Archiwa tagu: Klopp

Trener przyszłości

Wszyscy dookoła piszą o Jürgenie Kloppie i jego „najbardziej intrygującym projekcie we współczesnym futbolu”. Finał Ligi Mistrzów, wiadomo. Trzech Polaków, no jasne. Fantastyczny, oparty na szybkości, płynności i pressingu futbol, owszem. Pokonany Mourinho, phi. Ale jest jeszcze coś, co odsłania się podczas lektury arcywywiadu z trenerem, który na naszych oczach wyrasta, zapewne obok Pepa Guardioli, na wzór trenera przyszłości.

Najpierw miejsce, które współtworzy. „U nas się mawia, że nie potrzeba piłkarzy, można nawet zgasić na stadionie światło, a i tak przyjdzie 30 tys. ludzi” – opowiadał Rafałowi Stecowi Ulrich Köpitz, 65-letni emerytowany szkoleniowiec, związany ze sportem w regionie od dziesięcioleci. W opublikowanym nieco ponad miesiąc temu na łamach „Gazety Wyborczej” tekście Rafała najważniejsze było nie to, czy w Dortmundzie szaleją za Polakami, ale obraz klubu promującego wychowanków i dbającego o lokalną tożsamość. „Każdy, kto pracuje dla Borussii, jest kibicem klubu” – tłumaczy to „Guardianowi” trener Piszczka, Lewandowskiego i Błaszczykowskiego, wzbogacając opis własnymi wspomnieniami z Moguncji. „Kiedy tam grałem, w deszczowe sobotnie popołudnia przychodziło ośmiuset kibiców – mówi. – Gdybyśmy umarli, nikt by się nie zorientował, nikt by nie przyszedł na pogrzeb. Ale kochaliśmy ten klub i w Dortmundzie czuję tego samego ducha. To nadzwyczajny klub, klub robotniczy, klub zwykłych ludzi”; w innym miejscu dodaje: klub, nie przedsiębiorstwo. Zabawne, bo kiedy opuszczał Moguncję, obiecywał sobie, że następna praca nie będzie się wiązała z aż tak wielkim nakładem uczuć. Za dużo emocji, łzy i impreza pożegnalna, która trwa tydzień – ale po tygodniu w Dortmundzie okazało się, że wpadł z deszczu pod rynnę, tylko kibiców na stadionie nie jest 800, ale 80 tysięcy.

Oczywiście nie ma co przesadzać: „robotniczy klub” jest tuż za pierwszą dziesiątką najpotężniejszych klubów świata, w ubiegłym roku zarobił blisko 190 mln euro. Przed ośmioma laty na skraju bankructwa i nadal spłacający stare zobowiązania, po pięciu sezonach pracy Kloppa ma jednak na koncie dwa mistrzostwa i Puchar Niemiec, a teraz wicemistrzostwo kraju i finał Ligi Mistrzów. Tym razem nie traci kontaktu z rzeczywistością: jego budżet płacowy wciąż lokuje się gdzieś między Tottenhamem i Aston Villą, więc nic dziwnego, że nie jest w stanie finansowo rywalizować z największymi, także z Bayernem, który już podkupił im Goetzego, a za chwilę sięgnie pewnie po Lewandowskiego (albo z MU, który rok wcześniej zabrał im Kagawę, Realem, który sięgnął po Sahina itd.). „Nie będziemy działać tak jak Real czy Bayern, nie myśleć o podatkach i zostawiać problemy następnym pokoleniom – mówi Klopp. – Musimy działać poważnie i odpowiedzialnie”. Kibice, także dzięki tanim biletom, odpowiedzialność tę mogą jedynie chwalić.

Historia transferu Kagawy jest zresztą niezła, a obrazek jego dawnego szkoleniowca łkającego na widok genialnego rozgrywającego wchodzącego z ławki, by tułać się gdzieś po lewym skrzydle MU, zostaje w pamięci. Podobnie jak jego samotnie odprawiona żałoba na wieść o tym, że Goetze odchodzi do Bayernu. Cóż zrobić, braliśmy to wiele razy, skądinąd nie tylko w świecie piłki: „Spójrz, pracujesz dla »Guardiana«, przychodzisz do redakcji, gdzie patrzysz w kółko na tych samych kolegów i myślisz »O nie, wciąż to samo«… Może chciałbyś się przenieść do »The Sun«? Więcej pieniędzy, mniej pracy, więcej zdjęć, mniej słów” – opowiada trener Borussii Donaldowi McRae, a niejeden z nas cholernie dobrze wie, o czym mowa. Okazuje się, że można myśleć o kibicowaniu Borussii jak o kibicowaniu inteligenckiej gazecie w starciu z tabloidem, albo w ogóle przyjąć założenie, że trawa na innych pastwiskach nie jest bardziej zielona niż na naszym.

Można też zrozumieć, w jaki sposób Klopp ogrywał Mourinho – kiedy trenował jeszcze w Moguncji, jego ówczesny szkoleniowiec, Wolfgang Frank, zmuszał drużynę do oglądania setek „cholernie nudnych wideo” z meczami i treningami Milanu Arrigo Sacchiego, bo chciał wdrożyć (na poziomie drugiej ligi niemieckiej, trenerze Smuda!) podobny system gry. „Wcześniej myśleliśmy, że jeśli tamci mają lepszych piłkarzy, musimy przegrać – opowiada dzisiejszy „czarodziej z Dortmundu”. – Teraz zrozumieliśmy, że wszystko jest możliwe: można wygrywać z silniejszymi za pomocą taktyki”. To, jak Borussia radziła sobie z Realem jeszcze na etapie fazy grupowej Ligi Mistrzów, koncentrując swoją uwagę nie tyle na Ronaldo, co na podającym mu piłki Xabim Alonso, stało się już jednym z gorętszych tematów debat trenerskich w całej Europie.

I można zrozumieć, jak tworzył atmosferę w drużynie, zabierając ją na surwiwalową wyprawę do Szwecji, z dala od cywilizacji, gdzie zamiast trenować czy choćby biegać po lesie, piłkarze przez pięć dni mieszkali w namiotach, jedli to, co uda się im złowić lub upolować, rozpalali ognisko w deszczu, zmagali się z plagą komarów… Albo pokazując jej zdjęcia kolejnych „cieszynek” po golach strzelanych przez Barcelonę (nie chodzi o to, by kopiować kataloński styl, chodzi o to, by umieć się wspólnie radować nawet po bramce numer 5868, tak jakby była bramką numer 1 – wyjaśnia; skądinąd sir Alex Ferguson, pytany, do czego trudno mu było przywyknąć wraz z nadchodzeniem nowych czasów, mówił, że właśnie do tych wszystkich indywidualnych choreografii po strzeleniu gola, które zastąpiły wspólną frajdę całej ekipy). Budując bliską relację z zawodnikami (tu, jak słusznie podkreśla Rafał Stec, zestawiać go można raczej z Mourinho, niż z sir Aleksem; odejście Kagawy opłakiwali ponoć wspólnie z Japończykiem dobrych kilkanaście minut). Umiejętnie wymieniając jej ogniwa lub budując od nowa na odejściach, których wolałby uniknąć – to też fragment warsztatu przynależnego wielkim trenerom, jak wspomniany Ferguson, nawet ze zwycięskiej ekipy potrafiący usunąć jednego czy dwóch zawodników, żeby w pozostałych utrzymać głód zwyciężania.

Można też zrozumieć, dlaczego uwielbiają go media. Nie tylko podczas rozmowy z „Guardianem” prezentuje się znakomicie, otwarty, swobodny i, co tu kryć, cholernie fotogeniczny. Podczas meczów kamera po prostu go kocha: tańczącego przy linii bocznej, karanego finansowo za awantury z sędziami czy wręcz… skakanie po krzesełkach. Na konferencjach prasowych, znów jak Mourinho, odwraca uwagę od swoich piłkarzy, zdejmuje z nich presję, dyskretnie albo i niedyskretnie wbija szpile rywalom albo to na nich składa obowiązek wygranej („Jeśli wygramy na Wembley, nie będziemy najlepszą drużyną świata, ale najlepszą drużynę świata pokonamy…”). Dodając do siebie ten świat poukładanego klubu, zżytej drużyny, szkoleniowca będącego za pan brat i z kibicami, i z piłkarzami, i z taktyką, i z mediami, otrzymujemy mieszankę rzeczywiście czarodziejską.

Wiem, że z polskiej perspektywy wybór Borussii jako drużyny do kibicowania w finale Ligi Mistrzów urasta do rangi niemalże obowiązku patriotycznego. Problem w tym, że w kwestii obowiązków patriotycznych pozostaję nieufny, a nawet rodzi się we mnie pokusa pójścia pod prąd. Wyobrażam sobie jednak tę drużynę bez Lewandowskiego, Piszczka i Błaszczykowskiego, za to z moim ulubionym ostatnio Gundoganem i z Jürgenem Kloppem, przynajmniej na razie odrzucającym oferty najsłynniejszych klubów świata. Nawet jeśli nie wygra w sobotę, już jest wielki.

PS O „Czarodzieju z Dortmundu” ukazała się niedawno książka Elmara Nevelinga, dostępna także po polsku. Dla tych, którzy odpowiedzą poprawnie na pytanie, zatrudnienie w jakim klubie uniemożliwił Jürgenowi Kloppowi t-shirt, mam kilka jej egzemplarzy, ufundowanych przez wydawcę. Na prawidłowe odpowiedzi czekam do soboty, do momentu ogłoszenia składów na finał Ligi Mistrzów pod mailem futboljestokrutny@gmail.com. Dla tych, którym się nie powiedzie, pozostaje możliwość kupienia książki taniej bezpośrednio u wydawcy pod numerem telefonu 61 867 46 00 oraz na allegro u użytkownika vesper_pl.

Rozchełstany Real

Może gdyby Higuain trafił w trzeciej minucie… Może gdyby zamiast niego od początku zagrał Benzema, autor gola i asysty, zmuszający po drodze Weidenfellera do kapitalnej interwencji… Może gdyby po kilku minutach nadmiernej swobody zostawianej Ozilowi, Borussia się nie ogarnęła, a Gundogan nie wrócił do poziomu wyznaczonego w trakcie pierwszego spotkania… Może gdyby Hummels stracił raz czy drugi koncentrację, co ostatnio zaczęło mu się zdarzać (nie tylko w pierwszym półfinale)… Może gdyby Jose Mourinho nie wydawał się już spakowany…

Futbol, jasna cholera. Mam nieodparte poczucie, że ostatnie minuty spotkania (zobaczcie, w jakich miejscach operowali wówczas zawodnicy gospodarzy) fałszują jego obraz. Że gdzieś tak od sześćdziesiątej minuty mecz zaczął się obu drużynom dłużyć. Że Borussia czekała na awans, a Real na to, by móc zacząć wszystko od nowa, pod nowym – jak wszystko na to wskazuje – szkoleniowcem. Nic się nie udawało: ani gra skrzydłami, zwłaszcza lewym, gdzie najlepszego z Polaków Piszczka udanie asekurował Błaszczykowski, ani próby rozegrania akcji środkiem, z prostopadłym podaniem do Ronaldo czy któregoś z dwójki Higuain lub wprowadzony w jego miejsce Benzema. Wcześnie wykartkowani Gundogan i Bendner trzymali nerwy na wodzy. Reus pracował za siebie i kontuzjowanego w pierwszej połowie Goetzego. W końcu ten jeden jedyny raz Ozilowi udało się przedrzeć prawą flanką i znaleźć wbiegającego w pole karne Benzemę. To, co działo się potem, nie miało nic wspólnego z taktyką – padł drugi gol, było blisko trzeciego i kolejnego dowodu potwierdzającego tezę, że w piłce nożnej możliwe jest absolutnie wszystko.

Potrzebowaliśmy tego skoku adrenaliny, skoro nie dostarczył nam jej nieskuteczny dziś Lewandowski, ale skoro już emocje opadły, zauważmy, że Real grał bardzo słabo. Xabi Alonso? Mesut Ozil? Angel di Maria? Cristiano Ronaldo? Gonzalo Higuain? Trudno wskazać zwycięzcę rywalizacji na najbardziej niewidoczną z kastylijskich gwiazd. Trudno nie zauważyć rozchełstania w rozegraniu: nie było to z pewnością kopiowanie Barcelony, polegające na próbie zdominowania rywali w posiadaniu piłki. Co to było? Zapewne fakt, że ostatnie dziesięć minut meczu wyglądało tak, jak wyglądało (zobaczcie strzały na bramkę gości, do 80. minuty i po niej), spowoduje, że pytanie to nie wybrzmi z taką siłą. Co do mnie powiem tylko, że z graczy Realu podobali mi się wyłącznie Diego Lopez i elegancki jak w londyńskich czasach Luka Modrić. Mało.

Niemcy ponad wszystko? Tych statystyk jeszcze nie podawałem: z 18 klubów Bundesligi 14 przynosi zyski, trzymając w ryzach zarówno budżety płacowe, jak ceny biletów na mecze. Stadiony pękają w szwach, sztaby szkoleniowe emanują świeżością myśli, piłkarze są dodawani do ulubionych przez media i kluby z całej Europy. Wiem, że medialne narracje z tego spotkania zdominuje spodziewany powrót Jose Mourinho na Stamford Bridge, ale jeśli Roman Abramowicz oglądał starcia Realu z Borussią Dortmund – nie tylko w półfinale, również podczas rozgrywek grupowych – powinien się zastanowić, czy nie lepiej zadzwonić do Dortmundu. Czar prysł, Jose. Nie jesteś już taki znów wyjątkowy. Nie jesteś już zwycięzcą. Narzekając na sędziów i dziennikarzy, nieznośnie się powtarzasz. Zaczynasz nas nudzić, po prostu. Tym bardziej, że owszem: jest trener, który czaruje Europę tak jak ty w czasach Porto.

Nazywa się Jurgen Klopp.