Archiwum kategorii: Soul of football

Rooney, czyli mężczyzna po przejściach

Jako człowiek z gruntu sentymentalny i pełen naiwnej wiary w świat oraz ludzi nie mam najmniejszej ochoty formułować pryncypialnych potępień Kyliana Mbappe, Ousmane’a Dembele, Philippe’a Coutinho i tylu innych młodych piłkarzy, którzy uwierzyli nagle, że na innych boiskach trawa jest bardziej zielona, a jeśli nie bardziej zielona, to bardziej soczysta i niewątpliwie pożywniejsza. Nie myślę ani przez chwilę pisać o pazerności czy nielojalności, nie myślę szukać winnych w chciwych agentach albo szukających sensacji mediach. Kiedy tylko wzmaga się we mnie fala wzburzenia na to najbardziej nieprzyjemne oblicze współczesnego futbolu, myślę o Rooneyu. Czytaj dalej

Dlaczego w Premier League pada tyle goli

Wiele można by napisać o tej kolejce: o katastrofalnej obronie Arsenalu i Liverpoolu (czy wiecie, że za czasów Kloppa aż jedna trzecia goli traconych przez tę drużynę, pada po stałych fragmentach gry?), o szczupłości kadry Chelsea (ale i o ważnym występie Moraty: gol i asysta na przywitanie z ligą, podobnie jak w przypadku Lacazette’a i Mounie z Huddersfield pokazują, że nie taka Premier League straszna dla przybyszów z zagranicy…), o wrażeniu kompletności kadry Manchesteru United po przyjściu Maticia i Lukaku, ale też o dobrych stronach zgranego składu na przykładzie bramki strzelonej przez Bena Daviesa dla Tottenhamu w meczu z Newcastle po telepatycznej niemal wymianie podań z udziałem Kane’a, Alliego i Eirksena, o udanym powrocie Rooneya do Evertonu… Wiele by można o każdej z tych kwestii, ale mnie frapuje zwłaszcza ta pierwsza, tym bardziej, że wciąż jeszcze mam w pamięci zdanie z tegorocznego „Przewodnika” – zdanie, z którego wynikało, że nie będziemy się nudzić, a mecze zakończone wynikiem 4:3 albo 5:4, wcale nie będą takie rzadkie. No to mieliśmy przecież: najpierw kanonadę na Emirates, potem ostre strzelanie na Vicarage Road, a w końcu wymianę ognia na Stamford Bridge (egzekucję na Old Trafford uznajmy jednak za przejaw powrotu do normalności, nawet jeśli w ostatnich latach piłkarze MU robili wiele, byśmy o tej normalności zapomnieli).

Rzecz w tym, że właśnie o to teraz chodzi w tej całej Premier League. O rozrywkę. Czytaj dalej

Moje życie ze szczególnym uwzględnieniem meczów na White Hart Lane

Wiele wspomnień, jak to powiedział Jan Paweł II w Wadowicach podczas pielgrzymki do Polski w 1999 roku (skojarzenie jak najbardziej na miejscu nie tylko dlatego, że – jak wiadomo – od futbolu do religii wiedzie niedaleka droga, ale i dlatego, że podczas odwiedzin w rodzinnym mieście papież opowiadał między innymi o młodzieńczych rolach w szkolnym teatrze, a czymże jest piłkarski stadion, jeśli nie teatrem właśnie?).

 

 

 

14 maja 2017 roku Tottenham po raz ostatni wystąpi na White Hart Lane. Dzień później rozpocznie się, i potrwa przez trzy miesiące, burzenie obiektu, na którym drużyna rozgrywała mecze od września 1899 roku. Przyszły sezon, a może i kawałek następnego – to zależy do tempa prac – piłkarze z północnego Londynu spędzą na Wembley, a później czeka ich przeprowadzka na nowy, budowany niemal całkowicie w miejscu dotychczasowego, obiekt. Liczba widzów, których pomieści, ma przekraczać 61 tysięcy (dokładnie: 61 559, nieco ponad tysiąc więcej niż na obecnym stadionie Arsenalu, co jak się zdaje nie było dla projektantów i budowniczych całkiem bez znaczenia; na White Hart Lane wchodziło nieco ponad 36 tysięcy). Czytaj dalej

Konkurs Cruyffa

Gdyby żył, właśnie dziś skończyłby 70 lat. Przed miesiącem minęła pierwsza rocznica jego śmierci. Kilkanaście dni temu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się jego autobiografia (dodajmy: świetnie przełożona, co na rynku literatury sportowej w naszym kraju wciąż zasługuje na wzmiankę). A jutro w nowym numerze „Tygodnika Powszechnego” znajdziecie mój spory tekst o nim, z zawadiacką w gruncie rzeczy tezą, że w historii futbolu był najlepszy. Czytaj dalej

Jamnik, szafa i Marshall Janson

What a difference a day makes, Mauricio. Przecież gdybym miał pisać tekst o Twoim Tottenhamie jeszcze przed wczorajszym półfinałem Pucharu Anglii, krztusiłbym się od komplementów i bombardował czytelników statystykami. Przypominałbym np., że Twoi piłkarze strzelili 97 goli w 46 meczach (rok temu w 53 spotkaniach bramek było 95; po Chelsea, w meczu 47., jest ich już 99). Albo że 71 punktów w 32 meczach to już o punkt więcej niż w całym poprzednim sezonie. Albo że Kane trzeci rok z rzędu przebił sufit dwudziestu bramek, stając w jednym szeregu z Henrym, Shearerem i van Nistelrooyem, a jeśli idzie o liczbę 69 bramek w 110 meczach – zrównał się z Suarezem. Zauważałbym jednak, że ciężar strzelania goli nie spoczywa tylko na nim – dwa razy kontuzjowany, był godnie zastępowany przez kolegów. Licząc wszystkie mecze Anglik ma przecież 26 goli i 5 asyst, Alli – 20 goli i 11 asyst, Son – 13 goli i 8 asyst, Eriksen zaś – 11 goli i 20 asyst (żaden piłkarz z pięciu czołowych lig Europy nie ma w tym sezonie tylu ostatnich podań, co Duńczyk). Pisałbym też, że Twoi podopieczni ośmiokrotnie strzelali po cztery bramki w meczu ligowym. I że na White Hart Lane nie przegrali w Premier League ani razu (prawdziwa twierdza: 19 wygranych, 2 remisy, gole 60-11 i 14 czystych kont). Że mają różnicę bramek 46 na plus. Że siedem meczów ligowych z rzędu ostatni raz wygrali w 1967 roku. Czytaj dalej

Futbol jest radością

Pal licho to, że Barcelona nie odrobiła dziś strat i że próbując dogonić Juventus jej zawodnicy zachowywali się czasem nieładnie – np. nie przerwali gry i nie oddali piłki po tym, jak na boisku leżał Manżukić. Choć z zapartym tchem oglądałem mecz Monaco z Borussią, to właśnie Katalończyków chciałem pożegnać, bo to im, a właściwie ich trenerowi, zawdzięczam moment w tej edycji Ligi Mistrzów jak dotąd najpiękniejszy. Czytaj dalej

Borussia i światło

Najpierw chciałem zrobić z wczorajszego występu piłkarzy Borussii opowieść o wierności i dzielności. Myślałem, czy nie napisać na przykład, że świadectwo, jakie dali walcząc z Monaco do końca, pokazuje, iż są w futbolu sytuacje, w których to nie wynik jest najważniejszy. Powstrzymałem się jednak. Nie wiem, czy piłkarze z Dortmundu powinni byli grać z Monaco niecałą dobę po zamachu na ich autobus. Szczerze: nie wiem. Słucham ich emocjonalnych wypowiedzi, np. o byciu potraktowanym jak zwierzęta – i nawet pamiętając, że zostały wygłoszone po porażce, próbuję je brać pod uwagę. Nie jestem psychologiem: nie wiem, czy lepszym sposobem na przepracowanie traumy, którą przeżyli we wtorkowy wieczór, było jak najszybsze podjęcie obowiązków, czy kilka dni odpoczynku (zapewne także pod okiem psychologów). Wiem, że to, iż zagrali natychmiast, też było jakąś odpowiedzią dla terrorystów, i że z punktu widzenia logistyki (terminarz rozgrywek, podróże kibiców itd.) stanowiło najmniejszą komplikację – no ale przegrali 2:3 i zawsze już będziemy się zastanawiać, na ile przyczyną tej porażki był wtorkowy atak. Czytaj dalej

Zwycięstwo w Dortmundzie

Jeśli to był atak terrorystyczny, to się nie udał. I nie, nie chodzi mi tylko o to, że piłkarzom Borussii, jadącym na Signal Iduna Park rozegrać ćwierćfinałowe spotkanie Ligi Mistrzów z Monaco, nic poważnego się nie stało, choć w pobliżu ich autokaru eksplodowały trzy ładunki wybuchowe. Chodzi mi o to, że tym, którzy chcieli dokonać zamachu, nie udało się osiągnąć innego, ważniejszego zapewne celu. Kiedy na stadionie Borussii ogłoszono, że mecz zostaje przełożony na następny dzień, kibice Monaco bili brawo i skandowali „Dortmund, Dortmund”, a niejako w odpowiedzi na portalach społecznościowych fanów gospodarzy zaczęto błyskawicznie organizować noclegi dla przyjezdnych. Zamiast eskalacji strachu, podziałów i plemiennej nienawiści, zobaczyliśmy solidarność, empatię i przyjaźń.

https://www.youtube.com/watch?v=x_tuYU-TuYk

Czytaj dalej

Uważajcie na głowy

Tragiczny wypadek z udziałem Ryana Masona (podczas meczu Chelsea-Hull zderzył się głowami z Garym Cahillem, stracił przytomność, a później okazało się, że ma pękniętą czaszkę) w wielu miejscach przedstawia się jako… sukces Premier League: mówi się o wzorowym działaniu służb medycznych, błyskawicznym transporcie do szpitala, udanej operacji, a nawet perspektywach powrotu 25-letniego piłkarza na boisko. W tle pozostaje pytanie o – również poszkodowanego – Gary’ego Cahilla. Trenerowi Chelsea, Antonio Conte, wypsnęło się na pomeczowej konferencji, że jeszcze w przerwie meczu jego kapitan po zderzeniu z piłkarzem Hull nie czuł się dobrze („After the first half, it wasn’t really good with Gary, but we decided to continue with him”).

Dla mnie te słowa przeczą propagandzie, którą uruchomiono po wypadku na Stamford Bridge. Czytaj dalej

Uśmiechnięty Harry

Ach nie, derby nie są przeceniane. W żadnym wypadku. Naprawdę to napisałem? No jasne: zawsze przygniatają mnie kaskady lejącej się z trybun werbalnej przemocy, na ogół nie znoszę kibicowskiego prężenia muskułów w mediach społecznościowych, zwykle nie rozumiem, dlaczego tak trudno, ciesząc się z własnej wygranej, oddać sprawiedliwość rywalowi – zwłaszcza jeżeli w istocie grał dobrze.

Ale jest jeszcze przypadek Harry’ego Winksa. A może nawet dwóch Harrych, Winksa i Kane’a, bo przecież ten drugi od dawna specjalizuje się w strzelaniu bramek podczas meczów derbowych, a wczoraj po zdobyciu gola na 2:2 natychmiast popędził po piłkę, by dać drużynie jak najwięcej czasu na walkę o zwycięstwo. Obaj pokazali bardzo ważne, i zapominane czasem oblicze piłki nożnej. Nie od rzeczy będzie powiedzieć, że obaj są wychowankami klubu. Czytaj dalej