Na pewno istnieje sposób, żeby wygrać z Hiszpanią. Ale ja go nie znam.
To znaczy owszem: istnieje sposób jej neutralizowania. Chorwaci robili to fantastycznie przez ponad godzinę, pozwalając Hiszpanom utrzymywać się przy piłce, ale na tyle daleko, by żadne z prostopadłych podań nie dotarło w ich pole karne. Wysoko ustawieni, ciężko pracujący, czyhający na swoją okazję i nawet potrafiący ją stworzyć, jeszcze przed aktem ostatecznej desperacji, czyli wpuszczeniem w bój całej trójki Mandżukić-Jelavić-Eduardo. Kibice Tottenhamu znają to odegranie Luki Modricia, zewnętrzną częścią buta, lekko podkręcające piłkę, która potrafi przefrunąć w powietrzu nawet kilkadziesiąt metrów, zanim spadnie na głowę lub stopę kolegi (skąd to chuchro ma siłę do takich zagrań, u licha?: zadaję sobie to pytanie od czterech lat i na nie również nie znam odpowiedzi). Hiszpanie również je oglądali, ale co innego oglądać, a co innego zapobiec, zwłaszcza w trakcie szybkiego ataku i zwłaszcza w końcówce meczu. Wcześniej w podobnych sytuacjach Xabi Alonso czy Busquets nie wahali się popełnić faul taktyczny, ale tym razem żadnego z nich nie było przy Modriciu, który zagrał tę kapitalną piłkę do Rakiticia i wszyscy zamarliśmy. Na pewno istnieje sposób, żeby wygrać z Hiszpanią. Pod warunkiem wykorzystywania takich okazji.
Bilić nie miał wyjścia: kiedy sędzia nie podyktował dla Chorwacji karnego po incydencie Mandżukić-Sergio Ramos, kiedy Hiszpanie uparcie nie popełniali błędów ani nie wykazywali oznak zdenerwowania, kiedy nieliczne strzały jego piłkarzy bronił Casillas, musiał się odsłonić. Musiał wprowadzać kolejnych piłkarzy ofensywnych, musiał rozluźnić szyki obronne, tak jak wcześniej rozluźnił krawat. Na co del Bosque tylko czekał: wprowadził Fabregasa, co odgrzało debatę z pierwszego meczu, o grze bez napastnika, i co równie jak w pierwszym meczu debatę tę prowadziło na manowce. Rzecz w tym, że wejście Fabregasa pozwoliło Hiszpanom grać dokładniej i szybciej (podobnie jak wprowadzenie Jesusa Navasa poszerzyło teren, na jakim rozgrywali akcje, o jakieś kilka metrów w stronę linii bocznej) – tak że wreszcie między myślącymi o ofensywie Chorwatami łatwiej było znaleźć jakąś wolną przestrzeń. Do tego, by znaleźć się na końcu prostopadłego podania i umieć je wykorzystać, nie trzeba być koniecznie środkowym napastnikiem – chciałbym przypomnieć wszystkim tym, którzy uważają, że mistrzowie świata bez Torresa czy Llorrente grają defensywnie.
Żałuję, że Chorwaci odpadli. Będzie mi brakowało Luki Modricia – nie tylko na tym turnieju, ale i w Tottenhamie, skąd z pewnością odejdzie, skoro klub nie dał mu możliwości zrealizowania się w Lidze Mistrzów (ostatnie pogłoski mówią o zainteresowaniu Realu Madryt, zapewne dziś wzmocnionym, skoro Chorwat nie spękał w starciu z Katalończykami). Ale będzie mi też brakowało Slavena Bilicia, który zaimponował na tych mistrzostwach zimną krwią i taktycznym nosem we wszystkich spotkaniach (chapeaux bas dla jego piłkarzy, którzy potrafili adaptować się do zmienianego przez selekcjonera ustawienia nawet kilka razy w ciągu jednego meczu!). Dodałbym, że szkoleniowiec Chorwatów zaimponował również asertywnym zachowaniem wobec własnych kibiców: nie zawahał się ostro skrytykować rasistowskich zachowań, których dopuścili się wobec Balotellego. Jeszcze jeden kamyczek do polskiego ogródka, bo pierwszy zawiera się w pytaniu, czy i nas nie stać byłoby na przekucie jakiegoś byłego reprezentanta na selekcjonera tej klasy? Ech, chciałbym wreszcie jutro Anglię, nie Polskę zobaczyć.