Z punktu widzenia dziennikarza piszącego na szybki dedlajn był to mecz wymarzony: w zasadzie po godzinie gry mógł mieć gotowe sprawozdanie – w dodatku sprawozdanie, które dałoby się sklecić z pokaźnej liczby relacji z wcześniejszych spotkań drużyn prowadzonych przez Jose Mourinho. Właściwie o jedno tylko można się spierać: o to, kto był autorem drugiej bramki dla Chelsea – czy zaliczyć ją Diego Coście, jak zapisano w protokole meczowym, czy uznać, że był to samobój Kyle’a Walkera, jak być może orzeknie w ciągu najbliższych dni panel rozstrzygający w Anglii takie kwestie. O ile zdążyłem zauważyć, piłka po uderzeniu Hiszpana nie szła w bramkę, być może Costa myślał raczej o dośrodkowaniu, słowem: gdyby nie udział obrońcy Tottenhamu, gola by nie było.
Być może zresztą nie byłoby także pierwszego gola, gdyby nie uraz tego samego Walkera odniesiony kilka minut wcześniej. Do momentu kontuzji, po której Anglik przez kilka minut ewidentnie utykał i wydawało się, że nie dotrwa do przerwy, niemal nic nie zakłócało spokoju graczy Tottenhamu (niemal, bo również przed lekkomyślnym faulem Chadliego, po którym padł gol Terry’ego, można było odnieść wrażenie, że faulują zbyt często i zbyt blisko bramki Llorisa), a kiedy prawy obrońca był opatrywany, w szeregi zespołu Mauricio Pochettino wyraźnie wkradł się lęk. Na tym chciałbym jednak zakończyć frazy zaczynające się od „być może” (być może gdyby Eriksen trafił z wolnego nie w poprzeczkę, a kilka centymetrów niżej…, być może gdyby do przerwy było 0:0…, być może gdyby zamiast Chadliego grał Lamela…, być może gdyby nie czwartkowe spotkanie we Florencji…): tak naprawdę zwycięstwo Chelsea było niekwestionowane, a nawet to, że w pierwszej połowie więcej z gry miał Tottenham, wynikało raczej ze strategii, jaką tradycyjnie w meczach o podobną stawkę przyjmuje Jose Mourinho – najpierw zabezpieczenia tyłów, potem czyhania na kontrę lub na stały fragment. Wbrew spektakularnym gestom radości, których nie szczędził nam ani w trakcie, ani po meczu, był to dla Wyjątkowego zwyczajny finał – zakończony zwycięstwem.
Portugalczyk wyciągnął wnioski z noworocznej porażki 5:3: Kane nie dostawał podań, Eriksen nie miał miejsca między liniami obrony i pomocy (w czym duża zasługa pilnującego go Zoumy, z każdą minutą meczu pewniejszego na nowej dla niego pozycji defensywnego pomocnika – gra młodego Francuza to jedyny nowy wątek, utrudniający dziennikarzowi piszącemu na szybki dedlajn ewentualne skorzystanie z gotowców), jeśli zaś Rose czy Walker mieli okazję się rozpędzić, to nie dalej niż do trzydziestego metra, bo bliżej bramki Petra Czecha robiło się już ciasno, a John Terry świetnie dyrygował kolegami. Piłkarze ze Stamford Bridge byli w podobnych sytuacjach tyle razy, że zachowanie zimnej krwi do końca nie stanowiło problemu: nawet kiedy w ciągu ostatnich minut trzy razy graczom Tottenhamu udało się wedrzeć w pole karne, obrońcy udanie interweniowali, wybijając piłkę na róg; w całym spotkaniu Czech miał do obrony zaledwie kilka strzałów z dystansu. Dyscyplina, koncentracja, pragmatyzm, profesjonalizm i spryt (Costa, prowokujący szczególnie najmłodszych rywali…), a także pewien minimalizm środków (wystarczy długa piłka do Hazarda lub Costy, wystarczy gol obrońcy…) – cała Chelsea, cała ona, zresztą finały pucharów nie służą do tego, by popisywać się pięknem gry, tylko do tego, by je wygrywać. Zderzeni z czymś takim zawodnicy Mauricio Pochettino okazali się bezradni: ambicja i wola walki to za mało, kiedy trzeba bić głową w mur, od którego – dodajmy – odbijali się już dużo lepsi od nich.
Sezon Tottenhamu załamał się w ciągu trzech dni: drużyna odpadła z Ligi Europy, przegrała finał Pucharu Ligi, a szanse na pierwszą czwórkę są – także w obliczu wyników MU, Arsenalu i Liverpoolu z kończącego się właśnie weekendu – iluzoryczne. A jednak wypada powtórzyć: zobaczyliśmy już wystarczająco wiele, żeby uwierzyć, iż projekt Pochettino ma sens. Dołóżmy do ambicji i woli walki doświadczenie, którego nabierali także dziś, a o przyszłość Tottenhamu nie będzie trzeba się martwić. Sześciu młodych Anglików, czterech wychowanków, średnia wieku całej drużyny nieco powyżej 23 lat – nawet jeśli po kolejnym sezonie bez trofeów odejdą Lloris czy Eriksen, a przy okazji uda się sprzedać Adebayora czy Soldado, trzon tej drużyny rysuje się przecież tak wyraźnie, jak wygolona linia na czaszce Bentaleba.
Inna sprawa, że rysunek mistrzowskiej Chelsea jest już od dawna gotowy. Po dzisiejszej porażce MC z Liverpoolem o to także chyba nie warto się spierać.
Cóż, kac! Płakać panowie nie wstydzić się!
Top4 się oddala? Niestety tak (dziś Liverpool miał przegrać!). Grafik nie jest jednak taki zły, i jednak wierzę, że Tottenham utrzyma kontakt w walce o czwarte miejsce do samego końca.
z każdą minutą powietrze uchodziło z Kogutów, wszyscy chyba wiedzieli że jeśli nie strzelą na początku to będą mieli problem i tak się stało. A ta ta pierwsza bramka to jakiś żart, wyglądało to bardziej na pułapkę ofsajdową niż ustawienie przy stałym fragmencie 🙂 No i kolejny cichy mecz Townsenda. Generalnie faktycznie jest jednak na czym budować ekipę, choć obronę bezwzględnie trzeba jednak wzmocnić przed kolejnym sezonem i to może niekoniecznie wychowankami, ale kimś bardziej doświadczonym.
dla mnie najfajniejsze jest chyba to, że nie ma w Spurs w tej chwili takich jak Bale lub Modric – że Bardzo chcą odejść do większego klubu walczącego o Trofea i dającego Wiekszą kasę – oraz nikt nie puka do nich, nie chce za wszelką cenę wyrwać np Kane’a, Ericsena czy Bentaleba 🙂
1) Wszyscy wiedzą co zrobi, jak zagra, czego się spodziewać, a i tak wychodzą na Chelsea ofensywnie i obrywają. Dlaczego wciąż popełniają ten błąd przeciwnicy Mourinho? – Szefie, może jakaś większa analiza (taktyczna, a może psychologiczna?)? – lub przynajmniej link, jeśli ktoś już to zrobił.
2) Dlaczego Pochettino nie ustawił zespołu bardziej powściągliwie? Chciał pokazać, że ma większe jaja? Tak, wiem, filozofia 🙁
a ja sądzę że taki atak Kogutów to wcale nie była zła koncepcja, raz już przyniosła efekt, a niewiele zabrakło, by i na SB się sprawdziła. Problem w tym, że jeśli pierwsze 20 minut nie przyniesie bramki to warto by mieć przynajmniej jakiś wariant B, a tu chyba tego zabrakło. No bo jak tu inaczej zabrać się do takiego żółwia, który nie kwapi się do ataku i raz na kwadrans lekko głowę wysunie żeby dziobnąć (tak, żółwie mają dzioby). Do ataku pozycyjnego trzeba mieć odpowiednich piłkarzy i trochę cierpliwości, a wiadomo ona raczej nie jest mocną stroną młodych zespołów, reszta z założenia odpada… Może to i jest jakiś sposób, by klepać piłkę na swojej połowie i czekać aż się otworzą, ale znając Mou nawet wtedy pewnie wolałby doczekać do karnych… No i najważniejsze-kto chciałby taki mecz oglądać??? Przewagą Chelsea jest to, że wszyscy już przywykli do tego stylu i nikt nie spodziewa się fajerwerków, inni muszą wygrywać i do tego po efektownej grze…
Chelsea 27 63
Man City 28 58
Arsenal 28 54
Man Utd 28 53
Liverpool 28 51
No i po staremu… Spurs nadal „pod kreską” i chyba standardowy obraz zaburza tylko niska pozycja Evertonu.