„W koszykówce na przykład, albo w rugby, lepszy zespół prawie zawsze wygrywa. To po prostu niemożliwe, żeby przez cały mecz się bronić, a potem nagle rzucić do kosza albo zdobyć przyłożenie po jednej kontrze.” (Jonathan Wilson, „Blizzard”)
„To nie tenis i nie siatkówka, gdzie o zwycięstwie rozstrzyga ostatnia piłka meczu. I nie koszykówka z gwałtownymi zwrotami i ustalaniem wyniku w ostatnich sekundach.” (Mariusz Czubaj, Jacek Drozda i Jakub Myszkorowski, „Postfutbol”)
„Bóg futbolu upodobał sobie ostatnie minuty, ale tak naprawdę drwi z naszych marzeń przez cały mecz i cały sezon.” (Michał Okoński, „Futbol jest okrutny”)
W gruncie rzeczy nie rozumiem, skąd wzięła się ta ekscytacja – przecież mecz, który oglądaliśmy wczoraj w Dortmundzie, nie miał w sobie nic z cudowności. Fakt, że drużyna będąca do 91. minuty poza burtą europejskich rozgrywek zdobyła dwa gole w doliczonym czasie gry, należy do futbolowej normy dokładnie tak samo jak to, że człowiekiem, który dał Borussi awans, był może najsłabszy w drużynie Santana. A przede wszystkim to, że jego gol padł po podwójnym spalonym. Pamiętacie Drogbę, wrzeszczącego coś o „pieprzonej hańbie”? Mówią wam coś nazwiska Ovrebo, Stark czy Frisk?. „Wielka Malaga cierpi. To okrutny cios, sędziowska kradzież. Ta porażka jest gorzka, okrutna i niesprawiedliwa. Po zagraniu znakomitego meczu na obcym stadionie przeciwko wielkiemu zespołowi zostaliśmy pokonani w doliczonym czasie gry, a druga bramka padła po ewidentnym spalonym. To żałosne, niewiarygodne, okrutne, niesprawiedliwe, a nawet nieludzkie” – czytam w prasówce lamentację lokalnego „Diaro Sur”, i mam wrażenie, że wystarczy podmienić klub i tytuł prasowy, żeby mieć jedną z najbardziej uniwersalnych fraz w – cokolwiek emocjonalnym, zgoda – sportowym dziennikarstwie. Sam piszę tego bloga zaledwie pięć lat, jako człowiek oglądający głównie Premier League mam ograniczone pole obserwacji, a wydaje mi się, że podobne scenariusze opisywałem kilkadziesiąt razy.
Pamiętacie oczywiście Manchester United z Bayernem w 1999 roku. A Bayern z Getafe w 2008? Manchester City z QPR w 2012? Błędy sędziów, gole w końcówkach albo zwariowane pościgi, w których drużyna prowadząca 4:0, trwoni przewagę w kilkanaście minut (Arsenal-Newcastle, Niemcy-Szwecja)? Z najnowszej historii Tottenhamu wyjmuję pierwsze z brzegu porażki z Kaiserslautern, MU (z 3:0 na 3:5), MC (z 3:0 na 3:4, w dodatku goście grali w dziesiątkę), ale też zwycięstwo 3:4 z West Hamem, z gradem bramek dla obu drużyn w końcówce – na minutę przed końcem „Młoty” prowadziły 3:2, albo mecz z Chelsea, wyprowadzony z wyniku 1:4 na 4:4. Z dziejów MU, oprócz pamiętnego finału Ligi Mistrzów, choćby pojedynek z MC, z września 2009 (gol Owena na 4:3 w 96. minucie), albo mecz z Sheffield Wednesday, z kwietnia 1993 (Bruce na 2:1, również w 96. minucie) czy z Aston Villą, z kwietnia 2009 (Macheda na 3:2, w 93. minucie), ale też ubiegłoroczne spotkanie z Evertonem, gdzie z 4:2 dla Czerwonych Diabłów w ostatnich minutach zrobiło się 4:4, a i tak Ferdinand miał jeszcze szansę na zwycięskiego gola. Nawet Arsenal ograł niedawno Reading w Pucharze Ligi 5:7, strzelając bramki w 47. minucie pierwszej połowy, 89. i 95. minucie spotkania (na 3:4 i 4:4), a potem – już w dogrywce – w 121. i 122. minucie (na 5:6 i 5:7)…
Całą książkę o tym napisałem. „Bóg futbolu upodobał sobie ostatnie minuty, ale tak naprawdę drwi z naszych marzeń przez cały mecz i cały sezon. Nawet kiedy klasowa drużyna prowadzi 3:0, ostateczny wynik nie jest przesądzony. Owszem, finały Champions League ze Stambułu, kiedy Liverpool z Jerzym Dudkiem w bramce przegrywał z Milanem właśnie trzema bramkami, czy z Monachium, kiedy MU odrobił straty w starciu z Bayernem, przeszły do historii, ale nie dlatego, że były boiskowymi cudami, przypadkami jednymi na tysiące, lecz dlatego, że były najbardziej znanymi przypadkami futbolowej normy. Kibice wiedzą, że podobnie może być w każdym meczu. »Najbardziej niebezpieczny wynik to 2:0« – mówią między sobą, zagrzewając drużynę do strzelenia trzeciej bramki. Kiedy udaje się strzelić trzecią, modlą się, by w ciągu paru następujących po niej minut nie stracić gola, bo wtedy już na pewno rywale złapią wiatr w żagle i zacznie się wielka gonitwa. A jeśli nawet ten scenariusz się nie spełni, z łatwością potrafią się wczuć w fanów przegrywającego zespołu, gorzko wyrzekających, że ich ulubieńcy, uczciwszy uszy, nie mają jaj. Przecież przy spełnieniu odpowiednich warunków, leżących skądinąd poza sferą techniki indywidualnej piłkarzy czy strategii trenerów, a zamykających się w trójkącie: odporność psychiczna – wiara w siebie – wola zwyciężania, odwrócenie każdego wyniku w piłce jest możliwe nawet w ekstremalnie krótkim czasie”.
Nie, na cytowaniu samego siebie nie poprzestanę. Przeczytałem bloga Michała Pola, w kontekście sędziowskich błędów (puszczenie tego spalonego nie było jedyną grubą pomyłką w tym spotkaniu) apelującego do UEFA o „ogarnięcie się”, przeprowadzenie śledztwa itd. Moją uwagę zwróciła jednak przede wszystkim obserwacja, że odkąd pojawili się sędziowie zabramkowi prowadzenie spotkań jest gorsze, bo główny spycha na nich część odpowiedzialności i gorzej ustawia się na boisku. Zamiast ekscytować się „cudem”, który okazał się jeszcze jednym przykładem futbolowej normy, porozmawiajmy o sędziowaniu.
PS Jest jednak jeszcze post scriptum: na 10 minut przed końcem spotkania Bayern-MU w 1999 r. Hitzfeld zdejmuje z boiska najbardziej doświadczonego w drużynie Matthäusa. Wcześniej, przy rzutach rożnych Manchesteru, to Matthäus stoi przy słupku bramki Kahna i organizuje pułapki ofsajdowe. W końcówce miejsce przy słupku zajmuje rezerwowy Scholl; zagapia się i strzelający wyrównującego gola Sheringham nie jest na spalonym. Ściągając Matthäusa, Hitzfeld popełnia błąd, który kosztuje go zwycięstwo (podobny błąd popełniają piłkarze QPR w meczu z MC, w ostatniej kolejce sezonu 2011/12 – po utracie gola i rozpoczęciu gry od środka wykopują piłkę w aut, zamiast próbować wymiany kilku podań i zarobienia parunastu sekund).
Na 5 minut przed końcem spotkania Borussia-Malaga Klopp zdejmuje z boiska grającego w pomocy Gundogana, wprowadza jego miejsce obrońcę Hummelsa i deleguje Santanę do gry z przodu. Hummels zaczyna zagrywać długie piłki w pole karne Malagi (zobaczcie na załączony obrazek), świetna do tej pory defensywa – siedem udanych pułapek ofsajdowych – zaczyna się gubić się pod naciskiem gospodarzy. W 91. minucie podanie Hummelsa znajduje Suboticia, jest zamieszanie, w którym uczestniczy także Santana, a w końcu piłkę do siatki wpycha Reus. Gospodarze łapią wiatr w żagle, goście panikują, sędzia się myli, co już powiedzieliśmy powyżej, ale Łukasz Godlewski ma rację: nie sposób rozmawiać wyłącznie o błędach sędziów.
No w końcu się delikatnie nie zgadzam z autorem. Tutaj nie chodzi o fakt odrobienia kilku goli tak jak w cytowanych przykładach z premier league. Tutaj chodzi o to kiedy padły i jak mało czasu było na nie. Poza tym jeden z kilkudziesięciu meczów w krajowej lidze ( przy całym szacunku dla wagi tejże ) przy awansie do półfinału ligi mistrzów musi być w jego cieniu. Poza tym choć nie mam erekcji na punkcie „polskiej” Borussi, to ich rywale strzelili drugiego gola równiez po spalonym. A Santana? Chyba był jednym z kilku słabszych ale przyszłość będzie jego. Tak jak Kagawa nawet pomimo chwilowej ławki jeszcze nie raz zachwyci świat ( co znaczył dla BVB mówi ligowa tabela i różnica punktów z mistrzem z Monachium ). Pozdrawiam i emocji nie mniejszych dziś i JUTRO życzę 🙂
nie było spalonego w golu dla malagi. w każdym razie ja go niewidzę
tu linię spalonego wyznacza piłka, ale w porównaniu ze spalonym borussi ten spalony był aptekarski 🙂
Oj, chyba się Pan nazbyt rozpuścił opisywanymi i wyliczanymi tu przykładami. Takie historie jak ta w Dortmundzie są cudem, nawet jak podobne cuda nie zdarzają się raz na 100 lat.
O wyjątkowości tego meczu świadczy przede wszystkim jego ranga. Półfinał Ligi Mistrzów (pieniądze, prestiż, trofeum) to stawka sama w sobie dodająca pikanterii. Dlatego wszystkie comebacki ligowe przy tym wymiękają na miejscu. To samo dotyczy nie samego odwrócenia zwycięstwa, a czasu i tempa nadrabiania strat. 70 sekund z piekła do nieba. Konieczne dwa gole, a nie tylko jeden (co dałoby dogrywkę United w ’99).
Uważam, że ostatni raz na tę skalę widzieliśmy coś podobnego w Manchester City – QPR. Wtedy też świat oszalał, a „Agueroooooooooooooooooooo moment” przeszedł do historii…
Zapraszam do swoich pięciu lekcji taktycznych z tego meczu. Ja uważam, że Santana – poza bramkami – był najlepszym w obronie Dortmundu…
http://andrzejkotarski.wordpress.com/2013/04/10/santana-napastnikiem-borussia-w-polfinale/
Santana nie był na spalonym, miał w momencie podania przed sobą dwóch piłkarzy drużyny przeciwnej :
1. obrońca poza liną, ale w grze
2. bramkarz leżący za nogami Santany, ale z rękami grającymi przed nogami Santany Spalonego nie było.
Natomiast 2 bramka dla Malagi padła z minimalnego spalonego (spalony był, ale sędzia mógł nie zauważyć)
To czy Santana byl na spalonym nie ma znaczenia, biorac pod uwage, ze wczesniej w tej akcji 4 graczy Borussi „spalilo”.
dokładnie tak, chodzi o dośrodkowanie Lewego-wtedy był spalony,, wszystko co działo się później powinno odbyć się już „po gwizdku”. Liniowy spóźnił się o krok i prawie pół borussi było ewidentnym na spalonym, żennada i tyle…
Początkowo również sądziłem, że aż 4 piłkarzy Borussi było na spalony, ale zdjęcia z cyfrowo wyznaczoną linią spalonego dowodzą, że w rzeczywistości był to jedynie jeden gracz Malagi. Problem dodatkowo komplikuje fakt, że znajdował się on po przeciwnej stronie boiska niż arbiter liniowy, ale niezależnie od tego, wspomniany sedzia popełnił błąd. Nie można więc utrzymywać, że pół drużyny znajdowało się na kilometrowym spalonym, co jednak nie zmienia faktu, że negatywne skutki błędu sędziowskiego wypaczyły wynik meczu…
Wprowadzenie sedziów zabramkowych stanowi jedynie kroplę w morzu potrzeb poprawy poziomu sędziowania. Nie wiem w jakim stopniu uwarunkowane było jedynie kwestiami ocieplenia wizerunku naczelnych władz piłkarskich i pokazania, że działają, starają się, próbują, itp., a na ile rzeczywistą chęcią rozwiązania problemu. Zastanawiam się, czy próba wyeliminowania najbardziej zawodnego elementu systemu ewaluacji wydarzeń na boisku jakim jest człowiek, za pomocą zwiększenia liczby tychże elementów jest rozwiązaniem dobrym czy to może gaszenie ognia benzyną? Pewnie racja leży po środku, ale według mnie najbardziej zawodny i nieprzewidywalny element tego systemu jakim jest człowiek powinien zostać zastąpiony przez maszynę bądź rozwiązania technologiczne minimalizujące ryzyko tzw. błędu ludzkiego, od pewnego czasu proponowane przez przeróżne firmy. Oczywiście cały czas rozważam sytuacje „okołobramkowe”, więc nie dotyczy to arbitra głównego. Technologia znana z kortów tenisowych okazuje się nie być taka droga skoro namiętnie stosowana jest w tej dyscyplinie sportu, również na kortach zlokalizowanych w niezbyt bogatych krajach, urządzenie emitujące/odbierające sygnał umieszczone w piłce też do najdroższych nie należy, a możliwość obejrzenia powtórki, znana z NBA, meczów hokeja, itd. to już chyba rozwiązanie mogące znaleźć zastosowanie za pomocą sprzętu dostępnego nawet w Górnej Wolcie… Podobno w przyszłym roku system elektronicznej linii bramkowej ma być testowany w BPL i mam nadzieję, że efekt będzie satysfakcjonujący. To chyba jasne, że przed wprowadzeniem technologii do futbolu, a szczególnie sędziowania, nie uciekniemy, to nie pytanie typu „czy”, ale „kiedy”. Gdy już technologia będzie tania i powszechna odpadnie zarzut braku spójności zasad rozgrywania spotkań, gdy będzie prosta odpadnie zarzut braku transparentności, itd. Piłka będzie odarta z romantyzmu, może bedzie nieco mniej emocji (choć głównie negatywnych) i powodów do dyskusji, ale za to zwycięstwo smakować bedzie odrobinę lepiej, a porażkę łatwiej będzie „strawić”. Powtórki to dobre rozwiązanie, no i rozwiązujące problem braku możliwości nadawania reklam w czasie meczu, co nieco paradoksalnie może przeważyć szalę na rzecz tego rozwiązania. Konkludując, technologia musi wejść do futbolu, by rozwiązać jego bolączki, bo po wczorajszym meczu w Dortmundzie mam wrażenie, że futbol to jest jaki jest, a okrutni to bywają niektórzy arbitrzy, a ściślej rzecz ujmując-okrutnie słabi.
Dzięki za ciekawy komentarz! Testy z chipem w piłce albo fotokomórką na linii bramkowej szły, o ile wiem, jak po grudzie. Przeciwko powtórkom znalazłoby się wiele argumentów – nie we wszystkich ligach możliwe, rodzące podejrzenia o stronniczość kamerzystów/realizatora transmisji, psujące widowisko przydługimi przerwami itp., itd. Z drugiej strony… w poniedziałkowych derbach Manchesteru, kiedy piłkarze w końcówce zaczęli się szarpać, sędzia ewidentnie czekał na podpowiedź mającego pewnie dostęp do monitora arbitra technicznego, komu dać kartkę… Pytanie więc, kiedy…
Ale intuicję Michała Pola, że zwiększenie liczby sędziów o tych stojących za bramką paradoksalnie obniżyło poziom sędziowania, podzielam.
Faktycznie p. Michał Pol wykazał się tu dużymi zdolnościami predykcyjnymi, bo wydawało się, że rozwiązanie to w zdecydowany sposób przyczyni się to do poprawy jakości sędziowania.
Istotnie chip poległ na etapie testowania, a powtórki również są rozwiązaniem niedoskonałym i irytującym, bo zaburzają jednak w istotny sposób ciągłość widowiska, a niektórzy sędziowie korzystaliby z nich przecież bez opamiętania. W odniesieniu do powtórek chodzi mi po głowie coś na kształt tenisowego challengu, ale to w piłce się raczej nie sprawdzi… Mnie „elektroniczna” linia bramkowa, na początek, w zupełności by wystarczyła, choć z transmisji spotkań tenisowych pamiętam również, że dźwiękowy mechanizm sygnalizujący potrafi włączyć się samoczynnie (i to wcale nie tak rzadko)… Generalnie tenisowa publiczność jest w takich sytuacjach dość wyrozumiała, ale na stadionie piłkarskim mogłoby dojść do dantejskich scen. Zobaczymy jak sprawdzi się elektroniczny asystent w BPL, jeśli jej władze zatwierdzą przyszłoroczne testy. Ostrożności władz ligowych, FiFA i UEFA w tym względzie się nie dziwię, ale powinny one zadbać również o to by uświadomić arbitrom, że technologia dostarcza jedynie informacji, które mają pomagać im w podejmowaniu decyzji a nie ich wyręczać. Jeśli tego zabraknie to może być taka klapa jak z tymi arbitrami za bramką. Oby tym razem się udało!
Dziękuję 🙂 Również chylę czoła przed Panem Michałem Polem, bo przyznam się że, podobnie jak i większość kibiców, spodziewałem się znacznie lepszych efektów wprowadzenia sędziów zabramkowych. Wykorzystanie urządzeń do komunikacji między sędziami, archiwizacja ich rozmów, technologii goal-line, czy powtórek powinno przyczynić się do poprawy jakości sędziowania, ale żeby tylko nie było „przegięcia” w drugą stronę i dokładania bez opamiętania nowych „wynalazków” bez jednoczesnego wycofywania się z tych rozwiązań które się nie sprawdziły. Nagle może zrobić się tego wszystkiego tyle, że „złota linia” zasygnalizuje jedno, sędzia za bramką drugie, a arbiter główny po zapoznaniu się z powtórką i konsultacji z liniowym oraz technicznym, w jeszcze inny sposób zinterpretuje sporną sytuację… Dopóki jednak całkowita liczba sędziów i obserwatorów uczestniczących w spotkaniu wciąż jest mniejsza od liczby zawodników na boisku to nie jest jeszcze najgorzej, jednak odrobina technologii w miejsce kolejnego sędziego to chyba na tę chwilę optymalne rozwiązanie 🙂 Mówi się, że wspomniana technologia jest droga, ale to w zasadzie jednorazowy wydatek, a utrzymywanie ustawicznie zwiększającej się armii sędziów i obserwatorów w perspektywie całego sezonu również stanowi niemały koszt 🙂
Dortmund zmartwychwstał http://miedzy-slupkami.blogspot.com/2013/04/dortmund-zmartwychwsta-dla-takich-warto.html
„To nie tenis i nie siatkówka, gdzie o zwycięstwie rozstrzyga ostatnia piłka meczu. I nie koszykówka z gwałtownymi zwrotami i ustalaniem wyniku w ostatnich sekundach.” (Mariusz Czubaj, Jacek Drozda i Jakub Myszkorowski, „Postfutbol”) No to chyba po wczorajszym spektaklu w Dortmundzie autorzy tytułowego motto będą musieli zweryfikować swoje poglądy na siatkówkę, koszykówkę, czy też inny tenis 🙂
To było motto polemiczne 😉
Koncepcja z 2 dodatkowymi sędziami wydaje mi się od samego początku nietrafiona – wiele spektakularnych błędów już widziałem w ich wykonaniu, rzeczy, których z 2 metrów nie byli w stanie dostrzec i wydaje mi się, że poziom sędziowania w meczach z 5 sędziów jest gorszy niż podczas tych, w trakcie których na boisku jest ich 3.
Jest to oczywiście subiektywna opinia, jednak ci dodatkowi dżentelmeni kojarzą mi się głównie z błędami lub nawet byczymi błędziskami.
I tak jak Pan Michał pisze, ich obecność może podświadomie wpływać na postawę sędziego głównego, co w oczywisty sposób przekłada się na jakość sędziowania zawodów.
Witam.
Wczoraj słyszałem masę wypowiedzi ludzi z tytułami profesorskimi(głównie historii), że 3 lata temu w Smoleńsku był lub mógł być zamach. Przerażające jak łatwo w Polsce być profesorem. Dzisiaj tu czytam, że 2 dodatkowych sędziów, którzy często są bliżej od głównego patrzą pod innym kątem czyli widzą więcej przeszkadza. Nie słyszałem do tej pory ani jednej wypowiedzi żadnego głównego, że bramkowi obniżają poziom. Wręcz przeciwnie masę razy dziękowali za ich pomoc. Zupełnie inną sprawą jest „pomyłka” sędziowska z meczu Borussia-Malaga. Była to według mnie najgorsza decyzja sędziowska na tym poziomie rozgrywek od ręki Maradony w 1986 roku. W statycznej sytuacji 4 zawodników w żółto czarnych koszulkach stoi za linią obrony zupełnie jakby oni byli obrońcami. Liniowy stoi na właściwym miejscu. Dlaczego nie podniósł chorągiewki i nie powiedział stosownej kwestii w mikrofon?! Niech powie co widział? Jeśli chodzi o możliwości techniczne wspomagające sędziów?
Nie ma żadnych problemów. Na ważnych zawodach lekkoatletycznych,
ostatnich MŚ w narciarstwie alpejskim(slalom) w niektórych konkursach skoków narciarskich kamera jedzie ze stosowną prędkością obok zawodnika. Napisanie odpowiedniego programu obsługi to banał.
Pozdrawiam.
Dziś trafiłem na zdjęcie o znamiennym „Co widział sędzia?” zamieszczone na portalu meczyki.pl, do którego link zamieszczam poniżej: http://www.meczyki.pl/image_upload/image/450_4419.png
Za plecami obrońców w polu karnym faktycznie jest 4 piłkarzy z Dortmundu, ale jest jeszcze jeden obrońca Malagi przy linii bocznej… Jeśli wspomniane zdjęcie jest autentyczne to pomyłka sędziego nie jest „megaskandaliczna”, a jedynie skandaliczna, choć dla Hiszpanów to marne pocieszenie…
Panie Michale, Tottenham to nie jest to, co w angielskiej piłce lubię najbardziej, zwłaszcza pod rządami tak mocno reklamowanego AVB.
Ale jest mi naprawdę przykro – kibicuje Pan autentycznie niezwykłemu klubowi. Autentycznie niezwykłe jest jak prezentując naprawdę wysoką jakość na boisku potrafią tak pokpić sprawę w głowach. Szkoda. Oby odbiło się to na lepszej grze w PL, bo szkoda by było, gdyby tak fajnie budowany projekt miał po raz kolejny na ostatniej prostej stanąć.
No i bec,po LE,Spursi zasluzenie polegli. Bledy pierwszego meczu. Trudne zycie kibica…
Tak jest zasłużenie a Boas pewnie w top4 tez ekipy nie wprowadzi i będą mogli sobie z prezesem pogratulować. Dzisiaj jednak mimo tego drewnianego składu i przeciętnej gry mogli awansować ale to wiadomo piłka. I znowu to Chelsea musi ratować honor najsilniejszej ligi świata:)
hazz, chyba za duzo barcelony ostatnimi czasy ogladasz (czy tez raczej messiego, bo barca wczoraj bez niego idealnie wstrzelila sie w ostatni artykul steca i jego teze), bo epitet 'drewniany’ nader czesto ostatnio pojawia sie w twoich wypowiedziach.
generalnie przymiotnik 'drewniany’ mnie irytuje bo w 90% uzywaja go dzieciaki na forach w stosunku do graczy, ktorych po prostu nie lubia., albo nie sa bezsensownymi kuglarzami w stylu niejakiego quaresmy.
rozumiem, ze carroll, czy rasiak… ale obecnie to jest paranoja po prostu.
sorry, ze sie tak dowalam, ale jakos ostatnio okrutnie mi sie to w oczy rzuca.
co do boasa, uwazam, ze trzeba mu czasu. spursi wreszcie graja fajnie linia z tylu, oczywiscie jeszcze troche szlifow im brakuje, ale widac, ze dziala to coraz lepiej (oczywiscie jesli gallasa nie ma na boisku). jesli jakos utrzymaja sie w top4, to w lecie levy pewnie rzuci goroszem i zainwestuje w taki sposob, ze troche firepower’a przybylo z przodu. mouthino bylby takze dobrym dodatkiem – sadze, ze z parkerem stworzyliby bardzo fajny duet.
Szanowny kolego Ericu
Nie wiem ile masz lat ale określenie drewniany jest tak stare jak przynajmniej …ja. Używano go w tzw świecie sportu już ze 40 lat temu a na bank 30 więc mam gdzieś czy aktualnie gadają tak dzieciaki czy całkiem dorośli. Barce oglądam akurat jakieś 25 lat przynajmniej wiec w tym wypadku masz rację – przez ten okres oglądałem dużo Messiego i paru innych w jego typie.Określenie drewno nie ma nic wspólnego z lubieniem ręczę ci bo takiego Dawsona zawsze lubiłem ale kolo przy takim Janku jest drewnem i tyle. Co robi Naughton w ekipie bijacej się o Top4 też nie wiem, Livermore, Big Tom, który fakt ma świetne podanie ale nic więcej. A co do gry Tott to nie bardzo rozumiem czym tu się zachwycać. Obrona ostatnio gra tragicznie , ekipa nie ma stylu a co by nie mówić za Harrego takowy miała. Boasowi trzeba czasu ? Szkoda, że Harry, który 2 razy zajął 4 miejsce w lidze go nie dostał bo może teraz by było spokojnie 3. Jak AVB jest wspaniałym taktykiem wychodzi teraz gdy nie ma Garetha ale luz młody jest, zakochany w sobie i do tego to na szczęście tylko piłka. Levi rzuci groszem ? Bardzo wątpię bo Tott to klub, który nie może teraz szastać kasą co zresztą widać po działaniach prezesa tym bardziej więc idiotycznym posunięciem było pozbywanie się takich graczy jak VdV czy np. Piennar, który od takiego Sigurdsona nic gorszy nie jest a za to już jest w dużym stopniu wina Portugalczyka. Moutinho z Parkerem ? Dobry żart bo już widzę jak Levi wywala 30 bań i jeszcze mega pensje no ale Boas go obserwuje więc… tylko co tu obserwować ? Wiadomo, że kolo jest zarąbisty już od paru lat i tematem spornym jest cena. No ale ok ja bardzo bym chciał by przyszedł ale parę to on zajebistą może stworzyć z Sandro a nie ze Scottem , który jest zreszta fajnym grajkiem ale w ekipie walczącej o LM akurat świetnym tylko na ławkę.
I jeszcze co do artykułu Steca to ja ich raczej nie czytam bo gość może fajnie pisze tylko kompletnie według mnie nie ma pojęcia o piłce i tyle. A co do meczu Barca – PSG to rozumiem, że chodzi o fakt, że Barca bez Messiego w ataku nie istnieje i w tym meczu pewnie było parę faktów te tezę potwierdzających ale według mnie akurat w środę to problem Barcy tkwił w obronie a nie ataku. I chodzi tu o grę obronna całej ekipy a nie tylko na kolanie skleconego środka Pique – Adriano
Oczywiście Spurs nie mogli przegrać, zgodnie z postawą w dwumeczu, w regulaminowych 90 minutach. Musieli to ciągnąć tylko po to, aby porażka przyszła w chwili największej nadziei. Cali oni. Przez nich kiedyś dostanę zawału. Chciałbym ich przekląć, ale wciąż nie mogę.