Człowiek, który raz czy drugi nabijał się z przepowiedni Marka Lawrensona, zaczyna powtarzać swoje własne przepowiednie z drżeniem w głosie. Tym bardziej, że Lawrenson ryzykuje o wiele bardziej, typując wyniki każdej kolejki Premiership, a więc narażając się na ironiczne uwagi co tydzień. Człowiek, który raz czy drugi wyśmiewał jego prognozy patrzy teraz z niedowierzaniem na mecz Fulham-Manchester United i zaczyna się zastanawiać, czy nie staje się przypadkiem zakładnikiem własnych tez: czy nie nagina tego, co widzi, do kilku mocnych zdań wygłoszonych przez siebie kilka lub kilkanaście dni temu.
To ja jestem tym człowiekiem. To mnie będziecie rozliczać z przedwczesnego ogłoszenia Manchesteru United mistrzem Anglii… oczywiście jeśli ostatecznie MU tytułu nie zdobędzie. Wciąż jeszcze wydaje mi się to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Wciąż myślę, że ławka Liverpoolu jest zbyt krótka jak na kwietniowo-majowy maraton (co innego ławka Czerwonych Diabłów, choć widzę, jak do pauzującego za czerwoną kartkę Vidicia dołączają Rooney i Scholes, natomiast kontuzjowany Berbatow nie jedzie na zgrupowanie kadry). Wciąż uważam, że mecze, jakie czekają podopiecznych Rafy Beniteza – przede wszystkim w Lidze Mistrzów – są trudniejsze niż mecze piłkarzy Fergusona. Nie mogę jednak nie docenić rozmachu i klasy, z jakimi Liverpool zdemolował Aston Villę, podobnie jak nie mogę tak po prostu powiedzieć, że o porażce MU kolejny raz zdecydowały czerwona kartka i rzut karny. Nie mogę, bo widziałem przecież, że co najmniej kilku piłkarzy MU (zwłaszcza Berbatow i Ronaldo), było na Craven Cottage kompletnie bez formy.
Guus Hiddink deklaruje, że w walce o mistrzostwo jego drużyna właśnie przestała się liczyć (tym ciekawszy zresztą będzie ćwierćfinał Ligi Mistrzów…). Od Three Point Lane do White Hart Pain – takie mniej więcej muszą więc być wrażenia kibiców Chelsea po meczu z Tottenhamem. Przez lata przywykli na tym stadionie wygrywać, mieli za sobą serię siedmiu kolejnych zwycięstw i niepowtarzalną okazję, by po porażce MU zbliżyć się do mistrzów Anglii na wyciągnięcie ręki…
Nie będę tego wyliczenia ciągnął. Holender po raz pierwszy zaskoczył mnie na minus, wystawiając po prawej stronie trzyosobowego ataku… Belettiego. Oczywiście mówimy o dwóch kompletnie różnych drużynach niż tamten Tottenham i tamta Chelsea, ale odnoszę wrażenie, że nowy szkoleniowiec wicemistrzów Anglii nie odrobił lekcji z ubiegłorocznych potknięć swojego zespołu w starciach z Kogutami. Przecież także Anelka ustawiony po lewej stronie to Anelka nieistniejący – zarówno wczoraj, jak podczas pamiętnego finału Pucharu Ligi.
Zmartwienia kibiców Chelsea niekoniecznie jednak muszą być moimi. Tottenham kolejny raz w tym sezonie pokazał, że umie grać z drużynami z czołówki, do siódmego, prawdopodobnie pucharowego miejsca, brakuje mu już tylko trzech punktów. Ja zaś mam satysfakcję, bo o ile wróżby Manchesterowe mogą się skończyć różnie, to wczorajsze derby potwierdziły właściwie wszystkie punkty ubiegłotygodniowej analizy przyczyn odrodzenia Tottenhamu. Był więc Keane-przywódca (widzieliście, jak cofał się, by utrudniać życie Ballackowi za każdym razem, gdy drużyna traciła piłkę?), był Lennon w życiowej formie, był najlepszy na boisku Modrić, a także waleczni środkowi pomocnicy, bezbłędni środkowi obrońcy, no i wreszcie: Heurelho Gomes jako pewny punkt drużyny, co udowodnił choćby świetną interwencją po strzale Terry’ego.
W dole tabeli spod szubienicy ucieka Portsmouth (tak rzadko jesteśmy świadkami porażek Evertonu, zwłaszcza w meczach, w których piłkarze Davida Moyesa pierwsi obejmują prowadzenie…), nieprzyjemnie blisko niej znajduje się natomiast Newcastle. Joe Kinnear zdrowieje wprawdzie po operacji serca, ale wątpię, żeby po powrocie do pracy okazał się cudotwórcą. Wiele wskazuje na to, że tym razem wśród spadkowiczów znajdzie się co najmniej jedna wielka firma.
Widzieliśmy tego Keano, oj widzieliśmy. I widzieliśmy też, że tak zapłodnił Darrena Benta tym swoim zaangażowaniem, że ten choć zapomniał o strzelaniu goli (proszę sprawdzić 51 i 72 minutę) to jednak rzucał się jak pies podwórkowy do każdej piłki wycofywanej przez Chelsea w kierunku własnego pola karnego. Duch nie zgasł w drużynie i to wystarczyło na sobotnią Chelsea. Aha…jeszcze to hasło. Zagraj do Lennona! Przy jego obecnej formie to już po chwili gwarancja gola.
Hasło dla Lennona to oczywiście Give pace a chance 🙂 A jeszcze bym pochwalił Jenasa, przy którym Lamparda nie było widać przez ponad godzinę (bo końcówka jednak była dla Chelsea).Fantastyczną wiadomością jest powołanie do reprezentacji Anglii Kinga, który przecież w ogóle nie może trenować – tylko gra mecze, a potem przechodzi rekonwalescenscję. Jednak Fabio Capello zobaczył, jaki to świetny piłkarz.
O Kingu w najbliższych dniach chyba dam osobną notkę. Jeśli znajdę chwilkę czasu 🙂
A właśnie ten Tottenham ma jeszcze szansę zdrowo namieszać w czubie tabeli. Zarówno MU, jak i Liverpool mecze z Londyńczykami mają jeszcze przed sobą i nie wierzę, że nie urwą choćby jednego oczka. Szczególnie The Reds mają sięczego obawiać, gdy w ostatniej kolejce na Anfield zawita Robbie Keane. Mam jednak nadzieję, że rechot historii w tym przypadku miejsca mieć nie będzie.
Tydzień Liverpool ma naprawde znakomity (czy tam 2 tygodnie), ale zaryzykowałbym, że wyniki troche przewyższają prawdziwą formę i umiejętności drużyny. Owszem, ranga pokonanych klubów oraz liczba goli im strzelonych robią wrażenie; ale kluby te albo są cieniem dawnej potęgi (Real), albo po prostu trafiły akurat na dół formy – Villa, United. Trzeba zaznaczyć, że United rozgrywało aż do ostatnich 2 kolejek naprawdę znakomite 2 (3?) miesiące na wszystkich frontach, Villa praktycznie od sierpnia nie schodziła z poziomu, więc załamanie im się należy. O ile Villi mi szkoda, bo Wenger już raczej nie odpuści, o tyle o diabły się nie martwię; w ciasnym kalendarzu pomoże (jak pan zauważa) wyższość kadry nad Liverpoolem. I piłka nożna jest znakomita: jeszcze z 10 dni temu jakis dziennikarz guardiana narzekał, że liga jest najnudniejsza od kilku lat, bo mistrzostwo ustaliło się już w marcu, 40 innych dziennikarzy było pewnych 5 tytułów diabłów, zresztą ciężko było mowić co innego. A tu proszę, znowu emocje
Cały czas poruszamy się wśród dużych firm i właśnie zdałem sobie sprawę, że przezcały sezon chyba nie wspomnieliśmy o Fulham. A Londyńczycy bezsprzecznie na to zasługują. W tamtym sezonie ledwo uniknelispadku, w tym miało być podobnie, a tu proszę, mamy drugą londyńską drużynę, która miesza w czołówce. No i wielkiego VdS też nie byłoby gdyby nie Fulham.Druga charakterystyczna sprawa, to pora, dla tych, którzy do tej pory nie umieli, docenić długie piłki. Może to i wygląda mniej finezyjnie, może dzieje się za szybko i za łatwo, ale dostrzec, że oto skrzydłowy zasuwa wzdłuż lini bocznej, też trzeba umieć. Tym bardziej, żeLFC załatwił tak dwie czołowe drużyny pod rząd. Drugi z bramkarzy, tak znakomicie grający nogami, niestety okupuje wraz ze swoją drużyną, dolne rejony tabeli.
Słusznie: cudem uratowane przed rokiem Fulham w tym sezonie miesza aż miło – podobnie zresztą jak Wigan. Natomiast co do długich piłek, niektórym najwyraźniej nie służą. Aston Villa przed transferem Heskeya grała jednak szybki, kombinacyjny futbol (choć i tu Gareth Barry potrafił rzucić 50-metrowe podanie)…
Michał-wszedzie słysze ze Newcastle to „wielka firma”,a tak naprawdę jest to „zespół żałość” który co prawda miał swoje 5 minut po wielu dekadach nicości gdy zają 2 miejsce w lidze(które zreszta też bylo porażką biorąc pod uwagę jak beznadziejnie stracili kilkanaście puktów przewagi w „kilka’ spotkań),ale pozatym od dziesiątków lat nic nie osiągną i najczęściej po prostu zawodzi.Jasne ze ma rzesze wiernych kibiców i „sukcesy z prehistorii”,ale takich klubów jest cała masa-wielki klub to taki który w danym czasie coś jednak osiąga i znaczy;).Fakt faktem jednak ze śmiesznie bedzie gdy z ligi spadnie klub który płaci 100 000 tygodniowo Owenowi i co jakis czas zatrudnia konkretnych,cenionych zawodników którzy mogliby z powodzeniem walczyć chocby o wygranie P.Uefa.
Wciąż jeszcze nie wiemy, czy spadnie… W maju 2008 zastanawiałem się na tym blogu, czy nad drużyną Newcastle nie ciąży jakieś fatum. Niby mamy do czynienia z wielkim klubem, z wielkimi pieniędzmi, wielkim stadionem i wielką bazą kibiców. Rozpoznawalność marki jest światowa: piłkarze „Srok” byli nawet bohaterami filmu fabularnego, wyświetlanego również w Polsce. W składzie przyciągają wzrok znakomite nazwiska, a przecież Kinnear jest ósmym menedżerem tej drużyny w ciągu 10 lat. Dlaczego nie powiodło się Dalglishowi, Gullitowi, Robsonowi, Sounessowi, Keeganowi? Dlaczego jeszcze niedawno typowany na trenera reprezentacji Anglii Sam Allardyce wytrwał na stanowisku menedżera Newcastle zaledwie 8 miesięcy? Dlaczego Mike Ashley, który z własnej kieszeni dokłada do klubu od lat, jest tak znienawidzony przez kibiców? Pytania mogę łatwo rozmnożyć 🙂
A na pytanie o to, dlaczego nie udało się wymienionym menedżerom, z chęcią spróbuję odpowiedzieć :)Gullit – do tej pory w każdym klubie, który prowadził, udowadniał, że jest równie beznadziejnym trenerem, co dobrym był piłkarzem. Robson – tak na dobrą sprawę wykonał całkiem dobrą pracę, a potem, jak to często ma miejsce u Magpies, został wywalony. Souness – pusty śmiech; dlaczego człowiek, który zniszczył potężny Liverpool (który sam tak na dobrą sprawę przez lata budował), miałby poradzić sobie w niezłym, ale nierewelacyjnym zespole?. Keegan – fanem jego umiejętności trenerskich nigdy nie byłem. obydwa jego pobyty na St James’ można jednak zaliczyć do w miarę udanych; mistrzostwa jednak (mowa teraz oczywiście o latach 92-97) nie zdobył; rok temu z kolei po raz kolejny gorącokrwistość prezesa przerwała dobrą (choć nie zawsze było to poparte wynikami) pracę Kevina. Dalglisha zostawiłem sobie na koniec – w lidze faktycznie ostro dał ciała, w FA Cup ugrał finał… jeden sezon więcej mogli mu dać popracować, w końcu przypadkowy człowiek nie wygrywa 4 tytułów i 2 Pucharów Anglii. Jak dla mnie Kenny jest zmarnowanym talentem trenerskim, bo miał na to papiery, ale popełnił błąd odchodząc z Liverpoolu.wnioski są dwa:- Newcastle to jeden z najbardziej niecierpliwych zarządów (a właściwie jedne, bo było ich kilka na przestrzeni ost 15 lat)- Byli piłkarze Liverpoolu są raczej słabymi trenerami 🙂
Dobrze wiemy, że takim wyścigu łeb w łeb decydować mogą szczegóły i przypadki. Jeden wypadek losowy i cała prognoza leży. Dajmy na to kontuzji dozna Gerrard – i już mało kto postawia na Liverpool. Ważna będzie sytuacja drużyn grających kilka ostatnich spotkań z MU i L – kto jeszcze będzie grał o utrzymanie, a kto o piertuszkę… A do końca sezonu jeszcze trochę i sporo może się wydarzyć.Choćby takie czerwone kartki – osobiście wydaje mi się, że reakcja Rooney’a po drugiej żółtej była najbardziej zniechęcającą do jakiegoś piłkarza akcją, jaką widziałem od bardzo dawna. O ile Scholes od czasu do czasu po prostu instynktownie podejmuje głupie decyzje (i dostaje kartki), to z Rooneyem jest większy problem. Wchodzi na boisko nabuzowany jak bokser, w sumie też za to bo lubimy, ale czasem płaci za tą agresję. A przedwczoraj ten wymierzony w refa palec w stylu „Już nie żyjesz!”… Okropne. Kto wie, czy skończy się na standardowym wykluczeniu.
Michał-absolutnie bym nie chciał aby Newcastle spadło i mam nadzieje ze sie to nie zdarzy-bo wtedy na długo utkną w niższej lidze niczym Leeds(choć oczywiście sytuacja pawi była nieco innego gatunku).Co zaś sie tyczy Rooneya to wychodzi jego niedojrzałość i „debilizm” w takich sytuacjach,bo należy prezentować na boisku charakter i zaangażowanie,ale absolutnie nie powinno sie to łaczyć z chamstwem i taka prymitywna agresją do całego świata jak cos nie wychodzi(dzieciak z ADHD normalnie)-jest zreszta w United piłkarz którego mozna nazwać boiskową kopią Rooney pod względem zaangażowania a jednoczesnie jakże inny jeżeli chodzi o ogólne zachowanie-nazywa się Carlos Tevez
Komentarz to ogólny, więc wybaczcie „off-topic”: W ligach europejskich toczy sie w tej rundzie niespotykanie zażarty bój o prymat, o miejsca pucharowe i o utrzymanie. To co sie dzieje w Anglii i Hiszpanii jest niesamowite. Na Wyspie pierwsze 11 ekip walczy u laury i nagrody, pozostałe 9 o życie – a dzielą te grupy tylko 4 punkty, więc podział jest dość umowny. W Hiszpanii ciasnota jeszcze większa: 11 ekip zagrożonych (10tą od 18tej dzielą 4 punkty!), 9 rozpychających się niemiłosiernie w walce o „marchewkę”. We Francji 6 a w Niemczech 4 kluby walczą zawzięcie o mistrzostwo i ida niemal „łeb w łeb”. Nawet w Polsce nam się zrobiło europejsko – 4 rywali i wszyscy się starają, żeby pozostałym nie odskoczyć 🙂 Ależ dramaturgia!
Cieszy mnie, że autor posypał głowę popiołem. Dziś wciąż mówi się o porażkach MU, że nie zasłużone, że w meczu z Liverpoolem mogło być różnie, o czerowej kartce Scholesa. A trudno niektórym pogodzić się z wielkością, geniuszem trenerskim Rafy Beniteza. Pisało się różne rzeczy o „trenerze który się rumieni”, przywoływało się rok ’96 tylko dzisiaj Liverpool jest tym Manchesterem, a MU Newcastle. Przed sezonem pisało się że Liverpool stać co najwyżej na 3-4 miejsce a to dlatego, że Benitez wydaje się być gorszym fachowcem od Fergusona, Scolariego a nawet Wengera. A porównanie go do Mourinho to już w ogóle nieporozumienie. Konferencje prasowe – po co on je zwołuje atakuje bezpodstawnie i do tego jeszcze te rumieńce. Mówiło się że Mourinho to był gość. A jak wygląda dziś sytuacja obu ? Beniteza zaliczam do ścisłej czołówki managerów, tak wysoko cenię jedynie Guusa Hiddinka. Wielu mówi że gra Liverpoolu przewyższa jego potencjał, Benitez potrafi wycisnąć wszystko co najlepsze z tego zespołu. Przez 5 lat pracy zrobił z klubu najlepszy zespół w Europie, choć nie wygrał ani razu ligi ale z drugiej strony nigdy nie dysponował takimi sumami na transfery jak Chelsea czy MU. Udało mu się stworzyć styl gry charakterystyczny tylko dla Liverpoolu, bardzo niewygodny dla przeciwnika. Ruud van Nisterloy kiedyś przyznał Jerzemu Dudkowi w Realu że przeciwnikiem z którym najbardziej nie lubiał grać MU i inne drużyny Premiership ze względu na niewygodny styl był właśnie Liverpool. Zupełnie czym innym jest Mourinho, który bardziej od pracy nad stylem gry swojego zespołu skupia się na przeciwniku, próbuje go rozszyfrować a nie narzuca własnego systemu. W efekcie jego zespoły grają brzydki destrukcyjny footbol a ewentualne zwyciąstwa wynikają z różnicy umiejętności indywidualnych jego piłkarzy nad przeciwnikiem. Myślę że gdyby stworzyć mała ligę miedzy Benitezem, Hiddinkiem, Fergusonem, Mourinho i Wengerem przy założeniu, że każdy dysponował by zespołem o podobnym potencjale dwóch pierwszych trenerów było by wyraźnie przed szkotem, portugalczykiem i francuzem. Potwierdzeniem tego może być postawa w wielkich szlagierach Ligi Misrzów. Dwukrotne odprawienie naszpikowanej gwiazdami Chelsea Mourinho. Kapitale zwyciestwo z broniącą tytułu Brarceloną Ronaldinho wiosna 2007, wygrana z mocnym wtedy Juventusem w 2005, świetny pod względem taktyki choć pechowo przegrany final z Milanem 2007 czy tegoroczne rozbicie w pył Realu Madryt. Żeby nie było że Rafa jest bezbłędny, też zdarzaja mu wpadki a taką była pierwsza połowa finału z Milanem w 2005. Dopiero zmiany w przerwie i niewyobrażalne cuda, które się tam działy dały tytuł Liverpoolowi. Tak więc przypominając też jego dwukrotne mistrzostwo Hiszpanii z Valencią i P.UEFA zaliczam go do managerów klasy światowej. Pozdrawiam i życzę dużych emocji podczas śledzenia walki o mistrzostwo Premiership
Tak bardzo jednak nie posypuję, powiedzmy, że przygotowuję grunt do posypywania 🙂 Nadal bowiem uważam, że mistrzem Anglii będzie Manchester United – podobnie myśli zresztą większość ekspertów angielskich. Ale nie mogę nie doceniać gry Liverpoolu w trzech ostatnich meczach. Czy to przypadek, że ta zwyżka formy zbiegła się z okresem, w którym Torres i Gerrard, obaj zdrowi, wreszcie zaczęli grać razem? Nie było dotąd wiele okazji w tym sezonie…Fraza o „trenerze, który się rumieni” jest moja, poczuwam się. Jakoś zapamiętałem twarz Hiszpana, kiedy wygłaszał tę swoją antymanchesterową tyradę, kompletnie moim zdaniem niepotrzebną i rozpoczynającą kilkutygodniowy dołek Liverpoolu. Fachowości Beniteza nie kwestionowałem, kwestionowałem natomiast zdolność mobilizacji jego piłkarzy na mecze mniej spektakularne (potknięcia ze Stoke czy Middlesbrough…), no i żywo zajmowała mnie sprawa Robbiego Keane’a, który przecież nie zapomniał z dnia na dzień, jak się gra w piłkę. A słów takich jak „geniusz” staram się nie używać – także pod adresem Fergusona, Wengera czy Mourinho.Ale naprawdę ciekawi mnie kwestia tego stylu gry, jak piszesz: charakterystycznego tylko dla Liverpoolu i bardzo niewygodnego dla przeciwnika (cóż w takim razie powiedzieć np. o stylu Evertonu? oj przekonał się Liverpool, że niewygodny…). Weźmy ostatni mecz. Długie piłki, także wykopywane przez bramkarza? Dałoby się wymienić parę podobnych przykładów. Wysunięty napastnik i grający za jego plecami ofensywny pomocnik, obdarzony dużą swobodą, tzw. free role? Również. Dwóch defensywnych pomocników, z których jeden potrafi także znakomicie rozegrać piłkę? Częste rozwiązanie. Ale może czegoś nie widzę? Jak powiadam: podjęcie rozmowy o taktyce ciekawi mnie może najbardziej, a w każdym razie zdecydowanie bardziej niż złośliwości a la Mourinho. Dzięki za wpis…
Nikt nigdy nie mówił, że Benitez nie jest świetnym czy wybitnym trenerem. Chyba nawet kibice LFC przyznają, że był moment, żesię lekko zgubił. Udało mu się z tego wyjść, w znakomitym stylu. Ale zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz. Świetna postawa LFC w LM była możliwa tylko dzięki takiemu, a nie innemu modelowi tych rozgrywek. MU, Chelsea czy nawet Arsenal swego czasu, mogły potwierdzić udział w tych rozgrywkach prawdziwym mistrzostwem kraju, Liverpool niestety nie. Nie umniejszam ich zasług, finał z Milanem (3:3) był najlepszym ever, ale w „normalnych” warunkach nigdy by do niego nie doszło.
Witam ponownie. Co do komentarzy innych o najlepszy zespół w Europie, to nie są moje wymysły tylko wynika to z tabeli ze występy drużyn w europejskich pucharach w ciągu ostatnich pięciu sezonów. Zainteresowani wiedzą o co chodzi. Tak jak Michał napisał ciekawym tematem dla jest kwestia taktyki, schematami gry charakterystycznymi dla drużyn Premiership. Zgadza się Everton jest niewygodnym przeciwnikiem, dobrze zaawansowanym taktycznie zespołem, o czy przekonał się już nie jeden klub. Jeżeli gra Arteta większość piłek idzie przez niego. Zachowując wszelkie proporcje coś w stylu Juana Romana Riquelme. Jeżeli nie ma Artety jak obecnie gra rozkłada się na większą ilość zawodników i jest to jakiś element zaskoczenia. Dużą ich bronią są stałe fragmenty gry. Szczególnie dużo bramek zdobywają po rzutach wolnych z bocznych sektorów boiska. Końcówki spotkań też rewelacyjne. Ostatni kwadrans i rozstrzyganie w nim spotkań na swoją korzyść świadczy o wysokiej klasie zespołu.W Liverpoolu liderem jest Gerrard, choć nie jest tak często przy piłce jak Arteta. The Reds to świetnie zorganizowana obrona wspomagana przez dwóch defensywnych pomocników, grających blisko siebie. Skrzydłowi dobrze dryblują, mają ciąg na bramkę. Do tego przerzuty, podania otwierające droge do bramki, strzły z dystansu Gerrarda. Na Anfield drużyna gra często wysokim pressingiem.Ciekawy, ładny dla oka styl gry charakteryzuje Arsenal. Jeżeli wszyscy są zdrowi i są w formie, a do tego mają „killera” z przodu mogą być groźni dla każdego tak jak w sezonie 2003/2004. Jednak wydaje się że nie mają teraz tak dobrych piłkarzy jak jeszcze parę lat temu. Jak wiemy grają bez klasycznych skrzydłowych, jest czterech rozgrywających, krótkie podania, gra kombinacyjna, niezwykle techniczna, ciągłe wywieranie presji na przeciwniku.W Manchesterze Utd. charakterystyczne jest przeprowadzanie akcji na dużej szybkości po odbiorze piłki. Mają piłkarzy o predyspozycjach do takiej gry ( Ronaldo, Giggs, Park, Rooney, Anderson, Evra czy nawet młody Rafael da Silva ). Ciekawą kwestią było by spróbowanie Andersona na pozycji tuż za napastnikami, obarczenie go bardziej zadaniami ofensywnymi. Brazylijczyk ma ciąg na bramke, dużą szybkość, niekonwencjonalny strzał, dobre podanie takie trochę „z pod siebie”. Największe pole manewru w doborze stylu gry wydaje się mieć Chelsea. Mając takie wielkie indywidualności w pomocy jak Essien, Lampard, J.Cole, Ballack, Deco, Kalou, Malouda, Obi Mikel, Belletti, można grać na dziesiątki sposobów. Nie są tak szybcy jak MU, u nich bardziej dominuje atak pozycyjny. Patrząc na resztę ligi można stwierdzić, że wciąż w Premiersip grając długą, prostą piłke jak choćby Bolton na K.Davisa gdzie wszystko zbierają pomocnicy można osiągać przyzwoite wyniki. Solidna, zdyscyplinowana, waleczna gra, oparta na doświadczonych piłkarzy, dyrygowanych przez doświadczonych managerów, nieobca takim zespołom jak Fulham, Wigan czy Blackburn też pozwala odnosić sukces jakim dla tych klubów jest spokojne zapewnienie sobie utrzymania. Ze sportowym pozdrowieniem
Benitez stworzył najlepszy zespół w Europie? Ludzie, ja rozumiem, że niektórym się w głowach poprzewracało przez ostatnie 2 tygodnie, ale to jest już przegięcie. Straciliście już kontakt z rzeczywistością. Pozdrawiam.
Przyłączam sie do apelu o zdrowy rozsądek. O najlepszym zespole możemy sobie podyskutować na koniec sezonu. Dla wszystkich, bez precedensu, ekip nadchodzi gorszy moment. Raz MU na wozie, raz Liverpool. Arsenal dołuje, lecz w końcu sie odradza. Barca ma gorszy moment, przegrywa u siebie z Espanyolem, teraz znów roznosi przeciwników w pył. Rozstrzygnięcia na wszystkich frontach sa blisko. Poczekajmy z ocenami.
No nie, oceniać trzeba co tydzień… To przecież są nasze tematy. Po sezonie się tylko zweryfikuje
Ok. W ubiegłym tygodniu najlepszymi druzynami w Europie byly Barcelona i Liverpool 😉
FUTBOL JEST SUUPER