„Powiedziałeś: Pojadę do innej ziemi, nad morze inne. / Jakieś inne znajdzie się miasto, jakieś lepsze miejsce” – to fragment wiersza Kawafisa, powracającego do mnie w rozmaitych momentach i kontekstach, ale nigdy jeszcze w kontekście fubolowym. Okazało się, że Robbie Keane nie znalazł „lepszego miejsca” i po niecałych sześciu miesiącach w Liverpoolu wrócił do Tottenhamu.
W tej historii zadziwia mnóstwo rzeczy – właściwie jedyne, co nie dziwi, to sama decyzja sprzed pół roku, o przenosinach do Liverpoolu. Keane kibicował temu klubowi od dziecka, wiedział też, że nieuniknione jest odejście z Tottenhamu Dymitara Berbatowa, z którym tworzył najgroźniejszy może duet napastników w Premier League. Czy Tottenham mógł go wtedy zatrzymać, jak to zrobiła Aston Villa z Garethem Barry’m? Z całą pewnością kiepsko mówiący po angielsku Juande Ramos nie miał zdolności perswazyjnych Martina O’Neilla.
Zadziwia więc przede wszystkim klęska, jaką Robbie Keane poniósł w Liverpoolu. Jak mogło do niej dojść? Czy Irlandczyk padł ofiarą klubowych wojen na górze, jak sugeruje część mediów? Może Benitez tak naprawdę go nie chciał albo chciał przede wszystkim Barry’ego, tylko Rick Parry zdecydował inaczej? Wiadomo, że w tle całej sprawy są negocjacje o przedłużeniu kontraktu Beniteza i zwiększeniu jego kompetencji w stosunku do dyrektora wykonawczego…
Nie wchodząc zbyt głęboko za kulisy trzeba jednak powiedzieć, że poza sporadycznymi w sumie przypadkami Keane w czerwonej koszulce nie prezentował się dobrze. Owszem, były pierwsze derby z Evertonem, na Goodison Park, a potem niezły mecz z PSV Eindhoven. Owszem, był pojedynek z Arsenalem, a potem dwie bramki z Boltonem. Za każdym razem jednak seria błyskawicznie się kończyła: Keane zaczynał mecz na ławce rezerwowych albo trafiał na nią po godzinie gry.
To mogła być oczywiście jedna z przyczyn: zakłócenie rytmu meczowego, osłabiające poczucie własnej wartości przekonanie, że trener ci nie ufa, i stracone okazje na poprawienie statystyki dzięki golom strzelanym w ostatnich minutach, kiedy krycie nie jest już tak ścisłe. Zresztą gdzie tu sens (pyta w tych dniach wielu wypowiadających się na ten temat ekspertów): najpierw idzie ci tak sobie, ale potem w dwóch meczach strzelasz trzy gole i wydaje się, że jesteś po przełomie, tylko że właśnie wtedy menedżer znów sadza cię na ławce?
Inna przyczyna: Liverpool rzadko występował w najbardziej odpowiadającym przybyszowi z Londynu ustawieniu 4-4-2. Przez wiele tygodni brakowało kontuzjowanego Torresa, Keane wychodził więc na boisko albo jako jedyny napastnik, albo jako ofensywny pomocnik lub skrzydłowy. Tu jednak lepiej radzili sobie inni, choćby Kuyt: na biegającego bezradnie gdzieś przy linii bocznej Irlandczyka żal było patrzeć, a sytuacji bramkowych – co oczywiste – nie miał zbyt wiele.
Tym, co zadziwia mnie najbardziej, jest szybkość, z jaką menedżer Liverpoolu doszedł do wniosku, że Keane nie pasuje do jego koncepcji. Irlandczyk nie jest tu zresztą jedyną ofiarą: na ławkę rezerwowych szybko trafiali również Fowler (podczas drugiej bytności na Anfield), Woronin, Morientes czy Bellamy, do pierwszego składu wciąż nie może przebić się Babel… Hiszpan mówi brutalnie, że Keane nie wytrzymał presji bycia w wielkim klubie i że musiał sprzedać go teraz, żeby zminimalizować straty (latem wartość rynkowa piłkarza niemieszczącego się nawet w kadrze meczowej byłaby znacznie mniejsza). Ale właśnie takie wypowiedzi budzą wątpliwości bardziej co do umiejętności menedżerskich Hiszpana niż umiejętności piłkarskich napastnika, który mając na koncie 107 goli dla Tottenhamu (a wcześniej 19 dla Leeds, 12 dla Coventry i 29 dla Wolves) naprawdę nie musi niczego udowadniać. Ciekawe skądinąd, jak przyjmie to odejście szatnia Liverpoolu: wiadomo, że najważniejsi w niej Steven Gerrard i Jamie Carragher bardzo Keane’a lubili.
Źródło: Daily Mail
Ale, żeby być szczerym do końca, zadziwia również decyzja o zakupie Irlandczyka przez Tottenham, jeśli próbować zrozumieć ją w perspektywie dłuższej niż 10 tygodni nieobecności kontuzjowanego Jermaina Defoe. I Jol, i Ramos nie mieli wątpliwości, że Defoe i Keane są zbyt niscy, by stworzyć naprawdę groźny duet napastników (w ogóle, zwłaszcza w kontekście niezdolności drużyny do bronienia się przy stałych fragmentach gry: czy nie za dużo tych konusów, bo w pierwszej jedenastce wychodzą również Modrić i Lennon?). Redknapp mówi wprawdzie, że dobrzy piłkarze zawsze potrafią ze sobą grać, ale sam – podobnie jak wcześniej Ramos – jakoś nie kwapi się do wystawiania duetu Pawliuczenko-Bent. A najwięcej mówi o cechach charakteru Irlandczyka: waleczności, zadziorności, zaangażowaniu, umiejętności mobilizowania kolegów… „Ta szatnia jest zbyt cicha” – podsumowuje decyzję o natychmiastowym uczynieniu syna marnotrawnego kapitanem drużyny. A ten w ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin w starym/nowym klubie nie wygląda na kogoś, kto poniósł w ostatnich miesiącach jakąkolwiek porażkę. Przeciwnie: wnosi ze sobą tyle energii i entuzjazmu, że jego menedżer określa pierwszy trening z udziałem Robbiego jako najlepszy w ciągu całego swojego pobytu w Tottenhamie.
Patrząc z perspektywy Keane’a zadziwia nie tyle decyzja o powrocie w miejsce, gdzie odnosił największe sukcesy (choć z drugiej strony pomyślcie: zostałby i w maju mógłby może dopisać do c.v. tytuł mistrza Anglii albo zwycięzcy Ligi Mistrzów…), co fakt, że w ciągu minionego półrocza nie sprzedał domu w pobliżu ośrodka treningowego Tottenhamu. Fajnie, że potrafił odejść z klasą: był na trybunach w meczu z Chelsea, potem pojawił się w szatni, żeby pogratulować kolegom zwycięstwa, w pierwszych wypowiedziach po transferze nie krytykował Beniteza.
Kawafis pisze: „Nowych nie znajdziesz krain ani innego morza. / To miasto pójdzie za tobą”. Robbie Keane już wie, gdzie leży jego miasto. Nie ja jeden w tych dniach wyobrażam sobie ostatni mecz sezonu, Liverpool-Tottenham na Anfield Road. Gospodarze wciąż mają szansę na mistrzostwo, ale muszą wygrać. Prowadzą 1:0, jest 91. minuta i po znakomitym podaniu Modricia Robbie Keane znajduje się sam na sam z Reiną…
PS Witz pyta o umiejętności negocjacyjne Daniela Levy’ego: moim zdaniem są całkiem dobre. Postawiony pod ścianą przez chcących odejść Berbatowa i Keane’a wycisnął za nich ponad 50 milionów funtów. Ile zarobił sprowadzając Keane’a z powrotem, obliczyć niełatwo, bo – jak pisałem – mówimy o kwotach w dużej mierze wirtualnych. Polecam w tym kontekście tekst na Squarefootball, próbujący to wszystko podsumować i pokazujący zasadę płacenia za transfery w Anglii; zasadę, którą tak trudno było zrozumieć sprzedającym Arszawina Rosjanom…
Dla mnie idealnym podsumowaniem tego transferu jest ostatni akapit tekstu ze squarefootball 🙂 Swoją drogą dzięki za jego przywołanie, bo ja np. myślałem, że połówkę płaci się od razu, a potem jest jakiś system ratalny na następne 12 miesięcy.W sprawie Levy’ego – czy 50 milionów funtów za tych dwóch piłkarzy to aż tak dużo? Powiedziałbym raczej, że to suma optymalna. Ferguson nie wydawał latem niemalże żadnych pieniędzy, a przy stabilnej sytuacji finansowej United 30 milionów nie jest dla nich problemem. Zresztą zimowy zakup dwóch bałkańskich młodzieńców za jakieś 20 milionów funtów jest dość dobrym obrazem zasobności ich banku. Liverpool też zrobił się ostatnio dość rozrzutny, bo po Torresie za 20 baniek za Mascherano zapłacono kwotę niewiele niższą, a było przecież blisko ściągnięcia Barry’ego za jakieś 16 mln. Inna sprawa, jak to się odbija na kieszeniach właścicieli the Reds (nie miałbym nic przeciwko dofinansowaniu kuwejckiego szejka), ale faktem jest, że ostatnimi czasy przedstawiciele Liverpoolu nie mają skrupułów w sprawie sięgania do portfela. W sprawie duetu Keane – Berbatow Levy zrobił więc swoje, ale dalej uważam, że np. pieniądze wydawane latem 2008 były trochę przesadzone i nie zawsze przemyślane. Na liście zakupów Spurs figuruje wiele sum rzędu -naście milionów, a na niewiele się to przekłada.I jeszcze odniesienie do fragmentu o piłkarzach, z których Benitez szybko rezygnował. Oj, Morientes to szans ze 2 razy za dużo dostał i w każdym kolejnym meczu pokazywał swą grą, że trzeba go opylić 😉 Woronin też mimo wszystko lubił frustrować, Fowler to raczej zagranie marketingowo – podpubliczkowe Beniteza, a Bellamy to dobry piłkarz i grałby pewnie w LFC do dziś, gdyby nie pamiętna afera z kijem golfowym przed meczem z Barceloną.rozpisałem się trochę. sorrypozdrawiam
Rozumiem, że jesteś „czerwony”. A nie boisz się, że znów Torres złapie kontuzję? Można wygrać Premiership Ngogiem i Kuytem z przodu?
bo pierwszy test za godzinę – powtórka pucharu z Evertonem. Ciekawe.
W przerwie derbów Liverpoolu (skądinąd Gerrard zszedł z kontuzją…), więc szybciutko i tylko garść statystyk do przemyślenia:Torres: 68 meczów, 41 goli, średnia 0,60 gola na mecz. Babel: 76, 13, średnia 0,17, Kuyt: 128, 32, średnia 0,25 (taka sama jak Robbie Keane: 28, 7, czyli 0,25), Ngog 9, 1, średnia 0,11.A w Manchesterze United: Berbatov: 25 meczów, 11 goli, średnia 0,44, Ronaldo: 271, 106, średnia 0,39, Rooney 218, 89, średnia 0,41, Tevez: 80, 29, średnia 0,36.Jeszcze tu wrócę, mówić choćby (a propos pytania Michała Zachodnego) o opasce kapitańskiej.
Liverpool już w 10. (zgodnie z tym co w przerwie mówił Bruce Grobbelaar że najpierw czerwona, potem bramki), a Everton ładnie ciśnie. Gra jest naprawdę ostra i łatwo o kontuzję. A cała Anglia (i nie tylko) patrzy na Torresa.
No i przegrali… No i byli bezzębni (pierwszy celny strzał na bramkę w 61. minucie). Oczywiście z Evertonem zawsze gra się fatalnie, ale akurat Robbie Keane parę razy udowodnił (nawet w barwach Liverpoolu), że potrafi 🙂
Ale ile to już razy Benitz udowodnił, że nie potrafi 😉
A mnie najbardziej cieszy to, że zawsze wydaje się, że największy bałagan to jest w klubie, któremu się kibicuje i inni to mają lepiej. Nie wierzę do końca, że Benitezowi wmówiono zawodnika za 20,3 mln, a on biedny nie wiedział co z nim zrobić. Może liczył na to, że jakoś to będzie, no i w sumie jakoś to było. Teraz będzie miał gorzej, co pokazał wczorajszy mecz z Evertonem. Raz, że przegrany, dwa, że w najlepszym składzie, trzy, że ze stratami przed meczem ligowym. Nikt pewnie tego nie sprawdził, ale obstawić pół roku temu u bukmaherów powrót Irlandczyka, całkiem niezła sumka mogła wpaść. Teraz spokojnie można pojawić się w swoim pubie i definitywnie przekonać właścicieli (Irlandczyków, kibiców LFC i fanów talentu RK w jednym), że Keano nie był dla nich. Co do opaski kapitańskiej, to pewna (już niedługo zapomniana naszczęście) partia w Polsce ma takie hasło „czyny, nie słowa”, a ostatnio „czyny, nie cuda” co w kontekscie meczu z Arsenalem bardzo jest trafne.
No w tej chwili Tottenham ma jeden z droższych napadów w lidze, tyle że nikt nie może z nikim grać heh. Tylko że np taki Bent to nie jest piłkarz na wielką piłkę i lige mistrzów, zresztą Defoe i Keane też nie, nie ten kaliber. Keane w Interze czy w Liverpoolu jakos strasznie nie pogral, Defoe jest idealny żeby być gwiazdorem Portsmouth, jak dojdzie do zdrowia pewnie trafi na ławe. Pawluczenko ma to coś, a z innych pilkarzy jeszcze Modric, Corluka, ten boczny obrońca z Glasgow Rangers, i może Lennon za kilka lat. Fajnie się ogląda Hadlstołna, już zresztą kiedyś tutaj była o tym dyskusja przy wpisie o klasycznym rozgrywającym. Z drugiej strony o lidze mistrzów Tottenham może zapomnieć na kilka lat, za duża konkurencja. Z wielkiej czworki zrobi sie zaraz wielka 6, z Villa i City. A Everton się dobija. A Spurs by musieli wydać z 500mln, żeby wreszcie wzmonic sklad, skoro 100mln (ile oni wydali w lecie i w zimie lacznie? Mowie teraz o kwocie bez wplywow za keana i berbe) nie pomaga.
No Keane w Interze był jako dzieciak, a w Liverpoolu nie dali mu pograć w 4-4-2. Defoe w ostatnim roku był świetny, grał już zresztą i strzelał gole w reprezentacji regularnie. Nie lekceważ go. Obaj do pary z Pawluczenką będą bardzo groźni. Top four przebiła Aston Villa, Ar5ena1 będzie dołował, i Chelea też nie uniknie kryzysu (nie za dobry ten Scolari…). Zgoda: w górę pójdzie MC i groźny jest Everton, ale Tottenhamowi nie będzie wiele brakowało. Może Downinga…
Pisze tez Kawafis „(…) gdy szczęście przychodzi, zazwyczaj niesie radość mniejszą niż ta, której czekano”; myśle, że do powrotu Keana tego cytatu nie będziemy odnosili, mam natomiast obawy, że do transferu Arszawina – tak. Jaki jest zamysł Wengera? Czy Arszawin ma grać jako drugi/niski napastnik (ale Van Persie, Eduardo, wracajacy za miesiac Walcott, Vela wreszcie), czy ma zajać miejsce w pomocy (ale co bedzie gdy wroci Fabregas? wypadnie Nasri?). Sam Arszawin niesmialym angielskim (http://news.bbc.co.uk/sport2/hi/football/teams/a/arsenal/7831046.stm ) mowi, ze nie jest jeszcze „fit”. Wiadomo jaki jest rytm ligi rosyjskiej. Kiedy Arszawin bedzie sie nadawal do gry na pelnych obrotach? Duuuzo pytan rodzi ten transfer, poprzedzony saga godna wenezuelskich tasiemcow.
Warto pisać bloga dla takich odpowiedzi. Dzięki za Kawafisa :-)Co się tyczy Arszawina: myślę, że ma grać jako drugi, cofnięty napastnik, za Adebayorem lub van Persiem – tak jak na Euro grał za Pawliuczenką. Wenger podobnie ustawiał Bergkampa za Ianem Wrghtem, a później za Henrym. Oczywiście Arszawin może dużo więcej: może grać na skrzydle i jako ofensywny pomocnik. Jeśli menedżer Arsenalu chciałby np. ustawienia 4-2-3-1, z dwoma defensywnymi pomocnikami, mógłby umieścić Rosjanina za wysuniętym Adebayorem, a pomiędzy van Persiem i Walcottem lub Nasrim. Możliwości jest wiele, ale zestawienie z Bergkampem wydaje mi się najtrafniejsze.Ostatni mecz o stawkę Arszawin grał w listopadzie, później liga rosyjska skończyła rozgrywki. Z pewnością będzie potrzebował czasu, żeby dojść do formy. Podejrzewam, że Wenger nie zaryzykuje wystawienia go przeciwko Tottenhamowi, a w każdym razie nie od początku.
Sam Arszawin mówi, że nie zagra z Tottenhamem. Ale umówił się na obiad z Pawliuczenką u niego w domu 🙂 „Jadając z wrogiem”…
A co Autor sądzi o tym, że praktycznie z miejsca Harry dał 'nowemu’ kapitańską opaskę? Czy może to się odbić zupełnie inaczej na Tottenhamie aniżeli w zamierzeniu Redknappa?
Defoe i Keane podobni i co z tego. Z podobnym do siebie napadem w zeszłym roku MU wygrało i Ligę i LM, wszyscy też mówili, że Tevez i Rooney są za bardzo do siebie podobni, a jednak mogli ze sobą świetnie współpracować, uzupełniać się i strzelić też całkiem sporo goli, ten argument jest więc nie do końca trafiony:Pco do samego transferu to jednak może on trochę dziwić. Pół roku w LFC 7 strzelonych goli to jakby na to patrzeć tragedia nie jest. Keane ma potencjał jakby go nie miał to wtedy nie strzeliłby przeszło 100 goli w lidze i nie tylko w barwach Tottenhamu. Berbatov w MU też początku nie miał za dobrych, a mimo to Ferguson na niego stawiał i stawia. W lidze strzelił jak dotąd tylko 6, a trener go wciąż wspiera. Może to faktycznie świadczyć, że Benitez albo Keana nie chciał, albo po prostu nie obserwuje należycie zawodników przed ich zakupem. Ferguson też ma wpadki transferowe, ale jednak jak wydawał duże sumy to z reguły były one trafione (może wyjątek Verona), a u Beniteza takich wpadek jest więcej, a i czasu na ławce Liverpoolu spędził mniej. Tak więc jeśli Keane zostałby na Anfield nie jest powiedziane, że nie odgrywałby tam czołowej roli.
Rozumiem, że wątpliwości są dwie: czy wypada, żeby kapitanem zostawał piłkarz, który pół roku wcześniej odwrócił się plecami do kolegów, prosząc o wystawienie na listę transferową, i czy kapitanem powinien zostawać ktoś, komu powinęła się noga w obiektywnie lepszym zespole. Co do drugiej kwestii, najlepszą odpowiedzią będzie gra Keane’a w najbliższych meczach. Z tego, co mówią piłkarze i trenerzy Tottenhamu po pierwszych treningach, nie wynika, żeby Irlandczykowi czegokolwiek brakowało, zarówno jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, jak i o technikę. Poważniejsza jest pierwsza kwestia, ale wygląda na to, że nikt z kolegów nie ma do niego pretensji. Redknapp radził się zresztą przed podjęciem decyzji Ledleya Kinga i Jonathana Woodgate’a.W jakimś sensie opaska kapitańska jest prostą konsekwencją samego powrotu: również w ubiegłym sezonie nosił ją pod nieobecność Kinga, jest jednym z kilku piłkarzy najstarszych stażem i osiągnięciami… Co jednak najważniejsze: jest prawdziwym przywódcą, liderem na boisku i poza nim, walczącym do upadłego, ambitnym, mobilizującym kolegów, ale zawsze zaczynającym od siebie. W ostatnich tygodniach Redknapp mówił wielokrotnie o tym, że tej drużynie nie brakuje umiejętności, brakuje natomiast woli walki. Stąd kariera Jamiego O’Hary – piłkarza dużo gorszego od Huddlestone’a, Jenasa czy Bentleya, ale preferowanego przez menedżera za wielkie serce do walki.Mówił Redknapp (cytowałem go na blogu), że pierwszy trening Tottenhamu z Keanem był najlepszy za jego kadencji w tym klubie. Mówił również, że cieszyli się wszyscy, łącznie z człowiekiem od koszenia trawy i sekretarkami, które pamiętały, jak w każdą Wigilię Keane przynosił do klubu worek z drobnymi upominkami dla całej ekipy. Logiczne, że ktoś taki jest kapitanem, nieprawdaż?To tyle tymczasem, oglądajmy dogrywkę 🙂
Druga kwestia nigdy nawet nie przeszła mi przez głową, kapitanem nie jest się ze względu na umiejętności (no, a przynajmniej nie zawsze, prawda?) ale w wypadku Keane’a nie ma takich wątpliwości – gość jak jest w formie to jest maszynką do strzelania goli (nadal mam mu za złe za tą bramkę na 4-4..!;)..A wracając do pierwszej kwestii – wszystko zostało wyjaśnione i nawet ja, rywal zza miedzy, nie mam wątpliwości dotyczacych decyzji Redknappa. A pytanie wyszło poniekąd z niewiedzy (o tej wspaniałomyślności i związaniu Keane’a z Tottenhamem – aż takiego), jak również z czystej ciekawości;]
ciekawe jak przyjmie szatnia Liverpoolu, gdy bandyta Gerrard pójdzie do więzienia. W ogóle powinien być zawieszony przez władze angielskiej piłki.szkoda Babela, bo to wielki talent, a zdaje się, że Benitez zwyczajnie go marnuje.
Na temat Roobiego Keanea pisałem na tym blogu kilka razy z inspiracji Pana Michała ale również po prostu zatroskany jego zdumiewająco słabymi występami. Dla mnie był prawdziwą gwiazdą Premiership, taki drugi Rooney, jego gra w Tottenhamie była na rewelacyjnym poziomie. Mniejsza o ilość goli, był konstruktorem, asystentem, egzekutorem. Walczył od kreski do kreski na całym boisku. Od początku gry w Liverpoolu, był niewidoczny. Grał wysuniętego napastnika i nie strzelał goli, był statyczny, zagubiony. Nie było go na boisku. Więc albo nastąpiło załamanie w jego znakomitej karierze albo Keane nie nadaje się do roli zawodnika zadaniowego w czołowym europejskim klubie i musi być liderem ale słabszym klubie. Jak jest naprawdę okaże się wkrótce w Tottenhamie. Torres to prawdziwy „anglik”, gra bez kompleksów, pomysłowo na dużym ryzyku. Bo tu nie ma czasu na zastanawianie i statyczną grę. Chyba każdy widział między nimi jakościową różnicę. Przy okazji w jednym z ostatnich meczów(chyba z Evertonem?) Torres w sytuacji sam na sam z bramkarzem mając obok Keana nie podał, zachował się haniebnie. Wyszedł z niego „hiszpan” ale przyznaję jest nieprawdopodobnie utalentowany i cieszę sie, że gra w tej wspaniałej lidze. Śmiać mi się chce jak czytam ile to pieniędzy mają zapłacić za transfer Kaki do Premiership, co on tu będzie robił? W Itali jest statyczny a co w Premiership zacznie walczyć? Pato może kiedyś tak. Kaka nigdy. Kto go kupi wyrzuci pieniądze.Pzdr.
Tak odnosnie tego wzrostu to Rooney ma 178 cm aTevez 171 a kazdy wie co czynili w zeszlym sezonie. Natomiast Keane ma 175 a Defoe 169 wiec roznica miedzy duetami nie jest wielka. Wydaje mi sie, ze te przekonanie ze Keane i Defoe sie 'nie zgraja’ wynika z faktu, ze Keane swietnie uzupelnial sie z wysokim Berbatovem. Jednak moim zdaniem nie wzrost jest istotny a zrozumienie i Keane moglby tworzyc swietny duet z Bentem, ktory mimo swietnego wykonczenia malo mysli na boisku. A przy doswiadczonym koledze moglby nauczyc sie gry bez pilki. Tottenham zawsze slynal z kombinacyjnej gry, a nie prymitywnych wrzutek =)
zwz – Benitez zagrał va banque. Czy mu się to opłaci? Zobaczymy w maju.Kulin – widać, że znasz się na rzeczy jak diabli 😉
Jest też kwestia kryzysu na świecie, w końcu właściciele LFC się zadłużyli, już chodzą słuchy, że chcą ich sprzedać, więc może zaczęli też proces odzyskiwania zainwestowanych funduszu.Jeśli w tym główną rolę odegrał jednak Benitez to nie sprowadzając zastępcy dla Keana może się w trakcie sezonu spotkać z sytuacją, że zabraknie mu w kadrze właśnie tego zawodnika ze względu na kontuzje czy kartki i do składu będzie musiał wstawić nieopierzonego juniora.
Kilka krótkich spostrzeżeń:Keane nadal jest „karierowo” tańszy od Anelki. Doskonale pamiętam go z Wolverhampton (CeeM), a potem już na bieżąco śledziłem jego losy w Coventry. Zawsze postrzegałem go za zawodnika, którego Chelsea w ataku potrzebuje. To, że mu w Liverpoolu nie wyszło zrzucałbym tylko na Beniteza. W barwach Spurs zawsze pewny siebie, pełen energii i pasji. Wg. mnie wynikało to z zaufania, które dostawał. Dlatego nisko się kłaniam Redknappowi. 'Arry wie co robi dając mu opaskę, naprawdę bardzo imponuje mi w ost kilku latach ten menadżer, szkoda (a może nie?) że afera korupcyjna wyeliminowała go z walki o kadrę Anglii.Podobnie jak z Keane’m postąpił Mourinho z Quaresmą, o czym możecie przeczytać na polskich blogach Chelsea, na które gorąco zapraszam. Tak jak fani Spurs wierzę, że obaj menadżerowi za szybko skreślili swoich piłkarzy, którzy przeżyją renesans formy. Czas pokaże.
Naprawdę się ucieszyłem, gdy przy okazji tej historii, pośród wspomnianego zbioru zdziwień, jako rzecz, która akurat nie dziwi, wymieniłeś samą istotę i fakt podjęcia decyzji o przejściu do FC Liverpool. Przeglądając bowiem wiele komentarzy z szerokiego kręgu Spurs, zauważyłem, że o ile wcale nierzadką jest postawa dość przyjaznego powitania z powrotem na Lane, to jednak generalnie dla tamtej ubiegłorocznej decyzji odejścia zrozumienia nie ma. A w powitaniach, choć zapewne szczerych, pobrzmiewa jednak ta zadra: witamy cię serdecznie – ale po coś odchodził! A ja od lipca 2008 mam nieodparte wrażenie, że trzeba pogodzić się z tym, że poprzez swoje urodzenie Keano, był od zawsze na pierwszym miejscu liverpoolowy. A jedynie któregoś dnia zaczął po prostu pracować dla Spurs. Po jakimś czasie osiągnął sukces. Taki na miarę, jak powtarzają życzliwi, swojego wątpliwego talentu. Zaczął się tu dobrze czuć jak wśród swoich. I swoi go polubili. A stąd, na fali życzliwości kibiców, już niedaleka przecież droga do takich wyznań, że kocha się ten klub i chce dlań grać jak najdłużej. Może nawet uda się zakończyć tu kiedyś karierę. Czy w tym kontekście koniecznie trzeba było mu to wyrzucać? Czy tak trudno sobie to wyobrazić i zgodzić się, że mówił wtedy o Spurs w ten sposób całkowicie szczerze, pomimo, że z urodzenia był w końcu liverpoolowy? Współczuję mu, gdyż moją pierwszą pamiątką sportową, o ile sobie dobrze przypominam, też był jakiś gadżet z pelikanem. Może więc też jestem trochę liverpoolowy. A jego problemem stało się jednak to, że ktoś go wycenił na 20 milionów i dał sygnał, że nie jest tylko przeciętniakiem. A na takie przeciętniactwo (jeszcze pod koniec pierwszego Spurs) już go wielu skazało. Zapewniając o swym zaangażowaniu w THFC sam pewnie nie oczekiwał już zbyt wiele w swej karierze. Być może dziękując opatrzności, że zadomowił się w beznadziejnie ambitnym Tottenhamie, z którym, wszystko można wygrać i przegrać. A tu taka niespodzianka. Dwadzieścia milionów. I to prosto z LFC. Ale czy to o kasę wyłącznie chodziło? Do wspaniałej Chelsea czy wielkiego ManU nie odszedł by przecież. Wraz z powrotem Irlandczyka Tottenham odzyskuje charakter. Wzmacnia się także rozproszona całym ostatnim dziwnym rokiem atmosfera. Znowu z przyjemnością będzie pójść można na dobry, zagraniczny film do starego Keana. Może już w niedzielę.
Dobre z tym zagranicznym Keanem. Może, może. Cała ta sprawa daje mi jednak więcej do myślenia na temat Beniteza. Strasznie musiał mu ciążyć Irlandczyk, że pozbył się go tak łatwo. A może nie był to jego człowiek? Tak jak Dudek kiedyś. Reina zaczął przecież popełniać równie koszmarne błedy co polski bramkarz, a trwa i nawet nikt mu spektakularnie nie wylicza. Torres może zagrać beznadziejny mecz, ale Rafa będzie go bronił nawet przed doświadczeniem fatalnej porażki (patrz 4:2 z TH). Oczywiście to są znakomici, nawet wybitni gracze, ale jest to „coś” co sprawia, że jednak mają łatwiej. Inni muszą wyrywać flaki żeby coś udowodnić,a i tak nic z tego. TAki Benajun np. jest w kółko zapchajdziurą, nikt go specjalnie nie ceni, a daje z siebie naprawdę dużo.
Mnie uderza przede wszystkim jedno- sprzedaż doświadczonego napastnika w przededniu rywalizacji w LM z Realem. Czy to oznacza, że Benitez odpuszcza rozgrywki, w których jego zespół radził sobie zawsze lepiej, niż w Premiership? Czy naiwnie zakłada, że Torres nie odniesie kontuzji i utrzyma na swych barkach ciężar walki na dwóch najważniejszych frontach- LM i P’ship? Naprawdę nie uważam Rafy za głupca i całą „Keanegate” trudno mi sobie racjonalnie wyjaśnić. Do gry w ataku został jeden prawdziwy napastnik: Torres. Ponadto są od dawna przeniesieni na skrzydła Kuyt i Babel. No i niedoświadczeni Ngog, Lindfield, czy inni młodzi (nadający się by dać zmianę Torresowi na ostatnie 10 minut przy dwubramkowym prowadzeniu). Uważam, że Rafa, czy ktokolwiek inny, odpowiedzialny za sprzedaż Keane’a, ograniczył szanse L’poolu na tytuł(y). Niestety…
Dyskusje na temat tego, co znaczył Liverpool dla Keane’a i odwrotnie będą coraz bardziej bladły, aż za parę sezonów luzie zapomną, że Keane wogóle na Anfield występował.Mnie z całej tej historii zapadnie w pamięć jeden moment – w chwili, gdy Berbatov strzelał Boltonowi gola dla Manchesteru w ’89 minucie na 1:0, Keane szykował się do występu przeciwko Evertonowi. W derbach Liverpoolu nie zachwycił, zszedł w ’66 minucie, a chwilę potem Liverpool strzelił gola.Piszę powyższe z dwóch powodów – po pierwsze ten jeden epizod jest jakby symbolicznym ujęciem tego co się działo z obydwoma ex-Kogutami po przejściach do swoich klubów. Po drugie, powiększa mój szacunek dla całego kierownictwa MU – spójność i konsekwencja w działaniu – to można teraz o nich powiedzieć. Niestety, o L’poolu tego powiedzieć się nie da. Całe zamieszanie z tym „kto tam rządzi” odbije się na PR klubu.