A jednak to nie był Prima Aprilis: Alan Shearer wraca do Newcastle w roli menedżera, przynajmniej na osiem kolejek, które zostały do końca sezonu. Cel jest oczywisty, co nie znaczy prosty do osiągnięcia: uratować klub przed spadkiem.
Fot. AFP/Onet.pl
Kiedy kilka razy w ciągu tego roku pisałem o ciążącym nad Srokami fatum, nie przypuszczałem oczywiście, że na początku kwietnia sytuacja będzie aż tak dramatyczna. Ale też i stężenie wydarzeń nadzwyczajnych okazało się w ostatnich miesiącach intensywne nawet jak na standardy Newcastle. Pomijając kontuzje Michaela Owena, niejako wkalkulowane w zatrudnienie tego piłkarza, i pomijając kontuzje wielu innych zawodników (często zaglądam na Physioroom, gdzie przedstawicieli Newcastle zwykle jest najwięcej): któżby się spodziewał, że Shearer będzie czwartym menedżerem w ciągu jednego sezonu? Kto by przewidział, że po kilku miesiącach pracy ze Srokami Joe Kinnear będzie musiał przejść poważną operację serca (a wcześniej zdąży znieważyć grupę dziennikarzy oraz obrazić jednego ze zdolniejszych piłkarzy, Charlesa N’Zogbię, który zresztą rychło odejdzie do Wigan)? Że Mike Ashley najpierw wystawi klub na sprzedaż, a potem zmieni zdanie? Jak to podsumował Mike Norrish, w Newcastle każdy dzień wygląda jak Prima Aprilis.
Z mnóstwa powodów decyzja o zatrudnieniu Shearera wydaje się znakomitym posunięciem, jednak bodaj z równie wielu może budzić wątpliwości. Zaczynając od „za”: mówimy o człowieku obdarzanym w Newcastle statusem półboga, o klubowej legendzie (rekordowe 206 goli w 404 występach) i autorytecie zarówno dla piłkarzy, z których część wciąż pamięta go jako kapitana drużyny, jak dla kibiców i władz klubu – te ostatnie zmusił zresztą do zdymisjonowania znienawidzonego dyrektora Dennisa Wise’a, obwinianego za niedawne odejście innego ulubieńca-legendy Kevina Keegana. Shearer wydaje się od Keegana twardszy, z mniejszą dawką wątpliwości, a z jego licznych wypowiedzi w Match of the Day wnosić można, że ma pomysł na tę drużynę. Koncepcja tymczasowego zatrudnienia, poniekąd wzorowana na manewrze Chelsea z Hiddinkiem, zapewnia obu stronom względny komfort: z Shearerem jako menedżerem fani wybaczą nawet spadek z Premiership, on sam zaś będzie mógł mówić, że przyszedł za późno, by cokolwiek zmienić. Najpewniej jednak entuzjazm i otucha, jaką stary-nowy trener wleje w serca piłkarzy i sztabu szkoleniowego wystarczą, by zapewnić Newcastle utrzymanie. Piłkarze z pewnością mu uwierzą: idzie za nim aura zwycięzcy, otacza nimb profesjonalisty (jeszcze jako zawodnik znany był z tego, że przychodzi na trening pierwszy, wychodzi ostatni), znana jest jego siła charakteru, ale też poczucie humoru i zdrowy rozsądek. Jak mówić do piłkarzy uczył się m.in. od Terry’ego Venablesa i Bobby’ego Robsona – nie wspominam już o tym, że sam wygłosił dziesiątki motywacyjnych przemów jako kapitan klubu i reprezentacji. W dodatku niektórzy zawodnicy uważają go za przyjaciela – szczególnie Michael Owen, którego forma w ciągu najbliższych dwóch miesięcy może przesądzić o przyszłości Newcastle. Wiemy, że to telefony od Shearera skłoniły Owena do przenosin z Realu Madryt – czy teraz to Owen dzwonił do dawnego partnera z ataku, by zechciał uratować ukochany klub?
Pora na wątpliwości. Pierwsza jest, przyznaję, dość generalna, i wiąże się z pytaniem, które rzuciłem również w wywiadzie dla Redloga: czy byli piłkarze sprawdzają się w roli menedżerów. Druga, równie generalna: czy w roli menedżerów sprawdzają się eksperci telewizyjni. Przykłady kolegów Shearera ze studia BBC, Marka Lawrensona i Alana Hansena, nie są zachęcające. Znajomość świata piłki, umiejętność czytania gry to jedno, ale prowadzenie treningów np. to zupełnie inna kwestia. Pamiętam zresztą, jak półtora roku temu Mike Ashley wykluczył zatrudnienie Shearera po odejściu Sama Allardyce’a, mówiąc że brakuje mu doświadczenia – przez te półtora roku nic się przecież nie zmieniło. Dalej: za jego przyjściem nie pójdą transfery, trzeba będzie pracować z tymi piłkarzami, którzy już są w klubie – a zwłaszcza defensywie przydałoby się odświeżenie. I nade wszystko: kalendarz spotkań, jakie zostały Newcastle, jest piekielnie trudny. Zgoda, mecz u siebie z Chelsea na fali euforii można nawet wygrać, ale potem przyjdzie wyjazdowe spotkanie o sześć punktów ze Stoke, kolejny wyjazd – do walczącego siódme miejsce i notującego zwyżkę formy Tottenhamu, dwa mecze o wszystko u siebie – z Portsmouth i Middlesbrough, przedzielone wyjazdem do Liverpoolu, później niewygodne Fulham i Aston Villa… Wedle powszechnego przekonania, żeby się utrzymać w Premier League potrzeba 40 punktów – z prognozy „Independenta” wynika, że w tych meczach uda się zdobyć tylko 39…
Tak czy inaczej, Alan Shearer mi zaimponował. Niedawno czytałem w „When Saturday Comes” szyderstwa z byłych piłkarzy, którzy wybierają bezpieczne życie gadających głów, przeplatając występy w telewizji grą w golfa. On się tego luksusu właśnie pozbawił – to jego będą teraz bezlitośnie rozliczać pozostałe gadające głowy.
Trzeba tylko pamietać ze juz kilka razy proponowano mu posade menedżera Newcastle i za kazdym razem odmawiał…,więc istotnie jest to zaskoczenie w jakims stopniu.
Fakt: nie chcial byc po Allardycie i Keeganie, a ze moglby byc mowiono juz od czasow Roedera, ktoremu pomagal. Ale nie zaskoczenie, bo niewiele ryzykuje – caly czas mowi, ze to na osiem meczow. Nie zdazy sobie popsuc reputacji i bedzie mial alibi gdyby spadli.
jak to zobaczyłem wczoraj byłem na 100% pewien ze to Prima Aprilis;-)
gdy miałem 6 lat obejrzałem pierwszy mecz z udziałem Shearera i uwielbiam go do dziś, ale przed nim i piłkarzami bardzo trudne zadanie, mam jednak nadzieje że Newcastle sie utrzyma bo mam duży sentyment do tego klubu 😉
Za każdym razem, gdy słyszę o Zawodniku-Legendzie zasiadającym na ławce trenerskiej swojego klubu lub kraju zaczynają mnie nachodzić wątpliwości: „Przecież to, że ktoś świetnie grał, nie znaczy, że potrafi dobrze trenować.”O ironio, ta notka powstawała pewnie w tym samym czasie, jak Boliwia pakowała kolejne bramki maradońskiej Argentynie.
Atmosfera na St. James Park będzie niebywała podczas meczu z Chelsea. To jest większy stadion od Stamford Bridge i Geordie Boys będą baaardzo głośni. Tylko Terry & co mogą popsuć powitalne party. Za dużo kontuzji, za mało klasy w dzisiejszym Newcastle 🙁
O ludzie, co za mecz z Manchesterze. United wrócili z dalekiej podróży;-). Cóż za nos Fergusona ( piękna bramka Machedy) ale też świetnie radzili sobie weterani Friedel i Giggs, zaś Ronaldo zrehabilitował się drugą bramką za „współudział” przy drugiej bramce dla Aston Villa. Swoją drogą w 54 i 55 minucie źle ustawiony sędzia asystent dwukrotnie mylił się przy spalonych na niekorzyść Birmingham (Agbonlahor), ale już w 58′ przy bramce na swoje i Villi szczęście się nie pomylił. A tak w ogóle ta bramka Machedy kojarzy mi się z jakimś meczem i golem tylko nie wiem z jakim…
A nie jest tak, że masz na myśli któregoś gola Thierry’ego Henry’ego?