Ta mała przestrzeń między liniami

Czy Chelsea sięgnęłaby po mistrzostwo Anglii gdyby Michael Essien nie opuścił prawie całego sezonu z powodu kontuzji? Od wczorajszego wieczora rozważam tę kwestię, choć wiem oczywiście, że o ile pojedynczy piłkarze potrafią przesądzić o losach meczu, to długi sezon wygrywa cała drużyna – i to z możliwie szeroką kadrą (szeroką, czyli taką, w której piłkarz przez wiele miesięcy niemieszczący się w meczowej osiemnastce, ni stąd ni zowąd wychodzi w pierwszym składzie i zdobywa dwa gole…).

Ale pytanie o Essiena jest zasadne i Guus Hiddink może mówić o szczęściu, że jego przyjście do Chelsea zbiegło się z powrotem do zdrowia reprezentanta Ghany. Jak kluczem do sukcesu Porto na Old Trafford był w moim przekonaniu defensywny pomocnik Fernando, tak kluczem do powodzenia Chelsea na Anfield Road był Essien właśnie.

Kiedy Hiddink przygotowywał się do meczu z Liverpoolem, zdefiniował zagrożenie za pomocą czterech nazwisk: ofensywnego trójkąta Torres-Gerrard-Kuyt i prawego obrońcy Arbeloi. Funkcjonowanie tej struktury trzeba było rozbić i Essien okazał się w tym nieoceniony: nie odstępował ani na krok Gerrarda, ale jak trzeba było dobiegał także do Arbeloi i Kuyta, a przede wszystkim, kiedy już odbierał piłkę – potrafił błyskawicznie rozpocząć celnym podaniem groźną akcję swojego zespołu. Mieć kogoś takiego w składzie – bezcenne.

Oczywiście był również drugi punkt planu Hiddinka: przeanalizowanie słabych punktów obrony strefowej Liverpoolu (strefowej, czyli świadomie rezygnującej z indywidualnego krycia: przy stałym fragmencie gry każdy zawodnik odpowiada za swoją część pola karnego). Z piłkarzami, których ma do dyspozycji – wysokimi, odważnymi i świetnie koordynującymi moment wejścia w szesnastkę z idącym z rogu dośrodkowaniem – Holender założył, że w ten właśnie sposób najłatwiej będzie o gole (a fakt, że Ivanović dotąd nie dał się poznać szpiegom z drużyn przeciwnych, również działał na jego korzyść).

I punkt trzeci: Lampard wysunięty do przodu, tuż za Drogbę (trochę kalka ustawienia Gerrarda za Torresem), co zmuszało obronę Liverpoolu do podchodzenia wysoko. Komplementowaliście Cecha, Maloudę, Ivanovicia oczywiście, ale moim zdaniem również Lampard był wczoraj świetny. Pat Nevin mówił na kilka dni przed meczem, że kluczowa dla losów tego pojedynku będzie właśnie ta mała przestrzeń między obroną a drugą linią, bo oba zespoły uwielbiają z niej korzystać. Nie pomylił się: cała rzecz w tym, że obecność między liniami Essiena wyłączyła z gry Gerrarda, a nieobecność Mascherano – umożliwiła grę Lampardowi…

10 komentarzy do “Ta mała przestrzeń między liniami

  1. ~Runi

    A ja mimo wszystko nie skreślałbym jeszcze Liverpoolu. Zwłaszcza, że w rewanżu zabraknie Terry’ego… To drużyna, która już kilka razy udowodniła, że nie ma rzeczy niemożliwych i sytuacji, z której nie dałoby się wyjść obronną ręką (finał LM, Pucharu Anglii…)Wczoraj najbardziej zawiódł ten, na którego zawsze najbardziej liczą fani The Reds. Gerrard nie oddał celnego strzału, a w pewnym momencie drugiej połowy mignęła indywidualna statystyka celnych podań. Stevena zabrakło w pierwszej trójce Liverpoolu…

    Odpowiedz
  2. ~michalj

    Ja bym sie jednak spierał, czy Lampard miał wczoraj swój dzień. Moim zdaniem ewidentnie się gubił. Nie miał praktycznie żadnych ważnych asyst/podań, miał dwa katastrofalne zagrania do tyłu i raz w dziecinny sposób stracił piłkę na rzecz Torresa. Jak dla mnie był najsłabszym ogniwem w Chelsea.

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Zaliczył asystę przy jednej z bramek Ivanovicia: to on dośrodkował z rzutu rożnego. Ale przede wszystkim chodzi mi o grę bez piłki i miejsce zajmowane na boisku – a w związku z tym o kłopoty defensywy Liverpoolu.

      Odpowiedz
      1. ~michalj

        Racja. Miał jedna asystę. Mea culpa.A swoją drogą, trochę off topic, ciekawy tekst na WSC:”But if the current four-club domination had been established in the early days of league football, then the game would never have become such a big part of popular culture in this country. Far more people used to have a reasonable expectation of seeing their team win something within their lifetimes, even within a decade, than they do now. And I can’t see how that situation will improve for as long as the Champions League is with us.”

        Odpowiedz
        1. ~Witz

          Kurczę, jak się po piętnastu minutach przestaje grać, to tak to potem jest… Tak czy tak nie uważam, że na wynik miała wpływ wypowiedź Beniteza. Raczej coś w rodzaju słabszego dnia. Sprawa ma się tutaj zupełnie inaczej niż z z tym atakiem sprzed paru miesięcy. Tak czy tak lepiej dla wszystkich byłoby chyba, gdyby Benitez w mediach ograniczył się do lakonicznego: „to będzie ciężki mecz” 🙂

          Odpowiedz
          1. ~michalj

            Właśnie okazało się, że na słabszy dzień Liverpoolu miała wpływ powracająca kontuzja Gerrarda. Podobno Torres też jakiś chorowity był.

          2. Michał Okoński

            Żeby było jasne: nie twierdzę bynajmniej, że przegrali, bo Benitez mówił to, co mówił. Właściwie w ogóle nie winię Beniteza. Z powyższego wpisu wynika, a przynajmniej powinno wynikać :-), że Hiddink go rozpracował, ale wcale nie jest powiedziane, że za tydzień nie będzie odwrotnie.

        2. Michał Okoński

          Tekst z When Saturday Comes rzeczywiście ciekawy i nie sposób odmówić mu słuszności. Ale moja wiara w złamanie hegemonii Wielkiej Czwórki w tym sezonie wzrosła: to przecież kwestia ostatnich dwóch tygodni, kiedy Arsenal przeskoczył Aston Villę. Już widać, że w przyszłym roku AV będzie się liczyć, podobnie jak Everton (tradycyjnie), pewnie MC i może także, tfu tfu, Tottenham. No i nadal jednak – czytałem w miarę świeże badania – utrzymuje się ta zależność, że w Anglii kibicujesz przede wszystkim drużynom, którym kibicował twój ojciec albo które grają w twojej dzielnicy/miasteczku. Liga Mistrzów nie ma tu nic do rzeczy, a raczej pozostaje emocją niedzielnych kibiców – takich, o których pisze Roy Henderson.Link do WSC: http://www.wsc.co.uk/content/view/3249/38/

          Odpowiedz
          1. ~dzino

            Ja chciałbym na temat meczu Stoke – Newcastle. Myślę, że masz rację i że Newcastletego meczu nie przegra a nawet powiem, że ten mecz wygra chociaż za Stoke przemawia dobra passa i własne boisko ale jednak myślę, że Newcastle się przełamie. Zobaczymy jak będzie…

          2. Michał Okoński

            Hmmm, obejrzałem relację z otwartego treningu piłkarzy Newcastle. Z jednej strony fantastycznie: przyszło 7,5 tys. kibiców, uśmiechy, zabawa, wydawałoby się – ani śladu po porażce z Chelsea. Z drugiej, znak ostrzegawczy: Alan Shearer wziął udział w meczu „pięciu na pięciu”, walczył, strzelał gole, po których cieszył się, jak za dawnych lat. Znak ostrzegawczy, bo kiedy coś podobnego robił Glenn Hoddle z reprezentacją Anglii i Tottenhamem, nie przynosiło to dobrych efektów: cały czas podświadomie albo i świadomie usiłował udowodnić swoim podopiecznym, że jest od nich lepszy, nawet z Beckhamem rywalizował na rzuty wolne. Chyba nie tędy droga do głów piłkarzy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *