1. To będzie daleki strzał, prawdziwe uderzenie z dystansu, z gatunku tych, które przez długie dekady oddawali liczni bohaterowie tej historii, ale w sumie dlaczego nie? Dlaczego nie spróbować zacząć spisywać kronikę polskiego futbolu nie na żadnym boisku, ale w alkowie wielkiej księżnej Izabelli Habsburg, zwłaszcza że niedościgniony mistrz reportażu sportowego Ota Pavel rozpoczyna swoją „Bajkę o Rašce” od wizyty księżnej pani w pewnym warsztacie szewskim? Są lata siedemdziesiąte XIX wieku, angielska Football Association powstała ledwie dekadę wcześniej i ledwie dekadę wcześniej przedstawiciele kilkunastu angielskich szkół, uczelni i klubów uzgodnili wspólne zasady gry w piłkę nożną, a trzydziestoparoletni doktor Henryk Jordan po powrocie z zagranicznych wojaży otwiera w Krakowie prywatną praktykę ginekologiczno-położniczą.
Doświadczenia lekarskie zbierał już w Wiedniu, w Berlinie i w Nowym Jorku, w Stanach Zjednoczonych zetknął się również z gimnastyką szwedzką dla młodych kobiet i dziewcząt, zresztą akompaniując ćwiczącym jako pianista. Jego nowatorskie, jak na tamten czas, metody cieszyły się popularnością nie tylko na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie wykładał i gdzie po latach dorobił się profesury, lecz także wśród coraz bardziej wpływowych klientek. Jedną z nich była właśnie żona arcyksięcia Fryderyka, Izabella von Croÿ-Dülmen: jeździł do niej do Wiednia na konsultacje i żeby odbierać kolejne porody. Zwany „bocianem Habsburgów” (frazę tę można znaleźć nawet w powieści kryminalnej Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego „Tajemnica domu Helclów”) lekarz, w przerwach między sprawdzaniem, jak błękitna jest krew noworodków, wykładaniem i pisaniem podręczników medycznych oraz kierowaniem towarzystwami i czasopismami lekarskimi, zajmował się też działalnością społecznikowską innego rodzaju – zwłaszcza po tym, jak w 1881 roku zmarł jego sześcioletni syn. W Krakowie był radnym miejskim, później także posłem na galicyjski Sejm Krajowy, ale głównym polem jego pozamedycznych zainteresowań były kwestie związane z higieną i kulturą fizyczną. Właściwie trudno wyobrazić sobie, z ilu godzin składał się jego dzień, jeśli się spojrzy na listę instytucji, które zakładał lub współzakładał – były wśród nich również Towarzystwo Budowy Tanich Mieszkań dla Robotników Katolickich oraz chór młodzieży rękodzielniczej – ale dla mnie najważniejszy jest oczywiście pomysł, na jaki wpadł wiosną 1888 roku. Miał wtedy czterdzieści sześć lat.
Szkoda tylko, że wciąż nie wiem, ile lat miał wiosną 1888 roku Staszek Pokój – i czy w ogóle był już na świecie. Wiem, że kiedy jesienią 1906 roku w Krakowie odbywał się tak zwany Turniej Jesienny, po którym w mieście zaczęły powstawać pierwsze kluby piłkarskie, należał on do najlepszych zawodników drużyny „Czarnej”, wyłonionej z miejscowej młodzieży rzemieślniczej. Wiem, że już wcześniej przychodził do założonego przez Henryka Jordana parku i że rozgrywał tam pierwsze mecze, było to bowiem miejsce – jak pisze Tadeusz Dalewski w rozprawie „Rodowód KS Juvenia” – stojące otworem dla wszystkich: „jedyny to był teren zbliżenia młodzieży wszystkich stanów i klas; koszulka sportowa zacierała różnice”.
2. To się wydaje niewiarygodne, ale tak jest: poza wydawnictwami albumowymi, kronikarsko-statystycznymi i osobistą, ilustrowaną „Moją historią futbolu” Stefana Szczepłka (były dwie części, jedna o świecie, druga właśnie o Polsce) nie było dotąd na rynku historii polskiej piłki nożnej. Tym bardziej nie było jej jako książki, która nie opowiadałaby o futbolu wyłącznie z perspektywy czysto sportowej, ale umieszczała wydarzenia boiskowe w szerokim kontekście historii społecznej i politycznej. Nikt się dotąd nie zastanawiał nad tym, jak sposób gry w piłkę polskich drużyn albo to, co działo się na trybunach, łączyły się ze stanem spraw w kraju. Nikt nie uprawiał ludowej historii polskiej piłki, niewielu – poza Śląskiem – uprawiało historię regionalną, opowieści o futbolu zamieszkujących Polskę mniejszości są niezwykle rzadkie.
No i jest jeszcze jedna kwestia: przez długie dekady historię polskiego futbolu, a zwłaszcza jego pierwszych lat – spisywali przedstawiciele ówczesnych albo późniejszych elit. Profesorowie, doktorzy, pisarze, dziennikarze. Trudno więc ukrywać, że pytanie, jak te początki wyglądały oczami szykującego się do zawodu tapicera Staszka Pokoja, występującego w wielu kluczowych meczach okresu pionierskiego, albo jego kolegów Jana i Kazimierza Wilkoszów, Turmińskiego i Lachowskiego, stało się moją obsesją. Może ktoś z Was dysponuje jakimiś informacjami na ich temat?
3. Jak widać z powyższego, w 2022 roku zająłem się na poważnie historią polskiej piłki nożnej. M.in. dzięki Stypendium Twórczemu Miasta Krakowa napisałem pierwsze rozdziały poświęconej jej książki – spędziłem wiele godzin w archiwach, odbyłem trochę rozmów, udało mi się dotrzeć do mało znanych dokumentów i świadectw. Prace trwają – i zapewne potrwają jeszcze długie miesiące. Przyświeca im motto zaczerpnięte z Simona Kupera – „Podstawowym elementem mojej pracy jest przekonanie, że piłka nożna może zdradzić zaskakująco wiele o danym państwie”.
Najpierw jednak, jak wszystko na to wskazuje, ukaże się książka bardziej współczesna: opowieść o naszych czasach, które przeglądają się w lustrze futbolu. Okres popandemicznego nabierania tchu, dramatyczne – choćby ze względu na atak serca Christiana Eriksena – mistrzostwa Europy, rodzący moralne dylematy mundial w Katarze, pomysł powołania Superligi przez najbogatsze (co nie znaczy: najlepiej zarządzane) kluby, skorumpowana FIFA, ukraiński futbol w cieniu wojny. A z drugiej strony: niezapomniane mecze i wielcy futbolowi artyści, w których staram się widzieć żywych ludzi z ich trudnościami i dramatami, a nie reklamowe słupy czy ikony kultury masowej. Wielkie futbolowe mity, te indywidualne, jak Pelé, Gascoigne, Messi, Ronaldo czy Bale, i zbiorowe, jak Barcelona, która przyciągnęła niedawno najlepszego polskiego piłkarza. No i w końcu właśnie: polska piłka w polskim piekle, budząca nadzieję przygoda z reprezentacją Paulo Sousy, niesławna rejterada portugalskiego „sprzedawcy marzeń”, wyścig z własną przeszłością Czesława Michniewicza, a potem zakopane przez niego talenty Polaków podczas mundialu…
4. Pracowity rok za mną, ale równie pracowity przede mną, bo przecież skończyłem jeszcze tłumaczenie „Nazwisk dawno niesłyszanych” – historii węgierskiej piłki Jonathana Wilsona, a także uzupełnień „Aniołów o brudnych twarzach” tegoż autora; w przypadku tej pierwszej, naprawdę znakomitej książki, oddałem ją właśnie wydawcy, w przypadku drugiej czekam jeszcze na dopiski pomundialowe. Mam też inne plany, o których – żeby nie zapeszyć – zmilczę.
Dziwna sprawa z tym moim pisaniem i mówieniem o piłce. Zdecydowanie nie uważam tej dziedziny życia za najważniejszą. Dziennikarzem jestem od 30 lat i większość tekstów, po których publikacji byłem najbardziej zadowolony, nie dotyczyła futbolu. O meczach, piłkarzach i trenerach piszę zwykle na szybko, często w pociągu, czasami w nocy, po prostu żeby poradzić sobie z nagromadzonymi przy okazji oglądania któregoś ze spotkań emocjami. O czytelnikach, strach powiedzieć głośno, zazwyczaj wtedy nie myślę – myślę o sobie i o tym, co przeżyłem. Niekiedy bawię się możliwością zmieszczenia w jednym zdaniu Guardioli i Solnit albo Messiego i Thoreau. Częściej się pewnie zmagam z poczuciem winy, że zachwycają mnie spektakle, wokół których narosło tyle niegodziwości. Generalnie jednak po prostu wrzucam do morza zapieczętowane butelki i wciąż się nie mogę nadziwić, że ktoś je gdzieś wyławia. Że właśnie dzięki pisaniu o futbolu stałem się, ekhem, szerzej rozpoznawalny, ściągany przed mikrofony czy kamery (TVP Sport do opowiadania o mundialu, Viaplay do opowiadania o Premier League).
Nie to, żebym narzekał. Wciąż jeszcze na początku nowego roku chciałem to sobie po prostu podsumować. Trzymajcie kciuki.
O wow! Świetne wiadomości. Rzeczywiście pracowity okres za Panem. Szacunek! Z niecierpliwością czekam na książki, jak również na Pana wpisy na blogu. Proszę się nie ograniczać do Twittera, niektórzy (większość?) lubią dłuższe wypowiedzi w Pana wykonaniu 🙂