Jedną z satysfakcji, jakie daje pisanie o piłce angielskiej, jest niepisanie o piłce polskiej. Powtarzam zdanie, otwierające poprzedni wpis (choć osobno wrócę pewnie i do dalszego ciągu), ale tym razem robię to z ulgą. W Anglii, jeśli zdarzają się incydenty o charakterze rasistowskim, żaden prezes klubu nie ośmieli się ich zlekceważyć, mówiąc np., że jest niedziela i odpoczywa. To różnica numer jeden: jeśli kibice Newcastle w meczu z Middlesbrough znieważali Mido, władze Football Assotiation zareagowały natychmiast, a rzecznik Newcastle odciął się od incydentu. Różnica numer dwa: nikt sobie nie wyobraża, że do rasistowskich zachowań mogą zachęcać piłkarze.
Wróćmy jednak do sportu i do wydarzeń weekendu, o które pewnie będziemy się spierać. Wiem przecież, co powiecie: że Wenger i jego dzieciaki potrafią mobilizować się na wielkie mecze (dowodem także niedawne spotkanie z Manchesterem United) i że w tym sensie wyjazdowa wygrana z Chelsea niewiele znaczy, skoro przyszła po porażkach z Fulham, Stoke, Aston Villą czy Manchesterem City. Powiecie także, że Chelsea powinna wygrać, bo uskrzydlający gości pierwszy gol Van Persiego padł z ewidentnego spalonego. W obu przypadkach będziecie mieli rację, ale ja nadal będę wiedział swoje: bicie w dzwony na pogrzeb Wengerowskiego pomysłu na drużynę jest zdecydowanie przedwczesne.
Ta uwaga dotyczy również obecności w składzie Arsenalu Williama Gallasa. Nie był dobrym kapitanem, o czym zresztą pisałem, ale to nie znaczy przecież, że nagle stał się piłkarzem nieprzydatnym. Wczoraj poradził sobie z podwójną presją: po wydarzeniach ubiegłego tygodnia powszechnie powątpiewano w jego chęć dalszej gry w Arsenalu (weekendowy „Mirror” napisał nawet, że przejdzie w styczniu do… Tottenhamu), no i musiał wystąpić przeciwko dawnym kolegom. Egzamin zdał jeśli nie na piątkę, to z pewnością na mocną czwórkę. A blogowa frakcja Chelsea może mieć powody do frustracji: już przy stanie 1:0 piłkarze gospodarzy wychodzili z kontrą, było trzech przeciwko dwóm, ale Anelka zachował się, jak to on, samolubnie. Gdyby przegrywali do przerwy 2:0, Kanonierzy nie zdołaliby się już podnieść.
Skądinąd moment jest może dobry, żeby wrócić do pytania o ustawienie w jednym zespole Deco, Ballacka i Lamparda. Jak rozumiem, szerokość gry mają wtedy zapewniać Ashley Cole i Bosingwa. Nie za mało? Nie za łatwo do powstrzymania? Zgoda, to po akcji Portugalczyka padł gol dla Chelsea, ale w drugiej połowie jego obecności na boisku prawie nie zauważyłem.
Boczni obrońcy imponowali natomiast w Manchesterze United. Zwłaszcza dotyczy to młodziutkiego Rafaela da Silvy, którego dośrodkowanie z 23 minuty godne było główki Berbatowa i znakomitej interwencji Joe Harta – nie jedynej zresztą w tym meczu (to, co najlepsze, bramkarz MC zachował na ostatnią minutę). To perwersyjna przyjemność: pomijać w mówieniu o MU Ronaldo czy Rooneya i doceniać cichych bohaterów. Kolejnym był wczoraj niewątpliwie Koreańczyk Park. Nie sposób zliczyć akcji, które zaczynały się jego odbiorem albo kończyły jego dośrodkowaniem czy strzałem.
Tematów do rozmowy jest tak naprawdę mnóstwo. Czy wielcy piłkarze kiedykolwiek okazują się wielkimi menedżerami? Royowi Keane’owi idzie co najmniej słabo, jeśli zważyć, ilu transferów dokonał w lecie. Może w związku z tym Alan Shearer wie, co robi, uparcie odmawiając wzięcia odpowiedzialności za Newcastle?
Idźmy dalej. Które to już w ostatnich latach wyjazdowe 0:1 Evertonu? Dlaczego kolejni faworyci łamią sobie zęby na Fulham? Która z drużyn Harry’ego Redknappa skończy ten sezon wyżej: Portsmouth, odzyskujące wigor pod Tonym Adamsem, czy Tottenham, tracący powoli rozpęd wywołany przyjściem nowego menedżera (gra bez Modricia i Jenasa to jednak gra bez pomysłu)? No i kwestia najważniejsza, z ostatniej dosłownie chwili: dlaczego, mimo tak miażdżącej przewagi Liverpool nie potrafił wygrać z West Hamem? Co się dzieje z Robbiem Keane’m? Dlaczego tak nieskuteczny bywa Gerrard? Może – co za dziwna hipoteza, ale przyszła mi do głowy, więc się nią podzielę – faworyci źle znoszą granie w poniedziałki, po całym weekendzie oczekiwania na swoją kolej?
W przypadku zwycięstwa Liverpoolu miałem zagrać czerwienią w tytule: z wygranymi MU i Arsenalu byłby komplet. A tak przypominam sobie, jak Kappa – poprzednia firma ubierająca piłkarzy Tottenhamu – wypuściła na rynek „Never Red Collection”, serię ciuchów specjalnie dla kibiców, którzy nie trawią czerwieni. Niby nic, a przecież mieć chociaż jeden powód do zadowolenia – to w czasach kryzysu cenna rzecz.
Jest tu tematów parę. Kiepska forma Robbiego Keane’a mnie nie dziwi, kiedy musi grać jako jedyny napastnik (a wciąż kontuzjowany jest Torres). On przecież ciągle szuka gry, wraca do środka, i w tedy z przodu robi się luka, w którą nikt nie wchodzi. Inna sprawa, że trudno się gra przeciwko drużynie, która ma 10 zawodników „behind the ball”. Zasieki, jakie zbudował West Ham były im[ponująco wielkie (a i groźnie kontrował).W Manchesterze United gwiazdy też grały świetnie, może z wyjątkiem Ronaldo (dlaczego łapał tę piłkę? nikt nie potrafi sensownie odpowiedzieć). Berbatow jest o klasę lepszy od wszystkich innych na boisku. Jego przyjęcia piłki i podania są z kosmosu – i korzysta na tym coraz lepszy Rooney. Oto, czego brakuje, Keanowi: kolegi z ataku.Scolari ma coraz bardziej pod górkę w Anglii. Podobno nie dogaduje się z piłkarzami na treningach. A poza tym Chelsea nie jest już taka niedotykalna. Wszyscy wiedzą: kryzys finansowy, mniejsze pieniądze u właściciela, niepewność jutra i Drogba, szukający drzwi.Tottenham bez Modricia nie ma pomysłu na niebanalną grę, poza podawaniem piłki do Lennona, indywidualnie krytego przez The Toffees. Za dużo długich piłek i gapiostwo przy golu. Chociaż tyle, że Gomes dobrze bronił.Pechwoe West Bromwich (o tym bym chętnie przeczytał, bo to sympatyczna drużyna)
Ale, że ten drugi Keane (Roy) też się popsuł to trochę zagadka. Podczas zamieszania z Ramosem typowałem nawet Irlandczyka jako osobę, którą ewentualnie widziałbym jako trenera Kogutów. A tu taki niefart. Keane kojarzy się z silną ręką i może tu jest powód słabej dyspozycji Sunderlandu. Jak wiadomo ścierają się dwie postawy: 1. Trener albo kapitan, który wrzaśnie i rozbrykane towarzystwo przywoła do porządku.2. Drużyna stanowi zespół, nie potrzebny jej lider, ani żaden przywódca.To pierwsze bardziej pasuje mi do Sunderlandu, ale nie koniecznie zawodnicy muszą go słuchać, albo zwyczajnie im nie wychodzi lub mają pecha.Sytuacja w Chelsea pokazuje, że kryzys dotyczy wszystkich. Nie ma chyba drużyny, która by się temu oparła. Może najmniejszy przeżywa Liverpool, bo notuje najlepszy start od lat, ale wyraźnie nie ma zespołu, który szedłby jak burza. Dawno nie widziałem tak słabo grających The Blues jak w niedzielę. Pierwsza połowa jeszcze jak cię mogę, ale w drugiej bez pomysłu zupełnie. Kto by przypuszczał, że takie asy jak Ramos i Scolari zupełnie nie nadają się do ligi angielskiej. Arsenal wcale nie był dużo lepszy, błysnął RvP, ale powiem szczerze to wszystko. Wszystko wskazuje na to, że znów o tytule zdecydują ligowe średniaki, bo pierwsza czwórka raczej niestety będzie taka sama jak zawsze.
Ja pamiętam, jak Hoddle trenował różne drużyny: wszędzie udowadniał, że jest lepszy od piłkarzy. Kiwał się, brał udział w gierkach 5-a-side. Może to o to chodzi, że Keane ich nie szanuje? Ma za ciężką rękę? A może zwyczajnie potrzeba czasu tym, których kupił, żeby się zgrali? Tak pytan, bo chyba żadnego meczu Sunderlandu nie widziałem
Ja tak tylko w sprawie różnicy numer 1. Jak się okazuje, Wisła Kraków poniewczasie ale jednak wydała oświadczenie w sprawie wydarzeń związanych z meczem w Pucharze Ekstraklasy. Oczywiście, wszystko jest inaczej niż zostało dotychczas podane, a co ciekawe, pod oświadczeniem nie podpisał się nikt.. Cóż.. można i tak;)Oświadczenie dostępne jest na oficjalnym serwisie klubu.
Napiszę o tym osobno.
To ze ktos do danej ligi sie nie nadaje to w 90% procent przypadków wierutna bzdura…mozna sie nie przystosowac do poszczególnej druzyny,ale w innej w tej samej lidze a innej drużynie grać,trenować juz o klase albo i dwie lepiej(bo to zawsze jest masa czynników które wpływaja na postawe piłkarza czy trenera ,a nie jakis łatwy,pasujacy „dowód” który wszystko wyjasnia jak to sobie tłumacza osoby którym takie pójscie na łatwizne w kwestii tłumaczenia pasuje).Gdyby Robby Kean przybył do Liverpoolu z innej ligi i nigdy nie grał w Anglii to wiekszosc by mówiła ze sie do Premierchip nie nadaje,ze to za wysokie progi dla niego itd itpScolari zaś to jest przecież swietny SELEKCJONER a nie trener tak naprawde(róznica jest)…przecież on ostatni raz KLUB jakikolwiek miał pod opieką ponad 7 lat temu i nigdy nie był trenerem klubowym w Europie(doswiadczenia klubowe ma tylko z Brazylii,Kuwejtu,Arabii Saudyjskiej i Japonii)
W sprawie formy Robbiego Keane’a zabrał głos Rafa Benitez, który, hm, przyznał, że napastnik Liverpoolu nie przypomina piłkarza, za którego zapłacił ponad 20 milionów funtów. „Tak naprawdę to znacznie lepszy piłkarz, niż widzimy”, mówi menadżer Liverpoolu, ale równocześnie zdejmuje Keane’a z boiska po raz piętnasty w sezonie (tylko 3 razy dograł do 90. minuty). Nie wygląda to dobrze i nie sądzę, żeby jego pewność siebie po tym wszystkim rosła. Wiadomo, kto to jest: napastnik bez pewności siebie…