Wy zaczekaliście do dziewięćdziesiątej drugiej minuty? Proszę bardzo: my zrobiliśmy swoje w minucie dziewięćdziesiątej czwartej. Wyścig do mistrzostwa Anglii rozwija się w iście epickim stylu, jeśli zważyć, że zanim Yossi Benayoun zdobył zwycięską bramkę dla Liverpoolu jego koledzy czterokrotnie trafiali w poprzeczkę lub słupek, i jeśli pamiętać o tym, co działo się na Old Trafford, zanim młodziutki Macheda przesądził o wygranej Manchesteru United. Świetnie rozumiem wykrzykniki we wpisie Rikiego, bo sam z trudem się powstrzymywałem 🙂
Kiedy kilka tygodni temu zaczynaliśmy wymieniać kryteria, jakie powinien spełnić mistrz Anglii, wiara w siebie, a co za tym idzie – walka do końca, była jednym z nich. Jak widać po liczbie bramek, strzelanych w tym sezonie przez Liverpool i MU w ostatnich minutach, oba zespoły są godnymi siebie rywalami. Ale wciąż się upieram, że kryterium równie ważnym, w którym widzę przewagę Manchesteru United, jest szerokość kadry. Czy to się może pomieścić w głowie, że w takim meczu Alex Ferguson nie może skorzystać z dwóch podstawowych środkowych obrońców, Vidicia i Ferdinanda, i dwóch podstawowych środkowych napastników, Berbatowa i Rooneya, o Scholesie w drugiej linii nie wspominając, i wciąż jest w stanie wygrać? Zwłaszcza, że Aston Villa nie była tym razem, jak w ostatnich tygodniach, chłopcem do bicia, i że nawet tak krytykowany w ciągu tego kryzysowego czasu Agbonglahor sprawiał obrońcom gospodarzy mnóstwo kłopotów.
Uwaga mediów, i słusznie, skupi się na 17-letnim debiutancie (jeszcze przez najbliższe cztery miesiące nie wolno mu oficjalnie wypić szampana, którego otrzymał dziś jako piłkarz meczu – już tonujący zachwyty Alex Ferguson tego przypilnuje…), ale my odnotujmy jeszcze dwa gole Ronaldo, zdobyte w momencie, gdy angielska prasa znów podnosi kwestię jego przenosin do Madrytu. I asysty niezastąpionego Giggsa. Można się zżymać, że na 10 minut przed końcem to goście sprawiali dużo lepsze wrażenie (coś jak w meczu Blackburn-Tottenham…), ale na tym właśnie polega kolejna cecha mistrzów: umieć osiągnąć swoje nawet nie będąc w najlepszej dyspozycji. Coś mi się wydaje, że dzisiejsze zwycięstwo będzie przełomowe w dalszej walce Manchesteru na pięciu frontach: nie tylko zaprzeczyli opiniom o kryzysie, ale zrobili to w sposób wyjątkowo zostający w pamięci. Nie pierwszy raz w tym niewiarygodnym sezonie.
Zabawne, kilka godzin temu byłem przekonany, że ten wpis powinien być kontynuacją poprzedniego. St. James’ Park, pełen czarno-białych balonów i z mnóstwem VIP-ów na trybunach (stawił się nawet Paul Gascoigne), w sobotnie popołudnie sprawiało raczej wrażenie stadionu, na którym rozgrywa się finał Pucharu Anglii niż miejsca walki o utrzymanie w ekstraklasie. Bo też w istocie: Alanowi Shearerowi jako tymczasowemu menedżerowi Newcastle przyszło rozegrać osiem (teraz już siedem) meczów o randze finału. Gdybyż jego piłkarze zechcieli dostosować się do atmosfery wytworzonej przez kibiców… Zgoda: zadanie mieli wyjątkowo trudne – mecz z Chelsea. Tyle że za tydzień ze Stoke będzie im bodaj równie ciężko pokazać, że powrót Shearera do klubu obudził jakąś nową nadzieję. A może zresztą tak naprawdę trudno o nadzieję – może z taką obroną rzeczywiście nie sposób utrzymać się w Premiership?
Osobiście nie sądzę. Wydaje mi się, że powody do zmartwienia powinni mieć raczej kibice WBA, Middlesbrough, a także Sunderlandu, Hull i Stoke, Newcastle zaś, zwłaszcza ze zdrowym Owenem, jakoś sobie poradzi. Co nie zmienia faktu, że najnowszej historii klubu ten sezon będzie najsmutniejszy. Chcieliby przecież być tam, gdzie dziś są ci z Aston Villi czy Evertonu, nie mówiąc już o Wigan (nawet jeśli dziś boleśnie przegrali) czy Fulham.
Wybaczcie ten hasłowy wpis. Zamykamy świąteczny numer „Tygodnika”, skądinąd z tekstem Marka Bieńczyka o przyszłości Leo Beenhakkera. Polecam 🙂
Swięte słowa. Wygrać w takich okolicznościach z mocną Aston Villa przy wypadnięciu prawie 50% podstawowego składu pokazuje jak mocną kadrę ma Alex Ferguson. Tak poza tym, dziś młody Macheda przesądził o zwycięstwie a nie tak dawno równie młody Gosling pogrążył w derbach Liverpooli ciekawe co tez nich wyrośnie. Ale co do Newcastle… wprawdzie chciałbym żeby się utrzymali a zamiast nich spadło Portsmouth (plus WBA i Middlesborough) ale Newcastle chyba nie da rady. Mają tak trudny terminarz. Za tydzień Stoke na wyjeździe, które im na pewno nie odpuści a po wczorajszej wygranej coraz bardziej się oddala od strefy spadkowej. Następnie wyjazd na Tottenham, kogo jak kogo ale Autora chyba nie muszę przekonywać, że Newcastle będzie ciężko tam wygrać;-) Portsmouth u siebie, tu mogą być trzy punkty ale Portsmouth też walczy o życie. Poźniej wyjazd do Liverpoolu – wiadomo, Middlesborough u siebie – powinny być 3 punkty. Fulham u siebie – tu może być różnie.I ostatni mecz sezonu Aston Villa na wyjeździe, jeżeli piłkarze Birmingham jeszcze wtedy będą o coś walczyli, znaczy o 4 miejsce… a Newcastle nie zapewni sobie utrzymania a raczej nie zapewni…kości będą trzeszczały;-) I jeszcze taka dygresja… niefrasobliwość obrońcy Newcastle przy pierwszej bramce w meczu z Chelsea wołała o pomstę do nieba;-)
Co czyni mistrza? Trzeba dodać: szczęście. Przy takiej obronie (Neville-Evans w środku i O’Shea) Villa mogła strzelić jeszcze ze dwa gole. Zwłaszcza na początku.Zatrważająco słabe Newcastle. A przecież z każdym kolejnym meczem będą mniej wierzyć Alanowi.
Szacun i zazdrość za/z to/tego co dzisiaj zrobili Ferguson i Marcheda. Tak grają mistrzowie.Natomiast, krótko, co do Newcastle – spadną. Jeden Jonas Gutierrez nie wystarczy by wyrwać się ze szpon degradacji. Tylko jemu zależało, a materiał do obserwacji (90 minut z Chelsea) miałem obszerny. Swoją drogą to był chyba najgorszy efekt nowego managera jaki widziałem od dobrych kilku lat. Biorąc pod uwagę okoliczności i osobę tymczasowego szkoleniowca. Newcastle spadnie, ponieważ inne drużyny walczą i gryzą by pozostać w Premier League, a Sroki po boisku szurają, niepewnie i bez ładu. Co najgorsze, bez celu.
Tak, przeczytałem na Twoim blogu o zazdrości fana Chelsea (że u Was tak nie stawiają na młodzież). To było wejście smoka, choć przeczytałem już wypowiedzi Alexa Fergusona, sprowadzającego młodego Włocha na ziemię. Pewnie w najbliższych meczach nie znajdzie się nawet na ławce…Co do Newcastle. Cytowałem w pierwszym wpisie o Shearerze symulację, z której wynikało, że do utrzymania się zabraknie im punktu. Ale jakoś nie mogę w to uwierzyć (choć wiem, że w dzisiejszych czasach nie ma już drużyn „za dobrych, żeby spaść”). Pewne jest, że nie mogą przegrać ze Stoke, a dalej – zobaczymy. Znam i cenię fachowość dotychczasowej ekipy trenerskiej Srok, zwłaszcza Chrisa Hughtona – jej problemem był raczej brak charyzmy niż kompetencji. Charyzmę wnosi Shearer…
Rzeczywiście mecz ze Stoke to wręcz finał MŚ dla Newcastle.. Ale nie widzę ich szans w spotkaniu z beniaminkiem. Ostatnio Stoke gra naprawdę dobrze, w 4 meczach aż 9 punktów no i wciąż siedzi w ich głowach to co zrobili na Villa Park. Natomiast 'u Alana’, choć charyzma rzeczywiście jest, to u zawodników widać rezygnację, poczucie niemocy – z tej dwójki drużyn walczących o utrzymanie to gospodarze przyszłego pojedynku bedą faworytami. I przypominam, że grając na St James’ Park zremisowali 2-2 odrabiając dwie bramki straty w 90 minucie! Kończąc wywód na ten temat chciałbym jeszcze wspomnieć o Delapie i jego autach… Przy obecnej formie defensywy NUFC ich fani już niech lepiej zaczną się zaopatrywać w środki uspokajające.
A ja jestem jakoś dziwnie spokojny o Newcastle, nie wierzę żeby tak wielka drużyna nie umiała się zmobilizować na mecz z takim Stoke, poza tym Stoke jest może i w gazie, ale w końcu musi dostać zadyszki, a Newcastle nie może ciągle grać takiej padaki. Gdyby mnie ktoś zapytał – 3:0 dla Newcastle
Manchester na pewno tym meczem nie zaprzeczył, że jest w kryzysie. Chłopaki grali słabo (celowo nie zauważam, że grali przetrzebionym składem, bo to nie ma znaczenia dla punktów, tabeli, suchych liczb) i mogli ten mecz spokojnie przegrać. Cieszy natomiast, że był to znowu mistrzowski Manchester – wygrywający nawet przy słabej grze. Po wczorajszym meczu jestem przekonany o dwóch rzeczach – Man U obroni tytuł, a Ronaldo znów będzie królem strzelców. I w tym drugim przypadku zastanawiam się, czy jego siła nie leży w słabości napastników z całej ligi – w tym sezonie nie ma jednego dominatora, wielu piłkarzy strzela dużo bramek, natomiast żaden nie jest w stanie zgubić peletonu. Oglądałem mecz Liverpoolu ze zdumieniem – gracze Beniteza naprawdę grali wyśmienicie, a jakiś złośliwy bożek piłki dawał im pstryczki w nos. Yossi natomiast zanotował wejście smoka. Coś czuję, że jutro z Chelsea polecą wióry. Liverpool gra teraz niezwykłą piłkę. Ma rację Ancellotti – może ManU jest lepsze, ale z graczami Fergusona można grać- przeprowadzać akcje, atakować, dostawać szanse – z Liverpoolem żadna drużyna nie ma szans rozwinąć skrzydeł. Widzę, że dwa tygodnie trochę wykrzywiły nam -kibicom- percepcję w sprawie Aston Villi. Pamiętam ten mecz (Liv-AV) doskonale i przypominam sobie, że AV przez długi czas grała dobrą piłkę, a wynik nie odpowiadał prawdzie boiska. I w tym leży chwilowa wyższość Liverpoolu – zdusił Villę i zmiótł (w sensie wyniku). Manchester poszedł na wymianę ciosów. I miał dwa knockdowny. Sęk w tym, że za chwilę Benitezowi posypie się skład i grając Ngogami (symbolicznymi) nie zwojuje ligi. A do końca daleko. 🙂 I bardzo dobrze.
Manchester zawsze idzie na wymianę ciosów. SAF to przyznał, mówił, że chcial wygrać, bo go nie zadowalał remis – że nigdy remis nie zadowala i gra się o zwycięstwo, bo taka jest tradycja MU. Ryzykowne, bo punkt w tych okolicznościach też byłby do wzięcia, ale się opłaciło.Mecz w Lidze Mistrzów będzi einny. Wrócą wypoczęci zawieszeni za kartki, powinno być w miarę łatwo. A CHelsea z Liverpoolem się wykrwawią…
Oj, czy ja wiem, czy Liverpool z Chelsea się wykrwawią… The Blues po powrocie ze szpitala Essiena przypomnieli sobie, że potrafią grać w piłkę i mentalnie są w tej chwili w całkiem niezłej sytuacji – przysłowiowe dwa tygodnie po końcu końca świata. The Reds z kolei od kilku lat kultywują tradycję wygrywania ostatnich dziesięciu meczów ligowych. Ngogi i El Zhary na Blackburny wystarczą, Insua to nawet na Arsenal wystarczy. Jako Czerwony pozostaję optymistą, moi grają tak, że sami chyba nie wierzą, że tak potrafią i nawet jeśli z biegiem czasu ich piłka straci na walorach wizualnych, to o wyniki raczej się nie boję. Więcej – presja ciągle ciąży na United i wcale bym się nie zdziwił, gdyby w o wiele silniejszym zestawieniu niż wczoraj tracili punkty ze słabszymi rywalami. A i forma już nie ta.Będzie ciekawie – to na pewno 🙂
Manchester wygrywając ten mecz bez Vidica Ferdinanda, przy bardzo słabej grze zmienników ( najbardziej zawiodłem sie na Garym…to już nie ten poziom niestety) pokazał, że ma wszystkie cechy by zgarnąć wszystkie trofea. Ten sezon jest naprawde emocjonujący i myśle, że bedzie taki do końca. Oby:)
Alex Ferguson mówi w każdym razie, że najbardziej boi się drużyny, która odpadnie w ćwierćfinale Ligi Mistrzów: jeśli będzie to Liverpool, jego szanse na mistrzostwo Anglii wzrosną, bo nie będzie musiał walczyć na dwóch frontach na raz. Czekam na ten ćwierćfinał z niecierpliwością, nawet jeśli nie spodziewam się po nim gradu bramek…A jeszcze co do meczu MU z Aston Villą: też odnieśliście wrażenie, że Aston Villa bez Heskeya prezentuje się lepiej, a w każdym razie ciekawiej rozgrywa piłkę? A może to po prostu zbyt wiele swobody, zostawianej przez bocznych obrońców MU Youngowi i Milnerowi…
Ja stawiam na finał LM, Manchester – Liverpool!;-)
Coś jest na rzeczy z tym Heskeyem. Faktycznie Villa gra dużo lepszą piłkę bez niego, chłopaki nie idą wtedy na łatwiznę, tylko wykorzystują możliwości. Choć nie wiem, czy tyczy się to meczu z ManU. W niedzielę to chyba słabsza dyspozycja obrony Diabłów sprawiła, że druga linia AV mogła rozgrywać piłkę bardziej swobodnie. Nie wiem, skąd u mnie to przeczucie, ale coś mi się wydaje, że Liverpool jednak urządzi kanonadę. Gracze Beniteza są w niezwykłej formie i będą pewnie chcieli wygrać wyżej niż to bywało w poprzednich latach. Obstawiam więc, że Liverpool w pierwszym meczu wygra 2-3 bramkami, ale zapłaci za to kontuzjami, albo zmęczeniem. Słowem – Liverpool przechodzi dalej, a Chelsea chyba i tak nie ma wielkich szans na tytuł. 🙂 czyli idealne rozwiązanie dla fanów Manchesteru.
hehe, jak Manchester przegrywał 1:2 i były spore przesłanki, że tak już pozostanie, oczami wyobraźni widziałem twój wpis na blogu, właśnie o tym, jak AV gra lepiej bez Heskeya :)Jak dla mnie Heskey nie wnosi nic nowego do gry Aston Villi. To była świetnie zrównoważona druzyna, a tu nagle pojawia się to niby-gwiazda, niby-nie-gwiazda i nie wiadomo, czy traktować go jak zbawcę, czy jak równego sobie partnera. A prawda jest taka, że Heskey jest dobrym napastnikiem dla zespołów z miejsc 7-12, a nie kandydata do Big Four.
A tymczasem… „Mistrzowie końcówek” zawalili mi praktycznie wygrany kupon. Pewnie dlatego, że Macheda nie grał. Albo bramkarz rywali nie miał 38 lat. Nie wiem. Ale za kuponem nie płaczę 🙂
Za to ja miałem dzisiaj wątpliwą przyjemnośc oglądac mecz w n sport i po raz pierwszy słuchać komentarza w wykonaniu pana Jagody i pana Ryczela( mecz Manchester – Porto). Po prostu porażka. Nie wiem jak długo pracuja w tej branzy ale to jakaś paranoja, co chwile sie śmieja się nie wiadomo z czego, a komentuja tak jakby czytali z kartki, jak mi ktos jeszcze raz skrytykuje starego poczciwego Szpaka niech spada na drzewo!;-)