Zastanawiam się, co myśli teraz Alex Ferguson. Wiem oczywiście, że za kilkanaście godzin czeka go mecz z Portsmouth i że powinien ostatni raz przeanalizować, powiedzmy, ustawienie piłkarzy tego zespołu przy rzutach rożnych, ale nie wierzę że odpuścił sobie oglądanie transmisji z Anfield Road. Czuje wstyd, bo nie dalej niż wczoraj kwestionował mobilizację Arsenalu na ten mecz po demoralizującej porażce z Chelsea? Czuje niedosyt, bo jednak gospodarze nie przegrali? Czuje ulgę, bo do ostatniej chwili mogli nawet wygrać? Czuje i to, i to, i to? A może zmienia skład na środowe spotkanie, żeby tych najlepszych i najbardziej wypoczętych piłkarzy zachować na półfinał Ligi Mistrzów (uwaga: z Arsenalem)? Do końca ligi ma siedem meczów – Liverpool pięć, a oba kluby mają tyle samo punktów…
Tydzień po tygodniu najlepsze angielskie zespoły oferują nam piłkarskie superhity. Tydzień po tygodniu jednak eksperci muszą kręcić nosami: i w meczu Chelsea-Liverpool sprzed tygodnia, i w pojedynku Liverpoolu z Arsenalem z dziś roiło się od błędów, które tak doświadczeni szkoleniowcy jak Wenger i Benitez powinni odchorowywać. Tempo tempem, kunszt napastników – kunsztem napastników, ale przecież przez ogromne fragmenty tego spotkania zawodnicy Arsenalu uprawiali, jak by to określił przedstawiciel Polskiej Myśli Szkoleniowej, „krycie na radar”. Jak można było zostawiać Liverpoolczykom tyle swobody, jak można było dopuścić do tylu strzałów (gdyby po pierwszych 30 minutach wynik brzmiał 3:0, nikt nie miałby pretensji do Fabiańskiego), no i jak do cholery można było prowadząc w 93. minucie jednym golem zostawić we własnym polu karnym czterech tylko piłkarzy, gdy przeciwników było w nim ośmiu?!
Fantastyczny, niewiarygodny Arszawin (ostatni piłkarz, który zdołał strzelić cztery gole Liverpoolowi na jego stadionie, zrobił to w 1946 roku…). Ale też świetni Torres i Benayoun – ten ostatni zwłaszcza (brawo Benitez!) po wymianie pozycji z Kuytem. Wciąż nieprzekonujący – mimo dobrej gry na linii w ciągu pierwszych 45 minut – Fabiański (refleks to jedno, umiejętność ustawiania się, niewychodzenia bez potrzeby, bezpiecznego wykopywania zamiast niebezpiecznego odgrywania do kolegi – drugie). Współwinny utraty pierwszej bramki, niezawodny zazwyczaj Mascherano. Kuriozalny Fabio Aurelio (ale też i Bacary Sagna – w ogóle nie był to mecz bocznych obrońców…). Kontrowersyjny Howard Webb.
Tak, eksperci muszą kręcić nosami. Weźmy momenty, w których padały bramki: czy Wenger nie przestrzegał, żeby pilnować się zwłaszcza w ciągu pierwszych 10 minut po przerwie? Dlaczego prowadząc 2:3 i 3:4 jego podopieczni nie potrafili przetrzymać piłki dłużej niż kilkanaście sekund? Czemu tak licznie pędzili do przodu? Stawiając te pytania nie chcę przecież umniejszać klasy Liverpoolu, tyle razy odrabiającego straty. Gdybyż jeszcze i oni potrafili się lepiej bronić: Arsenal nie miał w tym meczu ani jednego rzutu rożnego, a celnych strzałów na bramkę poza golami Arszawina nie było…
Dobra, dość marudzenia. Alex Ferguson jako człowiek nie pierwszej młodości widział takich meczów mnóstwo (choćby ten z 1989 r., kiedy gol Michaela Thomasa strzelony właśnie tutaj, na Anfield, odebrał mistrzostwo Liverpoolowi), więc pewnie nie podpala się tak łatwo jak my, ale my jesteśmy podpaleni. Najlepszy mecz najlepszego sezonu Premier League?
Nie wiem, czy po takim meczu można powiedzieć, że któryś z zespołów bardziej zasłużył na zwycięstwo. Jedno jest pewne: gdyby L’pool był skuteczniejszy w obronie…To w tej formacji jest potrzeba wzmocnienia zespołu. Boczni obrońcy są piętą Achillesową Beniteza. W ofensywie obecność Torresa, Kuyta, Gerrarda (znów: gdyby wczoraj zagrał…) i Benayouna (od wczoraj nie mam wątpliwości, że jest Red), gwarantuje skuteczną i kosmicznie szybką grę w ataku (potrzebne ewentualne uzupełnienia, gracze, którzy wchodząc coś wniosą, a nie tylko dopną jedenastkę). Fabio Aurelio, Arbeloa, Dossena, Insua- z całym szacunkiem, to nie są gracze na ten poziom (dwóch z nich zaliczyło wczoraj asysty przy bramkach Arszawina).Swoją drogą, jesli łączony z L’poolem Błaszczykowski oglądał wczorajszy mecz, to musiał zwątpić, czy podoła. Na wczorajszej karuzeli nie odnalazł się nawet Babel, który zna taktykę Beniteza od podstaw, a wczoraj po wejściu na boisko nie wiedzial co się dzieje…
Brawo dla Beniteza za transfer Benayouna. Wszyscy kibice LFC kręcili nosami – po co Rafa kupuje piłkarza, który czasem nie gra nawet w pierwszej 11 West Hamu? Benitez jednak wiedział co robi no i mu się opłaciło wydać te kilka milionów na piłkarza-zagadkę. Liga angielska jest najlepsza na świecie – ten mecz stanowczo to potwierdza. Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga: http://www.papuda.blox.pl/html
On jednak w West Hamie był piłkarzem podstawowym. Tym, co w nim imponuje przede wszystkim, jest umiejętność adaptacji do każdej właściwie pozycji i każdej sytuacji na boisku (oczywiście w ofensywie) – to zresztą czyni z niego tak świetnego rezerwowego. Benitez uważał go za następcę Luisa Garcii, tylko spodziewał się, że w odróżnieniu od Hiszpana będzie miał więcej asyst niż goli. A tu proszę: goli też nie brakuje…
Nie oglądałem!!!!! Zżera mnie teraz straszna zazdrość – zazdroszczę tym z was, którzy widzieli ten mecz. Ze spotkania 4:4 z Chelsea, Liga Mistrzów na żywo w onecie zjadła mi 6 bramek, więc tak naprawdę też nie widziałem. No co się dzieje?? A jak już oglądam Manchester to albo przegrywają, albo męczą się na 1:0 (chociaż mecz z AV trochę mi zrekompensował). Taka reflesja mi się nasunęła po obejrzeniu powtórek – Arsenal ma Silvestre’a (hihihi) a my mamy Evrę 🙂 Ale z drugiej strony, Arsenal ma Arshavina… Jak potoczą się losy Arshavina w Arsenalu? Podoła presji? Wykorzysta szansę? Rośnie nam przed oczami drugi Henry? Czy może po prostu „tylko” drugi Rosicky? Kiedy Polska dochowa się geniusza na taką skalę?
Bardzo mi się podoba teza „Arshavin = drugi Henry”. Henry’ego zwykłem porównywać do najlepszych francuskich kurtyzan: bez względu na to, jak wielki byś nie był (Liv’pool, ManU) on i tak zrobi Ci dobrze (czyt. strzeli). Arshavin zdaje się w naturalny sposób zapełniać wielką pustkę po Thierrym. Też biega niby to po skrzydle, by w ułamku sekund znaleźć się gdzieś w środku. Jego prędkość, a przede wszystkim odejście od przeciwnika są oszałamiające (vide: ostatnia bramka). Tak jak Henry, nie boi się uderzać praktycznie z każdej pozycji. Na dodatek cieszy się grą jak małe dziecko, a czy to nie cecha niezbędna geniuszowi?
Czy mówimy o tym samym Henrym, który przez lata krytykowany był za to, że w starciu z wielkimi rywalami bywa przeważnie niezbyt aktywny?
Dokładnie o tym samym. Choć może źle to ująłem. Przemyślałem sprawę i chyba „następca” będzie lepszym określeniem niż „drugi”. Wydaje mi się, że Arshavin oprócz wspomnianej radości ma w sobie dużo większe pokłady pokory niż Thierry.
Pamiętam jak Nick Hornby w „Futbolowej gorączce” opisywał początki swojej miłości do Arsenalu, kiedy zakochał się w drużynie która wygrala 1-0 po problematycznym karnym. Tydzień później obejrzał Tottenham strzelający 5 bramek i zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia. Rozumiem, że wszyscy piszący tutaj chcieli by aby obrońców w ogóle nie było, a drużyny strzelały regularnie po 10 bramek. No więc ja do takich kibiców nie należę. Chętnie siedział bym na stadionie i tak jak w NBA krzyczał „DEFENCE, DEFENCE”. Liczę na to, że MU zagra z Arsenalem dobrze przede wszystkim w obronie. Dopiero w takim meczu Arsenal może pokazać ile jest wart. Aha, rozumiem, że od wczoraj lubimy Premiership za dziurawe obrony…
No nie, dziurawa obrona nas irytuje. Imponuje natomiast (nie od wczoraj) tempo gry, zaangażowanie, walka do końca, piękne gole, zwroty akcji, dramaturgia, wpisująca się w scenariusz zwrotów i dramaturgii całego sezonu. I imponują bohaterowie indywidualni: Arszawin z czterema golami już po kilku miesiącach w klubie trafiający do jego legendy, polski bramkarz podnoszący się po fatalnym meczu i pokazujący charakter, ale też i izraelski superrezerwowy, który jak kiedyś Solskjaer nigdy nie zawodził, gdy się na niego stawiało. Supermecz, chociaż oba kluby powinny gruntownie przebudować defensywy zaczynając od boków.
Wczoraj bez obrony grał tylko Liverpool!!! Arsenal z przodu nie pokazał nic wielkiego poza Arszawinem, który grał z lekkością brazylijskiej baletnicy- niestety, z mojego punktu widzenia, rozegrał genialny mecz! W Arsenalu obrona była bezradna z powodu tempa, w jakim The Reds rozgrywali swoje akcje. Jestem pewien, że na tym poziomie gra się bez myśli- po prostu instynktownie, na pamięć, bez zastanowienia. Realizuje się wypracowane na treningach schematy (taki trening musi przypominać trening biegaczy sztafet sprinterskich, którzy do znudzenia ćwiczą przekazywanie pałeczki). Torres zgrywając każdą piłkę był pewien, że ktoś na nią czeka. Benayoun wychodząc na pozycję zostawiał nogę, żeby zabrać podawaną do niego w punkt piłkę. Jeśli coś opóźniało się o 1 sek., akcja padała. Stąd jakiekolwiek zmiany Rafy nie miały sensu- wchodzący na zmiany Babel i El Zhar po prostu nie byli w grze, w tempie i osłabiali siłę ofensywną Liverpoolu. Tłumaczę je sobie tylko zmęczeniem Riery i Kuyta i koniecznością gonienia wyniku. Z Liverpoolem na takich obrotach nie radzi sobie żadna obrona (vide mecze z ManUtd, Aston Villa, Chelsea i teraz Arsenal). Tylko te żałosne tyły…
A może masz rację? Może to tempo? Chociaż to co zrobił Sagna przy pierwszym golu dla Liverpoolu i to, co zrobili Fabian i Gibbs przy drugim to kryminał. A jeszcze, hihi, faulujący Silvestre… Tylko Kolo Toure wiedział, o co w tym chodzi. No i przy tych rogach nie wiedzieli, jak się ustawiać. Czasem był ktoś przy słupku (i wybijał, bo Fabian był niewiadomo-gdzie), a czasem nie. Zostawiali miejsce, nie kryli…
Co ma tempo gry do faktu, że United niemal wszytskie bramki Liverpoolowi podarowali? To były jeszcze większe babole niż te, które oglądaliśmy wczoraj.
Może jestem skażony, ale ja w futbolu wszędzie widzę schematy. Począwszy od początkowego ustawienia piłkarzy, jeszcze przed pierwszym kopnięciem piłki, a skończywszy na trasach, jakimi poruszają się piłkarze po boisku. Kilku zaledwie wykracza poza te nakreślone szablony (jak nieobecny wczoraj Gerrard, czy CR z ManU), poruszając się po całym boisku, będąc w dowolnym miejscu. Nawet jeśli zmieniają się stronami poruszają się tak samo, tylko z… drugiej strony (jak Benayoun- czasami na lewej, czasami na prawej, ale zawsze w jakimś korytarzu). Mówisz o prezentach United- Vidić, do momentu, kiedy popełnił błędy kilka razy powstrzymał Torresa w identycznych sytuacjach, przeciął kilka identycznych podań. Aż w końcu jedna z podobnych akcji została zagrana o sek. szybciej i noga Vidica trafila w nogę Torresa, zamiast w piłkę- efekt czerwona kartka, rzut wolny, gol. Czy to był błąd Vidica? Wiedział, jak Torres się zachowa, wiedział, jak samemu się zachować, postąpił w ciemno i… minimalnie się spóźnił, bo przy tym tempie nie ma czasu na mrugnięcie okiem. Moim zdaniem bardziej zasługa the Reds, niż błąd Utd. Tymczasem wczoraj… to, co zrobił Mascherano… a Arbeloa… Fakt, jedynie nieudane wybicie Sagny jest porównywalne… Piszę tyle, bo jestem pod autentycznym wrażeniem wczorajszego meczu:)
„Aż w końcu jedna z podobnych akcji została zagrana o sek. szybciej i noga Vidica trafila w nogę Torresa, zamiast w piłkę- efekt czerwona kartka, rzut wolny, gol. Czy to był błąd Vidica?”Najwidoczniej coś Ci się pomyliło. Vidić czerwoną kartkę dostał na Gerrardzie i to za faul, którego mógł uniknąć – wystarczyło tylko kilka sekund wcześniej prosto kopnąć piłkę. Bramka na 1:1 to również prezent od Vidića, który chyba do dzisiaj się zastanawia czemu zaczął się bawić z Torresem w kotka i myszkę zamiast ekspediować piłkę. Wczorajsze błędy obrońców LFC to nic w porównaniu do tego co zrobili na OT Vidić i Evra.
Tak najwidoczniej mi się pomyliło… a wartość „liczby Pi” do sześciu miejsc po przecinku ile wynosi? Bo ja skończyłem na 3,14. Bardziej chodziło mi o to, że „coś miało miejsce”, niż „kto kogo wyciął”. …wystarczyło tylko kilka sekund wcześniej prosto kopnąć piłkę… Tak, proste. Przy założeniu, że cała akcja trwa kilkanaście sekund, kilka sekund może faktycznie zbawić. Którzy obrońcy popełnili więcej błędów? Nie mam zamiaru się spierać, za bardzo mi to pachnie ocenami niczym w skokach narciarskich. Jedno jest pewne- L’pool potrafi do tych „błędów” zmusić. To mnie cieszy. A smuci brak uwagi ze strony takich graczy, jak co najwyżej rezerwowi Arbeloa i Aurelio, czy też pierwszoplanowy Mascherano (tylko Aurelio popełnił błąd po centrze Arsenalu, po akcji; Arbeloa stracił piłkę, gdy na połowie Liverpoolu było trzech graczy Arsenalu i pieciu Liverpoolu; przy błędzie Mascherano piłka też była już w fazie wyprowadzania jej przez The Reds). Nie zmienia to mojego przekonania, że piłkarze Beniteza są obecnie w wysokiej formie i graczom słabszych zespołów tylu bramek nie dadzą sobie strzelić. Jedyna obawa to ostatni w sezonie mecz ze Spursami…
Zliv ma rację. System działa, choć poszczególne jego elementy mogą zawodzić – np. myląc się o ułamek sekundy, spóźniając albo się dekoncentrując. Benitez np. z jego dbałością o szczegóły, taktykę i rozpracowanie przeciwnika, taki mecz jak wczorajszy musi odchorować. Wszystko przygotował, wszystko się udawało, maszyna działała niezawodnie do trzydziestej którejś minuty, a potem „zawodził czynnik ludzki”. Trzy indywidualne błędy (Mascherano, Aurelio i Arbeloi), a potem jedna kontra zmieniły losy spotkania. Czy oznacza to, że taktyka była zła? Przecież działała… Dlatego to tak ciekawe…
Jak pisze dziś na swoim blogu niezrównany Rafał Stec, w okolicy rezydencji Beniteza „nawet koty grasują wyłącznie w ustawieniu 4-2-3-1”. Pełna zgoda: Hiszpan, autor frazy „wielki mecz dla fanów, ale nie dla menedżerów”, rzeczywiście musi odchorowywać takie błędy. Zwłaszcza że cena jest wysoka: oddalająca się szansa na mistrzostwo i to w momencie, kiedy zespół wreszcie jest w świetnej formie (a w każdym razie w lepszej niż główny rywal). Ba: w meczu, w którym jest lepszy i w którym momentami osiąga miażdżącą przewagę (obejrzałem jeszcze raz obszerne fragmenty; wiem, co mówię).Będę banalny: uwielbiamy ten sport i nigdy nie przestanie nas zaskakiwać właśnie ze względu na „czynnik ludzki” w świetnie funkcjonujących maszynach, oliwionych przez najwybitniejszych mechaników. Tylko że – banał kolejny – wiele zależy od jakości tego „czynnika ludzkiego”. Błędu Mascherano w świetle jego wyczynów z ostatnich tygodni trudno się było spodziewać, ale błędów Arbeloi czy Aurelio już prędzej. Zwłaszcza w tej fazie sezonu, kiedy ma się już w głowach (w tym kontekście są ważniejsze od nóg) tyle meczów…Racjonalista powie więc: sprowadzić lepszych bocznych obrońców. Chociaż i on – jako racjonalista właśnie – będzie miał świadomość, że błędy przytrafią się także im. Pytanie więc, co robić, jak już zrobiło się błąd. Wczoraj, po każdym z błędów Liverpool się podnosił, albo grając swoje, albo (jeszcze raz wspomnę zmianę pozycji Kuyta i Benayouna) modyfikując nieco taktykę.Powtórzmy jednak: Benitez musi to odchorować, a następnie przepracować na boisku treningowym. Moim zdaniem więcej thrillerów w tym sezonie już nam nie zafunduje. Chyba że w ostatniej kolejce z Tottenhamem 🙂
Kto to ostatnio narzekał na blogu, że w PL zaczyna wiać „nudą” – [i]Tak już teraz będzie, i to przez prawie dwa miesiące: niezbyt pięknie, w napięciu zwiększającym się z tygodnia na tydzień, z wielkim mozołem, z zabezpieczeniem tyłów[/i]. O ironio… :)A swoją drogę, poproszę specjalistów od historii i statystyk o przypomnienie drużyny, która wbiła trzem głównym konkurentom do tytułu (wiem, że w różnych turniejach, ale…), albo może nawet czterem licząc AV, w jednym sezonie, każdemu po 4 bramki.
Fakt! Ja narzekałem, moja wina. Do tego stopnia próbuję patrzeć na futbol z dystansem, myśleć, że mnóstwo rzeczy da się w nim przewidzieć, wytrenować (zwłaszcza na najwyższym poziomie, w klubach Wielkiej Czwórki) – że potem nie mieści mi się w głowie, jak można do tego stopnia odpuścić krycie, zagapić się przy wybijaniu piłki… Ale całe szczęście, że tak jest, prawda?No i takie mecze nie zdarzają się jednak co weekend. Za chwilę znów wróci „nuda”, podczas której nikt nie będzie się nudził…
PS Jednak oba środowe mecze potwierdzają tezę z weekendu. Nikt z nas się nie nudził, ale… było nudno. Miejmy nadzieję, że finał Pucharu Anglii nie będzie wyglądał jak dzisiejszy mecz Chelsea-Everton. Z drugiej strony: czy możemy mieć pretensje do piłkarzy za to, że NIE POPEŁNIAJĄ błędów?W każdym razie jeśli ktoś miał do tej pory poczucie, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta – czyli spodziewał się, że Chelsea wcale nie straciła szans na mistrzostwo, dziś został chyba tego poczucia pozbawiony. Sześć punktów straty do MU, które wciąż ma mecz w zapasie – tego już nie da się odrobić.
Manchester pokazał dzisiaj, jak rozgrywać idealne spotkania ze średniakami w drodze po mistrza, tak można rzec. A Giggs mogł mieć hat-tricka, jak zwykle chyba był najlepszy na boisku
Michał skrobnij coś o kolejnym „boskim” pomyśle przerabiania Premiership-tym razem w wykonaniu pana Phila Gartsidea
Ja tylko żałuję, że Arszawin nie trafił do PL dziesięć lat wcześniej. To jest niesamowity gracz, najlepszy piłkarz Arsenalu zdecydowanie. I jako że został kupiony jako właściwie gotowy produkt, widać jak bardzo różni się 'kulturowo’ od graczy kształtowanych przez Wengera. Mówiąc oględnie, on się nie p…..doli (przepraszam z góry, ale lepszego słowa nie ma), tylko strzela bramki. I to jakie! I ten spryt, technika, drybling, błyskawiczne myślenie, podania (tak jakby czerpał z każdego przyjemność, że znowu wykiwał przeciwnika). Szkoda, że Zenit go tak długo przetrzymał. A pewnie gdyby Hiddink nie zawojował Euro z Rosją, siedziałby tam dalej
Twój blog został przeze mnie nominowany do Konkursu bobbyy.plAby wziąć udział w konkursie, musisz go jednak oficjalnie zgłosić tutajJeśli jesteś czytelnikiem tego bloga i zgadzasz się z moją nominacją, możesz oddać swój głos na stronie z profilem blogaPełny link do nominacji: http://bobbyy.pl/nominacja.php?id=60
Czuję się podobnie jak może czuć się Ferguson. Pomimo faktu kibicowania Kanonierom nie jestem w pełni usatysfakcjonowany wynikiem meczu. Chociaż nie – wynik jest bardzo ok, gra za to fatalna.Oczywiście można mówić, że skoro było tak źle, o czemu skończyło się tak dobrze (a mogło skończyć się jeszcze lepiej, wręcz wspaniale – 4:3). Możliwe że miałbym powody do radości po tym meczu, gdyby Wenger za przykładem Alexa w 1/2 FA Cup wystawił rezerwowy zespół a ten zagrał i zremisował jak wczoraj Arsenal… Sęk w tym, że o ile Wenger posadził na ławce główne siły ofensywne, o tyle zestawienie obrony praktycznie w ogóle nie zmieni się na mecz 1/2 LM przeciw Manchesterowi Utd.Bojaźń wielka narasta.Oddać trzeba jednak Liverpoolowi, że ich zaangażowanie, walka, poświecenie robiły także na mnie wielkie wrażenie. Wystarczy powiedzieć, że gdy wyrównali na 4-4 niemalże wyczuwałem straconą kolejną bramkę – mimo że pozostało 1,5 minuty do końca meczu.www.arsenal.blox.pl
Mistrz Anglii zrobił to co należało – WYGRAŁ i zagrał na 0 z tyłu zostawiając w tyle uczestników spektakli o nazwie „4:4”
Sezon jest rzeczywiście niezwykły. Natomiast daleki byłbym od stwierdzenia, że mecz Liverpool-Arsenal zasługuje na miano najlepszego w sezonie. Żeby nie sięgać daleko, pamiętacie 3-3 w meczu Aston Villa-Everton w przedostatniej kolejce? To oczywiście moje subiektywne odczucie (jak przypuszczam ogromne znaczenie mają osobiste sympatie klubowe), ale właśnie takie mecze 'podpalają’ mnie okropnie, stanowią esencję tego, co zwykło się określać 'piłką angielską’. Nieuczciwe byłoby stwierdzenie, że we wtorkowym spotkaniu nie było walki, pasji i – przynajmniej momentami – szaleńczego tempa. Ale wszystko to, a nawet więcej można było zobaczyć także na Villa Park. To, co obok koszmarnych błędów w obronie, nie pozwala mi zachwycić się tym spotkaniem to wrażenie, że piłkarzom obu drużyn w tym meczu wszystko przychodziło zbyt łatwo.
Real z Getafe też zafundował niezły dreszczowiec. Cały czas przegrywali, najpierw 0-1 później 1-2, wyrównali w 85 minucie po pięknym rzucie wolnym na 2-2. Chwilę później Pepe zmasakrował kolesia, karny dla Getafe…przestrzelony i minuta 90 Hiquain 3-2 dla Realu;-)
Pepe trochę sie zdenerwował za bardzo… http://www.youtube.com/watch?v=hOeSAsELyAA&feature=related
No to widzę ze koszmar z przed 8 lat powrócił-tym razem na Old Trafford-no i przewaga do przerwy była nieco mniejsza.United zaś zapewnił sobie praktycznie kolejny tytuł w zdominowanej przez siebie( od powstania w 1992 roku Premiership) lidze.
Świetna druga połowa Manchesteru.Po prostu genialna!
Popieram, niesamowita!! Powiedziałbym, że United po raz pierwszy w sezonie pokazało jak potrafi grać, po prostu uwolnili potencjał. A krytyków Berbatova dzisiejszy mecz chyba uciszył, Bułgar rozgrywał po prostu wspaniale. No i bidny Tottenham, historia się prawie powtórzyła, tylko że w 2001 byli o 1 bramkę lepsi
No już zacieram ręce na komentarz pana Michała do meczu 🙂