Pokonany przez wirusa, jak nie przymierzając drużyna Sunderlandu przez WBA, oglądałem dzisiejszy mecz Chelsea z MC, rozważając, czy Roman Abramowicz nie zrobiłby lepiej, zatrudniając zamiast Rafy Beniteza Steve’a Clarke’a. W końcu skoro to i tak robota na parę miesięcy, po których może-może przyjdzie Guardiola, dlaczego nie powierzyć jej jeszcze jednej klubowej legendzie, łagodząc wściekłość kibiców, a za jednym zamachem, ehm, zneutralizować groźnego rywala do gry w Lidze Mistrzów? Po trzynastu kolejkach zespół kierowany przez dawnego świetnego piłkarza Chelsea, a później asystenta kilku kolejnych menedżerów tego klubu, ma nad drużyną Abramowicza punkt przewagi…
Zapytałem Chrisa Lepkowskiego, w „Birmingham Mail” zajmującego się na codzień sprawami WBA, o przyczyny świetnej postawy tej drużyny w bieżącym sezonie. Wyliczył kilka: postawę argentyńskiego pomocnika-destroyera Yacoba i irlandzkiego napastnika Shane’a Longa (od siebie dodam, że przed tygodniem w polu karnym rywali Long wykonywał pracę, której daremnie wypatrujemy ostatnio od Fernando Torresa: był szybki, twardy w starciach z obrońcami, zdecydowany w kontakcie z piłką, świetnie szukający sobie wolnego pola, zarazem widzący kolegów, jak pozwalający się widzieć), dobrze zorganizowaną obronę i przyzwoitego bramkarza, ale w pierwszym rzędzie właśnie dobrego trenera, który potrafił wziąć wszystko, co najlepsze z dziedzictwa Roya Hodgsona (organizację defensywy właśnie), i odciskając na nim własne piętno (zabójcze kontry). Twardziel, z którym liczył się nawet Mourinho; Szkot, porównywany stylem prowadzenia drużyny z Davidem Moyesem; facet, którego treningi okazują się pasjonujące (trudno się dziwić: podpatrywał nie tylko Mourinho, ale także Gullita, Robsona, Dalglisha czy Zolę) i który w bezpośrednim kontakcie jest tyleż skromny, co szczery; facet, który czyta grę jako trener równie dobrze jak przed laty czytał ją jako piłkarz (weźcie jako przykład niedawny mecz z Wigan: początkowo ustawienie drużyny Martineza było dla WBA przyczyną problemów, Clarke jednak okazał się elastyczny, zmienił pomysł na grę i wygrał; wczoraj z Sunderlandem było podobnie, a zmiany przeprowadzone w drużynie gości okazały się kluczowe). Warto pewnie dodać, że „kontynentalna” struktura prowadzenia klubu, w której z Clarke’a zdjęto większość klasycznie menedżerskich obowiązków i pozwolono skupić się na pracy z piłkarzami, okazała się szczęśliwym rozwiązaniem. Warto dodać również, że szkoleniowiec WBA niechętnie rotuje składem i że kluczowych zawodników póki co omijają kontuzje (casus np. Tottenhamu, grającego wszak bez Dembele, Parkera, Assou-Ekotto czy Adebayora…).
Czy nazywany już kolejnym Wyjątkowym Steve Clarke ma szansę na posadę w Chelsea? Pytanie jest retoryczne, nie traktuję go serio i nie sądzę, żeby w najbliższych miesiącach potraktował je serio ktokolwiek z decydentów w Cobham. Mają w końcu Rafę Beniteza, którego dzisiejsze pojawienie się na Stamford Bridge stało się głównym tematem sprawozdań z meczu z MC. Nic dziwnego: skoro z boiska wiało nudą, dziennikarze mogli się ekscytować przyśpiewkami w stylu „Nie chcemy cię tutaj, Rafa nie chcemy się tutaj” oraz „Di Matteo, jedyny nasz di Matteo”; znamienne tylko, że choć wyraźnie wkurzeni, fani Chelsea nie obrażali obecnego na stadionie i odpowiedzialnego przecież za tę karuzelę stanowisk Romana Abramowicza. Bali się, że on także się wkurzy i zabierze swoje zabawki?
Z boiska, jak powiedziałem, wiało nudą. W MC słabo wypadł Yaya Toure, potykający się o własne nogi i niecelnie podający. W Chelsea mniejszy niż ostatnio wpływ na grę miał Mata – czy nie dlatego, że Benitez ustawił go bardziej przy linii (najpierw z prawej, później – po zejściu również rozczarowującego Hazarda – z lewej strony; zobaczcie, gdzie przyjmował piłkę…).
Nad Torresem Benitez będzie musiał się zdrowo napracować – jak sam mówi – tyleż obejmując go ramieniem, jak dając mu kopniaki w tyłek; dziś – po kilku niezbyt udanych przyjęciach piłki – można było odnieść wrażenie, że szybko stracił wiarę w siebie: niby pracował, ale jakoś bez wiary, niby dostawał piłkę, ale później podejmował złe decyzje. W sumie nie byłoby o czym gadać, gdyby nie przedmeczowe wywiady Tymczasowego, który uchylił rąbka tajemnicy, spowijającego jego rozmowę z właścicielem Chelsea. „To nie jest tak, że on chce, żebyśmy grali jak Barcelona – tłumaczył Benitez. – On chce, żebyśmy grali dobrze”. Subtelne rozróżnienie, ale przyznacie: nie zapowiada kaskad pięknego futbolu; artyści w stylu Hazarda, Oscara czy Maty będą musieli ściślej stosować się do nakreślonego przez trenera Planu. Nastawienie na atak? „Nastawienie na wygrywanie. W końcu piłka potrzebuje równowagi. Jeśli strzelimy 10 goli i stracimy 7, pan Abramowicz pewnie będzie zadowolony, ale ja nie” – mówił Benitez. Mimo wszystko nie sądzę, żeby długo tu popracował.