Adebayor, what’s the score?

Mówiłem już, że kończę książkę? Chyba mówiłem. Książka – myślę, że mogę to już ujawnić – będzie miała tytuł identyczny z blogowym, a wśród jej tematów przewodnich będą kibicowskie obsesje, fobie i zakręcenia. Jedną z nich opowiem dzisiaj, opowiem w dodatku na własnym przykładzie.

Kiedy wiele lat temu usłyszałem historię człowieka, który tak silnie przeżywał mecze piłkarskie, że nie mógł ich oglądać, nie uwierzyłem. Nie mieściło mi się w głowie, że można, gdy tylko zbliża się transmisja, ustawiać fotel przed telewizorem, wyjmować piwo z lodówki, po czym wychodzić przed dom i przez następne 90 minut (z doliczonym kwadransem przerwy) wściekle podlewać grządki, aż wreszcie ogródek zamieni się w błotniste bajoro. A przecież coś powinno mi zaświtać: powinienem przypomnieć sobie wczesne objawy, kiedy jako młody chłopak musiałem w dniu meczu wychodzić z domu rankiem i iść na stadion rozmyślnie okrężną drogą, by zabijać jakoś upływający czas i narastające napięcie – napięcie, które wkrótce miało stać się nie do zniesienia. Przecież to nieprawda, że przestałem chodzić na Cracovię, bo zacząłem się spotykać z Anną W. – przyznaję w nagłym porywie szczerości. Przestałem chodzić, bo oglądania piłki z wysokości trybun nie mogłem już wytrzymać.

Rzecz w tym, że mam coraz większą trudność z oglądaniem meczów mojej drużyny na żywo. Kibicowanie dawno już przestało być rozrywką czy relaksem, chwilą wytchnienia albo – niechże i tak będzie – sposobem rozładowania nagromadzonej w ciągu dnia czy tygodnia agresji. Oglądając mecze nigdy się nie uśmiecham, nigdy nie rozluźniam napiętych mięśni, bo przecież nawet jak moi prowadzą 3:0… ale o tym już opowiadałem aż nazbyt wiele razy. Nie znoszę również oglądać meczów w towarzystwie; nie toleruję ani życzliwego współczucia, ani beztroskiego pogodzenia się z przegraną, piłka to zbyt poważna sprawa, by traktować ją jako pretekst do długiego popołudnia w pubie. Wiem, że są tacy, którzy zaspokajają w ten sposób potrzebę przynależności, ale nie potrafię pójść ich śladem – cenię fakt, że ktoś potrafi zestawić piłkę nożną z literaturą („Czytamy, żeby wiedzieć, że nie jesteśmy samotni” – mówi grający C.S. Lewisa Anthony Hopkins w „Cienistej dolinie” Richarda Attenborough; futbol ma być w tym sensie medium jeszcze doskonalszym), ale sam mam kompletnie inaczej. Kiedy sędzia gwiżdże po raz ostatni, jestem wykończony.

Rozumiecie już, dlaczego zamiast zasiąść przed telewizorem i obejrzeć derby północnego Londynu wolałem pójść wczoraj na Turbacz? Już w schronisku, nad talerzem kwaśnicy, połączyłem się z internetem, sprawdziłem, że Andre Villas-Boas postanowił zagrać dwójką napastników i oczami wyobraźni zobaczyłem, jak trzech grających w środku pola piłkarzy Arsenalu dominuje dwójkę Huddlestone-Sandro, a potem – kolejny już raz w ciągu ostatnich dni (zawsze, kiedy zbliżają się mecze derbowe, internet jest pełen powtórek) – przypomniałem sobie, jak to wyglądało przed rokiem. Nie, nie myślałem o wszystkich znanych mi przecież szaleństwach Emanuela Adebayora, np. o jego ostentacyjnej celebracji gola strzelonego Arsenalowi w barwach MC. Dokończyłem zupę, wyszedłem przed budynek i mniej więcej równo z pierwszym gwizdkiem zacząłem schodzić w dolinę. Nieśmiałe zadowolenie dobrym początkiem, nagła ekstaza po golu Adebayora, powiększona jeszcze dwie minuty później dobrą okazją Lennona, którego strzał między nogami Vermaelena musnął słupek bramki Szczęsnego; czerwona kartka dla niedawnego strzelca bramki za faul na Cazorli; gol Mertesackera i dwa kolejne, niestety do szatni – wszystko to działo się, kiedy mój smartfon nie chciał się zalogować do żadnej sieci, a ja zamiast się denerwować tym, co dzieje się na Emirates, musiałem skupić całą uwagę na oszronionym stromym zejściu w stronę Koninek. Zajęło mi akurat tyle, żeby na dole przy samochodzie wchłonąć wszystkie informacje na raz, a w drodze powrotnej do Krakowa przygotować się mentalnie na oglądanie powtórki.

To, że Adebayor nie poradził sobie z adrenaliną, stresem, aurą niespotykanej wrogości (już w tunelu przed wyjściem na boisko dawni koledzy wyraźnie go ignorowali), jest rzeczą oczywistą. Że popełnił błąd, który odmienił losy meczu – również. Ale nie, nie napiszę teraz kolejnego tekstu w poetyce „co by było, gdyby…”, analizując zarówno możliwość rozegrania tego pojedynku jedenastu na jedenastu, dowiezienia do przerwy remisu lub choćby jednobramkowej straty, jak przede wszystkim sensowności zmiany dokonanej przez Villas-Boasa w 45. minucie – przestawienia drużyny na grę trójką obrońców. Wtedy rzeczywiście wyglądało to nieźle, później również – po golu Bale’a Tottenham stworzył kolejne sytuacje… Co by było, gdyby Bale czy Defoe strzelili na 4:3 wyraźnie spanikowanym w tamtym momencie Kanonierom? Fachowcy docenili odwagę młodego menedżera Tottenhamu, zarówno tę sprzed rozpoczęcia meczu (lepiej postawić na piłkarzy umotywowanych i dobrze dysponowanych, niż sztywno trzymać się formacji, której kluczowi zawodnicy, Dempsey lub Sigurdsson, rażą brakiem formy; w pierwszej fazie spotkania pressing Tottenhamu wyglądał znakomicie, a nerwowość Arsenalu widać było gołym okiem), jak tę, z którą wysyłał drużynę na drugą połowę; nawet jeśli skończyło się tak, jak się skończyło, przynajmniej spece od taktyki mieli o czym pisać. Fascynujący był to mecz – fascynujący dla wszystkich z wyjątkiem kibiców Tottenhamu, rzecz jesna. Ci ostatni jednak – zaryzykuję tę tezę mimo nieudanego okienka transferowego, pasma kontuzji i zbyt wielkiej liczby meczów, w których drużyna traciła prowadzenie w końcówce – wciąż mają powody do wiary, że AVB wie, co robi. Niech no tylko wróci Dembele, zobaczycie.

Nie napiszę jednak również – zgodnie z ubiegłotygodniową deklaracją – o odrodzeniu Arsenalu. Nawet jeśli ofensywny kwartet zaimponował skutecznością, a Cazorla grał na poziomie z pierwszych meczów sezonu (czytaj: znakomicie), z tyłu kolejny raz wątpliwości było tyle, że któryś z kolejnych rywali obnaży odrodzone nadzieje beznadziejnie zakochanych w tym klubie (bliźniaczy północnolondyński wirus) kibiców. Co otwiera nas na temat prawdziwie interesujący: kompletnej nieprzewidywalności wyścigu o mistrzostwo i o czwarte miejsce w tabeli. Kiedy Manchester United wtopił z Norwich, kiedy Chelsea (znów słodka zemsta Steve’a Clarke’a, ale też za dużo zmian kadrowych Roberto di Matteo) wtopiła z West Bromwich, na pierwsze miejsce wyskoczył Manchester City (wreszcie nie stracił gola!), a na czwarte – WBA. Osobiście byłem w ostatnich dniach przekonany, że w czwórce zobaczymy (teraz, a kto wie, czy i nie na koniec sezonu…) Everton, ale i on przegrał z Reading. Dokładając do tego porażki Newcastle i – pechową, w bardziej jeszcze niż Tottenham dramatycznych okolicznościach odniesioną – Fulham, dokładając zwycięstwo Liverpoolu, który w świetle tych wydarzeń i przede wszystkim dzięki formie Suareza również może myśleć o Top Four, mamy ligę angielską w całej okazałości. Silni słabsi, słabi silniejsi, nic tu nie jest pewne, choć pewne jest jedno: walka będzie się toczyć do ostatniej minuty ostatniej kolejki.

12 komentarzy do “Adebayor, what’s the score?

    1. ~darkk

      Diabły nie wyszły na to spotkanie. Skrzydłowi beznadziejni, Kanarki postawiły na dwie linie zasieków i to się opłaciło. Dośrodkowania nic nie dawały. Piłki prostopadłe też jakoś nie dochodziły. Limit błędów na tę część sezonu został wyczerpany. Na Galatasaray pewnie wyjdą rezerwy, za tydzień obowiązkowy pogrom QPR(Hughes chyba wkrótce poleci) i przy korzystnym rezultacie na Stamford powrót na czoło tabeli.

      Suarezowi znów wyszedł dobry mecz

      Odpowiedz
  1. ~bartek23

    Suarezowi wyszedł mecz, ale ja chciałem zwrócić uwagę na dwóch innych aktorów widowiska z Wigan – Sterlinga i Jose Enrique. O ile ten pierwszy już pokazał kilka ładnych meczów w tym sezonie, o tyle ten drugi widocznie zaczyna łapać formę w ostatnim czasie. I co ciekawe zagrał na lewej flance, wyglądając tam naprawdę nieźle. Cały czas nie wiem, jak określić poziom tego zawodnika: po świetnym początku w zeszłym sezonie przyszła bardzo słaba końcówka. W tym siedział na ławie, mówiło się nawet o sprzedaży zimą, by teraz brylować i to nie na swojej pozycji. Ciekawy jestem, jak na tą zwyżkę formy zareaguje Rodgers i czy to tylko chwilowe, czy jakiś objaw dłuższej poprawy.

    Odpowiedz
  2. ~Borys

    Mam tak samo, nie lubię oglądać meczy z kimś- szczególnie, jeśli chodzi o mój zespół. Ile to już razy szukałem różnych wymówek, żeby spławić interesantów dookoła… Właściwie jedyną osobą, z którą oglądam spotkania MU jest moja dziewucha, ale tylko dlatego, że w tym czasie przysypia obok lub mnie obserwuje i się naśmiewa z tego, jak to wszystko przeżywam. Nie bierze więc „czynnego” udziału w oglądaniu 😉
    Arsenal zwietrzył swoją szanse wkrótce po czerwieni Adebayora, i pokazał kawał świetnej piłki. Wilshere i Arteta bardzo dobrzy, Cazorla fenomenalny (szkoda że pan nie wkleił jego infografiki- z ciekawości). To, że powodem tak dobrej gry kanonierów był słabszy okres kogutów jest oczywiste, można się jedynie spierać jaki „udział” miała w tym postawa graczy Tottenhamu- moim zdaniem dosyć znaczny. Momentami na stojaka się bronili, pressingu nie było, co chwila Arsenal wchodził w pole karne Llorisa- było pewne, coś wpadnie. Później Tottenham trochę się odrodził, Bale się zaczął starać, mogło wpaść więcej (choć ze statystyki, którą znalazłem wynika, że na bramke Szczęsnego oddano 2 celne strzały, więc skuteczność niezła). Momentami ich gra była zupełnie niepoukładana, i ani Sandro, ani Huddlestone nie wiedzieli co z tym zrobić- jedynie Bale i Lennon starali się wykorzystać swoją szybkość, a to było jednak trochę za mało. Arsenal był lepszy, ale też wiele poszło po ich myśli- w następnym meczu pewnie nie pójdzie już tak gładko.

    Odpowiedz
  3. ~amalfitano

    Trudno nie zgodzić się z ostatnimi zdaniami tego wpisu. Niektórzy przydzielili już mistrzostwo, TOP 4, spadki i cała tabelę. A sezon się rozkręca i jeszcze nie raz nas zaskoczy. Co do tej kolejki:

    AFC- Spurs- jako że jestem kibicem Arsenalu, to wynik oczywiście cieszy, jednakże dalej nie jest łatwo z optymizmem patrzeć w przyszłość. Granie ze Spurs zawsze sprawia, że wszyscy, począwszy od kibiców, są strasznie nabuzowani i to przenosi sie na boisko. Nie mam prawa narzekać na żadnego z piłkarzy ( no oprócz Ramseya :D), Cazorla, który przebył kilka tysięcy kilometrów z meczów repry, rzuca takie piłki, że nikt nie tęskni już za Fabregasem ( szczególnie zapadł mi w pamięci przerzut z 68 minuty, Beckham mógłby się zawstydzić). Cieszy postawa Giroud i Theo, solidny Podolski no i Wilshere, który powoli zaczyna rozumieć się z nowymi dla niego piłkarzami. Ale tak jak pisałem wyżej- dalej jestem pełen obaw. Czy to był jednorazowy zryw czy początek jakieś serii ? W zeszłym sezonie mecz z Totten był przełomowy, podchodziliśmy do niego po klęsce z Milanem w LM i Sunderlandem w FA cup, a po nim udało się wygrać 6 czy 7 meczów z rzędu. Oby było tak tym razem, bo choć niby nic nie zdarza sie 2 razy, to jednak historia lubi się powtarzać 🙂

    Co do Spurs- wyszli naprawdę b. dobrze nastawieni. To bez wątpienia dobra robota Boasa. Zaskoczyli AFC, także po przerwie, co było widać na twarzach kibiców na Ashburton Grove. Mieli pomysł na Arsenal, mieli wynik, mieli dalsze sytuacje. NIestety dla niech mieli także Adebayora. Idiotyczny faul, zupełnie nie potrzebny i nic nie dający. Faulował praktycznie bez piłki, z nogą uniesioną do góry. Clear red. Ale ogólnie sąsiedzi będą groźni. Wróci Dembele, Kaboul, do środka Parker. St. Totteringham`s day może w tym sezonie się nie odbyć, choć oczywiście chciałbym je obchodzić.

    Co do innych meczów- rzuca się w oczy postęp Poolu. Tak trochę po cichaczu, ale się odbudowują po pocztąku sezonu i kto wie. One men team- zeszłoroczna łatka AFC należy teraz do ekipy Suareza i spółki. Czy Suarez pociągnie Liverpool do LM ? Kto wie RvP zrobił to rok temu. Ogólnie twierdzę, że zimowe okienko, może zadecydować o byciu w TOP 4 w tym sezonie. Pool na pewno szuka kogoś do ataku z Suarezem, Spurs pewno znów uderzą po jakiegoś Moutinho, Arsenal niby kasę ma ale pewno wyda na jakiegoś quality talent`s z Bangladeszu. Jeszcze miesiąc i karuzela znów zacznie się kręcić.

    Chelsea nie punktuje za dużo w ostatnich meczach. W grudniu czeka ich Klubowy Puchar Świata, Terry na miesiąc out, Di Mateo, który osobiście mnie nie przekonuję ( żeby każdy trener był nieprzekonywujący bo takich sukcesach). Nie chce krakać, nie chcę wróżyć. Jednak na miejscu Romka bym się nie wahał i jeszcze zimą rzucił kolejne 50 baniek na matadora z Kolumbii.

    Norwich od meczu z Arsenalem z kolei złapało oddech i wygrało z MU zasłużenie. Działacze QPR dalej twierdzą, że Hughes będzie ich Wengerem i są z każdą kolejką coraz bliżej Championship. Swansea i Michu dalej czarują, WBA dalej kosi punkty. Premier League w całej okazałości.

    Odpowiedz
  4. ~jpawl

    No i wykrakałem pod ubiegłym wpisem.
    Ale czego można się spodziewać (kolejny raz – QPR, Wigan, Fulham) kiedy seryjnie marnuje się okazje w I połowie meczu, obija słupki i poprzeczki i schodzi się na przerwę z wynikiem 1:0. Przydałby się ktoś o skuteczności Stevena Fletchera, który mając 0,5 sytuacji na mecz strzela dwie bramki (OK, druga bramka z Fulham to był ewidentny spalony 😉
    Chociaż z drugiej strony – w komentarzach pomeczowych w angielskiej prasie wspomina się coś o 'klątwie Atkinsona’ i o ile można się spierać czy Naismith był faulowany, to ręka (a raczej jej brak) Morrisona po strzale Jelavicia wprowadza nową jakość interpretacyjną w tym obszarze.

    Odpowiedz
  5. ~Kylu88

    „dokładając zwycięstwo Liverpoolu, który w świetle tych wydarzeń i przede wszystkim dzięki formie Suareza również może myśleć o Top Four, mamy ligę angielską w całej okazałości.”

    Liverpool i Top4 – najkrotszy dowcip o pilce noznej jaki w zyciu slyszalem 🙂
    Zakladajac teoretycznie, ze dobrze, Pool znalazlby sie na 4 miejscu, to mam pytanie – kosztem jakiej ekipy ? Nie da sie upchnac 6-7 zespolow w 4 mozliwych miejscach 😀 Niepodwarzalna pozycje maja Manchestery i obie te ekipy znajda sie w czolowce. Zostaja 2 miejsca ale nigdy nie uwierze, ze top4 moze sie skladac bez ekipy z Londynu a tych takich z gornej polki mamy – no niech bedzie – 3. Pisze to „niech bedzie” z lekkim przekasem bo niestety – dla prowadzacego ten blog i wiernego fana Spurs – ich ekipa jest w tej chwili za slaba na LM a jak widac w LE im sie prawdopodobnie nie chce grac stad tak slabe wyniki. Z Londynu wybieram The Blues do top4 bo trafili b.dobrze z transferami, ekipa sie dociera i powoli wszyscy graja pod te same nuty a i osoba managera bardzo fajna – DiMatteo dostal wkoncu szanse od poczatku sezonu i widac tego efekty jak narazie. Czyli zostaje jedno miejsce w top4 ktore przypadnie komus z grona AFC,Ever,jednak dorzucam Koguty ale watpie aby WBA bylo w stanie do konca rywalizowac na tak wysokim poziomie. Predzej Fulham jeszcze sie odrodzi po tej przypadkowej porazce i wlaczy do walki. Sroki podupadly i zamiast postawic sobie wyzej poprzeczke, oni ja zanizyli. O Liverpoolu nie ma co rozmawiac bo tam jest tylko Suarez i Reina i to by bylo tyle. Duzo szumu wokol Sterlinga i ja mu nie odmawiam umiejetnosci ale to jest jeszcze mlokos i on zespolu nie pociagnie bo nie ma jaj. Pytanie dnia – co jak wypadnie Suarez na powiedzmy 5 meczy ? The Reds niech sie lepiej zajma wytrzasnieciem mamony od sponsorow bo w kasie klubowej pustkami wieje…

    Z tego miejsca zapraszam wszystkich chetnych na blog o EPL – z tej bardziej ryzykownej i hazardowej strony :

    http://kylu88picks.blogspot.com

    Odpowiedz
    1. ~bartek23

      W kasie LFC wieje pustkami? Nie powiedziałbym. Wręcz odwrotnie, właściciele gdyby chcieli to by i 50 mln sypnęli w zimę, tylko, że oni nie działają w stylu Romka, czy szejków. Ale akurat o finanse jestem spokojny (w kwestii płynności finansowej klubu). Powtórki z zadłużaniem za G&H raczej nie będzie.

      Choć daleki jestem od ustalania „niepodważalnych pozycji” to musze się zgodzić, że w top4 widzę Chelsea i Man Utd. Nie zdziwię się, jeśli wypadnie Man City, choć raczej powinni utrzymać miejsce w trójce, jeśli tylko nie dopadnie ich jakiś znaczący kryzys. Kto czwarty? Everton i WBA to tegoroczne rewelacje, ale nie dadzą chyba rady. Tottenham i Arsenal nie przekonują – myślę, że jeśli któryś z tych zespołów zdoła się „odrodzić” (jak AFC w zeszłym roku) to wejdzie do top4. LFC musiałoby sprowadzić jakieś 2 głośne nazwiska zimą, by podjąć rywalizacje. A że jest to mało prawdopodobne pozostaje budowa drużyny i walka o LE.

      Odpowiedz
    2. ~Roger_Kint

      @kylu88

      „on zespolu nie pociagnie bo nie ma jaj”

      Czego konkretnie nie ma? I po czym konkretnie poznałeś, że tego nie ma?

      Pozdrawiam

      Odpowiedz
  6. ~Andrzej Kotarski

    Ja mam podobne odczucia przy okazji ważnych meczów – żadna to przyjemność, a pełne 90 minut męczarni psychicznej, ciągłych wątpliwości, szargania emocjami od euforii do totalnej beznadziei. Tyle, że nie wyobrażam sobie takiego odpuścić takiego meczu i ładunku emocjonalnego. Jeśli nie ma mnie w domu – odcinam informację i jadę z odtworzenia.

    W swoim posumowaniu kolejki na blogu (http://andrzejkotarski.wordpress.com/2012/11/19/premier-league-dla-proroka/) napisałem, że Adebayor z Gallasem zagrali w sobotę tak, jakby chcieli po raz ostatni przyczynić się na chwałę Arsenalu. Obaj byli Kanonierzy stanowili klucz do porażki Kogutów.

    Nie mogę jednak wyjść z podziwu przed odwagą AVB. Ryzykował blamaż, coś jak 2:8 Arsenalu na Old Trafford lub 1:6 United z City. Miał 1:3, ale próbował gonić dalej. Ograniczanie strat mnie nie interesuje, więc tylko przyklasnąłem ryzykanckiemu, jednak bezsensownemu manewrowi Portugalczyka.

    PS. West Bromwich u siebie są „for real”. Nawet jedyna porażka z City była o grubość włoska i superzmianę Dżeko.

    Odpowiedz
  7. ~pablo

    Ponieważ jestem tylko rok młodszy ( od autora ) i 3/4 kibicowskiego życia spędziłem przy Kałuży 1 ( duża większość poza ekstraklasą ), powinienem być zahartowany i odporny na wszystko ( no bo po dołach w 3 lidze gorzej być nie mogło ). Gówno prawda. Czy to puchar Polski czy liga patrzę na kolejne pokolenia chłopaków Pasiaków i przeklinam, że się interesuję piłką nożną. Zazdroszczę facetom, którzy mają to gdzieś – są o wiele zdrowsi. Mieszka(łe)m przez parę lat poza Krakowem i dalej jak potłuczony. Zamiast weekend poświęcić tęskniącej rodzinie, szukam w sieci transmisji, a potem kombinuję jak dostać się do kompa ( celowo nie mam smartfonu ) by sprawdzać wyniki rywali. Z Newcastle mam to na szczęście na dużo niższym poziomie, choć jak strzelili ostatnio na Anfield , cały pub w londyńskim city patrzył na mnie ze zdziwieniem ( bo kto sobie zawraca głowę jakimś meczem drużyn z drugiej strony kraju :). Cieszę się na tę książkę.

    Odpowiedz
  8. ~Dawid

    Co ten Adebayor zrobił… głupszego faula dawno nie widziałem. Po co mu to było, w takiej sferze boiska? Nie mam pojęcia. Popsuł całą odważną i wydawałoby się, że skuteczną taktykę VB. Jestem ciekaw, czy Tottenham, po otrzęsieniu się Arsenalu, nadal grałby tak dobrze w 11 zawodników.
    Na temat Gallasa nie ma nawet co pisać.
    Ja nie lubię oglądać meczów na komputerze, a niestety telewizora nie mam, toteż prześladuję wszystkie biedne barmanki w mieście swoimi krzykami podczas meczów. A najczęściej wybieram knajpy, w których nikogo nie ma, więc wzbudzam lekkie przerażenie. Najgorszy jest czas przed meczem, wtedy spacery, gotowanie, sprzątanie, wszystko byle o tym nie myśleć. Niestety, żadnej pracy, bo nie ma jak się skupić nad czymś poważnym, tylko odmóżdżające czynności.
    Wenger w tamtym roku miał fenomenalnego Van Persiego, który w pojedynkę wygrywał mu mecze. W tym sezonie Arsenalowi będzie o wiele trudniej, Wenger będzie musiał się naprawdę naprawdę napocić, aby jego zespół zaczął grać solidniej. Szczególnie w defensywie. Choć oczywiście w każdej chwili może się okazać, że wszystko zatrybi, bo przecież potencjał jest spory.
    Kibice Liverpoolu nie tyle muszą się martwić formą Suareza, co jego zdrowiem. Jeśli wypadłby – odpukać – w grudniu, nie ma kim go zastąpić. Shelvey, Morgan, Yesil? Nie sądzę i już wtedy może się okazać, że TOP4 jest niemożliwe. Inna sprawa, że ze Swansea może dostać czerwień i z Tottenhamem nie zagra. Inna sprawa, że może w końcu Lucas wróci i wzmocni defensywę.

    Odpowiedz

Skomentuj ~pablo Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *