Archiwum kategorii: Premier League

Miękkie podbrzusze Arsenalu

„Gole są przeceniane”, powtarzali ci z nas, co to zanim wczorajszego wieczora mieli kawał dobrej zabawy, zdążyli mieć w ręku choć jeden z numerów „Blizzarda”. Mniejsza o bramki: najpiękniejsza w piłce nożnej jest walka, wysiłek, w poniedziałek spotęgowany jeszcze w falach ulewnego deszczu, ale polegający także na próbach znalezienia sposobu taktycznego przechytrzenia rywala. W przypadku meczu Arsenal-Liverpool wypada przecież przyznać, że obie drużyny znajdowały takie sposoby i że w związku z tym wynik bezbramkowy wydaje się nieprawodopodobieństwem. Gdyby nie dwaj bramkarze, zwłaszcza Petr Cech i jego interwencje po strzałach Benteke i Coutinho w pierwszej połowie… John Terry, który mówił, że jego dawny kolega zdobędzie dla Arsenalu dodatkowe dziesięć-piętnaście punktów w sezonie, już w trzeciej kolejce może odfajkować pierwsze dwa. Chociaż bo ja wiem: może raczej należałoby mówić o rehabilitacji za wpadkę podczas inauguracyjnego meczu z West Hamem…

Forma bramkarza to jeden powód do zadowolenia Arsene’a Wengera, drugi: fakt, że nieobecność pary stoperów Koscielny-Mertesacker nie zakończyła się katastrofą (na środku obrony zagrali Gabriel z Chambersem, Anglik jednak wypadł fatalnie, nie potrafiąc upilnować Coutinho i Benteke, źle się ustawiając przy pułapkach ofsajdowych i mając podstawowe problemy z wyprowadzaniem piłki), trzeci – wyraźnie lepsza gra po przerwie. Powód do narzekania? Niesłusznie nieuznany gol Ramseya. Ale przecież w przypadku Arsenalu nad tym emocjonującym i z pewnością nieprzynoszącym wstydu remisem unosi się coś jeszcze; coś, co podczas oglądania w Sky Sports poprzedzającego sam mecz Monday Night Football, wydawało mi się zawstydzającą niemal oczywistością. Czytaj dalej

Kiedy piłkarz traci głowę

Ma głowę gdzie indziej”, „jego stan psychiczny nie predestynował go do gry”, „mentalnie nie był przygotowany do występu”, „media i agenci kompletnie pomieszali mu we łbie” – te i podobne tłumaczenia słyszymy w ostatnich tygodniach i latach aż za często. Żeby nie szukać daleko – Saidi Berahino, którego trener odsunął od gry w dzisiejszym meczu WBA przeciwko Chelsea (a mało, cholera, brakowało, żeby i tym razem Tony Pulis urwał punkty Jose Mourinho…), czy David de Gea, trzymany poza składem Manchesteru United od początku sezonu. Nicolas Otamendi, proszący sztab szkoleniowy Valencii o zwolnienie z treningów przed transferem do MC. Raheem Sterling, odmawiający udziału w przedsezonowym tournée Liverpoolu. Morgan Schneiderlin, już przed rokiem próbujący wymusić od zarządu Southamptonu zgodę na odejście. Przykłady można mnożyć, mnie najmocniej w pamięć wrył się Dymitar Berbatow, absentujący się od gry w Tottenhamie przed rekordowym transferem do MU. Czytaj dalej

Czy Mourinho to mutant (polemika z przyjacielem)

Myślałem, że nie wrócę już do awantury, jaką Jose Mourinho zrobił Evie Carneiro, ale przeczytałem właśnie w „Gazecie Wyborczej” felieton mojego znakomitego kolegi i osobistego przyjaciela Rafała Steca, z którego zasadniczą myślą muszę się ze smutkiem nie zgodzić.

Najpierw co do faktów, o które damy i dżentelmeni nie powinni się spierać: w tej części tekstu Rafała, która zawiera relację z samego incydentu podczas meczu ze Swansea, brakuje mi istotnej kwestii, a mianowicie tego, że Carneiro i Jon Fearn (nie Fearne, jak stoi w „Gazecie”) wbiegli na boisko zawezwani przez sędziego Michaela Olivera. Innymi słowy: nie mogli zachować się inaczej, a znajomość czy nieznajomość piłki nie ma tu nic do rzeczy. Czytaj dalej

Lipcowa Chelsea

Jak na spotkanie Chelsea z Manchesterem City było zaskakująco ciekawie. I to (żebyśmy się dobrze zrozumieli) ciekawie nie tylko dla taktycznych maniaków, i nie tylko dla wydawców okołopiłkarskich bulwarówek, co to żyją głównie z pisania o obyczajowych skandalach, bójkach między piłkarzami albo kłótniach między trenerami. To znaczy owszem: i jedni, i drudzy również mieli okazję się dziś pożywić – albo dyskutując np. o roli Ramiresa, którego obecność na boisku miała działać tonująco na Sterlinga; albo mówiąc o nieobecności Evy Carneiro i interwencjach sztabu medycznego w końcówce pierwszej połowy, o potencjale awantury między Diego Costą a nieźle radzącymi sobie z nim obrońcami gospodarzy, wreszcie: o kolorze kartki dla Fernardinho.

Było zaskakująco ciekawie, bo toczyło się w sposób zaskakująco otwarty, a w związku z tym nie przypominało na przykład ubiegłorocznych partii szachów, rozgrywanych przez Mourinho z „panem Pellegrino”. Czy fakt, że Chelsea pozwalała rywalom na aż tak wiele, był zgodny z zamysłem jej menedżera, pozwalam sobie jednak wątpić – że było wręcz przeciwnie, świadczy również zmiana dokonana już w przerwie: pierwszy raz w historii jego meczów pod Mourinho musiał zejść z boiska, ustępując miejsca Kurtowi Zoumie, kapitan drużyny John Terry. „Uznałem, że z Kurtem – najszybszym z obrońców, jakich mam do dyspozycji – będziemy mogli bronić się wyżej przeciwko próbującemu grać z kontry MC” – wyjaśniał potem menedżer Chelsea. Czytaj dalej

David Silva, wyznanie

Spokojnie, to tylko jeden mecz. W dodatku mecz, podczas którego – wbrew temu, co sugeruje wynik 0:3 dla gości – piłkarze West Bromwich wiele razy z łatwością przedostali się przez środek Manchesteru City. I podczas którego obrona MC bynajmniej nie sprawiała wrażenia solidnej (ten Mangala, źle się ustawiający i dający się przeskakiwać Lambertowi; ten kompletnie nieasekurujący jej, zbyt często przekraczający przepisy Fernardinho – żółtą kartkę dostał, łobuz, dopiero po czwartym faulu). Poprzedni sezon, o ile pamiętam, też zaczynali imponująco, od wygranych z Newcastle i Liverpoolem, a skończyli podwójnie rozczarowani – niepowodzeniem w Champions League i oddaniem mistrzostwa Chelsea. Żadne z zastrzeżeń na ich temat nie znika, ale skoro już to wszystko powiedziałem, to mogę się wreszcie pozachwycać.

O Yayi Toure – że znów wygląda, jakby był należycie przygotowany do sezonu i jakby znów mu się chciało grać dla tego klubu – napiszą pewnie inni. Podobnie jak o szybkości Raheema Sterlinga, który doprawdy zgrzeszył, nie wykorzystując fantastycznego podania z głębi pola w pierwszej połowie, pozwalającego mu znaleźć się sam na sam z bramkarzem. I o Kolarovie, którego wejść lewą stroną było tyle, co równoległych zejść do środka wspomnianego Sterlinga. O Davidzie Silvie oczywiście napiszą również, ale mam nadzieję, że przebiję ich w intensywności westchnień. Czytaj dalej

Szalenie rozczarowujący początek

Gdyby nie Tottenham, można by pomyśleć, że w Premier League zmieniło się wszystko.

No bo zważcie: Chelsea strzela przeciwnikom dwa gole, niby normalka, a przecież aż dwa traci, dwukrotnie daje sobie wydrzeć prowadzenie i kończy mecz w dziesiątkę po czerwonej kartce Courtois, Mourinho zaś, zamiast tradycyjnie krytykować sędziego, krytykuje ekipę medyczną, która wbiegając na boisko w końcówce, żeby zająć się Hazardem, de facto powoduje, że drużyna musi grać w dziewiątkę, bo Belg musi zejść za linię boczną (żeby zaś jeszcze zostać na chwilę przy tym meczu: Diego Costa jest zdrowy, a Branislav Ivanović nie jest w stanie poradzić sobie z szarżującym po jego stronie skrzydłowym – będącym skądinąd najlepszym graczem tej kolejki Jeffersonem Montero, przy którym Eden Hazard wydawał się blady jak beszamel przy putanesce). Arsenal, ten napakowany gwiazdami Arsenal, w dodatku z od lat niezawodnym Petrem Cechem w bramce, przegrywa u siebie z West Hamem po błędach tegoż Cecha – czy w czyjejkolwiek głowie, może poza głową Wojciecha Szczęsnego, mógłby się narodzić taki scenariusz? A kto by się spodziewał, że Arouna Kone strzeli gola dla Evertonu? Że Watford będzie o włos od sensacji w debiucie, choć w wyjściowej jedenastce postawi na przedstawicieli… jedenastu różnych nacji. Że Leicester, z fantastycznym Myhrezem na skrzydle i grając piękny futbol zmiażdży Sunderland, choć przecież pod Claudio Ranierim miało to wyglądać o wiele gorzej (inna sprawa, że z parą stoperów Kaboul-Coates Dick Advocaat daleko nie zajedzie)? Że  sędzia (podczas meczu Norwich-Crystal Palace) będzie w stanie unieważnić gola przewrotką, bo zaniepokoi go zbyt wysoko uniesiona noga Camerona Jerome’a – no a jak inaczej, do cholery, można strzelić bramkę przewrotką, niż wysoko unosząc nogę?! Czytaj dalej

Przewodnik po Premier League, v. 15/16

Czy Chelsea obroni tytuł? Czy na tron po kilku latach chudych może wrócić najlepiej i najdrożej kupujący tego lata Manchester United? Czy ustabilizowany skład Arsenalu zdoła wreszcie wyjść z cienia rywali? Czy Manuel Pellegrini dotrwa do końca sezonu na posadzie trenera Manchesteru City? A co z Brendanem Rodgersem, kolejny raz osłabionym po spektakularnym odejściu czołowego piłkarza i kolejny raz wspartym na rynku transferowym przez chwalebnie cierpliwych właścicieli Liverpoolu? I w końcu Mauricio Pochettino: ile będzie w stanie osiągnąć z drużyną opartą na wychowankach, bez szczęśliwie oddanych do innych klubów, uprzednio przepłaconych biedanastępców Garetha Bale’a? A czyhający za ich plecami Garry Monk, Alan Pardew, Roberto Martinez, Mark Hughes, Ronald Koeman (kolejność nazwisk przypadkowa), wszyscy zasileni pieniędzmi z rekordowego w historii Premier League kontraktu telewizyjnego, co natychmiast spowodowało, że zdolna młodzież zaczęła przenosić się ze słonecznych plaż Katalonii do wietrznego Stoke? A młodsi zdolniejsi wśród menedżerów, Eddie Howe i Alex Neil – czy mają szansę poradzić sobie lepiej od zbliżających się do emerytury Claudio Ranieriego i Dicka Advocaata? Czytaj dalej

Mourinho-Wenger, do czternastu razy sztuka

Bardziej zależało oczywiście Wengerowi – dla Mourinho był to jednak jeszcze jeden sparing, w którego trakcie, zważywszy na statystykę jego trzynastu poprzednich spotkań z Arsenalem w ciągu blisko jedenastoletniej już rywalizacji, niczego udowadniać nie musiał. Siedem porażek, sześć remisów i ani jednej wygranej, „gdybym miał podobne statystyki, poważnie bym się zastanawiał nad przyczynami” – mówił jeszcze w piątek trener Chelsea, sugerując, że jego stary przeciwnik może mieć przed spotkaniem z nim rodzaj psychicznej blokady. Zaczynamy więc sezon tam, gdzie kończyliśmy poprzedni, ze świadomością, że napędzający Mourinho duch rywalizacji nie zdradza oznak słabnięcia. Podobnie zresztą, jak uraz Francuza, który również ani myślał podać na Wembley rękę Portugalczykowi.

O tym, że wynik meczu o Tarczę Wspólnoty niewiele mówi na temat zbliżającego się sezonu, dobitnie przypominają poprzednie starcia. Rok temu Arsenal popisowo ograł Manchester City, a sam sezon ligowy zaczął nienajlepiej, by zakończyć go za plecami MC w tabeli; przed dwoma laty David Moyes od zwycięstwa nad Wigan i zdobycia Tarczy Wspólnoty zaczynał swoją, pożal się Boże, pracę w Manchesterze United. „Trochę ważniejszy niż zwykły sparing, ale mniej ważny niż zwykły mecz ligowy” – skwitował Mourinho. Wenger byłby z pewnością innego zdania. Czytaj dalej

Liverpool: niejedno pożegnanie

I znaleźliśmy się w wieku, trudna rada, że się człowiek przestał dobrze zapowiadać – mógłby śpiewać Steven Gerrard, bo o jego pożegnaniu z Premier League było dziś najgłośniej. Ale za to z drugiej strony cieszy się, że się również przestał zapowiadać źle, jak nie przymierzając wojujący z władzami najważniejszego klubu jego życia Raheem Sterling. Czy bez kapitana Liverpoolu (ale też bez Franka Lamparda, Didiera Drogby, Brada Friedela, Jussi Jaskalainena, Sylvaina Distina) nasza ukochana liga stanie się pusta i szara, jak nie przymierzając nasze życie bez niej w ciągu najbliższych trzech miesięcy? Pisałem już masę razy, że w świecie kibica liczą się wyłącznie czas przeszły i przyszły: żyjemy pięknymi wspomnieniami i fantazjujemy o przyszłości; wspominamy (jeśli już trzymać się przykładu Liverpoolu), jak Gerrard przed dziesięcioma laty przewodził swojej drużynie w trakcie niezapomnianego meczu w Stambule, i czekamy jak rozwinie się talent Jordona Ibe’a – bo przecież nie Raheema Sterlinga… Czytaj dalej

Cztery piłkarskie refleksje w powyborczy poniedziałek

Żeby polska polityka wyglądała tak, jak angielska piłka

Żeby czas przed drugą turą kampanii wyborczej wyglądał tak, jak sobotni mecz na Stamford Bridge: żeby odwieczni rywale, po miesiącach, ba: latach ostrej rywalizacji, opowiadali o sobie z podobnym szacunkiem, jak Jose Mourinho o Stevenie Gerrardzie i Steven Gerrard o Jose Mourinho. „Jest najlepszym trenerem na świecie i podpisałbym z Chelsea umowę ze trzy razy, gdybym nie był fanem Liverpoolu” – mówił Gerrard, Mourinho zaś cieszył się, że kapitan rywali schodząc z boiska otrzymał owację na stojąco także od fanów gospodarzy, wcześniej zaś mówił o swoim wymarzonym trójkącie Makelele-Lampard-Gerrard w środku pomocy Chelsea. A jeszcze zanim mecz się zaczął, drużyna Liverpoolu utworzyła szpaler na cześć tegorocznych mistrzów Anglii… doprawdy, kiedy czasem słyszę z ust naszych dziennikarzy politycznych metaforykę sportową, myślę, ile jeszcze mogliby się dowiedzieć o tym świecie (albo ile mogliby się dowiedzieć nasi „gracze”), gdyby wyszli poza mówienie o klęskach i triumfach, okiwaniu i zmiażdżeniu rywala, taktyce i brutalnym faulu.

Żeby trener był trenerem

Jestem najlepszym trenerem w Premier League” – mówił John Carver w środku ubiegłego, niewątpliwie najtrudniejszego w swojej dotychczasowej karierze tygodnia. Niewykluczone nawet, że miał rację, tylko że nie byłby w takim razie pierwszym człowiekiem (Brian Kidd jest tu świetnym przykładem), którego kompetencje trenerskie nie przekładają się na umiejętności menedżerskie. Newcastle utrzyma się chyba w ekstraklasie, bazując na zdobyczy punktowej wywalczonej w pierwszej fazie sezonu przez Alana Pardew – sam Carver w miniony weekend, remisując u siebie 1:1 z West Bromwich Albion (co samo w sobie nie jest jakimś oszałamiającym sukcesem dla żadnego menedżera pracującego w Anglii), przerwał katastrofalną serię ośmiu porażek z rzędu. Faktem jest jednak, że rzeczy, które działy się w Newcastle ostatnimi czasy, robią wrażenie nawet na ludziach przyzwyczajonych do tego, że podczas ośmioletnich rządów Mike’a Ashleya normalność była raczej luksusem. Po ubiegłotygodniowej porażce z Leicester pozujący na „żelaznego kanclerza” Carver oskarżył obrońcę Mike’a Williamsona, że unikał walki, a potem specjalnie postarał się o czerwoną kartkę – fatalny sygnał i dowód kompletnego niepanowania nad drużyną; nieprzypadkowo, sądzę, w opublikowanym jeszcze przed meczem liście otwartym-apelu o wsparcie kapitana drużyny Fabricio Collociniego do kibiców nazwisko Carvera się nie pojawia. W styczniu właściciel nie wzmocnił drużyny choćby jednym napastnikiem, potem zaś pozwolił na wielotygodniową agonię pod tymczasowym trenerem (niedawna próba zastąpienia Carvera Stevem McClarenem była absurdalnie spóźniona)… O Newcastle zawsze myślę jako o klubie za wielkim i za dobrym, żeby spaść, ale tegoroczne wyniki wyborcze polskiej lewicy pokazują, że takich zwierząt nie ma.

Żeby antysystemowość była prawdziwa

Nie mam pojęcia, dlaczego zaczęliśmy nagle grać tak dobrze” – mówi menedżer Leicester Nigel Pearson, który, jak wszystko na to wskazuje, utrzymał swój zespół w ekstraklasie. Już w sierpniu typowani do spadku, od grudnia do kwietnia byli na ostatnim miejscu w tabeli, nikt w nich nie wierzył, w Match of the Day byli zwykle ostatni, a oni z siedmiu ostatnich spotkań wygrali sześć, niemal nie tracąc bramek, Pearson zaś został wybrany menedżerem miesiąca jako pierwszy szkoleniowiec Leicester od piętnastu lat. Jeśli ktoś chce mówić o kandydatach czy drużynach antysystemowych, niech spojrzy na prostą, pooraną zmarszczkami twarz 51-letniego Anglika, niech przypomni sobie jego występy na scenie, pardon: na boisku, niech posłucha, jak wchodzi w zwarcia z dziennikarzami „reżimowych telewizji” (przykłady tu i tu) – będzie miał narrację jak znalazł.

Żeby wrócił

A i tak Harrym Redknappem tegorocznych wyborów w Polsce okazał się Donald Tusk. Queens Park Rangers spada, ale jego przecież nikt nie może winić.