Czy Antonio Conte naprawi Tottenham

1. Wygląda na to, że czasami warto wyrazić swój sprzeciw – i to nawet kiedy wydaje się sprzeciwiającemu, że nic nie może. Nie jest przecież współwłaścicielem klubu, nie jest jego udziałowcem, a kapitaliści zarządzający drużyną, której ma pecha kibicować, wiedzą aż za dobrze, że nigdy z nią nie zerwie i z roku na rok mogą liczyć na jego lojalność i portfel. W przypadku Tottenhamu jednak, i pięćdziesiątej czwartej minuty meczu z Manchesterem United, kiedy to Nuno Espirito Santo nieoczekiwanie zdjął z boiska jednego z najlepszych w drużynie Lucasa Mourę, okazało się, że buczenie poirytowanych tą decyzją fanów uruchomiło proces, który ostatecznie doprowadził do zmiany trenera, a kto wie: może nawet stał się początkiem powrotu klubu na właściwą ścieżkę. 

Oczywiście Daniel Levy miał mnóstwo powodów, by czuć większą niż inni prezesi presję fanów. W trakcie smutnych pandemicznych miesięcy, gdy drużyna prowadzona przez José Mourinho jakże często ustawiana była w niskim bloku, miałem nieraz poczucie, że szczęściem w nieszczęściu prezesa było właśnie to, że patrzyliśmy na ów mozół w telewizji, a nie z wysokości trybun, gdzie moglibyśmy czasem wykrzyczeć to, co naprawdę myślimy. Od czasu zwolnienia Mauricio Pochettino Daniel Levy podejmował wszak same niedobre decyzje, a klub, który dwa lata temu grał jeszcze w finale Ligi Mistrzów teraz nie jest nawet pewny wyjścia z nienajmocniejszej przecież grupy w Lidze Konferencji Europy. Nie dość, że po kochanym przez fanów i stawiającym na proaktywny futbol Argentyńczyku (to, jak grał Tottenham w najlepszych sezonach Pochettino, było właśnie owym klubowym „DNA”, o którym tyle mówiło się latem w trakcie poszukiwań kolejnego szkoleniowca) sprowadził reaktywnego Mourinho, nie dość, że zwolnił tego ostatniego na kilka dni przed finałem Pucharu Ligi, nie dość, że wplątał klub w zakończoną kosmiczną kompromitacją aferę z Superligą, nie dość, że proces rekrutowania kolejnego szkoleniowca zamienił w farsę, którą ostatecznie zakończył zatrudnieniem Nuno Espirito Santo, to jeszcze wyciska z fanów każdego funta, śrubując ceny biletów i koszulek tak samo jak ceny piłkarzy, których sprzedaje innym klubom.

2. Levy to cholerny spryciarz. Nie chce, by kibicowska furia obróciła się przeciwko niemu, więc na porażkę z Manchesterem United zareagował bardzo szybko. Napisałem już zresztą kiedyś, że uczy się na własnych błędach i potrafi je naprawić, więc tak jak wyciągnął wnioski z pochopnej decyzji o powierzeniu drużyny Mourinho, tak zareagował na serię nieprzekonujących meczów Tottenhamu pod wodzą Espirito Santo. Zwolniony dzisiejszego poranka Portugalczyk był człowiekiem niewątpliwie nietoksycznym i rzetelnym w relacjach z piłkarzami, czego nie dało się powiedzieć o poprzedniku, ale podobnie jak poprzednik miał wizję piłki niepasującą do oczekiwań zarządu i fanów. O tym, jak ciężko mu było wypracować sobie pozycję nie mówię: piłkarze świetnie zdawali sobie sprawę, że nie był pierwszym wyborem ich szefów. Na jego pożegnanie chcę więc dodać jeszcze tylko to, że z pewnością znajdzie klub, w którym poradzi sobie lepiej; przykład Davida Moyesa i jego odrodzenia po zwolnieniu z Manchesteru United jest tutaj dobrym punktem odniesienia.

Wróćmy jednak do sprytu Daniela Levy’ego. Co znaczące: komunikat klubowy o zwolnieniu Nuno Espirito Santo cytuje słowa nie prezesa, ale dyrektora sportowego Fabio Paraticiego; co złego to nie ja, zdaje się mówić Levy, a natchnięty nową nadzieją kibic, oczywiście, jeszcze raz mu uwierzy.

3. No bo też w przypadku zatrudnienia Antonio Conte kibic ma prawo do optymizmu. Trudno nawet nie pomyśleć, że kto wie, czy porażka z Manchesterem United nie okaże się w dłuższej perspektywie błogosławiona, bo przecież gdyby wynik tego meczu był korzystny dla gospodarzy, to włoski trener mógłby znaleźć zatrudnienie na Old Trafford. Tottenhamowi przeleciałaby koło nosa okazja zatrudnienia znakomitego fachowca, a z kolei zakończyłby się okres stagnacji w Manchesterze.

Oczywiście: Włoch nie zapuści tu korzeni, jak to kiedyś wydawało się, że zrobi Mauricio Pochettino, jego projekt nie będzie obliczony na stopniowe wzrastanie trenera i jego podopiecznych, jak można było mieć nadzieję w przypadku zatrudnienia np. Grahama Pottera. Ale też Tottenhamu nie stać teraz, w każdym możliwym sensie słowa „nie stać”, na eksperymentowanie i dawanie szans trenerom na dorobku. W świetle popandemicznych strat, utraty stałego źródła dochodów z gry w Lidze Mistrzów, a także, co tu kryć, wydatków poniesionych na odprawy zwalnianych szkoleniowców i na inwestycje w nowych zawodników, które następowały i minionego lata, i w trakcie poprzednich okienek, kolejny sezon osuwania się w przeciętność to coś więcej niż pewne odejście Harry’ego Kane’a – to cofnięcie się w sportowym rozwoju o ponad dekadę, do czasów sprzed pierwszego awansu do Champions League pod Harrym Redknappem. Coż z tego, że wybudowano w tym okresie jeden z najpiękniejszych stadionów Europy, skoro w ostatnich dniach realna była perspektywa, że ów stadion na trwale zrobi się nieprzyjemnie pusty (już dziś podczas meczów Ligi Konferencji Europy wypełnia się mniej więcej połowa trybun).

Nie o zapuszczenie korzeni więc chodzi. Antonio Conte – podobnie jak to kilkanaście lat wcześniej robił Mourinho – przychodzi, wygrywa, idzie dalej. Inaczej niż Mourinho, nie zostawia po sobie jednak spalonej ziemi, ba: kluby, z których odchodzi, nadal radzą sobie nieźle, a piłkarze, których prowadził, są wciąż ich podporami. A co może ważniejsze: jego czas nie minął także w sensie filozofii gry i wyników. Z Juventusem odnosił sukcesy nie tylko jako piłkarz, ale także jako trener, i oczywiście było to jakiś czas temu – ale poukładanie najsłabszej w ostatnich dekadach reprezentacji Włoch przed poprzednim Euro, podobnie jak triumfy z Chelsea i Interem to już czasy nieodległe. W rankingach najlepszych trenerów świata sporo zamieszania wprowadzają ostatnio Nagelsmann czy Tuchel, ale przecież nazwisko Contego wciąż wymienia się jednym tchem obok Kloppa czy Guardioli jako postaci z absolutnego szczytu.

4. Mówiąc nieco ironicznie, zatrudniając go na miejsce Espirito Santo Tottenham zrobił prezent wszystkim dziennikarzom zajmującym się tym klubem, bo przecież sylwetki Włocha przygotowali już w pierwszych dniach czerwca, podczas pierwszej fali negocjacji na temat jego powrotu do Londynu. Zdążyli wtedy napisać, że jego drużyny są zwykle świetnie przygotowane fizycznie i taktycznie i że mają jasno wytyczone ścieżki docierania pod bramkę przeciwnika (pod Nuno Espirito Santo była to droga przez mękę i liczenie na indywidualny zryw Sona czy Ndombele, pod Mourinho – wyłącznie czyhanie na błąd rywala i wyjście z szybką kontrą). Zdążyli zauważyć, że sam Conte jest świetnym motywatorem i że nie boi się wejść w zwarcie z przerośniętymi ego w szatni (skądinąd jego ego do najmniejszych nie należy, ale też i jako piłkarz, i jako trener nie wypadł sroce spod ogona); akurat szatnia Tottenhamu od dawna wymaga wstrząsu, a Conte nie dość, że wstrząsnąć potrafi, to chyba jeszcze lubi to robić. Zdążyli opisać, jak zespół niewspółpracujących ze sobą i wyalienowanych jednostek staje się pod jego wodzą prawdziwą machiną wojenną. Zdążyli wyobrazić sobie tę machinę w preferowanym przezeń ustawieniu, z trójką z tyłu, ze zmotywowanymi Kane’em i Sonem na szpicy (z napastnikami potrafi Włoch pracować równie dobrze, jak z obrońcami) i z na nowo zaznajomioną z pressingiem drugą linią.

Wtedy, w czerwcu, Conte ostrzegał zarząd Tottenhamu, że wymaga pełnego zaufania – i pieniędzy na szybką przebudowę drużyny. Że jeśli nie będzie mógł oczekiwać ani jednego, ani drugiego, lepiej żeby go nie zatrudniali. Wtedy jeszcze Danielowi Levy’emu wydawało się pewnie, że znajdzie szkoleniowca lepiej pasującego do profilu opisanego w poprzednim blogu, nie tylko stawiającego na ofensywną, atrakcyjną piłkę, ale też dającego szansę klubowej młodzieży – a przy tym szkoleniowca bardziej spolegliwego. Teraz jednak pole manewru prezesa zostało radykalnie ograniczone. Jeśli chce ratować sezon, a wraz z nim ratować swoją skórę, nie znajdzie lepszego fachowca, zwłaszcza takiego, który byłby obecnie bezrobotny.

Po sprawiedliwości warto zresztą zauważyć, że zdarzały się sezony, w których Antonio Conte prowadził swoje drużyny do sukcesów bez wielkich wzmocnień, i że swoich piłkarzy potrafił zarówno „zabijać”, jak się wyraził w głośnej rozmowie z Thierrym Henrym, jeśli oczywiście nie chcieli się uczyć i nie okazywali szacunku, ale także zamieniać w supergwiazdy. W dostępnej również po polsku autobiografii Chielliniego, cytowanej na portalu The Athletic w świetnym tekście Jamesa Horncastle’a (pisanym kilka dni temu z założeniem, że Conte zostanie trenerem… Manchesteru United), legendarny obrońca reprezentacji Włoch mówi o tworzeniu przez tego szkoleniowca kultury wygrywania – i dodaje, że jedną z jego największych zalet jest zdolność do dokonywania resetu. Jedno i drugie potrzebne jest teraz w północnym Londynie jak tlen.

Napisał na Twitterze Tom Williams, że jeśli jest na świecie jakiś trener zdolny do naprawienia Tottenhamu, to jest to Antonio Conte, ale zarazem, że jeśli jest na świecie jakiś klub zdolny do zniszczenia Antonio Contego, to również jest to Tottenham. Sam się dziwię temu, co zaraz napiszę, ale bardziej prawdopodobny wydaje mi się ten pierwszy scenariusz.

2 komentarze do “Czy Antonio Conte naprawi Tottenham

  1. Marcin

    Czasem nie rozumiem czym kieruje się karuzela trenerska. Taki Conte – buduje fajny zespół w Interze po czym po dwóch latach rezygnuje bez lepszej oferty. Zostawia swoją robotę i po kilku miesiącach ląduje w Tottenhamie w którym rok temu zatrzymał się podupadający Mourinho. Napewno to tchnie nadzieję w kibicach bo chyba nikt nie spodziewał się trenera z absolutnego topu.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *