Archiwa tagu: Winks

Tottenham, czyli pochwała sportu zespołowego

Tak, wiem, znacie to na pamięć, wasze kluby od lat grają w Lidze Mistrzów, a czasem nawet w niej zwyciężają, słowem: mieliście takich wieczorów setki, a przeróbki Haendlowskiego hymnu słuchaliście nie tylko przy rozkręconych na full kaloryferach późnej jesieni, ale także przy otwartych oknach i lubym szmerze majowego deszczyku. Dla Tottenhamu to wszakże dopiero trzeci sezon w Champions League i jeśli dobrze liczę (dokładając rundę eliminacyjną za kadencji Harry’ego Redknappa) dwudzieste spotkanie. W sumie trudno się dziwić, że nie zdążyłem się przyzwyczaić.

Ale nie tylko ja się nie przyzwyczaiłem, oni też. Grali, jakby to był najważniejszy mecz w życiu. Walczyli o każdą piłkę w tempie zaiste szalonym. Próbowali, przyspieszali, ryzykowali. Że można złapać kontuzję, jak to się przytrafiło Alderweireldowi? Że się nie uda zagranie z pierwszej piłki? Że ktoś przetnie podanie? No trudno, następnym razem może się uda, a jeśli wyniknie z tego jakaś bieda, to można liczyć na kolegów: że zaasekurują i nic groźnego się nie stanie.

Jest tutaj do napisania pochwała sportu zespołowego. Nie mógł się Pep Guardiola pomylić bardziej, określając Tottenham mianem „tej drużyny Harry’ego Kane’a”. Owszem, Cristiano Ronaldo przesądzał w pojedynkę losy niejednego meczu, owszem, wciągał swoją reprezentację za uszy do finału Mistrzostw Europy, ale nawet on w kluczowym momencie schodził z kontuzją i musiał liczyć na to, że koledzy dadzą radę. Dziś Portugalczyk również był osamotniony, a raczej właśnie: miał przeciwko sobie drużynę. Czytaj dalej

Remis w Madrycie, czyli jak hartowała się drużyna

Spokojnie, to tylko jeden mecz, i to w fazie grupowej, o niczym jeszcze nie przesądzający. Real rozegrał podobnych spotkań dziesiątki, wiedząc, że awans i pierwsze miejsce w tabeli zdoła zapewnić sobie i tak. W kwietniu-maju, kiedy gra faktycznie potoczy się o dużą stawkę, nie będą pamiętać, który to w ogóle był. Zidane, owszem, powie parę miłych zdań na pomeczowej konferencji, Modrić wyśle esemesa do Danny’ego Rose’a, ale myślami będą już przy tym, co czeka ich w weekend.

Dla Tottenhamu jednak to nie był mecz jeden z wielu. Z polskiej perspektywy skojarzenie z występem reprezentacji w pamiętnym meczu z Anglią na Wembley, którego rocznica przypadała właśnie dziś, narzucało się samo. „Przez Wembley do Monachium”, jak pisał Wiktor Osiatyński, o którego wznowionych właśnie reportażach mówić będziemy jutro w Faktycznym Domu Kultury; przez Santiago Bernabeu na europejskie salony, chciałoby się powiedzieć.

Dodajmy, że to Mauricio Pochettino od tygodni świadomie wprowadzał tę perspektywę, traktując mecz z Realem jak sprawdzian, ile jeszcze dzieli jego drużynę od elity, jak chrzest bojowy, jak wstęp do regularnego już grania o najwyższe cele. Co ważne, deklarował przy tym, że nie jedzie do Madrytu bronić się i czekać ewentualnie na okazję do kontry (strategia ta przyniosła sukces w meczu z Borussią), tylko grać na połowie rywala, próbując wysokiego pressingu i walcząc o zwycięstwo, słowem: pokazując odwagę. Czytaj dalej

Uśmiechnięty Harry

Ach nie, derby nie są przeceniane. W żadnym wypadku. Naprawdę to napisałem? No jasne: zawsze przygniatają mnie kaskady lejącej się z trybun werbalnej przemocy, na ogół nie znoszę kibicowskiego prężenia muskułów w mediach społecznościowych, zwykle nie rozumiem, dlaczego tak trudno, ciesząc się z własnej wygranej, oddać sprawiedliwość rywalowi – zwłaszcza jeżeli w istocie grał dobrze.

Ale jest jeszcze przypadek Harry’ego Winksa. A może nawet dwóch Harrych, Winksa i Kane’a, bo przecież ten drugi od dawna specjalizuje się w strzelaniu bramek podczas meczów derbowych, a wczoraj po zdobyciu gola na 2:2 natychmiast popędził po piłkę, by dać drużynie jak najwięcej czasu na walkę o zwycięstwo. Obaj pokazali bardzo ważne, i zapominane czasem oblicze piłki nożnej. Nie od rzeczy będzie powiedzieć, że obaj są wychowankami klubu. Czytaj dalej