Archiwa tagu: Ancelotti

Wszystko albo nic? Nic

Można sprzedać swój serial do prężnie rozwijającej się platformy streamingowej, można wprowadzić swoją markę na największą w świecie platformę sprzedaży internetowej, można ściągnąć do drużyny kobiecej kapitankę reprezentacji USA i tym samym zwiększyć jeszcze rozpoznawalność klubu w świecie. Można mieć doskonałe kontrakty sponsorskie i świetną umowę z dostawcą strojów, można mieć oficjalnych partnerów od samochodów i opon, od zegarków, od usług bankowych i hotelarskich, od słodyczy, piwa i napojów energetycznych, od garniturów wreszcie. Można mieć jeden z najpiękniejszych stadionów Europy i jedno z najnowocześniejszych centrów treningowych. Można mieć w składzie kilka gwiazd, z mistrzem świata i królem strzelców mundialu na czele, można mieć trenera, którego nazwisko należało niegdyś do najgorętszych w świecie. I można przy tym wszystkim nie mieć rzeczy dla funkcjonowania drużyny piłkarskiej absolutnie podstawowych: pomysłu na grę, który nie byłby jedynie czyhaniem na okazję do kontrataku. Waleczności. Ducha. Stylu. Energii.

Tak, wiem, to zaledwie pierwszy mecz sezonu. Jeszcze się wszystko może odmienić. Jeszcze się ci piłkarze mogą wkurzyć i przestać chować jeden za drugim, co dotyczy szczególnie wybierającego zazwyczaj najbezpieczniejsze rozwiązania Winksa (Oliver Skipp, gdyby ktoś pytał, był wczoraj piłkarzem meczu w Norwich). Jeszcze Kane dostanie jakieś podanie umożliwiające mu zrobienie czegoś sensownego w polu karnym – zwłaszcza jeżeli w drugiej linii zaczną grać zawodnicy nieco bardziej kreatywni niż ci, których dziś oglądaliśmy w meczu z Evertonem, np. wciąż leczący kontuzję z końcówki poprzedniego sezonu Lo Celso albo Ndombele, po którego wejściu dzisiaj po raz pierwszy piłka ruszyła do przodu z impetem, zagrana bez dłuższego przetrzymywania przy nodze, jakby w oczekiwaniu, aż rywale zdążą się ustawić. Jeszcze w obronie zacznie grać Sanchez, o niebo szybszy od Alderweirelda, zostawianego dziś niemiłosiernie z tyłu przez Richarlisona. Jeszcze Doherty i Hojbjerg zaczną znajdować zrozumienie z kolegami, Son zacznie lepiej wybierać osobę do podania (w najlepszej dla Tottenhamu kontrze zamiast wyłożyć piłkę Kane’owi zaczekał, a potem przyglądał się, jak strzał Delego broni Pickford). Jeszcze…

Piszę, ale jakoś słabo w to wierzę. Obejrzałem mecz drużyn po przejściach, prowadzonych przez trenerów należących do najbardziej doświadczonych i utytułowanych w świecie, ale tylko jeden z nich, Carlo Ancelotti, zdawał się mieć pomysł na ten mecz. To Everton grał w tym meczu w piłkę, to Everton zdominował środek pola (na tle silnego i świetnie się ustawiającego Allana Hojbjerg wyglądał na kompletnego żółtodzioba) i potrafił dyktować tempo gry, to James Rodriguez z Evertonu nieustannie pokazywał się kolegom do podania, ścinając do środka z prawej strony, to Richarlison z Evertonu zmarnował dwie doskonałe sytuacje do strzelenia bramek. To Digne z Evertonu świetnie wykonał rzut wolny, to Calvert-Lewin z Evertonu wychodząc do jego dośrodkowania pokazał plecy Dierowi.

Tottenham? Czytelnicy tego bloga świetnie wiedzą, że przed żadnym występem tej drużyny nie spodziewam się wiele, na wszelki wypadek przyjmując postawę czarnowidza, by potem ewentualnie czuć się przyjemnie zaskoczony. Ale że będzie to wyglądało aż tak nędznie, przyznam, że nie myślałem. Tempo rozgrywania akcji nie tylko ze względu na świeżą jeszcze pamięć o wczorajszym thrillerze na Anfield wydawało się mocno przedsezonowe. Ich przewidywalność, nawet jeśli w pierwszej połowie Lucas próbował jeszcze szukać wolnych przestrzeni między liniami Evertonu – była gigantyczna. Pressing – chaotyczny i nieustrukturyzowany, jeżeli się w ogóle pojawiał. Zaprawdę: jedyny pomysł tej drużyny to błyskawicznie wyprowadzona kontra. Udało się raz, ale Son zamiast do Kane’a podał do Delego, już o tym wspominałem. Poza tym jeszcze Doherty raz wdarł się w pole karne Evertonu po dobrym odegraniu Kane’a. A, byłbym zapomniał: o mały włos Kane doszedłby do wrzutki Sona. Hohoho, naprawdę jak na mecz na własnym stadionie z drużyną, która rok temu skończyła sezon niżej w tabeli, jest się czym chwalić. Wygląda na to, że głaz wypadł Syzyfowi z rąk, zanim jeszcze ruszył w górę.

Pierwszy akapit tego tekstu wymierzony był w prezesa Levy’ego oczywiście. W pierwszym odcinku „All or Nothing” tłumaczył, że zatrudnia sześćset osób i że los tych sześciuset osób zależy tak naprawdę od postawy pierwszej drużyny. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że podpisując kontrakt z Jose Mourinho owszem, spełnił swoje ambicje sprzed lat (chciałbym, by kiedyś ktokolwiek popatrzył na mnie z takim podziwem, czułością i oddaniem, z jakim Levy patrzy na Mourinho w serialu Amazonu), ale o postawie pierwszej drużyny zapomniał.

PS Mauricio Pochettino jest bezrobotny. 

Uniesione brwi Carlo Ancelottiego (konkurs)

carlettoErnst Happel, Otmar Hitzfeld, Jupp Heynckes, José Mourinho, Carlo Ancelotti: trenerzy, którzy zdobywali Puchar Europy z więcej niż jednym klubem. Bob Paisley i Carlo Ancelotti: trenerzy, którzy zdobywali go trzy razy. Carlo Ancelotti: jedyny, który jako piłkarz i trener sięgał po niego pięciokrotnie (Frank Rijkaard wygrywał cztery razy, Pep Guardiola trzy). A przecież jeśli ktokolwiek dziś pyta o najsłynniejszych trenerów świata, najczęściej padają nazwiska Guardioli i Mourinho. No, może znajdzie się jakiś zagorzały anglofil, który wspomni jeszcze Alexa Fergusona, a futbolowi hipsterzy upierać się będą, że na przykład Guardioli nie byłoby bez lekcji pobieranych u Marcelo Bielsy. Owszem, jest także Louis van Gaal, który – pytany czy nie – sam się upomni o miejsce na panteonie. Wiele się mówi także o młodych, Jurgenie Kloppie i Diego Simeone. Zobaczcie sami: zdołałem już wymienić siedem nazwisk i założę się, że mógłbym jeszcze jakieś dorzucić, umieszczając Carlo Ancelottiego dopiero gdzieś u dołu pierwszej dziesiątki. Czas na uniesienie brwi po raz pierwszy: opowieść o najbardziej utytułowanym człowieku w historii europejskich pucharów jest opowieścią o człowieku najbardziej niedocenionym.

Unosimy te brwi, jeśli dobrze pamiętam, siedem razy – kilka powyższych zdań jest tylko pierwszym akapitem tekstu, który znalazł się w książeczce dołączonej do autobiografii obecnego trenera Realu, opublikowanej właśnie przez wydawnictwo SQN pod tytułem „Nienasycony zwycięzca”. Przyznam, że pożarłem tę książkę tak, jak sam Carlo Ancelotti pożarłby tortellini – pożarłem, zrozumiałem, że istnieje trzecia droga między Guardiolą a Mourinho, a potem spróbowałem tę trzecią drogę opisać. Jeśli chcecie i Wy dołączyć się do uczty, możecie wziąć udział w konkursie. Czytaj dalej

Piłka i pokój

„Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni posiądą ziemię”… Przywołuję te słowa nie bez kozery, mając w pamięci fragment autobiografii Carlo Ancelottiego, w której o „Jego Mourińskości” włoski szkoleniowiec mówił, że „porównuje się do Jezusa”. Portugalczyk rzeczywiście nieraz sprawiał wrażenie, że doskonale czułby się w roli Mesjasza – choć z fundamentalnym zastrzeżeniem, że bez towarzyszącej Cieśli z Nazaretu pokory. Włoch z kolei ma w Madrycie nie tylko wypełnić standardowe zadania trenerskie (wygranie z Realem ligi i Ligi Mistrzów), ale także misję, chciałoby się rzec, duszpasterską. Chodzi o przywrócenie zerwanego przez Mourinho pokoju, zarówno w szatni, jak w mediach i wśród największych klubów Hiszpanii, gdzie w ciągu ostatnich miesięcy Real narobił sobie rekordowej liczby wrogów.

Nadaje się do tego znakomicie. Jowialny, życzliwy światu i ludziom, z klasą odnoszący się do rywali (pamiętam, jak po wygraniu z Chelsea Pucharu Anglii gratulował prowadzącemu pokonane Portsmouth Avramowi Grantowi; wczoraj pamiętał, żeby życzyć powodzenia swojemu następcy w PSG Laurentowi Blancowi), jak najdalszy od wywoływania awantur i kreowania atmosfery oblężonej twierdzy, zaznajomiony z medialną presją, nauczony obcowania z supergwiazdami (ostatnio z Ibrahimoviciem i Beckhamem) – a przy tym zaprawiony w stąpaniu po cienkim lodzie podczas pracy pod Silvio Berlusconim i Romanem Abramowiczem. Łyk świeżego powietrza – podsumowuje Jonathan Wilson, w swoim tekście podnoszący przede wszystkim taktyczną uniwersalność legendy Milanu. Wilson wyobraża sobie Real w ustawieniu 4-3-2-1, z Benzemą z przodu, Ronaldo i Ozilem za nimi, Xabi Alonso, Modriciem i Khedirą w środku, może także di Marią grającym nieco głębiej niż dotychczas, ale po transferze Isco bardziej prawdopodobne wydaje się standardowe 4-2-3-1 (co mnie cieszy, oczywiście, to fakt, że w rozważaniach naczelnego „Blizzarda” nie pojawia się nazwisko Bale’a…). Trener Realu ma 54 lata, wystarczająco dużo, by jego CV napęczniało sukcesami, i wystarczająco niewiele, żeby bez kłopotów dostosować do kompletnie nowych warunków.

Ciekawie było patrzeć na wczorajszą konferencję prasową Ancelottiego: miało się wrażenie, że cień poprzednika wciąż pada na znajdujące się za Włochem banery, on zaś robi wszystko, żeby się od Mourinho odróżnić. „Jesteśmy kompletnie innymi osobowościami”, mówił elegancko, w szczegółach nie zostawiając jednak złudzeń. „Jestem trenerem, nie menedżerem”, powiedział na przykład. „Jestem trenerem, który zawsze miał dobre relacje z piłkarzami i który chce, żeby tak było nadal” – uszczegóławiał. Ronaldo, którego postawę Mourinho krytykował na odchodnym? „To będzie zaszczyt z nim pracować, tak jak zaszczytem było kiedyś pracować z Zidanem, Ronaldinho czy Brazylijczykiem Ronaldo”. Iker Casillas, który wyznał niedawno, że za czasów Mourinho nie sypiał po nocach i zdarzyło mu się płakać nad swoją niedolą? „Znam go bardzo dobrze, jest wielkim bramkarzem, kapitanem drużyny, w swoim życiu wygrał już wszystko. Myślę, że nasza relacja będzie bardzo dobra. Jest prosta zasada, ważna dla każdego piłkarza w każdym zespole: ktoś, kto zasłużył na grę, gra”. Co ważne: dotyczy to również młodszych, czekających dopiero na swoją szansę piłkarzy wychowanych przez Real. Co jeszcze ważniejsze: Włocha interesuje zbudowanie zespołu zdolnego kontrolować grę, prezentującego ładny dla oka, ofensywny futbol, oparty na posiadaniu piłki.

„Przynosi piłkę i spokój”, komentował jeden z redaktorów „AS-a”, „Marca” pisała o dyskretnym zwycięzcy, a Ancelotti mówił jeszcze, że praca z wielkimi piłkarzami o fantastycznym potencjale nie może być trudna („Nie jestem wyjątkowy, jestem szczęściarzem” – przypomniały mi się jego słowa jeszcze z czasów Chelsea). Jest nowy początek dla wszystkich, nawet dla Kaki czy Modricia – którego porównania do Pirlo Ancelotti uchylił, deklarując że zamiast jako głęboko cofniętego rozgrywającego widzi go jako piłkarza operującego na całej przestrzeni boiska. Jest Zinedine Zidane w sztabie szkoleniowym (choć formalnie asystentem pozostaje zabrany z Chelsea Anglik, Paul Clement). Jest gwarancja czystych relacji z mediami, mniejszej liczby awantur i prowokacji, merytoryzmu i kompetencji bez fajerwerków…

Wytęż wzrok i znajdź dziesięć różnic, jak pisali w bardzo starym „Przekroju”. A potem przygotuj się na przyjście (żeby skończyć językiem, którym zacząłem) kogoś, kto „Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku”… Czy ten ktoś może odnieść sukces? Zdaniem samego Ancelottiego, przy całej władzy, jaką ma w dzisiejszych czasach trener wielkiego klubu, jest tylko jedna rzecz, której nie kontroluje: wynik meczu. Trudno go za ten dystans nie lubić.