Mnóstwo pięknych goli, z pierwszą bramką Davida Villi na czele, ofensywny futbol, kontrowersje. Najfajniejszy dzień mundialu?
Żadnych żartów na temat meczu Portugalczyków z Koreą Północną. Mając w pamięci, kto rządzi w Phiongjan, gdzieś od 60. minuty zastanawiałem się, co powinni teraz zrobić Koreańczycy – przynajmniej ci występujący na codzień w kraju. Spróbować przedrzeć się do ambasady któregoś z krajów zachodnich i poprosić o azyl jeszcze przed ostatnim meczem grupowym? Rozegrać ten mecz, dając z siebie wszystko i choćby częściowo próbując odkupić „winy”? Uwierzyć zapewnieniom swoich oficerów politycznych byłoby pewnie najgorzej; mam w pamięci Sołżenicynowskie opowieści o więźniach, którzy trafiali do łagrów prosto po zwolnieniu z niemieckiej niewoli albo takich, których jedyną winą było dać się zamknąć w otoczonym przez nazistów kotle. Po fantastycznych skądinąd występach Koreańczyków z Północy na mundialu w 1966 r. bohaterowie tamtej drużyny trafili na kilka lat do obozu pracy. Z drugiej strony od tamtej pory minęło blisko pół wieku, ekspert do spraw obu Korei Andrzej Bober uważa więc, że jedyna kara, jaka może spotkać piłkarzy, którzy przegrali dziś z Portugalią, to zakaz kolejnych wyjazdów zagranicznych.
W nowym numerze „Tygodnika Powszechnego” (do kiosków trafi we środę) tenże Andrzej Bober, rozważając perspektywy zjednoczenia podzielonego półwyspu, daje jednak przykłady języka, jakim posługuje się tamtejsza propaganda. Oto próbka z depeszy na temat USA: „Ty agresywny, spuchnięty łbie! Rozbijemy w pył twoje knowania”. O czym zaś mówią media z Północy, gdy akurat nie atakują USA i Południa? Donoszą o cudach natury, jakie towarzyszyły podróżom Kim Dzong Ila lub raportują wydajność kur niosek. „Ludzie z Północy podlegają takiej indoktrynacji od przeszło sześciu dekad” – przypomina publicysta „TP”, a mnie, jako się rzekło, nie jest do śmiechu.
Zgodnie z zapowiedziami kibicowałem w dzisiejszym meczu Koreańczykom, uderzyło mnie więc, do jakiego stopnia wyszli na to spotkanie w kompletnie innym nastawieniu niż na mecz z Brazylijczykami. Tam od początku skoncentrowani, asekurowali tyły, podwajali, a nawet potrajali krycie i mnóstwo biegali. Tutaj w zasadzie od pierwszej minuty zostawiali Portugalczykom mnóstwo miejsca, sami zaś popełniali wiele indywidualnych błędów (pamiętacie to wyjście bramkarza do dośrodkowania z rzutu rożnego zaraz na początku?). To nie jest przecież tak, że Portugalia zagrała rewelacyjnie; większość goli padających w drugiej połowie sprawiała wrażenie strzelanych podczas jakiejś gry treningowej. Może Koreańczycy wyszli w przekonaniu, że chcą (muszą?) wygrać i dlatego aż tak bardzo się odsłonili? Może gdyby Mun In-Guk celnie główkował po tym, jak Ricardo odbił przed siebie strzał Honga Yong-Jo ich strategia znalazłaby uzasadnienie? Nie, właściwie nie mam złudzeń: ten mecz nie mógł się skończyć innym wynikiem, a warto poświęcić mu jeszcze jedno zdanie z uwagi na przebudzenie Cristiano Ronaldo. Fakt, że gwiazdor Realu zdobył pierwszego od półtora roku gola w reprezentacji i asystował przy dwóch kolejnych, może mieć duży wpływ na to, jak ten mundial potoczy się w najbliższych dniach i jak będzie ostatecznie zapamiętany. Chociaż i tak najbardziej podobał mi się Tiago, a poza boiskiem – Carlos Queiroz, pocieszający i zapewniający o swoim najwyższym szacunku trenera Korei, który po meczu złożył klasyczną samokrytykę, tłumacząc, że to on i tylko on ponosi odpowiedzialność za katastrofę. Jakież to było smutne i przewidywalne równocześnie.
Środkowy mecz dnia obejrzałem nieuważnie, więc nie będę się rozpisywał (kończyliśmy numer, zamiast ultraofensywnym ustawieniem Chilijczyków i świetnie zorganizowaną defensywą Szwajcarów, trzeba się więc było zajmować wyborami i sprawą arcybiskupa seniora). Ci, którzy oglądali, mają nadzieję, że nigdy już więcej nie zobaczą pana Khalila Al Ghamdiego, sędziego z Arabii Saudyjskiej, który pokazał aż dziewięć kartek, z czego prawie wszystkie można by kwestionować. Do pracy sędziego przyczepiłbym się również po meczu Hiszpania-Honduras – już w ciągu pierwszych dziesięciu minut powinien podyktować dwa karne dla piłkarzy del Bosque, ale z drugiej strony – wyrzucić z boiska Davida Villę za uderzenie obrońcy łokciem w twarz. Bardzo słaby Honduras miałby wtedy nieco większe szanse na podjęcie walki – a tak zastanawiać się możemy jedynie, dlaczego wynik Hiszpanów nie był równie imponujący, jak wynik ich najbliższych sąsiadów, skoro nawet Sergio Ramos mógł zaliczyć hat-tricka. Częściowej odpowiedzi dostarcza fakt, że Fernando Torres bardzo długo nie grał w piłkę – stąd zresztą Vicente del Bosque trzymał go na boisku aż do 70. minuty; czucie gry przyda mu się w następnych meczach.
Ciekawe, że milcząco założyłem awans Hiszpanów. Fascynująco układa się rywalizacja w tej grupie, bo jeśli Szwajcaria wygra z Hondurasem, a Hiszpania z Chile, to nawet 6 punktów może nie wystarczyć do awansu. Gdzie indziej nie wygląda to aż tak fantazyjnie, choć należy docenić fakt, że po dwóch seriach gier tylko Brazylia i Holandia są pewne awansu i tylko Kamerun stracił na niego szanse. Nawet Argentyna – najjaśniej dotąd błyszcząca – nie może być pewna swego, i nawet Francuzi, o Anglikach nie wspominając, mogą myśleć, że nie wszystko stracone.
Dwa ostatnie zespoły ze zrozumiałych względów przykuły moją uwagę w tych dniach, odnotujmy więc jeszcze dzisiejsze wypowiedzi ich trenerów. Domenech określił wczorajszy strajk piłkarzy jako „aberrację, kretyństwo i głupotę nie do nazwania”. Ciekawe, jak po czymś takim poprowadzi przedmeczową odprawę… A może nie będzie musiał, skoro w tym samym wywiadzie zasugerował, że część reprezentantów Francji może zbojkotować spotkanie z RPA? Nie mogę sobie w związku z tym odmówić przyjemności jeszcze jednego cytatu z drukowanego właśnie „Tygodnika”: „Kto by dwa miesiące temu spodziewał się, że ręka Henry’ego to dopiero uwertura do prawdziwych rękoczynów i do prawdziwych książek, które teraz zostaną napisane. Bo przecież trzeba będzie opisać ten obraz, jak przedstawiciel Francuskiej Federacji Futbolu ucieka po krzakach z porzuconego przez trójkolorowych w geściu buntu treningowego boiska, wspina się po zboczu szybciej niż góral z przemytem i rzuca przekleństwa na piłkarzy, na świat cały, na to całe zakichane życie, krzycząc, że Francji już nie ma i nie będzie” (to Marek Bieńczyk, z kolejnego odcinka „Kronik Mundialu”).
Wśród Anglików nikt nie krzyczy: na wczorajszym „kryzysowym spotkaniu” nie doszło do żadnej rebelii, a Fabio Capello uznał nadmierną szczerość Johna Terry’ego za „wielki błąd”. „Nikt się nie skarżył na jakiekolwiek problemy – mówił w wywiadzie dla ITV. – A moje drzwi są zawsze otwarte. Jeśli piłkarz chce ze mną porozmawiać, może ze mną porozmawiać. Na każdym spotkaniu pytam kapitana, czy są jakieś problemy, czy chce coś powiedzieć. Nic. A teraz czytam, co mówi John Terry. Nie rozumiem, dlaczego ze mną nie porozmawiał. Kiedy coś do mnie mówisz, powinieneś mówić prosto w oczy, nie przez media”.
Podobno piłkarze oczekiwali od Capello m.in. zerwania z praktyką informowania ich o składzie dopiero na dwie godziny przed meczem. Włoch wyszedł im naprzeciw, informując, że za zawieszonego Carraghera przeciwko Słoweńcom zagra Upson. Nie powiedział tylko, czy po wczorajszej burzy zamierza wciąż stawiać na Terry’ego.
Powiem szczerze: jestem bardzo zły na Hiszpanów i będę kibicować w ich ostatnim grupowym meczu Chile, życząc Chilijczykom jeśli nie zwycięstwa, to remisu – przy równoczesnej wysokiej wygranej Szwajcarów z Hondurasem. Miałem dla Hiszpanów dużo sympatii, ale połowę straciłem podczas meczu ze Szwajcarią, a drugą połowę teraz. Dlaczego? Cóż, rozumiem, że można być zmęczonym po sezonie. Ale nie rozumiem, jak można pokazać aż tak wielką nonszalancję! Seryjnie marnowane sytuacje, karny Villi, od 60 minuty absolutna niechęć do tego, żeby zaatakować (nikt nie szedł do kontry!) – Hiszpanie zdawali się mówić: „jesteśmy mistrzami, pokazaliśmy teraz, co umiemy, rozwalimy Chile i zajmiemy pierwsze miejsce w grupie”. A takiej bufonady nienawidzę i mam szczerą nadzieję, że Hiszpanie zostaną za nią skarceni. Chile nie kalkuluje, atakuje do ostatnich minut, a Szwajcarzy są dla mnie wzorem, jeśli chodzi o obronę (nawet w 10-tkę tracą mnie goli niż my).
Ciekawe, bo ja o dwóch ostatnich zespołach – dokładnie z tych samych względów – w ogóle przestałem myśleć (zacznę, jak wrócą na boisko w meczach ostatniej szansy). Natomiast warta uwagi wydała mi się różnica między dwiema drużynami z Półwyspu Iberyjskiego: Hiszpanie dziergali swoje akcje na szydełku, dzieląc przestrzeń na mikro-podania, a Portugalczycy byli jak nóż bezlitośni, tnąc murawę dwoma-trzema ruchami. Według Zenona z Elei hiszpański żółw wygrałby z portugalskim Achillesem. Lecz jeśli chodzi o asysty, to znakomite podania Ronaldo (w końcu sam też strzelił, a właściwie wniósł piłkę do bramki; można rzec: ten chłopak ma piłkę na karku) robiły lepsze wrażenie niż podania Xabiego, a niczego nie ujmując pięknemu golowi Villi, to ilość zmarnowanych przez niego sytuacji (nawet pal sześć tego karnego) może się zemścić. Np. jeśli Szwajcarzy więcej nastrzelają Hondurasowi i będą decydowały bramki. Fajnie się zapowiada mecz rozpędzonej Portugalii z Brazylią, której obrona jest zdecydowanie niekoreańska. No ale bomba Ronaldo w poprzeczkę pokazała, że jabulani nie jest aż tak apofatyczna, jeśli uderzająca z dystansu stopa też przejdzie ludzkie pojęcie.
„a niczego nie ujmując pięknemu golowi Villi, to ilość zmarnowanych przez niego sytuacji (nawet pal sześć tego karnego) może się zemścić. Np. jeśli Szwajcarzy więcej nastrzelają Hondurasowi i będą decydowały bramki.”Jeśli będą decydowały bramki, to Hiszpania zawsze będzie miała lepszy bilans niż Chile. Tym bardziej wkurzający był ten minimalizm – wiedzieli, że 2:0 w tym meczu wystarcza, więc dalej im się grać nie chciało. Ja też będę kibicował Chile w ostatnim meczu. A Hiszpanie mają jeszcze jeden, bardzo poważny problem. Jeśli nie Villa, to kto dla nich ma strzelać bramki?
A ja sobie myślę, raczej dialektycznie, że to nie kwestia Hiszpanów dziergających i Portugalczyków tnących, tylko ich rywali. Po trzecim golu Korea skapitulowała, dalsze bramki po prostu musiały paść. Widziałem coś takiego mnóstwo razy, choćby w ostatnim sezonie Premier League, gdy Tottenham miażdżył Wigan 9:1; Wigan, które potrafiło również wygrać z Chelsea i w miarę spokojnie utrzymało się w lidze. Po prostu w takich przypadkach mecz przestaje się toczyć w myśl jakichkolwiek racjonalnych reguł: jedna z drużyn myśli tylko o tym, żeby horror wreszcie się skończył, a druga gra jak po kieliszku szampana. Gdyby Villa strzelił karnego, Hiszpanie pojechaliby z Honduranami dokładnie tak samo.Xabi faktycznie nieco bledszy – i dobrze, że szansę dostał Fabregas. W następnych meczach (odpowiadam Airborellowi) bramki będzie już strzelał Torres, jakoś jestem pewien, że to tylko kwestia spędzonych na boisku minut i odzyskania, przepraszam za wyrażenie, rytmu meczowego. Nieskuteczność Villi częściowo rozgrzeszam, bo to jednak nie były „setki”: ot, piłkarz w formie testował swoje własne granice, uderzając zza pola karnego, z ostrego kąta, prawą nogą, lewą… W ostre strzelanie Szwajcarów kompletnie nie wierzę, jeśli już, to w kolejne 1:0.A z innej beczki: John Terry zadzwonił wczoraj do dziennikarza „Daily Mail”, który dość ostro go skrytykował za próbę podminowania pozycji Capello. Przeprosił, powiedział, że nie to było jego celem, że w pełni Capello popiera itd. Czyli Anglia uporała się z kryzysem. Teraz pozostaje, bagatela, uporać się ze Słoweńcami.
Jak Villa ustawiał piłkę, to kasandrycznie palnąłem (mój syn świadkiem), że przestrzeli; bo że bramkarz obroni, uznałem za wykluczone. Za mocno był nabuzowany, byczo rozjuszony. Ale faktycznie, gdyby trafił, to analogia (do przerwy skromne 1:0) mogłaby dostałać skrzydeł. Tym bardziej, że w hipotetycznym meczu Korea – Honduras obstawiałbym Koreę. W Torresa też wierzę, to jest spec od decydujących, trudnych goli (vide: bramka po ograniu Lahma w finale ME). Trzeźwiący kubeł wody w sprawie Szwajcarów (ich kusza to nie jest broń automatyczna) oczywiście przyjmuję z pokorą, tym bardziej, że Hiszpanie (jeśli zaskoczą trybiki w Xavim) mają w zapasie jeszcze wyższe biegi. A czy jakieś biegi mogą jeszcze wrzucić Francuzi (nawet jeśli wygrają z RPA i jakimś wołającym o pomstę niebios cudem poczłapią dalej)? Albo Anglicy? Przypomniał mi się odcinek „Hotelu Zacisze” (dobra nazwa na cały ten zgiełk wokół angielskiej drużyny), w którym państwo Faulty gościli turystów z Niemiec i Basilowi co krok przytrafiały się resentymantalne gafy a’propos wojny i hitleryzmu, aż w końcu Niemcy, szczerze zdumieni jego umysłową inercją, westchnęli ciężko: „jak oni mogli wygrać?”
„Ten chłopak ma piłkę na karku”… Mak, jesteś genialny, chcemy więcej.
Dobrze, że wreszcie ktoś zauważył, że Villa powinien wylecieć z boiska, bo Szpakowski z Lubańskim, a także eksperci w studio – Trzeciak i Dudek – jakoś nie mieli zamiaru tego skomentować. Widać, że dobre wzorce od Pospieszalskiego w wielostronnym doborze gości działa też w redakcji sportowej:). A tak serio, to Hiszpania albo powoli wchodzi w turniej, albo ma tę samą chorobę, która prawie zabiła już Francję i trapi Włochy i Anglię, dla których najbliższe doby będą decydujące i wówczas dowiemy się, czy nastąpi zgon. Osobiście liczę na mecz Hiszpania – Brazylia w 1/8 finału.
Francja odsunęła Maloudę i Evrę – odsunęła, nie odmówili gry. Czas na młodych, popieranych przez trenera i… rząd. Jest jeszcze nadzieja, śpiewamy Marsyliankę
Francji też.Żal patrzeć, zal patrzeć..
Dziwny jest ten mundial. Taki jakiś bez polotu, jakiś marazm piłkarski. Więcej rozmów o tym co dzieje się poza boiskiem niż o samej grze. Gdybym był teraz małym chłopcem chyba nie zostałbym fanem futbolu po tym co widzę. Mam poczucie, że duch sportu jest gdzie indziej, bo nie w RPA. Oczywiście może mi się tylko wydawać. Mogę również przesadzać, co ostatnio często mi się zdarza.
Niestety media wolą się koncentrować na aspektach pozasportowych.Bardziej chwytliwe są tematy o bójce Evry (swoją drogą – śmiech na sali – czy to nie Evra został niespodziewanie nowym kapitanem Francuzów?-sic!), niż postulowanie po raz setny telewizyjnych powtórek. Nie dotyczy to wprawdzie samej gry, ale sprawiłoby, że zachwycalibyśmy się piękną (nieuznaną) bramką Luisa Fabiano, zamiast narzekać na arbitra. Podobnie byłoby w sytuacji Kaki – kartka czy nie – nie mielibysmy wątpliwości, że decyzja arbitra była przemyślana i nie miała nic wspólnego z teatrem piłkarza WKS. Być może nawet nie doszłoby do tej sytuacji – czerwona kartka (po chłodnej analizie obrazu video) dla piłkarza WKS, po faulu na Elano/Bastosie uspokoiłaby jednych i drugich.Mundial bardzo słaby piłkarsko, fatalny kibicowsko (jeżeli ja to zauważam to już musi byc bardzo źle). Jedyny zapamiętany przeze mnie doping to zawodzenie angielskich kibiców „Boże chroń Królową przed oglądaniem naszych piłkarzy.Jedynie fatalna postawa faworytów powoduje, że mamy jakiekolwiek emocje.BTWFrancja, Włochy, Anglia – reprezentacje praktycznie bez młodzieży i bez jakichkolwiek, obecnie, perspektyw na najbliższe lata.
W reprezentacji Anglii nie ma młodzieży przez decyzję Włocha. Niemało zdolnych młodzianów biega po boiskach PL (i jest tu wielu gości, którzy znają te ligę znacznie lepiej niż ja i z pewnością byliby w stanie wymienić więcej ode mnie nazwisk). Problem polega na tym, że Capello uznał, że sami „rutyniarze” wystarczą.
http://www.youtube.com/watch?v=rLglFSV88w4&feature=player_embeddedznakomita piosenka, polecam