Futbol jest opowieścią. Żadne tam założenia taktyczne, żaden piłkarski talent, choćby i talent megagwiazdy, żadna tam technika, szybkość, siła i co tam jeszcze składa się na przygotowanie piłkarzy do meczu. Na końcu zostaje historia do opowiedzenia. Na końcu zostaje Cristiano Ronaldo, jeden z najlepszych piłkarzy świata. W decydującej serii rzutów karnych to on przesądzi o awansie Portugalii do finału. To znaczy nie przesądzi. Nie dane mu będzie strzelać, po tym, jak w przedostatatniej serii Bruno Alves trafi w poprzeczkę.
Futbol jest opowieścią. O tym, jak Bruno Alves już raz podchodził do jedenastki, ale na kilka metrów przed polem karnym odwołał go i zastąpił Nani. Nani strzelił, Bruno Alves musiał powtórnie przejść najdłuższą w piłce nożnej drogę – między połową boiska a polem karnym, w którym czeka bramkarz przeciwnika – i w jej trakcie spalił się psychicznie; tak jak to często bywa z zawodnikami, którzy z jakiegoś powodu muszą jedenastkę powtórzyć.
Albo o tym, jak będący niemal na granicy hipnozy Rui Patricio obronił karnego Xabiego Alonso (czy dlatego, że Ronaldo podpowiedział mu wcześniej, w który róg się rzucić?). Albo o tym, jak równie skupiony Iker Casillas zrobił to samo po strzale Moutinho. Albo o tym, że piłka po uderzeniu Alvesa odbiła się od poprzeczki i wyszła w pole, a piłka po strzale Fabregasa trafiła w słupek i wpadła. Jak wiele zdecydowało o awansie Hiszpanów do finału: centymetr, dwa centrymetry?
Albo o tym, że Iniesta i Ronaldo, od lat mieszczący się w najróżniejszych plebiscytach w piątce najlepszych piłkarzy świata, mieli swoje momenty na przesądzenie o zwycięstwie: jak Ronaldo spudłował i jak Rui Patricio obronił strzał Iniesty. Albo o tym, jak poprawiła się gra Hiszpanów po zejściu kolejnego z tej piątki najlepszych na świecie, Xaviego („Xavi schodzi z boiska? To zgodne z przepisami?” – zażartował ktoś na Twitterze…). O zmęczonych Hiszpanach. O wygłodniałych Portugalczykach. O najzwyklejszym trenerze świata, którego przed laty uznano za nie dość galaktycznego, by prowadzić Real Madryt, a który właśnie kolejny raz awansował z reprezentacją Hiszpanii do finału wielkiej pilkarskiej imprezy. O zaskakujących bohaterach, takich jak Jordi Alba, biegający od jednej linii końcowej do drugiej. O tym, że historia może się powtarzać: wszystko zaczęło się przecież od tego, jak w ćwierćfinale Euro 2008, po bezbramkowym meczu, Hiszpania uporała się z Włochami, a wśród tych, którzy nie zawiedli podczas serii rzutów karnych, był Cesc Fabregas. Albo o tym, że historia nie powtarza się nigdy: jeszcze podczas meczu szukano analogii między turniejem, w którym Hiszpania zaczęła od porażki ze Szwajcarią, aby ostatecznie zwyciężyć, a tym, w którym to Portugalia zaczęła od porażki…
No dobra, można też po prostu mówić o tym, jak to wyglądało. Że choć wszyscy się spodziewali w pierwszym składzie Hiszpanów Fabregasa, ewentualnie, choć rzadziej Torresa i prawie nigdy Llorente, to Vicente del Bosque postawił na Negredo (licząc zapewne na podjęcie przez niego twardej walki z obrońcami, a także na uniemożliwianie im dogrywania długich piłek do Ronaldo) – i że mimo wszystko się rozczarował, choć w pierwszej fazie meczu Negredo wypracował strzeleckie okazje dla Arbeloi i Iniesty. Że Portugalczycy nie czekali na to, co zrobią Hiszpanie, tylko wyszli im naprzeciw: że nadzwyczajny pressing piłkarzy Paolo Bento kompletnie zneutralizował hiszpański środek (grający blisko siebie Meireles, Moutinho i Veloso naciskali Xaviego, Busquetsa, Xabiego Alonso, dobiegając także do Iniesty…) i uniemożliwił mistrzom świata uzyskanie wyraźnej przewagi w posiadaniu piłki. Że traktowany przez ostatnie lata jak zwierzę Pepe tu grał znakomicie, wyprzedzając czy to Negredo, czy Fabregasa. Że Portugalczycy byli szybsi i bardziej zdecydowani. Że w ciągu 90 minut nie pozwolili Hiszpanom na ani jedno prostopadłe podanie w pole karne. Że ich kontrataki, nieliczne wprawdzie, wyglądały na jedyne momenty meczu, w których może paść bramka. Że po raz pierwszy w tym turnieju oglądaliśmy trochę kopaniny. Że w dogrywce Hiszpanie rzucili się do ataku i – z kolei po raz pierwszym w tym spotkaniu– osiągnęli wyraźną przewagę, atakując wszakże skrzydłami (dobra zmiana Pedro, po wcześniejszym wejściu Navasa), a nie środkiem. Że można się zastanawiać, na ile ta przewaga wzięła się z rozluźnienia szyków obronnych rywali z Półwyspu – po zejściu Veloso i Meirelesa.
A teraz posłuchaj. Opowiem ci historię. Historię o drużynie, która jako pierwsza i jedyna zdołała nie przejąć się tiki-taką. I o tym, że również ona została pokonana.
To był mecz dwóch wspaniałych defensyw, a pożegnalny uścisk Ramosa i Pepe był uściskiem nie tylko kolegów z Realu, lecz i dwóch pierwszorzędnych fachowców, szanujących swoją klasę. Bo niby Hiszpanie zawiedli w ataku, ale przecież przez 120 minut to Casillas ani razu nie został zmuszony do poważniejszej interwencji. Ani razu – mimo ogromnej determinacji Portugalczyków (i rewelacyjnie dobranej taktyki), mimo najbezlitośniejszego z nich – CR (ech, ten kontratak z 90 minuty, z podaniem ciut nie w tempo Meirelesa, które Ronaldo i tak powinien zakończyć strzałem przynajmniej fatygującym dla Casillasa), mimo utraty przez Hiszpanów ich tradycyjnej dominacji w środku pola (czym byli tak zaambarasowani, że dopiero zmiany pozwoliły im jako tako się pozbierać), mimo wyraźniej sympatii widzów na stadionie dla Portugalii (trochę jakby grali u siebie). Wobec słabszej dyspozycji ofensywnej Hiszpanów (pół biedy Xavi schodzący z boiska, Xavi strzelający prosto w ręce bramkarza – tego to dopiero powinni zabronić!) tym większe uznanie należy się jej obrońcom, a siła spokoju Gerarda Pique była w stanie zrównoważyć nawet nieobecność Puyola. Wszystko to jednakowoż nie zmienia faktu, że w tym ułamku sekundy, kiedy przy karnym Fabregasa piłka już minęła dłonie Rui Patricio, ale jeszcze nie była w bramce, poczułem, że powinna wyjść w pole, że Portugalczycy zasłużyli na to, by się poprzeczka zrewanżowała słupkiem, że futbol nie może być aż tak okrutny. Schodzący z boiska Fabio Coentrao otarł z policzka także moją łzę.
„Schodzący z boiska Fabio Coentrao otarł z policzka także moją łzę” – nie zawsze Twój styl mnie przekonuje, ale to zdanie to poezja. Ładne.
no, ja bym się Coentrao nie dał macać po twarzy po meczu, bo w jego trakcie jego dłonie trafiają w dziwne miejsca :)#ifyouknowwhatimean
Hiszpanie raczej bez szans w finale.http://zmiloscidolegii.blox.pl/2012/06/Przykro-mi-Espanio-z-Niemcami-jestes-bez-szans.html
A ja uważam, że wychodzisz z błędnego (w moim mniemaniu) założenia, że jeśli Hiszpanie zagrali słabszy mecz w turnieju, jaki zwykle zdarza się każdej drużynie w każdym turnieju, to już zawsze będą grali słabiej. Osobiście głęboko wierzę i mam po prostu nadzieję, że w finale to znowu będzie ta niepokonana Hiszpania. Tak, kibicuję im:) i, nie, nie odkąd zaczęli odnosić sukcesy, tylko dokładnie od 26 lat i po latach upokorzeń, tudzież sędziowskich przekrętów, wreszcie doczekałem się spełnienia:). Marzę o tym, żeby wygrali i w niedzielę, i za dwa lata, najlepiej w finale z Brazylią:))). Potem już może wygrać ktoś inny. E viva España!
Ostatni akapit jest doskonałym podsumowaniem wczorajszego meczu.
Czy ja wiem? Portugalia jednak nie przegrala z tiki taka tylko z nerwami w karnych.
dziwny to mecz, gdzie serce większości kibiców kibiców jest z tymi, którzy przez 120 minut nie oddali celnego strzału na bramkę, gdzie najlepszy zawodnik nie może strzelać najważniejszego karnego (podejrzewam, że to chęć bycia Mesjaszem nie wyszła mu/im na dobre :-))Wielkie uznanie dla P.Bento (nikt jeszcze tak nie utrudnił Hiszpanom gry, przy tym regularnie grożąc ich bramce), nie mniejsze dla del Bosque (kolejna, chyba nie do końca udana opcja-niespodzianka w postaci Negredo i świetne zmiany, które w dogrywce mogły przesądzić o wyniku).Jordi Alba chyba wyrzuci po raz pierwszy od lat Lahma z „11” dużego turnieju (być może decyzja dopiero po „bezpośrednim” pojedynku finale)PS. widać i czuć jak się chłopaki z Realu lubią
a Fabio? przeciez gral w kazdym meczu na najwyzszym poziomie..
Nuda, Nuda, Nuda…i jeszcze raznuda. Siedzielismy z kumplem i oboje zasnelismy podczas drugiej polowy z piwem w reku, to wiele mowi o tym spotkaniu. Bylo jeszcze nudniejsze niz 1/4 Wlochy-Anglia, tym razem jednak nie dzialo sie kompletnie nic.Autor bloga moze jednak dalej przekonywac jakie zajefajnie mistrzostwa. Jesli do finalu nie awansuja Niemcy, to nic mnie nie zmusi zeby drugi raz ogladac gniota hiszpansko-wloskiego. Jez ciekawsza jest perspektywa porzadkow w garazu.Najzabawniejsze jednak pismaki z wybiorczej po fazie grupowej wypisywali ze to najlepsze mistrzostwa ever.. Poki co faz pucharowa poza jednym meczem w ktorym zmasakroani zostali graccy pastuszkowie wieje straszna nuda.
Cholerna Hiszpania zapewne wygra turniej. Choć wszystko we mnie burzy się na widok tego marnotrawstwa. Jak można sadzać tak grającego Pedro na ławce? Toż ten facet na Euro jest niesamowity. Jak można sadzać na ławce Llorente, a dać grać Negredo? Nie rozumiem, choć wyniki bronią del Bosque. Różnie oceniałem przez lata, jak my wszyscy, zachowania Pepe, ale po tym turnieju stwierdzam jednoznacznie, że gdybym był trenerem marzyłbym o posiadaniu tego faceta w swojej drużynie. Obok Hummelsa zdecydowanie najwybitniejszy obrońca turnieju. Kto wie, czy w ogóle nie byłby to najlepszy zawodnik mistrzostw gdyby nie dwa błędy, jakie popełnił jeszcze w fazie grupowej. Z całą pewnością obok Pirlo, Ozila, Ronaldo i Iniesty jeden z najlepszych zawodników na całym turnieju. Dopiero później byliby Xavi, Khedira, Alba, Hummels i pewnie kilkunastu innych 🙂
Brawo Italio,absolutnie zasłużone zwycięstwo-pięknie grali przez całe mistrzostwa i zasłużyli.Szkoda mi Portugalii,ale Hiszpania imponująca.Finał wspaniały się zapowiada