Najpierw chciałem zrobić z wczorajszego występu piłkarzy Borussii opowieść o wierności i dzielności. Myślałem, czy nie napisać na przykład, że świadectwo, jakie dali walcząc z Monaco do końca, pokazuje, iż są w futbolu sytuacje, w których to nie wynik jest najważniejszy. Powstrzymałem się jednak. Nie wiem, czy piłkarze z Dortmundu powinni byli grać z Monaco niecałą dobę po zamachu na ich autobus. Szczerze: nie wiem. Słucham ich emocjonalnych wypowiedzi, np. o byciu potraktowanym jak zwierzęta – i nawet pamiętając, że zostały wygłoszone po porażce, próbuję je brać pod uwagę. Nie jestem psychologiem: nie wiem, czy lepszym sposobem na przepracowanie traumy, którą przeżyli we wtorkowy wieczór, było jak najszybsze podjęcie obowiązków, czy kilka dni odpoczynku (zapewne także pod okiem psychologów). Wiem, że to, iż zagrali natychmiast, też było jakąś odpowiedzią dla terrorystów, i że z punktu widzenia logistyki (terminarz rozgrywek, podróże kibiców itd.) stanowiło najmniejszą komplikację – no ale przegrali 2:3 i zawsze już będziemy się zastanawiać, na ile przyczyną tej porażki był wtorkowy atak.
Kiedy przedwczoraj wieczorem pisałem, że jeśli to był zamach, to się nie udał, miałem na myśli piękną twarz futbolu, jaką zobaczyliśmy na dortmundzkim stadionie. Chodziło mi o to, że odpowiedzią naszego świata na akcję terrorystów były gesty solidarności, empatii i przyjaźni między kibicami. Napisałbym dziś to samo, z pełną świadomością tego, o czym mówi na swoim blogu Rafał Stec – że zbrodniarze jednak przekształcają rzeczywistość, bo „wpływają na stanowione prawo, skłaniając nas do ograniczenia wolności dla zwiększenia poczucia bezpieczeństwa, choćby urojonego; wywołują lęk, zresztą często niewspółmierny do zagrożenia”. Także ze względu na tę świadomość, nie chcę dołączać do chóru – nazwanie ich pesymistami byłoby niepotrzebnym etykietowaniem, użyję więc określenia bardziej neutralnego: realistów.
Dlaczego? W wierszu Adama Zagajewskiego, który przywołałem we wtorek, jest wszystko, co trudne i straszne: słona nicość, która czeka elegancki jacht, uchodźcy, którzy idą donikąd, radość oprawców. Ale jest też, dla mnie najważniejsze, wezwanie: opiewaj okaleczony świat. Opiewaj chwile, kiedy byliście razem. Koncert, gdy wybuchła muzyka. Zbierane w parku żołędzie, gdy liście wirowały nad bliznami ziemi. „i szare piórko, zgubione przez drozda, / i delikatne światło, które błądzi i znika / i powraca”.
Piszę ten tekst nie po to, by kogokolwiek przekonać. Raczej próbuję opowiedzieć sobie samemu, dlaczego w chwilach, gdy dookoła dzieją się rzeczy straszne, politycy czy dziennikarze się kłócą i nawet na mojej fejsbukowej ścianie widzę tyle złych emocji, staram się szukać tego delikatnego światła. W świecie piłki nożnej widzę go wciąż bardzo wiele.
Życzę Wam dobrych świąt. Światło jest w nich najważniejsze.
Komentowałem poprzedni wpis więc skomentuję również postscriptum. Powtórzę się-to naprawdę pięknie (piszę to bez ironii), że na przemoc ze strony islamistów odpowiadamy solidarnością itd. Jednak żeby taką odpowiedź nazwać zwycięstwem to trzeba mieć w sobie ogromne pokłady optymizmu. Żeby nie napisać -proszę wybaczyć szczerość- naiwności. Bo zwycięstwo nad tymi, którzy wypowiedzieli nam wojnę odniesiemy kiedy skończą się zamachy i przestaną ginąć ludzie. Światło, o którym pan pisze to dobry punkt wyjścia czy może raczej siła, która pomoże nam te zwycięstwo odnieść. Ja również życzę dobrze przeżytych Świąt.