Harówka dla Harry’ego

Na liście dziennikarskich klisz, które w ostatnich tygodniach irytują mnie w stopniu ponadprzeciętnym, poczesne miejsce zajmują dwie: wyliczanie lat, w których Arsenal Arsene’a Wengera nie zdobył żadnego tytułu, oraz nazywanie Harry’ego Redknappa „Harrym Houdinim”. Nowy menedżer QPR nie jest żadnym magikiem ani cudotwórcą, ba: zapewne nie jest nawet lepszym szkoleniowcem niż zwolniony kilka tygodni temu Mark Hughes. Świetnie można wyobrazić sobie sytuację, w której to Redknapp źle zaczyna sezon, zbieranina sprowadzonych przezeń w pośpiechu piłkarzy panikuje szybciej niż potrafi się zintegrować i żeby powstrzymać pogłębiającą się degrengoladę właściciel decyduje się potrząsnąć klubem przez zmianę trenera i w miejsce 65-letniego Anglika sięga po młodszego o blisko ćwierć wieku Walijczyka. „Efekt nowego menedżera” jest zjawiskiem szeroko dyskutowanym, statystycy kwestionują jego długotrwałe skutki, ale w momencie przedłużającej się kiepskiej passy zwolnienie trenera wydaje się najskuteczniejszym sposobem powiedzenia podłamanym piłkarzom: „Słuchajcie, naprawdę może być inaczej”. I czasem rzeczywiście jest inaczej. Czasem, zaznaczam – nie zawsze.

Co może dać piłkarzom QPR Harry Redknapp? Po pierwsze, najprostsze i najtrudniejsze zarazem, może stworzyć z nich drużynę. Trudna sprawa, przy tylu indywidualnościach, które – patrz np. Djibril Cisse – z niejednego chleba piec jadły i niejednego trenera przeżyły, ale jego pierwsze decyzje, polegające na dowartościowaniu ciężko pracujących twardzieli w stylu Nelsena, Mbii czy Hilla, dają tu niezbędny fundament. On też niejednego piłkarza już prowadził, nie pęknie ani przed Wrightem-Philipsem, ani przed Bosingwą. Generalnie jak mało kto znający smak walki o utrzymanie w Premier League nowy menedżer QPR wie, że to nie jest czas gwiazdorstwa, efektownej piłki i taktycznych subtelności. Żadna tam płynna gra, ładne podania itd. – teraz jest czas twardej walka o utrzymanie. Jak celnie podsumował Nick Szczepanik, po przyjściu do drużyny nowy menedżer zażądał krwi, potu i łez – i wczoraj z pewnością nieźle się napocili.

Inna sprawa, że najlepszy, choć chorobliwie nierówny piłkarz tego zespołu Adel Taraabt haruje raczej z rzadka. Jego współpraca z Redknappem ma swoją historię w Tottenhamie, w którym nazywany niegdyś „nowym Zidanem” Marokańczyk nie mieścił się w składzie i z którego menedżer pozbywał się go – za marny milion funtów – bez żalu, określając jako „fruitcake”, co przełożyć można zarówno jako „świrus”, jak i jako, uczciwszy uszy, „ciota”. Powodów do nieporozumień było mnóstwo, ale tym razem menedżer zdecydował się zaufać piłkarzowi – wystawił go nie, jak zazwyczaj, po lewej stronie, ale za napastnikami, gdzie Taarabt zgodnie ze swoim numerem na koszulce miał szukać sobie miejsca między liniami pomocy i obrony Fulham – i robił to rzeczywiście ze znakomitym skutkiem. Zobaczcie, gdzie zawodnik QPR dostawał piłkę i jak wiele z tych podań było krótkich: widać, że Marokańczyk umie pokazywać się do gry kolegom, w ułamku sekundy uwalniając się spod opieki rywali. Szkoda, że najprawdopodobniej za kilkanaście dni wyjedzie na Puchar Narodów Afryki.

Pochłonięty kinderbalem i przygotowaniami świątecznego numeru „Tygodnika” nie zdołałem w sobotę obejrzeć niczego więcej – ominęły mnie więc nie tylko rutynowe wygrane obu drużyn z Manchesteru, ale przede wszystkim sensacyjna porażka Liverpoolu z Aston Villą. Poprzednie tygodnie były przecież dla fanów z Anfield obiecujące, goście radzili sobie cieniutko… Ech ta Premier League, zawsze jest inaczej. Inaczej było również dziś w meczu Tottenhamu ze Swansea: znakomicie operująca przecież piłką drużyna gości całkowicie oddała pole i to pomimo faktu, że w środku miała teoretycznie jednego zawodnika więcej. Andre Villas-Boas wystawił dwójkę napastników – co kazało mi się bać, że żaden z nich nie obejrzy futbolówki, którą spokojnie będą wymieniać między sobą Britton, Ki Sung-Yung i Guzman. Nic z tych rzeczy: Dempsey regularnie opuszczał miejsce przy linii grając właściwie jako trzeci środkowy pomocnik, a na lewe skrzydło schodził Adebayor. Pressing gospodarzy wyglądał znakomicie, posiadanie piłki i celność podań zaś – bodaj najlepiej w tym roku.

Niezwykle to było przyjemne, zapomniane już nieco doświadczenie: oglądanie Tottenhamu cierpliwego, uporczywie szukającego nowych rozwiązań w z minuty na minutę zwiększającym się tłoku (nawet Michu grał głównie na własnej połowie) i znajdującego je w końcu po stałym fragmencie gry (mówił Villas-Boas, że rozmawiali o tym, iż to właśnie jest pięta achillesowa Swansea, więc dużo ćwiczyli rzuty wolne i rogi), a potem do końca już panującego nad sytuacją. To ostatnie wydaje się sprawą kluczową:  gdyby mecze Premier League trwały 80 minut, Tottenham byłby liderem tabeli, a tymczasem w sześciu czy siedmiu spotkaniach wypuszczał punkty w końcówkach. Nad tym też w minionym tygodniu pracowano na treningach: sztab szkoleniowy zmienił wręcz ich strukturę tak, by największa dynamika i intensywność zajęć przypadała na ostatnie minuty. Czy pomogło akurat to, czy udane zmiany (zobaczcie, jak grał młody Townsend, kilkakrotnie wyrywający się do przodu i dający się sfaulować – po jednym z tych fauli padł gol dla Tottenhamu; ale warto zauważyć, że na ostatnich kilkadziesiąt sekund pojawił się również długo oczekiwany Scott Parker), czy zbyt późne przejście Swansea do ofensywy, nie podejmuję się sądzić. Grunt, że są punkty, że do drużyny wracają kontuzjowani i że piłkarze mogą z pewnością mieć poczucie, że ich szkoleniowiec wie, co robi.

PS 1. Z cyklu byli menedżerowie Tottenhamu (Redknapp wszak wygrał z Jolem…), czuję że czeka mnie niedługo pisanie kawałka o Chrisie Hughtonie. Dziesiąty mecz bez porażki w Premier League to dla Norwich najlepszy wynik od ćwierćwiecza, odniesiony – jak to zwykle u irlandzkiego szkoleniowca – bez przytupów i z właściwą mu skromnością. Takich zwierząt nie ma.

PS 2. Mniej tu ostatnio bywałem, za co przepraszam i postanawiam się poprawić. Książkę kończyłem – książkę, której to nasze blogowanie mnóstwo zawdzięcza, i która została wreszcie wygładzona, podzielona na rozdziały i wysłana do wydawcy, który zapowiada ją na maj. Mam nadzieję, że będę mógł teraz swobodniej odetchnąć i częściej blogować. Ku chwale futbolu. Okrutnego.

9 komentarzy do “Harówka dla Harry’ego

  1. ~Tomek G

    Fajnie, że książkę wyda Czarne – okładka będzie przynajmniej znośna, w przeciwieństwie do wielu okropności, jakie pojawiają się na okładkach książek o futbolu. Poza tym – super wydawnictwo, gratulacje i czekamy z niecierpliwością!

    Co do kolejki – wbrew wrażeniom ze skrótów ostatnimi czasy Aston Villa nie grała aż tak źle, jakby na to wskazywały wyniki. Właściwie to potrafili zagrać naprawdę nieźle. Wynik na Anfield to oczywiście jest niespodzianka, ale już nie sensacja. Zła wiadomość dla Liverpoolu jest taka, że wszystkie ataki AV, nawet środkiem, wchodziły jak w masło mimo obecności duetu Lucas-Allen.

    A jeśli Redknapp jednak obroni QPR przed spadkiem, to ja będę nazywał go Houdinim już do końca życia.

    Odpowiedz
  2. ~Nie płakałem po Mourinho

    Uwielbiam takie poranki. Drużyna, której nie lubię zaliczyła kolejny blamaż. Tym razem na Dalekim Wschodzie. Dziennikarz, którego lubię, jak zwykle w takich sytuacjach udaje, że nic się nie stało i pisze o jakichś pierdołach. Ciężko to przyznać, ale rok 2012 pomimo wygrania LM, nie był udany dla angielskiej piłki. Reprezentacja została upokorzona. W EPL zapanował taki chaos, że na pozycje 3-15 drużyny wrzuca chyba jakaś maszyna losująca. W Europie i na świecie nikt już nie boi się angielskich drużyn. Nikt przed nimi nie klęka. Pogrążają się wielkie firmy (Arsenal, Liverpool), kompromitują najbogatsze (Chelsea, City). I do tego ta wszechobecna przemoc (tym razem head-butt), przyprawiona rasizmem, boiskowym oszustwem i chuligaństwem na trybunach.
    Jak sobie o tym wszystkim pomyślę, to moja ulubiona kawa jeszcze lepiej smakuje.

    Czekam na majową premierę książki. Będę jej szukał na półkach z futbolową fantastyką. Zapłacę każdą cenę, bo zakładam, że świat, który został w niej opisany, istnieje tylko w wyobraźni autora.

    Odpowiedz
  3. ~xpander

    Ah ten Liverpool, nie przestaje zadziwiać.

    Mają szczęście, że miejsca 4-15 w tym roku mogłyby być wyłonione przez losowanie- wszystko się może zdarzyć, różnice pukntowe minimalne, każdy może wygrać z każdym.

    Odpowiedz
    1. ~Rafal_AFC

      Niektórzy chyba zapominają, że sezon nie kończy się w środku grudnia. Różnice teraz nie są duże, ale na boga, to jeszcze nawet nie półmetek. Nikt nie sądzi chyba, że powiedzmy ósma drużyna ligi będzie do końca walczyła o awans CL?

      Odpowiedz
  4. ~Borys

    Świetne losowanie par ligi mistrzów. Fajnie, że MU trafiło na Real- dawno nie było takiego spotkania. Jednocześnie Arsenal- Bayern… Czyli wreszcie zobaczymy, ile ten futbol angielski jest wart. W chwili obecnej z dużym przekonaniem postawiłbym na 3 zespoły z Niemiec i Barcelone w 1/4 (chodź nie jestem pewien, czy Borussia utrzyma aktualną forme do marca, bo z Szachtarem może być ciężko). Jeśli chodzi o reszte, to niczego nie jestem pewny. Real wystąpi raczej w roli faworyta, tym bardziej, że Mou na pewno mocno sie skupi na LM mając taką sytacje w lidze. Już sie nie moge doczekać!

    Odpowiedz
  5. ~karmen

    Man United vs Real, uff… dekade trzeba było czekać na to starcie gigantów, dwa najbardziej rozpoznawalne kluby piłkarskie na świecie. MU ma kiepską statystykę jeśli chodzi o mecze z Królewskimi, ostatni raz z nimi wygrali w 1968 roku, ale takie passy mają to do siebie, że zawsze nadchodzi ich koniec, czemu nie miałoby być to tym razem?

    Inna sprawa to powrót na Old Trafford Ronaldo, czy to będzie występ na miarę innego Ronaldo z 2003 roku? 😀

    Jedyna szkoda, to to że te mecze pokrywają się z meczami BVB i Sachtara, także pewnie TVP pokażę „polską” Borussie zamiast klasyku LM.

    Odpowiedz
  6. ~Dawid

    W ten, może dla wielu, przerażający dzień przynoszę uspokojenie: nie będzie końca świata dopóki Liverpool nie zdobędzie znowu mistrzostwa, a do tego wydarzenie jeszcze ogrom czasu, więc można spać spokojnie. Zresztą kto, jak szalona cywilizacja czy istota, wprowadziłaby koniec świata pod koniec grudnia, kiedy czekają na nas mecz za meczem:)

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *