a najbliższe dwa razy lata, to ostatni okres gdy są w stanie zrobić taką różnice że z miejsca będą faworytami do zwycięstwa w LM. W rzeczywistości raczej tak się nie stanie, wątpię żeby chcieli dzielić się miejscem w jednej szatni.

    Odpowiedz
  2. GalopującyMajor

    Wbrew pozorom istnieje cała pokaźna grupa zdolnych, którzy są o niego lepsi od młodego Pedro. Ale problemem jest adaptacja, w takim klubie jak Barca, która musi wszytko wygrywać przy ogromnej presji. Podobnie zresztą ma Real. Stąd kwadratura koła. Musisz zrobić odmłodzenie drużyny, ale tak, żeby jednoczenie nadal wygrywać. A tak się nie da. Stąd wieczny problem jak zastąpić Xaviego, Inieste, Modrica.

    PS Jaram się książką.

    Odpowiedz
    1. michalokonski Autor wpisu

      Ta kwadratura koła obowiązuje już wszędzie. Jest obiecujący młodzian, ale żeby się rozwijać, musi mieć prawo do błędu, i to niejednego. A tu miejsca na błąd w zasadzie nie ma. Chłopak siedzi na ławce albo zostaje poza składem, przestaje się rozwijać, mija rok, dwa, w końcu gość wyjeżdża do Anglii i niepokojąco przeciętnieje.

      Odpowiedz
  3. Baandzior

    Problemy są na poziomie ogólnego zarządzania klubem jako instytucją (m.in. znaczne osłabienie La Masii) i prowadzenia drużyny. Kompletny brak liderów z prawdziwego zdarzenia u mnie wychodzi od dawna na pierwszy plan. Brak jakiejś określonej kultury pracy (objawiający się m.in. wspomnianą biernością duetu Messi-Suarez), wielokrotnie dochodzą nas głosy o fatalnych treningach w Barcelonie. I tu niestety wydaje mi się, że też ciąży postać Messiego, który po prostu już chyba nie lubi za ciężko pracować.
    Generalnie jestem zdania, że rozwód byłby dobry dla obu stron. Messi ciąży klubowi pensją, ciąży trenerowi (temu który miałby potencjalnie budować coś od nowa, ale już nie wokół 33-latka) jego niechęć do pracy i wyjścia ze strefy komfortu(dostosowanie się do taktyki) i ciąży drużynie jako bierny, „cichy lider”, który dużo wymaga, ale nie motywuje i ściąga na siebie całą odpowiedzialność. Messi z kolei jest wciąż tak dobry, że gdzie indziej mógłby wywalczyć jeszcze tytuły, w Barcelonie kryzys jest zbyt głęboki. Myślę, że tak jak kiedyś Alvesowi, potrzebny jest mu nowy impuls. Messi stał się większy niż klub, a to nie jest korzystne dla żadnej ze stron.
    I tak-widzę Messiego razem z Ronaldo w jednym zespole, ale nie w Barcelonie. To byłoby naprawdę ciekawe.

    Odpowiedz
  4. Pauza

    Z tym brakiem następców nie do końca się zgodzę. Riqui Puig, Alena, czy ostatnio Monchu, to zawodnicy godni pierwszego składu, ale mający pecha, że grają w czasach po erze Pepa. Nie ma już czasu na płacenie przez nich frycowego – Xavi oraz Iniesty mieli zdecydowanie szerszy margines na błędy. A teraz wystarczy jeden nieudany występ wychowanka i ląduje nawet nie na ławie, lecz trybunach. Barca sama zastawiła na siebie pułapkę: myśli o wygrywaniu co tydzień, więc nie jest w stanie postawić na wychowanków. A przez to traci tożsamość, którą do tej pory epatowała i była z niej najbardziej dumna.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *