We czwartek, kiedy okazało się, że podczas rozgrzewki przed meczem z Midtjylland Anthony Martial złapał kontuzję i jego miejsce w wyjściowej jedenastce zajmuje niejaki Marcus Rashford, dziennikarze piszący o angielskiej piłce zasadniczo robili dwie rzeczy. Ci, którzy nie musieli akurat obsługiwać meczu Manchesteru United w Lidze Europejskiej, umieszczali na Twitterze mniej lub bardziej śmieszne żarty z Louisa van Gaala, który mimo wydania w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy kilkuset milionów funtów, zmuszony jest wystawiać w pierwszym składzie legendarnej do niedawna drużyny jakichś nieopierzonych nastolatków. Ci, którym przyszło pisać o spotkaniu MU z Duńczykami, rozpaczliwie przeszukiwali internet w poszukiwaniu informacji, kto zacz ten Rashford, na wypadek, gdyby przypadkiem miał się okazać tak zwanym jasnym punktem drużyny. Jakież było ich zdziwienie, że o chłopaku nie było ani słowa w Wikipedii, jakaż była ich rozpacz, kiedy okazało się, że strzelił gola, potem kolejnego, a oni (no dobra: a my, bo przecież rzecz dotyczy również niżej podpisanego…) wciąż nie wiedzieli o młodym Angliku absolutnie nic.
Dziś, kiedy Rashford do dwóch goli strzelonych Midtjylland dołożył kolejne dwa, tym razem w meczu z Arsenalem, wiadomo już o nim całkiem sporo – nawet to, że bez bonusów zarabia… 500 funtów na tydzień. I choć oczywiście tej doskonałej serii (dwa mecze, cztery gole i asysta – tyle bramek dla MU strzelił niejaki Falcao) nie zdoła pociągnąć, i choć fanom United natychmiast przypomnieli się Federico Macheda czy nawet Adnan Januzaj, przeciwko Arsenalowi znów wchodzący z ławki, to przecież w popisie Rashforda jest coś, co pozwala uwierzyć, że nie wszystko w manchesterskiej epoce van Gaala było złe. Czytaj dalej