Remis w Madrycie, czyli jak hartowała się drużyna

Spokojnie, to tylko jeden mecz, i to w fazie grupowej, o niczym jeszcze nie przesądzający. Real rozegrał podobnych spotkań dziesiątki, wiedząc, że awans i pierwsze miejsce w tabeli zdoła zapewnić sobie i tak. W kwietniu-maju, kiedy gra faktycznie potoczy się o dużą stawkę, nie będą pamiętać, który to w ogóle był. Zidane, owszem, powie parę miłych zdań na pomeczowej konferencji, Modrić wyśle esemesa do Danny’ego Rose’a, ale myślami będą już przy tym, co czeka ich w weekend.

Dla Tottenhamu jednak to nie był mecz jeden z wielu. Z polskiej perspektywy skojarzenie z występem reprezentacji w pamiętnym meczu z Anglią na Wembley, którego rocznica przypadała właśnie dziś, narzucało się samo. „Przez Wembley do Monachium”, jak pisał Wiktor Osiatyński, o którego wznowionych właśnie reportażach mówić będziemy jutro w Faktycznym Domu Kultury; przez Santiago Bernabeu na europejskie salony, chciałoby się powiedzieć.

Dodajmy, że to Mauricio Pochettino od tygodni świadomie wprowadzał tę perspektywę, traktując mecz z Realem jak sprawdzian, ile jeszcze dzieli jego drużynę od elity, jak chrzest bojowy, jak wstęp do regularnego już grania o najwyższe cele. Co ważne, deklarował przy tym, że nie jedzie do Madrytu bronić się i czekać ewentualnie na okazję do kontry (strategia ta przyniosła sukces w meczu z Borussią), tylko grać na połowie rywala, próbując wysokiego pressingu i walcząc o zwycięstwo, słowem: pokazując odwagę.

Czy dotrzymał słowa? Wystawienie od pierwszej minuty duetu Kane-Llorente (po to Pochettino kupował Hiszpana, żeby korzystać z jego doświadczenia w wielkich meczach) niewątpliwie zaskoczyło wszystkich i spowodowało, że w pierwszej fazie meczu ataki Realu rozwijały się ostrożniej: obrońcy gospodarzy gubili się przy tym, gdzie i jak ruszali się obaj napastnicy gości, oni zaś potrafili nie tylko mieć oko na rywali, ale także ze sobą współpracować. Później, rzecz jasna, Tottenham dał się zepchnąć do głębokiej, momentami dramatycznie głębokiej defensywy (uświadomiłem sobie, że od dobrych trzech lat nie widziałem drużyny, która wymieniałaby podania w polu karnym Tottenhamu), nie tracąc wszakże oka na ewentualne okazje do kontrataków. Owszem: to, że skończyło się remisem, Londyńczycy zawdzięczają w pierwszym rzędzie Hugo Llorisowi i jego dwóm bajecznym interwencjom (nogami po główce Benzemy, ręką po potężnym uderzeniu Ronaldo), ale i Keylor Navas ratował remis dla gospodarzy, w pierwszej połowie broniąc główkę Kane’a, w drugiej zaś strzały Kane’a i Eriksena, oba po świetnych podaniach Llorente (czy goście nie mogli myśleć o karnym, po tym jak w Hiszpana wszedł Casemiro?). Zwłaszcza Anglik miał czas i miejsce, żeby strzelić bramkę – i trzeba powiedzieć, że w Premier League wykorzystuje trudniejsze – ale może i dobrze, że nie trafił, bo w ten sposób wyjeżdża z Madrytu z uczuciem niedosytu i świadomością, że wciąż ma nad czym pracować. Rozwojowa sytuacja.

Powodów do radości mają w Tottenhamie co niemiara. Remis na boisku najlepszej drużyny kontynentu, wywalczony nie tylko bez Wanyamy, Dembelego i Alliego, w normalnych warunkach pewnych miejsca w wyjściowej jedenastce, ale i bez Bena Daviesa, jednego z najlepszych w tym sezonie lewych obrońców na Wyspach. Tak, podopieczni Mauricio Pochettino „pokazali twarz”, by użyć frazy Hugo Llorisa z przedmeczowej konferencji prasowej. Twarz ludzi – mimo, iż metryki wielu z nich zdają się mówić coś innego – dojrzałych, świadomych celu, skoncentrowanych, niepękających pod presją. Twarz ludzi pozbawionych kompleksów, mających marzenia (powiedział ktoś, że aby osiągnąć dobry wynik z Realem, trzeba najpierw o tym marzyć…), ale mających również pomysł, jak te marzenia spełnić.

Nachwalić się nie mogę w pierwszym rzędzie Harry’ego Winksa. Chłopak, który niedawno wrócił po kontuzji, gra w tym sezonie bodaj dopiero czwarte spotkanie, ale w tak zwanym międzyczasie zdołał już zadebiutować w reprezentacji Anglii. Pamiętam z pożegnania White Hart Lane, że opowiadał, jakim magicznym momentem było dla niego znalezienie się blisko Cristiano Ronaldo, gdy ten gościł wraz z Realem w północnym Londynie sześć lat temu, podczas pierwszej w dziejach Tottenhamu kampanii w Lidze Mistrzów za kadencji Harry’ego Redknappa. Rzecz w tym, że młodziutki Winks był wówczas… chłopcem wnoszącym na boisko flagę Champions League, a dziś dzielnie pracował na miano „małego Iniesty”, którym obdarzył go kiedyś Pochettino. Mając przed sobą Modricia, Kroosa i Casemiro, rozgrywał mecz życia; miał 94 proc. celnych podań, a bynajmniej nie były to tylko podania bezpieczne, bo przecież jedno z nich otworzyło Aurierowi drogę do asysty, biegał najwięcej obok Eriksena i miał najwięcej przechwytów. Chwaląc go Pochettino z pewnością pokaże mu również, że jedna z akcji, w których zuchwale wyprowadzał piłkę między rywalami, zakończyła się odbiorem Isco i szansą Ronaldo – również rozwojowa sytuacja.

Eriksena akurat elegancki – i najlepszy chyba na boisku, jeśli nie liczyć bramkarzy – Modrić przez większą część spotkania chował w swojej brustaszy; tym więcej pracy miał Winks i tym wyżej cenić wypada decyzję o wprowadzeniu na boisko – po dziewięciomiesięcznej przerwie! – Danny’ego Rose’a i powierzeniu mu funkcji… defensywnego pomocnika.

Tak, Mauricio Pochettino wiedział, co robi, dobierając skład na ten mecz, i wiedział, co robi, dokonując zmian. Wypada dodać, że wiedział, co robi, wygłaszając przed weekendem filipikę przeciwko Pepowi Guardioli, używającego wobec Tottenhamu określenia „ten zespół Harry’ego Kane’a”. Otóż dziś, podobnie zresztą jak w sobotę na Wembley, Kane nie musiał grać pierwszych skrzypiec, tylko był częścią drużyny. Jedyny moment, w którym kolektyw zawiódł, to faul Auriera na Kroosie – obrońca z Wybrzeża Kości Słoniowej mógł zauważyć przecież, że był jeszcze asekurowany przez Alderweirelda.

Auriera nie wypada jednak zbyt ostro krytykować: co odebrał, faulując w polu karnym, dał wcześniej świetną asystą przy samobójczej bramce Varane’a, i w ogóle imponował w grze do przodu. Sanchez i Alderweireld bezbłędnie ustawiali kolejne pułapki ofsajdowe, wybijali i blokowali. Vertonghen niby zostawiał Hakimiemu mnóstwo miejsca po lewej stronie (serce podchodziło mi do gardła, gdy na to patrzyłem), ale przecież w kluczowych momentach zdążał ze wślizgiem, wybiciem czy blokiem. Cofnięty do obrony Dier, Sissoko, Kane… komplementować można jednego po drugim, ale byłoby to niesłuszne: bohater na Santiago Bernabeu był zbiorowy.

8 komentarzy do “Remis w Madrycie, czyli jak hartowała się drużyna

  1. Skilaczi

    Jaki radosny artykuł na koniec radosnego dnia! Zwycięski remis, nawet maaaleńki niedosyt, perspektywa zwycięstwa na Wembley! Tylko jeden problem: Liverpool w niedzielę.

    Odpowiedz
  2. er

    Sanchez najlepszy zawodnik, jak Spurs nie zostanie wyprzedany moim skromnym zdaniem Poche w ciągu dwóch trzech lat zdobywa ze Spurs mistrzostwo Anglii

    Odpowiedz
  3. KRIS

    Panie Michale – drobna uwaga. Pisze Pan, iż Modrić chował Eriksena w POSZETCE. Poszetka to chusteczka ozdobna wkładana do kieszonki piersiowej marynarki – kieszonka ta nazywa się BRUSTASZA – czyż nie o nią chodziło ?

    Odpowiedz
  4. Pingback: Raport z europejskich pucharów - kolejka 3. - Spojrzenie z kanapy

  5. Spurs3

    Byłem widziałem potwierdzam. Świetny mecz wreszcie radosny wyjazd ze SPURS w Europie. Co ciekawe hiszpańska tv pół godziny rozwodzila się czy był Kane na spalonym przy podaniu Auriera…chodziło o centymetrowe wychylenie głowy…Karny za faul na Llorente powinien być. Brzydkie zachowanie CR7 z Jankiem i gdyby nie powstrzymał łokcia mogła być czerwień i dopiero Szymon miałby wspomnienia z Bernabeu. Pozdrawiam

    Odpowiedz
  6. Król Julian

    no to czas na typy:
    Chelsea Watford 1, postawiłbym 2, ale coś czuję, że gracze gospodarzy będą chcieli sobie jutro dla odmiany pobiegać
    Huddersfield MU 2 Mourinho ciuła, ale tu zadowolić może go jedynie pełna pula
    MC Burnley – zanosi się na kolejny pogrom, więc zaryzykuję X2
    Sroki CP – jednak 1, jedna jaskółka wiosny nie czyni, tym bardziej, że pokonać tę drepczącą Chelsea z zeszłego tygodnia to nie była wielka sztuka
    Stoke Wiśnie 1 w końcu trzeba coś wygrać i zmazać plamę po blamażu z MC
    Łabędzie Lisy tu mam spory dylemat – spróbuję 2 remis zwrot
    Święci WBA – pachnie remisem, więc zaryzykuję 1
    Toffiki Arsenal 2, Everton nic nie gra
    Tott-Liverpool ciężka sprawa, więc X z braku pomysłu
    Za wiele to się nie spodziewam, więc zagram 5 z 7 bez meczów Chelsea, Łabędzi i Tott

    Odpowiedz

Skomentuj ps Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *