Obejrzawszy męczarnie Tottenhamu, a potem pojedynek Manchesteru City z Arsenalem, mam już ochotę pisać wyłącznie o Leicester. W istocie zresztą piszę wyłącznie o Leicester, a to do jednej gazety, a to do drugiego miesięcznika – szczęśliwie mimo setek zdań i dziesiątek akapitów ta historia wciąż nie przestaje wydawać mi się inspirująca. Nagle, ni stąd, ni zowąd natrafiam bowiem na fiszkę z informacją, że Louis van Gaal przez dwa lata pracy w Manchesterze wydał na piłkarzy więcej niż Leicester w ciągu całej 132-letniej historii klubu. Potem przeglądam wyjaśnienia naukowe lub quasi-naukowe sukcesu (w jednym z nich niemałą rolę przypisuje się… sokowi z buraka, którym Ranieri poił piłkarzy po treningach). Kiedy mam dość wyjaśnień naukowych, czytam rozmowę z 96-letnią matką włoskiego trenera (w feralny dla kibica Tottenhamu poniedziałek, kiedy piłkarze Mauricio Pochettino trwonili dwubramkowe prowadzenie na Stamford Bridge, podawała synowi na obiad steka z cykorią, a na deser truskawki z cytryną) albo wywiad z Andreą Bocellim, który uświetnił wczorajszą uroczystość koronacyjną na King Stadium śpiewając „Nessun Dorma”, a który tłumaczył wcześniej, dlaczego w ciągu ostatnich miesięcy Leicester stało się drużyną drugiego, o ile nie pierwszego wyboru kibiców z całego świata: że to nadzwyczajny przypadek futbolu w czystej postaci, kiedy mały zespół staje się wielki dzięki sile zbiorowego ducha. „Najważniejsza życiowa lekcja – chcieć to móc”, powiada niewidomy tenor (po włosku brzmi to znacznie lepiej: volere è potere). Kiedy zaś mam dość romantyzmu, zaglądam do „Economista”, którego dziennikarze jak zawsze próbują studzić nastroje („Underdogs are overrated”, pyszny tytuł), a w końcu natrafiam w „Guardianie” na esej Juliana Barnesa i widzę, że potrzeba było autora „Papugi Flauberta”, żeby ogarnąć wszystko.
Przeczytajcie zresztą sami: pisarz, kibicujący Leicester kilkadziesiąt lat, a w związku z tym pamiętający z jednej strony Lena Chalmersa, który grał ponad godzinę ze złamaną nogą w przegranym oczywiście finale Pucharu Anglii z Tottenhamem w 1961 r., z drugiej kuriozalną bramkę samobójczą Keitha Wellera w meczu z Luton z 1975 r., i dopiero na końcu (nomen omen) wspominający gola Steve’a Claridge’a, dającego Leicester awans do Premier League w 121. minucie play-offu z Crystal Palace w 1996 r., definiuje nie tyle kibicowanie Leicester, co kibicowanie w ogóle. „Naturalny stan kibica to gorzkie rozczarowanie” – ten niemiłosiernie nadużywany przeze mnie cytat z Nicka Hornby’ego znajduje rzecz jasna zastosowanie i w tym przypadku. Bycie fanem Leicester przez ostatnie lata oznaczało przecież godzenie się z kolejnymi spadkami z ekstraklasy (a raz nawet – ze spadkiem z Championship) i radościami z powrotów, które nigdy nie okazywały się powrotami na dobre. Bycie fanem Leicester było naznaczone rozstaniami – z piłkarzami i trenerami, którzy jeśli odnosili sukces, nigdy nie zostawali na długo (jak długo zostaną Kante czy Mahrez?). Bycie fanem Leicester oznaczało zwykle godzenie się z bolesnymi porażkami (sam pamiętam, jak przegrali z Tottenhamem w ostatniej minucie finału Pucharu Ligi w 1999 r., choć od początku do końca tego meczu grali lepiej od zwycięzców, a od blisko kwadransa mieli przewagę jednego zawodnika). „Bycie fanem Leicester to przeżywanie dziesięcioleci w zawieszeniu między nieśmiałą nadzieją a wycieńczającym rozczarowaniem” – pisze Barnes. Któż z nas nie potrafiłby zastosować tego zdania do swojej drużyny?
Owszem, istnieje mocny powód, dla którego wszyscy dziś jesteśmy fanami Leicester – i pisarz świetnie o tym wie. Otóż nie ma żadnej, ale to absolutnie żadnej szansy na to, żeby sukces tej drużyny się powtórzył. Wielka piątka (czy szóstka) za rok znów będzie rządzić, wielkie miasta i wielkie pieniądze znów będą wyznaczać futbolową hierarchię. Tak naprawdę Leicester nikomu nie zagraża. Gdyby Barnes czytał Mickiewicza, mógłby napisać „Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu”.
Tam do licha, dobrze, że ją miał. Jego głupia miłość do Leicester, nasza głupia miłość do futbolu, domagały się tej opowieści.
W sierpniu, prognozując wyniki Premier League w tym sezonie, pisałeś: „W przepaść tymczasem osunie się Leicester. Nie pomoże, różnie oceniane skądinąd zatrudnienie Claudio Ranieriego…”.
Pozwól więc, drogi Michale, że z dystansem podejdę do zdania: „Otóż nie ma żadnej, ale to absolutnie żadnej szansy na to, żeby sukces tej drużyny się powtórzył”.
😉
Moim zdaniem najbezpieczniej podchodzić z dystansem do każdego zdania napisanego na tym blogu 🙂
Wydaje mi sie, ze Autor celowo tutaj zaklina przyszlosc.
Nie znam się na pilce, meczy nie oglądam, ale śpieszę donieść, ze sukces piłkarzy z Leicester ma wymiar mistyczny. Otóż piłkarze znaleźli możnego protektora w postaci ducha króla Ryszarda III, którego szczątki pochowano w zeszłym roku w tamtejszej katedrze po sensacyjnym ich odnalezieniu na miejscowym parkingu. Któż może się równać z królewskim duchem… Duch Ryszarda nie po raz pierwszy wmieszał się w ziemskie sprawy. Najpierw polecił pewnej dziennikarce zorganizować poszukiwania królewskiego prowizorycznego grobu. Potem pomógł poszukującym malując na asfalcie literę R identyfikująca to miejsce. A teraz wspiera „swoja” druzyne”:))))
O tym będzie jeszcze duży tekst. Zalinkuję w przyszłym tygodniu 😉
To z van Gaalem to jeszcze nic. Cała pierwsza 11 Leicester kosztowała mniej niż Tottenham zapłacił za np. Soldado. To dopiero porównanie, godne The Sun.
Okrutny.
To ja powiem tylko, że w tamtym roku najlepszą wydaną książką w Polsce – moim skromnym zdaniem – były Wymiary życia Barnesa.
Ja tam wolę się nie wypowiadać o Leicester, bo już nawet nawet na tym blogu jakoś w grudniu twierdziłem, że spuchną i nic takiego nie miało miejsca. Skoro raz udało im się wedrzeć to czołówki to nie widzę nic przeciwko, aby nie mieli nagrandzić w niej w przyszłym sezonie. Chciałbym, żeby tak było, mózg jednak mówi, że nie będzie, ale to samo było w grudniu i styczniu, więc dajmy spokój.
Panie Michale,
Może zbyt dobrze nie patrzyłem, ale nie dostrzegłem Pana komentarza odnośnie skandalicznego zachowania piłkarzy Tottenhamu w meczu z Chelsea. Przecież to co wyprawiali piłkarze Kogutów, to się nie mieści w głowie.
https://www.youtube.com/watch?v=gmobq6DSh64
Komentowałem na Twitterze. Oczywiście: niesmak. Jak mówił sam Mauricio Pochettino, można to zrozumieć (zależało im, przegrywali walkę o tytuł, przestali być „mięczakami”…), ale nie sposób usprawiedliwić. Przekroczyli granicę. Kara dla Dembele, niestety, słuszna.