Opad szczęki

Typowy ze mnie kibic. Człowiek, żyjący niemal zawsze czasem przeszłym i przyszłym, niemal nigdy teraźniejszością. Mecz z Manchesterem City? Tak, owszem, pamiętam, trzy lata temu: gol Petera Croucha na Etihad Stadium, niespodziewane zwycięstwo w przedostatniej kolejce Premier League – awans Tottenhamu do Ligi Mistrzów. Przed dwoma laty: samobój tegoż Croucha na White Hart Lane, City wygrywa i to ono gra w kolejnym sezonie Champions League. Przed rokiem: dramatyczny mecz w Manchesterze, którego wyniku wciąż nie mogę odżałować. City, prowadzące 2:0. Tottenham odrabiający straty (gol Bale’a, z gatunku tych, które w sezonie 2012/13 przyjmujemy za coś oczywistego, wtedy oszałamiający…). Balotelli kopiący w głowę Parkera i sędzia niewidzący tego zachowania – kwalifikującego się bez dwóch zdań na czerwoną kartkę. Wyborna okazja Tottenhamu już w doliczonym czasie gry – Defoe niesięgający piłki przed pustą bramką. Ostatni atak City, niezawodny zwykle King tym razem spóźniony ze wślizgiem i faulujący Balotellego. Balotelli, którego nie powinno już być na boisku (dokładnie jak dziś w ostatniej minucie na Anfield Suareza po ugryzieniu Ivanovicia), strzela karnego…

Typowy ze mnie kibic. Człowiek, który jest mistrzem alternatywnych scenariuszy. Gdyby w połowie sezonu Sandro nie złapał kontuzji, Carlos Tevez nie miałby dziś tyle swobody i w ogóle druga linia Tottenhamu nie buksowałaby tak rozpaczliwie – powtarzałem sobie przez długie minuty dzisiejszego meczu na White Hart Lane. Gdyby świetny w tym roku Lennon nie złapał kolejnego urazu, gdyby wcześniej załatwiono transfer Adebayora i napastnik z Togo zdążyłby porządnie przygotować się do sezonu, gdyby w ostatniej akcji meczu z Bazyleą na White Hart Lane Degen nie sfaulował Bale’a…

Typowy ze mnie kibic. Ponurak i malkontent, próbujący zachować dystans, względnie popisywać się czarnym humorem, który nagle traci panowanie nad sobą, wrzeszczy na całą redakcję i wzywa imienia Pana Boga swego nadaremno. Szczerze mówiąc, zdarzyło mi się nawet dzisiaj wskoczyć na plecy szefa redakcji internetowej „Tygodnika Powszechnego”, za co zechce on niniejszym przyjąć przeprosiny. Zachowałem się nieprzewidywalnie, bo i mecz z Manchesterem City nagle zaczął się toczyć w sposób nieprzewidywalny.

Najpierw było bowiem wedle wszelkich spodziewań. Tottenham, w tej fazie sezonu zazwyczaj trwoniący ostatnie nadzieje, traci gola w czwartej minucie. Tottenham przez następne siedemdziesiąt minut bije głową w mur. Tottenham ustawiony bliźniaczo jak rywal, tylko z gorszym personelem. Tottenham z katalogiem błędów zarówno przy akcji dającej City prowadzenie (że Vertonghen dał się ograć Tevezowi przy linii bocznej mogę jakoś zrozumieć, ale że Parker zaspał i dał się wyprzedzić Milnerowi – wybaczyć znacznie trudniej), jak i później… Tottenham nie potrafi załatać dziury przed własnym polem karnym, gdzie hasa nieniepokojony przez Parkera Tevez. Tottenham zwalnia grę, robi kółeczko i zagrywa piłkę do tyłu (znów Parker). Tottenham, nieuważny przy stałych fragmentach gry, zmusza swojego bramkarza do akrobatycznej interwencji po główce Teveza. Tottenham nie wykorzystuje skrzydeł. Słowem: Tottenham jest do bólu przewidywalny…

Zaraz, dlaczego właściwie fakt, że Andre Villas-Boas – trener, którego taktycznych kompetencji nie kwestionowano chyba nawet w czasach Chelsea – dokonał dobrych zmian, wydaje mi się nagle nieprzewidywalny? Czy nie mógłbym tak po prostu powiedzieć, że portugalski menedżer Tottenhamu przechytrzył włoskiego szkoleniowca MC? Tyleśmy napisali o nowej roli Garetha Bale’a, ustawianego w ostatnich miesiącach w środku pola, ale w drugiej połowie Walijczyk – jak widać na załączonym obrazku – konsekwentnie trzymał się prawego skrzydła, bo Villas-Boas zauważył, że przeciwko grającemu tak ciasno rywalowi lepiej wykorzystywać go przy linii (już w pierwszej połowie Walker pokazał kilkoma rajdami, że jedyną wolną przestrzeń w szeregach gości można znaleźć właśnie tam). Po drugiej stronie, w miejsce Sigurdssona, pojawił się niebojący się gry z pierwszej piłki Holtby (16 podań w pół godziny, gdy Islandczyk w godzinę tylko o 3 więcej), a za Parkera – co okazało się równie kluczowe, co znajdowanie wolnych przestrzeni przy linii – wszedł Huddlestone.

Nie, to nie jest tak, że uwziąłem się na zawodnika z ósemką. Całkiem niedawno wybierano go piłkarzem sezonu, a ja wraz z innymi podziwiałem jego ofiarność w walce o odbiór piłki – rzucanie się pod nogi rywali, udane wślizgi, pressing… Był liderem drużyny, w której podobnego etosu pracy dramatycznie brakowało. Był dobrym duchem szatni, wzorem profesjonalizmu i niecelebryckiej normalności (jako jedyny w zespole grał w butach nieoślepiających papuzimi barwami). Niestety, po wielomiesięcznej kontuzji nie odzyskał formy: w defensywie nie jest nawet w połowie tak skuteczny, jak przed rokiem, w ofensywie zaś… Szkoda gadać.

Co powiedziawszy wypada zauważyć, że wprowadzony w jego miejsce Huddlestone również ma słabe punkty: jest wolny, zagapia się w grze obronnej, a czasem zwyczajnie krew uderza mu do głowy – wylatuje wtedy z czerwoną kartką. Ale… umie celnie podać piłkę, także na kilkadziesiąt metrów – zmienić stronę gry i jej tempo (zobaczcie, jak grali do przodu Parker i Huddlestone; ten drugi przebywał na boisku dwa razy krócej). Decyzja, jaką podejmował około 60. minuty sztab szkoleniowy Tottenhamu, była obciążona ryzykiem: albo wydarzy się to, co wydarzyło się w ciągu sześciu minut i dwudziestu sekund między golem Dempseya a trafieniem Bale’a, albo – co w tamtym momencie wydawało mi się równie prawdopodobne i pewnie niejeden kibic City zacierał ręce patrząc na stojącego przy linii bocznej ociężałego rozgrywającego Tottenhamu – Huddlestone zostanie przegoniony w drodze pod bramkę Llorisa przez Nasriego, Teveza czy Toure, kontrujące City strzeli drugą, a potem może kolejne bramki. Czasem, ba: zwykle się nie udaje i w tym sensie nie dziwię się skromności, z jaką AVB przyjmował komplementy za „zmiany, które wygrały mecz”. Równie dobrze można by zresztą podnosić zmęczenie Manchesteru City, grającego trzeci ważny mecz w ciągu ostatnich ośmiu dni…

Nieoczywistość trenerskich decyzji jest z jednym z głównych powodów, dla których nigdy nie przestaniemy o piłce dyskutować. „Game of opinion”, powtarza zwykle przy takich okazjach Harry Redknapp. Co rozstrzyga? Czy luz, na którym od paru tygodni grają piłkarze MC, dziś akurat nie obrócił się przeciwko nim? Czy 10 dni przerwy, jakie miał Tottenham od meczu z Bazyleą (w tym parę dni wolnego, jakie piłkarze otrzymali bezpośrednio po pucharowym fiasku), mogło zamiast odświeżyć rozregulować tę drużynę? A może, jak mówił AVB po meczu z MC, udałoby się wygrać nawet bez zmian w ustawieniu, bo skoro tylko padł wyrównujący gol zawodnicy na nowo uwierzyli w siebie, a trybuny zaczęły ich nieść, wszystko jedno, czy chodziło o 4-2-3-1 czy o 4-3-3, albo – będąc bardziej precyzyjnym – 4-3-2-1? Czy o wszystkim po raz kolejny rozstrzygnął Gareth Bale?

W tej ostatniej kwestii mam nieustannie ochotę polemizować z tezą o zespole jednego piłkarza. Weźmy (za Jonathanem Wilsonem) statystykę bezpośredniego udziału Bale’a w golach Tottenhamu – zdobywanych samemu, bądź padających z jego podań: 36 procent, podczas gdy w przypadku Maty i Chelsea było to 33 proc., van Persiego i MU – 39 proc., Suareza i Liverpoolu oraz Michu i Swansea – 44 proc., zaś Benteke i AV – aż 53 proc. O sile Tottenhamu w tym sezonie świadczą raczej pressing i skuteczna obrona, które – podaję dalej za Wilsonem – pozwoliły rywalom na średnio 9,8 strzałów w trakcie meczu; najmniej w lidze. No i, dopisuję po pewnym wahaniu, taktyczny polot menedżera.

Tytuł dzisiejszego wpisu jest oczywiście prostym, zbyt prostym żartem po rozgrywanym pod wieczór meczu Liverpool-Chelsea, w którym Luiz Suarez – kandydat tyleż na piłkarza roku (to podanie do Sturridge’a dzisiaj…), co na dyskwalifikację do końca sezonu – najpierw sprokurował karnego, później… ugryzł Branislava Ivanovicia, żeby w ostatniej akcji meczu zdobyć wyrównującą bramkę. Nie wiem, czy znajdę słowa, żeby odnieść się do tego, co wydarzyło się na Anfield w 66. minucie. Naprawdę, zamiast pukając się w czoło pisać o oczywistościach, obciachu, wstydzie dla klubu i piłkarza, warto byłoby zastanowić się nad paradoksami związanymi z powrotem Rafy Beniteza na stadion, gdzie (inaczej niż w Londynie) kibice lubili go bardziej niż klubowa hierarchia i gdzie już wczoraj, samotny, pojawił się z różą, by złożyć hołd Anne Williams – zmarłej na raka matce chłopca, który zginął na Hillsborough, przez ponad ćwierć wieku walczącej o sprawiedliwość dla ofiar dla tamtej tragedii.

Emocji nie brakowało, rzecz jasna, od początku – od wspomnienia pani Williams (i ofiar bostońskiego maratonu), ciepłego przywitania menedżera Chelsea i wybuczenia jego najkosztowniejszego podopiecznego, również wracającego na stare śmieci Fernando Torresa. Ale – podobnie jak w meczu wcześniejszym o kilkadziesiąt minut – nie na emocjach wypada się skupić, i nie na pożałowania godnym zachowaniu Suareza, tylko na zmianie, dokonanej przez Brendana Rodgersa, która pozwoliła Liverpoolowi wrócić do gry w drugiej połowie. W pierwszej ogrywani przez tercet Hazard-Oscar-Mata, chroniony z tyłu przez Ramiresa i Mikela, gospodarze nie potrafili się przebić; Jordan Henderson, o którego raz czy drugi tu się spieraliśmy, zbyt łatwo tracił piłkę, a obecności Coutinho przy linii bocznej niemal nie zauważyłem. Podobnie jak w przypadku decyzji Villas-Boasa o rozpoczęciu meczu ze Scottem Parkerem w składzie, można było rozumieć ostrożniejszą taktykę Liverpoolu – podobnie jak konieczność jej modyfikacji. Wiele by oczywiście można mówić o dodatkowej motywacji, jaką musiał mieć Sturridge grając przeciwko dawnemu pracodawcy – było to widać od pierwszych sekund po jego wejściu na boisko, kiedy wypracował okazję dla Gerrarda, a potem sam trafił w słupek…

Zwycięstwo na Anfield utracone w „Fergie Time”… Z drużyn walczących z Tottenhamem o miejsce w pierwszej czwórce dużo lepszy weekend ma Arsenal. Z Fulham grał słabo – tak właśnie, jak słabo można grać w końcówce sezonu. Ale… uzyskał satysfakcjonujący go wynik i nie będziemy na razie o nim pisać, podobnie jak o praktycznie zdegradowanym QPR Harry’ego Redknappa – pogrążonym przez Petera Croucha, napastnika, który pod opieką Redknappa spędził większość dorosłej kariery. Na zakończenie wspomnijmy raczej o Portsmouth, uratowanym przed likwidacją przez własnych fanów i będącym już oficjalnie własnością ich stowarzyszenia (więcej o tej historii piszę w książce, w rozdziale „Komu biją dzwonki”). Klub, który przed pięcioma laty grał jeszcze w Premier League i był finalistą Pucharu Anglii, spada wprawdzie do czwartej ligi, ale nikt na Fratton Park nie wygląda na przybitego. Wczoraj drużyna rozbiła 3:0 walczące jeszcze o awans do Championship faworyzowane Sheffield United, a na stadion przyszło osiemnaście tysięcy ludzi. Osiemnaście tysięcy ludzi na meczu czwartoligowca… takie rzeczy tylko w Anglii.

31 komentarzy do “Opad szczęki

  1. ~Klemson

    Dzisiejsze ugryzienie Ivanovica przez Suareza było dość finezyjne, oczywiście w porównaniu z wcześniejszym atakiem na Bakkala, który miał miejsce pół metra od sędziego 🙂 Nie wiem czy przyczyną jego zachowania jest przedawkowanie sagi „Zmierzch” czy też może po prostu tym, że zapomniał zarzyć leki… To niewątpliwie świetny napastnik, ale jego postawa i zachowanie jest godne pożałowania.
    Niedawno przeczytałem tu komentarz, w którym wychwalano Coutinho pod niebiosa, miał na głowę bić Oscara i resztę Brazylijczyków pod każdym względem! Nieprzeciętny talent. Dziś właśnie widziałem jak fantastycznie zagrał… Oskar też nic wielkiego, poza bramką, nie pokazał, ale gra Coutinho również chwilowo nie rzuca na kolana (choć z Readingiem zagrał nieźle), więc może przydałoby się niekiedy trochę więcej powściągliwości…
    City już w ostatnim meczu pucharowym z Chelsea pokazało, że końcowe pół godziny gry w ich wykonaniu to katastrofa, więc dziś się nawet specjalnie nie zdziwiłem takim obrotem sprawy. Najważniejsze, że Koguty wygrały i ciągle walczą o 4kę!

    Odpowiedz
  2. ~jpawl

    A dla Toffees właśnie skończył się sezon.
    Marzenia o europejskich pucharach poszły w….
    Leeds i Wigan w lokalnych pucharach, Norwich w lidze – bariery nie do przejścia…
    Ale jeśli nawet Baines zagrywa takie piłki przeciwnikom jak w sobotę, to
    co się dziwić…

    Odpowiedz
  3. ~dawid

    No bez jaj w 70min wyłączyłem mecz Spurs bo sobie myślę, że już nuda i nic nie zrobią… ale się zdziwiłem gdy odpaliłem livescore 30min później. Trzymam kciuki z Spurs i Kanonierów, a CFC niech se gra w lidze europy.

    Co do Suareza to ja nie mam pytań, jakiś czubek i tyle…

    Odpowiedz
    1. ~KrólJulian

      Ot prawdziwy kibic i jego chłodna kalkulacja 🙂 Ja wczoraj po 5 minutach przestalem oglądać mecz Liverpool – Chelsea, bo myślałem, że nic się już nie zdarzy, a tu nagle „co ja paczę” 2:2!!!
      Normalnie szok!

      Odpowiedz
  4. ~parasite

    Jako kibic united, muszę podziękować totkom za wczorajszy mecz z city 🙂 !! Rzeczywiście, początek tego meczu był niemrawy w wykonaniu londyńczyków i jak ich lubię, tak nie mogłem chwilami patrzeć na to co grają. Słaby parker, sigurdsson, a i dembele nie zagrał niczego nadzwyczajnego. Za to strzał defoe palce lizać !! Podanie toma do bale’a także niczego sobie, no i wcinka ( tego ostatniego ) nad głową harta – bezlitosna !

    Po pierwszej połowie w liverpool’u przestałem wierzyć w to, że może się wydarzyć cokolwiek złego dla chelsea. Henderson jest cieniem samego siebie – grał fatalnie! Suarez powinien się leczyć, a miło zaskoczył łysy shelvey. Inna sprawa, że dodatkowe 6min mnie zdziwiło, a gol w doliczonej 30sek, doliczonego czasu … brzmi niedorzecznie.

    Odpowiedz
  5. ~DawidSz

    Jadę pociągiem, czytam książkę i znalazłem taki cytat: „Wydaje mi się, że demony grają w piłkę z moja duszą”(Teresa z Avila). Idealnie opisuje tegoroczne meki i rozczarowania.

    Odpowiedz
  6. ~bartek23

    Nie wiem czemu, ale jak pierwszy raz usłyszałem o akcji Suareza to mnie niezwykle rozbawiła 😀 chłopak ma jakieś ukryte fascynacje, czy nie wiem, że ciągle ludzi gryzie 😀 niemniej bardzo podobał mi się sposób załatwienia sprawy i reakcja Ivanovica – bez niepotzrebnego skandalu, Luis przeprosił, Ivanovic przeprosiny przyjął i tyle. Ale wciąż nie wiem, co siedzi w głowie Urugwajczyka, że ma takie pomysły 😀

    Odpowiedz
    1. ~parasite

      no właśnie, o co chodzi facetowi z takimi umiejętnościami, w takim meczu, w towarzystwie tysięcy kibiców i kilkunastu kamer… ????
      ewidentne problemy z psychiką, bo chyba nikt zdrowo myślący nie podjąłby się takiego wyczynu 😉

      Odpowiedz
    2. ~Klemson

      Chyba po prostu emocje rozsadzają go od wewnątrz i cholernie mu zależy, a że nie bardzo potrafi sobie z tym poradzić w inny sposób to dzieje się. Południowiec 🙂 Jakiś klubowy psycholog powinien z nim popracować, bo to przecież nie pierwszy raz, a szkoda chłopa, bo w piłkę to on grać potrafi jak mało kto. Szkoda, że Bronek go nie ugryzł w rewanżu, może to by pomogło, bo szczęki to on ma jak bullterier 🙂

      Odpowiedz
      1. ~KrólJulian

        Wytłumaczenie jest proste-Suarez chciał wreszcie poznać smak zwycięstwa w Lidze Mistrzów 🙂 Obecna dyspozycja Liverpoolu sprawia, że to chyba jedyny możliwy sposób…

        Odpowiedz
        1. ~parasite

          julian
          mógłbyś jeszcze zaznaczyć, że to co napisałeś jest tłumaczeniem postu na twiterze, jednego z angielskich fanów chelsea … :):)

          Odpowiedz
          1. ~KrólJulian

            Oczywiście to tekst Aidana. Niestety brak miejsca na przepisy 🙂 Jako kibic Chelsea raczej się nie pogniewa 🙂

          2. ~KrólJulian

            @parasite
            ale ciebie ten tekst to chyba powinien raczej rozbawić niż zaboleć, bo do scousersów to Ty się chyba nie zaliczasz?

  7. ~DawidSz

    Przestańcie, przecież wiadomo, że chłopak jest stworzony do zwyciężania, a do tego jest „zbyt nerwowy”, więc kiedy mu nie wychodzi czy drużynie, gra na granicy wytrzymałości psychicznej też wielu fanów Liverpoolu. Widzimy wszak, że jego wystarczy wkurzyć w pierwszych minutach meczu, przejechać po łydce, mocniej przepchnąć, najlepiej tak by sędzia nic nie widział, chłopak wtedy wpada w szał i zwykle piłkarsko podejmuje przedziwne decyzje – niepotrzebne kiwki, strzały, które wiadomo, że nie mają prawa wpaść. Jednak kiedy mu wychodzi, gra fenomenalnie. Nawet często, jak mu nie idzie gała, to też kopie na niesamowitym poziomie, ale faktycznie – za często puszczają mu nerwy.

    Jest psychiczny – ok, wpada w niepotrzebne furie – tak, ale ja go będę bronił. Uwielbiam jego styl gry, to jak potrafi się cieszyć samą grą, kiedy mu wychodzi, widzieć ten żywioł na boisku. Nie pierwszy przypadek „wariata” w lidze, ale nikogo nie skopał, nikogo nie opluł, nie zagrał w sposób mogący spowodować długotrwałą bądź nawet krótkotrwałą kontuzję u przeciwnika – a ile przecież mamy takich przypadków. Ugryzł Ivanowica, przeprosił, Serb może zarazi się namiastką geniuszu Urugwajczyka. Nie mówię, że zrobił dobrze, że to można tłumaczyć, ale z drugiej strony nie popadają w paranoję i przedziwne moralizatorstwo. Piętnować powinno się zawodników, którzy często grają bezmyślnie i specjalnie polują na czyjeś nogi.

    Odpowiedz
    1. ~pk

      „nikogo nie opluł”

      No ale pogryzl. Rozumiem ze opluc jest gorzej niz pogryzc? Skad wziales te hierarchie? Pod moim trzepakiem, plucie bylo tak samo haniebne jak gryzienie.

      „z drugiej strony nie popadają w paranoję i przedziwne moralizatorstwo”

      Wiesz, ze jakby to Torres pogryzl Hendersona, to bys tak nie uwazal, prawda?

      Jesli Rooney za przeklinanie dostal 2 mecze, to tutaj nie wyobrazam sobie, jak Suarez moglby dograc sezon. LFC juz o nic nie walczy, wiec bolu nie ma, ale jakby rywalizowali o top4, to takie zagrywki ich asa moga troche utrudnic osiagniecie celu.

      Odpowiedz
    2. ~panopticum

      Jak Rooney bluzgnął przed kamerą, to byłeś bardziej pryncypialny i nic się nie liczyło poza tym, że przeklinać jest nieładnie. Weź mi wytłumacz skąd różnica w ocenie, poza tym że wspierasz swoich.

      Odpowiedz
    3. ~castylia

      „Piętnować powinno się zawodników, którzy często grają bezmyślnie i specjalnie polują na czyjeś nogi”
      No to chyba był właśnie klasyczny przykład bezmyślnego zagrania…

      Odpowiedz
  8. ~batt18les

    strasznie mnie smieszy ta dyskusja. jak sobie czlowiek czyta te komentarze i co jest glownym tematem po calej (prawie) kolejce. zamiast rozwazac nieistotne bym sie na najwaznieszych wydarzeniach skupil. a fakty sa takie nie walczacy o nic Liverpool urwal pkty Chelsea a „walczace” o mistrzostwo City przegralo z Tottenhamem co prawdopodobnie poskutkuje wieczorem mistrzostwem United

    nie ma znaczenia hierarchia czy gorsze jest oplucie czy ugryzienie. faktem jest ze po czyms takim nie powinno go byc na boisku i dopoki nie wprowadzi sie troche nowoczesnosci do pilki noznej to nadal dyskusji nie bedzie konca po kazdym takim wybryku, bramce strzelonej z 2m spalonego czy przekroczeniu/nieprzekroczeniu linii bramkowej przez pilke. ja bym sie skupil na tym a nie na walkowanej przez wszystkich teraz historii o Suarezie. jeszcze gdyby to byla nowosc, ale przeciez to nie pierwszy incydent z nim zwiazany. nad czym tu debatowac? pilkarz genialny ale i nie mniejszy swir.

    narzekanie na doliczony czas gry i jego dodatkowe przedluzanie tez nie bedzie mialo konca dopoki mecze beda rozgrywane tak jak dotychczas. druzyny same sa sobie winne bo kazdy przeciez nie raz znajdowal sie po roznych stronachg barykady w takich momentach. celebrowanie kazdego wybicia, rzutu wolnego, roznego, omijanie/niewidzenie pilki podanej pilakrzowi pod nogi, zmiany na minute przed koncem… zygac mi sie chce za kazdym razem jak to widze. obojetnie czy robi to moja druzyna, przeciwnik czy ktos z meczu „neutralnego”. a po gwizdku zawsze to samo. protesty, pretensje do sedziego, klotnie trenerow i kto mial wiecej racji.

    moim zdaniem pilka nozna sama jest sobie winna a przeciez moglaby byc ta sama piekna gra tyle ze przeniesiona w bardziej cywilizowany wymiar bez tych wszystkich chorych sytuacji. i my wszyscy tez bylibysmy przez to mysle duzo zdrowsi

    Odpowiedz
  9. ~adipetre

    Suarez jest po prostu podatny na instynkty, bardziej podatny niz my wszyscy. Zdecydowana wiekszosc jego reakcji jest przeciez autentyczna, to byla jedna z tych reakcji, ta najbardziej ekstremalna. To sie dziwnie oglada zwlaszcza gdy ma sie swiadomosc, ze Suarez to tak w ogole cholernie inteligentny czlowiek.

    City wczoraj potwierdzilo ze jest bardzo slaba mentalnie grupa ludzi. Brak charakteru ktory zaczyna sie od Manciniego, a na boisku jeszcze Barry, Nasri, Clichy, Kolarov etc. W ogole Mancini…zalamujacy facet. Po raz kolejny potwierdzilo sie ze styl gry tego jest uzaleznion od charakterystyki jednostek, tu nie ma glebszej mysli. No i jeszcze ten brak wyobrazni, City od dluzszego czasu o nic juz nie gra wiec facet powoli moglby zaczac myslec o nastepnej kampanii, Javi Garcia w PL sie nie zaaklimatyzowal dlaczego wiec nie gra teraz, gdy presja mniejsza? City nie ma opcji na skrzydlach, powoli wiec moglby byc wprowadzany do seniorskiej pilki np. Diego Suarez, Mancini ma jednak inna 'wizje’, lepiej dac kolejna szanse w drugiej linii Kolarovowi ktory dobrego meczu na tej pozycji jeszcze nie rozegral, ktorego wreszcie dni na Etihad sa policzone.

    Ten mecz byl kolejnym dowodem na to ze 10 to nie jest przyszlosc Bale’a, przy dobrze zorganizowanym rywalu Garethowi brakuje przestrzeni by sie rozpedzic, jego kontakt jest zbyt surowy etc. To jest pozycja dzieki ktorej Bale’owi jest latwiej o gole, ale nie zawsze w samej grze korzysta na tym zespol, Sigurdsson czy Holtby sa rzucani po dziwnych pozycjach, brakuje dynamiki w bocznych sektorach etc.
    Mam nadzieje ze w nastepnym zagra jednak Adebayor, imo gra on ostatnio duzo lepiej niz sie powszechnie uwaza.

    Odpowiedz
    1. ~castylia

      Mancini to faktycznie załamujący facet, ale skoro twierdzi, że jest jednym z lepszych, jeśli nie najlepszym, menedżerem w PL to właściwie nic dodać nic ująć 🙂

      Odpowiedz
    1. ~KrólJulian

      Scouser to mieszkaniec Liverpoolu, może niekoniecznie zaraz mówiący takim „angielskim” jak Carragher, ale generalnie to rdzenny lub napływowy obywatel tego miasta.

      Odpowiedz
      1. ~parasite

        człowiek całe życie się uczy 😉
        nie, Scouser’em nie jestem ! 🙂 a tekst owszem – rozbawił mnie, choć nie tak bardzo jak dzisiejsza gumowa ręka w zębach evry :D:D

        Odpowiedz
        1. ~KrólJulian

          też to widziałem 🙂 Paru ludziom jednak ten Suarez za skórę zalazł to nic dziwnego, że teraz sobie z niego robią jaja 🙂

          Odpowiedz
  10. ~dargo

    Mam pytanie – kto grał dla Tottenhamu przeciwko Man City z nr 49 na koszulce? Na grafice przedmeczowej nie było piłkarza Tottenhamu z takim numerem.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *