Czy to już jest koniec

Już byli w kurniku, już witali się z gąską. Już się zaczęli – jak Dele Alli, fantastycznie odgrywający w 50. minucie piętą do Daviesa – popisywać. Już się poczuli jak bogowie… Pierwszych kilkadziesiąt sekund po golu Higuaina było w tym sensie zapowiedzią nieuniknionego – które nastąpiło zresztą bardzo, bardzo szybko. Widać było, że nie byli na wyrównującego gola przygotowani. Że poczuli, jak awans, do którego mieli niecałe pół godziny, wymyka im się z rąk. Nie dostali wsparcia z ławki – nie było zmiany, Pochettino, tak jak i jego piłkarze, wydawał się sparaliżowany.

A o reakcję trenera prosiło się już w momencie, gdy wchodzili Asamoah i Lichtsteiner – to nie pierwsza bramka była przełomem (przed nią był już pierwszy atak paniki Sancheza), tylko przejście Juventusu na ustawienie 4-3-3, dokonane zresztą w sposób kosmetyczny, bo zmiana nie była podwójna, tylko rozłożona na dwie, w odstępie dwóch minut; pozornie nielogiczne zachowanie, jak na drużynę, która goni wynik. Jeszcze jedna lekcja dla młodego wciąż, a z pewnością na tym poziomie będącego nadal żółtodziobem Pochettino. Statystyka meczów, w których przegrywający odpada, nie należy do najjaśniejszych punktów w jego życiorysie. O braku doświadczenia graczy Tottenhamu w tej materii nie ma nawet co mówić.

O tym, jak pięknie wyglądało to do przerwy – i w całym dwumeczu – pisać teraz nie bardzo potrafię. O intensywności gry, o skoordynowanym pressingu, o zgraniu całej drużyny, w której wszyscy wiedzieli, jak szukać wolnej przestrzeni, o szybkości i o popisach poszczególnych graczy – podaniach Eriksena i Kane’a, dryblingach Sona, minięciach Dembelego, o obecności na połowie rywala Daviesa… Nie będę też mówił o tym, jak Barzagli podeptał Sona, a Chiellini zablokował dwa strzały ręką – największe błędy sędziów (przy faulu Vertonghena na Coście w pierwszej połowie i przy spalonym Kane’a w ostatniej minucie – wtedy, kiedy Buffona ratował słupek) były jednak na korzyść Tottenhamu. A jeśli się przeanalizuje bramki dla gości – spóźnionego Daviesa, obieganego przez Lichsteinera, zagubionego Sancheza, Trippiera, który po zgraniu Khediry nie wiedział, na kogo ma uważać, przy drugim golu zaś kolejny raz robiącego krok nie w tę stronę Sancheza, trzeba powiedzieć, że sami byli architektami swojego upadku.

Dlatego może teraz jest tak gorzko. Tottenham Pochettino nie osiągał swych celów łatwymi sposobami. Tu nie wystarczy być po prostu zdolnym do gry na sto procent – Danny Rose tłumaczył niedawno swoją nieobecność w wyjściowej jedenastce tym, że nie jest zdolny do gry na procent sto kilkadziesiąt. W przygotowanie do sezonu, w każdy mecz, trzeba wkładać nadludzkie siły: biegać więcej niż rywale, obskakiwać ich jeszcze zanim przejdą przez środek boiska, przyspieszać, ile się da. Do dzisiejszego wieczora ci piłkarze mogli mieć poczucie, że warto się tak trudzić – choć ich niedawny kolega Kyle Walker jest już w innej rzeczywistości, i finansowo, i jeśli idzie o kolekcjonowanie trofeów. Dla kibica Tottenhamu pierwsze pytanie po takim meczu brzmi więc: jak długo jeszcze? Ilu zawodników zechce pójść śladami Walkera już tego lata? Co będzie z ich trenerem, który – choć Massimo Allegri utarł mu nosa – po wcześniejszych bojach z Realem i Borussią stał się jednym z faworytów do pracy w Paryżu i Madrycie? Więcej czasu na wspólną naukę i pracę może już nie być. To mógł być właśnie ten moment, innego nie będzie.

Elegijnie się czuję. Jakbym kolejny raz w kibicowskim życiu musiał się z czymś pożegnać. Nie pociesza mnie mówienie, że rywal dopiero co dwukrotnie grał w finale Ligi Mistrzów, że to słynny Juventus, naszpikowany tyloma mistrzami (wrzeszczący na siebie dla podniesienia i tak buzującej adrenaliny Buffon i Chiellini: ikoniczna scena, skądinąd…). Te chwile z pierwszej połowy, gdy Kane przepychał i mijał Chielliniego, zdawały się mówić, że zachodzi tu zmiana, że Dama jest już naprawdę zbyt stara. Otóż zmiana nie zaszła i może już nigdy nie zajść.

Oczywiście to nie jest tak, że wrócił tamten stary Tottenham, z którego przez lata słusznie się nabijano. Błędy przy golach, brak reakcji trenera to są kwestie, które jednak da się przeanalizować – nie było w tym komizmu tylu opisywanych tu przeze mnie kapitulacji. Ale piłkarze tacy jak Rose, Alli, Eriksen, Alderweireld, pewnie także oddany dotąd klubowi bezgranicznie Kane wiedzą, że nie mają wiele czasu. Chętnych na ich usługi w całej Europie będzie sporo, zdolnych do płacenia im kwot dużo większych – również. W Tottenhamie u Pochettino spędzają czwarty sezon, jak na standardy współczesnej piłki to naprawdę dużo.

Najtrudniejszy bój o przyszłość tej drużyny nie rozegra się na boisku.

27 komentarzy do “Czy to już jest koniec

  1. vimesbloos

    To był dobry mecz i piękny wysiłek Tottenhamu, ale to się po prostu – dla Juve i dla Buffona zwłaszcza – nie mogło tak skończyć, nawet biorąc jakość rywala i mecz na Wembley.

    Odpowiedz
  2. vimesbloos

    W tym sensie, niezależnie od przebiegu meczu, dominacji Tottenhamu i cierpliwości Juventusu, decydujące były magia futbolu (dla jednych), albo jego okrucieństwo (dla innych). Ale co by nie mówić, postęp w grze Spurs jest kosmiczny, także biorąc pod uwagę samą grę w LM – w tym sezonie mierzyli się przecież już z Realem, Borussią i Juventusem, a bilansu tych gier naprawdę nie ma się co wstydzić.
    Postęp jest niemal tak znaczny jak regres Arsenalu…

    Odpowiedz
    1. Sebafa

      Może Arsenal zalicza regres. Nie zmienia to faktu, że w tym czasie zdobył 3*FA Cup… a Tottenham od 10 lat nic. Dwa trofea w tym czasie to fakt bycia wyżej od Arsenalu w tabeli. Tłumy szaleją!
      A przecież to tutaj często czytałem… co z pięknej gry Arsenalu liczą się trofea.

      Odpowiedz
  3. Laros

    Hype był zbyt duży, być może dlatego ze Poch okazał się trenerem zapewniającym swietne widowiska. Nie lubię Mou ale wg mnie nie wypuscilby tego wyniku z 1 połowy. Tylko gra na utrzymanie na pewno przyciąga skromniejsza, wysublimowana publiczność. Ja lubię ofensywne grę, ale ulegając mediom nie spodziewałem się takich błędów taktycznych, bo inne można jakoś wytłumaczyć. Być może sam uwierzył w swój sklad, bo ma tv w domu? Rozumiem taką grę do straty gola, rozumiem, rozumialbym gdyby było to spotkanie w PL… W każdym razie albo arogancja albo glupota, nie wiem co gorsze? Tak czy inaczej gratulacje za widowiskową grę, po to spędzamy te wieczory na oglądaniu galy.

    Odpowiedz
  4. Ramzes

    Trzeba po prostu umieć grać w fazie pucharowej, co z tego że Totki wygrali z Realem w grupie, który skądinąd pierwsze pół roku przespał.Przypomina mi to Arsenal, ale nie ten obecny ale ten sprzed kilku lat kiedy już nie wygrywał, ale w starciach z Chelsea czy United nie miał jaj, niby ładnie grali, niby byli na prawdę wysoko. Słabsza kość pęka. Tottenham miał kilka podejść do mistrzostwa a puchary regularnie olewa. Top4 jest fajne ale w perspektywie kolejnego sezonu, jednak na koniec liczy się to co jest w gablocie..

    Odpowiedz
  5. ezi

    Dramatyzm zawarty w tytule wpisu jest rozczulający. Tak tragizować mogą chyba tylko kibice Kogutów. Jako kibic Arsenalu mogę napisać jedynie: zazdroszczę i wygląda na to, że przez dłuższy czas nadal będę zazdrościł tego, w jakim kierunku idą sprawy w bardziej północnym Londynie. I żeby jeszcze gospodarza blogu uspokoić dodam, że nie widzę katastrofalnego zagrożenia dla spójności drużyny. Konkurencja krajowa nie działa jak Bayern w Bundeslidze, który podkupuje graczy z krajowego podwórka, choć nie zawsze ich potrzebuje (Goetze, Gnabry, teraz Goretzka, chyba, że chodzi tu o skupowanie tych na „g”), byle tylko osłabić przeciwnika. A zagranicą są tylko 2-3 kluby, które mogłyby liczyć się w walce o Kane’a, Alego, Eriksena i nie sądzę, by te nazwiska były na czele listy ich życzeń. Kibicowski instynkt podpowiada mi, by przyklasnąć pesymistycznej retoryce i z nadzieją czekać na ponowne seryjne obchodzenie St. Totteringham’s Day, ale nie widzę na to szans i jest to spowodowane raczej postawą i perspektywami Kogutów. Powtórzę: zazdroszczę zmartwień.

    Odpowiedz
  6. sandinista

    Przez trzynaście lat kibicowania SPURS przeżyłem wiele upokarzających i bolesnych porażek, ale to jednak ta wczorajsza najbardziej rozrywa serce. Bezradność, to słowo które chyba najlepiej opisuje to co teraz czują Pochettinio i piłkarze. Mam nadzieję, że ta bezradność nie wkradnie się w poczynania Kogutów w decydującej fazie rozgrywek na krajowym podwórku, bo tu naprawdę jest jeszcze o co walczyć (zdobycie F.A CUP to dla Mauricio powinien być teraz cel nadrzędny). Niestety widząc twarze zawodników i trenera po zakończeniu meczu obawiam się, że ten sezon również zakończy się bez zdobycia jakiegokolwiek trofeum a kluczowi piłkarze się poddadzą i odejdą. Nigdy jeszcze nie bałem się o ten klub tak bardzo jak po wczorajszym meczu…

    Odpowiedz
    1. ezi

      Nie rozumiem. Czy wy (kibice Spurs) już teraz oczekiwaliście zdobycia mistrzostwa i dojścia do finału LM? Koguty przegrały z mistrzem Włoch, dwukrotnym finalistą LM w ostatnich trzech latach. Nic się nie stało, że się tak wyrażę. W nowym sezonie drużyna będzie grała na swoim nowym stadionie, będzie w LM, a już w tym być może zdobędzie puchar Anglii. Być może apetyt za szybko urósł…

      Odpowiedz
    1. Król Julian

      Chyba wyjątkowo ciepłe lato będzie w tym roku, bo pierwsi patrioci pojawili się wyjątkowo wcześnie, a ten powyższy to nawet wyklęty, przynajmniej w zakresie ortografii…
      „Motłoch może być tylko narzędziem reakcji politycznej. Działa tylko przy jawnych widokach bezpośredniej skuteczności, tylko w warunkach liczebnej przewagi, a ustępuje tylko przemocy. Antysemityzm jest ulubioną formą, jaką można nadać jego zaciemnionej świadomości ” Ciągle aktualne.

      Odpowiedz
      1. hazz2

        Wszystko Królu prawda a jedynym problemem jest wielkość liter:) bo te którymi piszesz są dla największych i jedynie słusznych patriotów najzwyczajniej w świecie za małe.

        Odpowiedz
  7. DawidSz

    Ten moment, kiedy tłumaczysz jej: popatrz, młodość kontra starość, ale ci pierwsi grają dojrzale, każdy wykonuje swój plan, oo, patrz jak tych dwóch ładnie nie pozwala zagrać piłki do przodu ustawiając się w taki sposób, każdy z nich rozumie współczesny futbol, młody trener, który ufa swoim piłkarzom, mogą daleko dojść w LM, bo grają wspaniałą piłkę i ofensywnie i defensywnie, teraz tylko zobacz jak się rozumieją w pressingu, ci z Turynu nie są w stanie żaden sposób im zagrozić, bo mimo młodości są świadomi tego, co należy robić, mówię ci, jeszcze zaskoczą niejedną druzynę, brak doświadczenia nadrabiają , pracą, przyjaźnią, zrozumieniem, nikogo się nie boją . Ten moment, kiedy przez pięć minut w końcu odpoczywa od swojej pracy i słucha tego co mówisz o piłce, ale właśnie jest 60 minuta plus paredziesiąt sekund i w jej oczach okazujesz się kolejnym „znawcą” piłki jak dwadzieścia milionów ludzi w tym kraju.

    Odpowiedz
  8. badzi0r

    Paradoksalnie, szkoda ze nie bylo na poczatku tego meczu karnego dla Juventusu. Tottenham przez caly mecz dalby rade odrobic. A dwa, to zastanawiam sie, dlaczego Tottenham tak parl do przodu, dlaczego nnie pozwolili Juventusowi wejsc na swoja polowe. Przeciez to Juventus gonil wynik. Mozna byly pograc z kontry.
    Taka szkoda 🙁

    Odpowiedz
    1. sandinista

      Bo taki jest styl tej drużyny. Ona zawsze prze naprzód, nigdy nie kalkuluje. Takie mają DNA, za to kochają ich kibice i dlatego są im w stanie wybaczyć wszytko, włącznie z pustą gablotą z trofeami. Tottenham to Don Kichot – błędny rycerz piłki nożnej.

      Odpowiedz
    2. Marčeli

      Bo zmuszanie Juventusu do gry na własnej połowie, odsuwanie ich od własnej lini defensywnej to najlepsze co można było zrobić aby bronić wyniku- tak myślę, biorąc pod uwagę formę stoperów.

      Odpowiedz
  9. mak

    „największe błędy sędziów (…) były jednak na korzyść Tottenhamu.”

    Ano właśnie – nie. Odgwizdany karny po spóźnionym wślizgu Vertonghena ustawiłby ten mecz – i zawodników Tottenhamu – zupełnie inaczej. Niedźwiedzia, nie tyle przysługa, co pomyłka.
    Wpływająca na podświadome poczucie „kontrolowania meczu”. Po golu Dybali było jeszcze 25 minut (1/4 meczu, hektar czasu), ale połowa z tego zeszła piłkarzom Pochettino (czy trenerowi też?) na oswajaniu się z „wymknięciem się wydarzeń spod kontroli”. Dopiero po 80 minucie docisnęli Juve na serio.
    Oczywiście, głupio się wymądrzam. Dramatyczny mecz, piękni przegrani, waleczni zwycięzcy.

    Swoją drogą, chyba pora zawnioskować do Watykanu w sprawie odwołania dogmatu O Najniebezpieczności 2:0.

    Odpowiedz
    1. Laros

      Poniekąd sie zgodze z tą tezą, jednak jeśli mamy wiedzę o wpływie na podświadome poczucie „kontrolowania meczu”, to Poch chyba też. W konsekwencji mógł, po prostu ze względów taktycznych, poprosić swoich piłkarzy (lub potajemnie jednego z nich) o błąd prowadzący do straty pierwszego gola na rzecz Juve 😉

      Odpowiedz
      1. mak

        Ależ Poch zapewne poprosił. Vertonghena. Tylko zapomniał o Marciniaku. Którego powienien był skorumpować – żeby na pewno gwizdnął. Może nie byłby wtedy nasz sędzia takim gapą. 🙂

        Odpowiedz
        1. Laros

          W takim razie Vertonghen do wymiany po 1 polowie za brak samodzielności, powinien faulowac do skutku… ale może świadomie bal sie czerwa za drugi faul w podświadomej zemscie sędziego za nieświadome gapiostwo sędziów-kolegów?

          Odpowiedz
  10. Xyz

    Każdy ma swoje odczucia. Wierzyłem w Tottenham ale w porównaniu do wygranej z Realem grali bez agresji płynności i polotu. Wg mnie już ustawienie przed pierwszym gwizdkiem Kane i Eriksen wysoko przy linii środkowej zdradzał nerwowość. Juventus nie szarpal ale był bardziej agresywny, miał pomysł i to wypaliło. Może gdyby był podyktowany karny za faul na Douglasie mecz by się ułożył.

    Odpowiedz
  11. Ratbat

    Rypina wam nie pomoże. Jest introwertykiem, trochę zamknięty w sobie. Jak mówi, to się trzęsie jak Niedziółka. Ale z dwojga złego wolę jego, niż Nietrzebę i karykaturalnego na tym etapie, Hećmana.

    Odpowiedz
  12. ezi

    Przerwa na reprezentację to po wojnie i nowotworach najgorsza rzecz, jaka człowiekowi może się przytrafić. Boże, ileż to trwa!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *