Na większy tekst przyjdzie czas – w sumie zresztą zawsze chciałem go napisać, bo droga życiowa Ange’a Postecoglou jest w świecie współczesnego futbolu jedną z najciekawszych. Na razie powiem tylko jeszcze raz coś, co w sumie już mówiłem i pisałem w ostatnich dniach, pytany i niepytany: patrząc po ludzku, zwolnienie trenera, który wygrał właśnie dla klubu europejski puchar i zapewnił mu awans do Ligi Mistrzów, a przy tym na powrót zjednoczył tym triumfem kibiców i piłkarzy, jest zwyczajnie nieprzyzwoite. Owszem, być może za parę miesięcy trzeba byłoby to zrobić i tak, gdyby zespół nadal przegrywał w lidze, a kolejni rywale znów obnażaliby taktyczną naiwność Postecoglou – ale teraz należało jednak pozwolić mu pracować dalej, w celu zminimalizowania ryzyka wspierając zmianami w sztabie szkoleniowym i medycznym.
No ale współczesny futbol nie jest światem, w którym takie kategorie jak przyzwoitość mają jakiekolwiek znaczenie. Daniel Levy uznał, że lepiej nie powielać błędu, który Jim Ratcliffe popełnił z Erikiem Ten Hagiem: że trzeba działać natychmiast i dać nowemu szkoleniowcowi (czy będzie nim Thomas Frank?) czas na przepracowanie z drużyną okresu przygotowawczego oraz dopięcie transferów. Że oceniając miniony sezon, nie można kierować się wyłącznie emocjami, jakkolwiek byłyby silne. Niby nie jest to pierwszy przypadek w czasach rządów Levy’ego, że prezes gra va banque – ale chyba nigdy dotąd nie postawił takich stawek, bo żadna inna jego decyzja (łącznie ze zwolnieniem wypalonego jednak po przegranym finale Ligi Mistrzów Mauricio Pochettino) nie szła aż tak bardzo wbrew emocjom ludzi, dla których słowo „klub” nie ogranicza się do jedynie do tabelki z liczbami.
Jasne: te liczby były bezlitosne. Zarówno plaga kontuzji, jak plaga ligowych porażek (w oficjalnym komunikacie klub wylicza: 78 punktów w ostatnich 66 meczach) i najgorsze w dziejach miejsce w tabeli Premier League to coś, na co prezes z pewnością może się powołać. Pewnie zakłada również, że następca Postecoglou lepiej poradzi sobie z koniecznością walki na dwóch frontach – w lidze i w pucharach. Zobaczymy. Kibic Tottenhamu musi życzyć – jemu i sobie – by tym razem się nie pomylił.
O tym jednak będzie jeszcze czas dyskutować. Na razie trzeba po prostu dziękować człowiekowi, który przez minione dwa lata mówił o futbolu i życiu tak pięknie, że tak bardzo chciało się go słuchać i tak bardzo chciało się oglądać mecze jego drużyny. Ange Postecoglou zostawia po sobie masę niebywałych wspomnień – od fenomenalnego początku, naznaczonego pieśnią „I’m Loving Big Ange Instead” i obroną ustawioną na środku boiska podczas meczu z Chelsea, po szczęśliwy koniec w Bilbao i paradę z udziałem ponad dwustu tysięcy fanów w północnym Londynie.
„Jesteśmy na zawsze połączeni” – napisał do fanów Spurs na pożegnanie, a w moim przypadku to połączenie ma charakter szczególny: dwa lata temu dostałem na urodziny trenera, dziś na urodziny trenera straciłem. Nie zapomnę go nigdy, nie tylko dlatego, że nie wierzę, by następca zdołał wyzwolić w nas to poczucie wspólnoty i więzi, wzruszenia i szczęścia, nadziei i dumy, które stały się naszym udziałem tych kilkanaście dni temu po finale Ligi Europy.