Kibiców Arsenalu z góry przepraszam, że o klubie z Emirates będzie tu najmniej: mieli awansować, więc awansowali w okolicznościach, jak czytam, niekontrowersyjnych. Kibiców Manchesteru United przepraszam również, bo jakkolwiek doceniam kolejny krok w marszu po pięć trofeów, to oglądając Czerwone Diabły umęczyłem się jak chyba nigdy w tym roku. Owszem, w zasadzie przez cały mecz kontrolowali grę, a kluczem do ich sukcesu były asekuracja z tyłu (przy rzutach rożnych w pole karne Porto wchodziło pięciu zaledwie piłkarzy MU; Rio Ferdinand nie pojawił się w nim ani razu) i długie utrzymywanie się przy piłce z przodu, ale jakież to było nudne, mój Boże…
Poza Cristiano Ronaldo, który – choć przez długie minuty niewidoczny – strzelił fenomenalną bramkę, trudno kogokolwiek wyróżnić. Myślałem, że pochwalę środkowych obrońców za pierwsze od ponad miesiąca czyste konto, ale przecież kilka razy dopuścili piłkarzy Porto do główki w polu karnym. Van der Sar? Minął się z piłką na parę minut przed końcem, co mogło skończyć się tragicznie. Evra? Zwłaszcza po wejściu Tomasa Costy pozwolił na zbyt wiele dośrodkowań. Anderson, Carrick i Giggs? Dużo strat. Rooney? Walczył w defensywie, ale brakowało mu dynamiki i strzałów z pierwszej piłki. Mógłbym tak ciągnąć, ale może wystarczy.
Zaciekawiło mnie ustawienie, z wysuniętym Ronaldo i cofniętym niemal do drugiej linii Berbatowem. Jak rozumiem, Alex Ferguson liczył na umiejętność przetrzymania i niebanalnego rozegrania piłki przez Bułgara – tyle że udawało się to tak sobie, także z winy Rooneya i Giggsa, którzy wielu podań kolegi nie zdołali opanować. Innymi słowy znów, po raz nie wiadomo który w ciągu ostatnich tygodni, wypada poprzestać na konstatacji, że mistrza poznaje się po tym, iż jest w stanie osiągnąć swoje nawet będąc bez formy (choć optymista doda pewnie, że widać symptomy wychodzenia z kryzysu: wspomniane czyste konto, powrót piłkarzy kontuzjowanych, błysk Ronaldo…).
Trudno o większy kontrast niż ten między środowym meczem z Estadio do Dragao i wtorkowym ze Stamford Bridge. Tu dyscyplina taktyczna, tam niemal całkowity brak dyscypliny. Tu nudy, tam emocje, grad bramek i sytuacja zmieniająca się jak w kalejdoskopie, co skłoniło komentatorów do nadużywania wykrzykników, mówienia o „Matce wszystkich meczów” czy „Meczu meczów”… Nie poświęciłem temu spotkaniu notki na gorąco, więc łatwiej mi złapać dystans, choć w komentarzu pod jednym z poprzednich wpisów pisałem już o kuriozalnych błędach (w pierwszym rzędzie bramkarzy) i lekceważeniu trenerskich przykazań. Trochę mi to popsuło frajdę i w ogóle mam poczucie, że tyle goli w jednym spotkaniu oznacza, iż piłkarze zapomnieli o tym, gdzie są i kim są. Ogląda się to fajnie, ale prowadzić drużynę w takim meczu… nie zazdroszczę ani Benitezowi, ani Hiddinkowi (dziennikarz „Timesa” przypomina w tym kontekście Jose Mourinho i jego lapidarny komentarz „żenada” po meczu Arsenal-Tottenham, zakończonego wynikiem 5:4; Portugalczyk nienawidził, jak jego piłkarze pędzili na bramkę rywala zapominając o założeniach taktycznych) . Holender zareagował wprawdzie na zagrożenie stwarzane przez gości, jeszcze przed przerwą wprowadzając Anelkę za Kalou, ale w drugiej połowie był bodaj równie bezradny jak jego hiszpański adwersarz.
Wejście Anelki to osobny temat. Robert Błaszczak uważa wprawdzie, że Francuz nie wniósł tak wiele, jak można się było spodziewać, ale przecież zaliczył asystę, a nade wszystko: w krytycznym momencie odciążył defensywę, bardziej absorbując obrońców Liverpoolu bieganiem dookoła ich pola karnego niż mógł to zrobić Kalou. Zdecydowanie punkt dla Hiddinka.
Czy losy tego dwumeczu mogły potoczyć się inaczej? Co by było, gdyby w pierwszym meczu grał Mascherano, ten „Essien Liverpoolu”, a w drugim Gerrard? Argentyńczyka brakowało przy Lampardzie podczas spotkania na Anfield Road, choć przecież jego obecność w Londynie nie zapobiegła golom pomocnika Chelsea. Nieobecność Gerrarda z kolei równoważyła absencja Johna Terry’ego, a zastępcy obu gwiazd, Lucas i Alex, nie byli w tym meczu jedynie statystami…
Z pytań na przyszłość zostają więc trzy: kto będzie grał na lewej obronie Chelsea w meczu z Messim, pardon: Barceloną (odpowiadam od razu: nie zdziwiłbym się, gdyby był to Essien), kto będzie pierwszym bramkarzem klubu w przyszłym sezonie (ba: nawet w sobotnim półfinale Pucharu Anglii z Arsenalem…) i czy odpadnięcie z Ligi Mistrzów okaże się dla Liverpoolu błogosławieństwem w kontekście walki o mistrzostwo kraju. Na pewno grając tylko jeden mecz w tygodniu łatwiej będzie dbać o zdrowie Stevena Gerrarda.
I jeszcze jedno (Robert Błaszczak pewnie zaświadczy): doping na Stamford Bridge był niewiarygodny. Rav, który poruszył tę kwestię w komentarzu pod tekstem o tragedii na Hillsborough, nie musi się martwić: zniknięcie miejsc stojących nie zniszczyło atmosfery na angielskich stadionach.
United przypomina coraz bardziej zgraję wysokiej klasy rzemieślników-profesjonalistów, którzy po prostu dwa razy w tygodniu odwalają swoją robotę. W tym sezonie kojarzę chyba 3 mecze: z WBA, Fulham (ten 3:0) i Chelsea, gdzie klub grałby z większym polotem, ponad to co potrzebuje, czyli 3 punkty. A jeszcze 2 lata temu ta drużyna rozjeżdała przeciwników eksplozyjną ofensywą, rok temu było podobnie, przynajmniej do marca. Teraz króluje czysty pragmatyzm. Właściwie od września czekałem aż diabły 'się rozkręcą’, ale takie chyba jest po prostu oblicze tego zespołu. Póki co sprawdza się świetnie, w końcu teraz półfinał LM, w weekend półfinał FA cup, Carling Cup itd, itd. Pytanie, czy nastawienie wyrachowanego długo-dystansowca będzie starczyć przeciwko zmotywowanym potęgom pod koniec sezonu.. I bogu dzięki za brak dyscypliny Chelsea-Liv, mecz był wspaniały!
Trochę przesadzasz, choć w tym, co piszesz, jest sporo racji. Manchester gra ostatnio słabo – czasem mam wrażenie, że jednocześnie wszyscy stracili formę – od katastrofalnego meczu z Liverpoolem Vidić nie jest już tak pewny, Rio dopiero powrócił, Evra gra słabo jak na swoje możliwości. O’Shea popełnia błędy, ale on akurat nie jest obrońcą aż tak wybitnym. Najgorsze jest jednak to, że w ataku można odnieść wrażenie, że nie ma śladu dawnego impetu – kiedy zawodnik ma piłkę dogrywa ją tak, jak dogrywał trzy miesiące temu, ale dziś zawodnicy, do których to podanie jest kierowane, nie są w stanie dobiec do tak zagranej piłki. Chyba zwyczajnie się zamęczyli. Mimo rotacyjnego systemu. Ale nie jest tak, że ManU gra słabo od dawna. Przecież jeszcze trzy miesiące temu grali genialną piłkę, błyskotliwą, szybką, bezkompromisową. Wszystko zawaliło się w meczach z Interem i później Liverpoolem. Do tego czasu drużyna wygrywała bardzo pewnie – i nie piszę tu o wyniku, ale o absolutnej kontroli. Wtedy wiedziało się, że wyjdą z tarapatów, bo w każdym elemencie są lepsi. Teraz czekam – Arsenal powinien ich obudzić. 🙂
Może inaczej się nie da, mając do rozegrania ponad 60 meczów w sezonie? Dawniej grali pięknie, ale na cały sezon nie starczało pary, więc może lepiej się pomęczyć – zwłaszcza że te męczarnie to ostatnie dwa miesiące. I chyba powrót pary Ferdinand-Evra to jednak więcej spokoju z tyłu.Ale porównanie szaleństwa z wtorku i rutyny ze środy szokujące… Ma pecha MU, że oglądaliśmy go po takiej fieście czy orgii
No właśnie, stąd to długodystansowe nastawienie. I jeszcze jedna rzecz: to jest przecież drużyna, która już w zeszłym roku wygrała w zasadzie wszystko, ligę wygrywa od 2 lat. Większość innych zespołów już by się rozpadła, popadła w konflikty, zblazowała, wypaliła itd. A diabły po prostu wygrywają dalej. No i w okresie tego efektownego futbolu to był czas kiedy Ronaldo wreszcie się odkrył i grał kosmicznie, a inni młodzi musieli po prostu coś udowodnić, więc zapierniczali i starali sie pokazywać piękną piłkę – Rooney, Tevez, Nani, Anderson. Po wygraniu wszystkiego nie trzeba już nic nikomu udowadniać. Może o to chodzi? Ale też ma to swój urok. Jeszcze kilka lat temu bym w życiu nie pomyślał, że Ferguson by chciał i był w stanie grać na wyjeździe na utrzymanie 1:0 (po raz chyba 20 w tym sezonie taki wynik), a tu prosze, fantastyczny dziadek uczy się taktyki non stop :). I jeśli chodzi o zaawansowanie taktyczne, wymienność pozycji, to chyba nie ma drugiego takiego zespołu w Europe. A kiedyś: odejście od 442 oznaczało totalny chaos w zespole. itd, itd….
Narodowy Test Inteligencji 2004 (średnie IQ elektoratów): UPR – 100,2 PO – 97,5 PiS – 95,2 apolityczni – 93,0 SLD – 92,4 LPR – 91,6 PSL – 90,0 Samoobrona – 88,8 —————————— Test przeprowadzono na reprezentatywnej próbie 172 450 osób. Więcej na: http://tiny.pl/pkm4
No nie, spam tu wszedł…..
W Anglii nie zabito atmosfery? Na Stamford Bridge jedyne co przyjezdni muszą zrobić by przekrzyczeć miejscowych to zacząć śpiewać. Z Arsenalu śmieją się z kolei kibice Chelsea mówiąc o nich „manekiny”. Na „atmosferę” na Old Trafford narzekali sami piłkarze już kilka lat temu. Liverpool głośno śpiewa tylko you’ll never walk alone a jeśli tylko zacznie przegrywać na Anfiled Road jest cisza jak makiem zasiał ( no chyba że przyjezdni śpiewają) W tym sezonie najgłośniejsi są podobno kibice Tottenhamu ale wystarczy dobrze zorganizowana i liczna grupa przyjezdnych (vide Wisła) by to oni przede wszystkim tworzyli atmosferę. A jeśli pojawi się grupa naprawdę dobrze dopingująca (np. Dinamo Zagrzeb) to the Yids przekrzyczą gości całe dwa razy a na koniec będą razem z nimi klaskali. A to wszystko kiedy wygrywają 4:0…Ale właściwie czemu się dziwić? Jeśli klub (Midlesborough) wysyła list do kilku swoich kibiców z prośbą o nie hałasowanie (czyt. dopingowanie) podczas meczu bo to przeszkadza innym. Tak, rzeczywiście. W Anglii jest wspaniała atmosfera… na „meczach meczów” w którym pada 8 bramek. Kibice szaleją! Szkoda że tylko na „meczach meczów”.
W Krakowie to Tottenham przekrzyczał Wisłę co najmniej kilka razy… Po prostu jest różnie i zależy od meczu i gry piłkarzy. Widziałem taki mecz Spurs z Aston Villą, kiedy przegrywali już trzema bramkami, żeby wyjść na 4:4, to co się działo na trybunach to było szaleństwo. Zdarte gardła i nikt oczywiście nie siedział…
Z atmosferą i przekrzykiwaniem to jest ciekawa sprawa. Dla mnie styl kibicowania w Anglii jest kompletnie inny niż np. w Polsce. Wydaje mi się, że nie o przekrzykiwanie tu idzie. Kibice Wisły, można powiedzieć zakrzyczeli Tottenham w Londynie. Pomijam sprawę co krzyczeli, bo to osobny temat. Tylko porównajmy mobilizację jednych i drugich. Przyjechali, pokrzyczeli i pojechali. Tyle. W Londynie nikt o tym meczu już nie pamięta, bo nie udało się sprzedać nawet wszystkich biletów. Nikt na to spotkanie się nie spinał. Polscy kibice mieli coś do udowodnienia, Anglicy nie koniecznie. Troche podobnie bylo w meczu Spurs-Dinamo Zagrzeb. Mala grupa kibiców Chorwackich zajęła miejsca w górnych rzędach swego sektora, bliżej mikrofonów pod dachem i cały mecz bez względu na przebieg wydarzeń na boisku śpiewała swoje (Yellow Submarine np. było bardzo fajne). Nie ważne, że ich drużyna zebrał baty 4:0, oni nie zrażeni śpiewali, długo i metodycznie. Efekt taki, że było ich słychać cały czas. No i tu można się zapytać czy o to chodzi? W Polsce powiedzą, że tak, a w Anglii, że owszem to fajne ale nie do końca, bo taki kibic, który coś udowadnia, to przede wszystkim udowadnia, że nie ogłada meczu.
ciekawa teza i powiem, że się z nią zgadzam. Kibic który sobie coś udowadnia, udowadnia, że nie ogląda meczu.
Moim zdaniem nie masz racji. Jeśli w Anglii nie ma atmosfery to oznacza, że nie ma jej już nigdzie. Jasne, że zdarzaja się momenty kiedy na stadionie jest cisza ale… to tylko momenty. Przez większą część meczu jest hałas i doping! Kiedy drużyna ma szansę strzelić gola wszyscy wstają z miejsc, kiedy piłka minimalnie mija bramkę słychac jęk zawodu. Kiedy drużyna przeciwna traci piłkę po udanej interwencji obrońcy, wszyscy krzyczą „heeeej” i biją brawo, no i najlepsze kiedy drużyna strzela gola wszyscy wrzeszczą z radości a później spiker czyta nazwisko strzelca i wszyscy wrzeszcza „heeeej” i to jest euforia!!! Na przykład w Manchesterze ten hałas się przetacza po trybunach niczym grzmot burzy. Tymczasem co się dzieje w „sąsiedniej” Barcelonie? (porównywalna wielkośc stadionów). Piłkarze to klasa światowa ale na trybunach trwa piknik. Bez przerwy błyskają flesze bo pełno tam turystów, którzy traktują pójście na mecz tak samo jak zwiedzanie zamku czy katedry. Kibice ożywają tylko wtedy gdy Barcelona ma szanse strzelić gola lub przy piłce jest Messi. Jednak przez większą część meczu trwa cisza. W Barcelonie ludzie wychodzą na 10 minut przed końcem połowy, żeby kupić szamę bez kolejki i wracają 10 minut po rozpoczęciu drugiej połowy. Jasne, że w Anglii też wychodzą w przerwie meczu, ale jednak wracają na czas, żeby niczego nie przegapić. W Anglii na mecz wielkiej czwórki nie masz szans kupić biletu w otwartej sprzedaży natomiast na mecz Barcelony – bez problemu, kupisz w dniu meczu.W Anglii jest najlepsza atmosfera jaka może być a jeśli taka Ci nie odpowiada to lepszej nie znajdziesz już nigdzie!
Oczywiście mój tekst jest komentarzem komentarza użytkownika o nicku Cockney. Nie wiem dlaczego się znalazł niżej niż powinien.
Zanim zaczniemy narzekać na przymus siedzenia może by najpierw ponarzekać na przymus ubezpieczeń. A tak właśnie wyglądają w praktyce dzisiejsze czasy, że ubezpieczenia są wszechobecne. Z jednej strony ludziom łatwo kręcić nosem na to, że na stadionie każe im się siedzieć i że organizator o tym tak namolnie przypomina i wymaga. A wymaga przecież by spełnić kryteria bezpieczeństwa ustalone przez wydającego licencję na organizację imprez masowych. A te z kolei są pewnie narzucone między innymi przez ubezpieczyciela meczu i obiektu. Ubezpieczyciel ustala niższą stawkę gdy zapewnione jest sto procent miejsc siedzących. Gdyby ludzie stali a organizator niewiele robił aby ich usadzić to pewnie dochodziłoby w takim wypadku do łamania zasad ubezpieczenia i kończyło wzrostem stawek ubezpieczeniowych oraz odmową wypłat odszkodowania. Zanim zaczniemy biadolić nad losem „usadzonego” kibica lepiej zastanówmy się zatem nad zasadnością obowiązkowych ubezpieczeń. Ale to wymagałoby całkowitej zmiany naszego podejścia do ryzyka i zaakceptowanie, że nie każdy dożyje emerytury jeśli chce się w życiu dobrze bawić. Ale w taką zmianę nie wierzę. To nie czasy wypraw i przygód. Bo ludzie najpierw domagają się aby móc stać i kreować tę „wspaniałą atmosferę”. Ale potem, jak uczy doświadczenie, gdy dojdzie już do wypadku, to nikt nie waha się występować do sądu z oskarżeniem, żądać odszkodowania od organizatora i rozpętywać histerię w prasie, że ktoś czegoś nie dopilnował czy zaniedbał a ludzie stracili zdrowie. Taka już ta natura ludzka. Przykład z pasjonatem taternictwa prowadzącym uczniów na Rysy w zimie. Ryzyko było wielkie. Ale gdyby udało się dojść, każdy wspominałby te chwilę jak przygodę życia. Ale jak przyszło do problemów i wypadku to sprawa skończyła się w sądzie. Możemy się domagać stania ale wtedy musimy brać ryzyko na siebie. Jak Kolumb w drodze do Ameryki czy tam do Indii. I wtedy już liczba chętnych do stania zmniejsza się lawinowo. Poza tym kiedyś stało się na tarasowej pochylni z odpowiednim kątem nachylenia płyty, odpowiednią wysokością i szerokością stopni oraz przede wszystkim barierami przeciw ściśnięciu. Liczba wypadków jak na ówczesne zatłoczone sektory (popatrzmy na dawne zdjęcia) nie była chyba ogólnie zbyt wielka. A dzisiaj projektuje się strome trybuny do siedzenia. Jeśli coś się wydarzy w przypadku stania na takiej stromiźmie to lecimy w dół, bo nie zatrzyma nas żadna bariera aż ta dopiero u spodu. A wtedy ściśnie nas cały sektor. A zanim dolecimy to pewnie połamiemy wszystkie kości na krzesełkach. Parę spraw się zmieniło od lat osiemdziesiątych. Skoro ludzie rzeczywiście traktują dziś bezpieczeństwo jako priorytet, nie powinni narzekać na coś co sami sobie gotują. Sam jednak najczęściej szukam okazji aby stać. Choć samo siedzenie nie musi oznaczać słabej atmosfery.
Trochę się będę powtarzał, za co przepraszam: winne zaniku atmosfery, kryzysu kibicowania itd. są raczej dążące do maksymalizacji zysków kluby, sprzedające np. bilety korporacyjne ludziom i instytucjom średnio zainteresowanym futbolem, niż fakt, że wszędzie mamy miejsca siedzące.Przywołany przeze mnie we wpisie o Hillsborough tekst Nicka Hornby’ego powstawał, kiedy w Anglii trwała najgorętsza debata nad raportem Taylora. Zacytuję z niego jeszcze kilka prostych zdań: „Nie sądzę, aby chodziło o to, że oglądanie meczu na stojąco jest zdecydowanie lepsze od kibicowania na siedząco. Każdy, kto ma mniej niż metr dziewięćdziesiąt, musi się liczyć z ograniczeniem pola widzenia, a poza tym stanie przez dwie godziny jest niewygodne. Kibice martwią się, że koniec sektorów stojących oznacza koniec hałasu, atmosfery i wszystkiego tego, co sprawia, że piłka nożna jest niezapomnianym przeżyciem. Warto jednak zauważyć, że sektory siedzące na Ibrox wrzeszczą znacznie głośniej niż Clock End i North Bank razem wzięte. To, że ludzie na stadionie siedzą, nie oznacza, że czują się jak w kościele”.Oczywiście on też trochę upraszcza. Ale zwracam uwagę, że debata trwa od 20 lat, a futbol wciąż nie stał się – jak pisał Rav w poprzednie dyskusji – „sztucznym tworem” (we wtorek na Stamford Bridge mieliśmy najlepszy dowód), kibice zaś mają się dobrze i są bezpieczniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Problem jest szerszy i bardziej skomplikowany: futbol stał się rozrywką dla ludzi zamożniejszych, dla klasy średniej, która wyparła ze stadionów tradycyjnych kibiców. Szkoda? No pewnie, że szkoda. Z drugiej strony fajnie widzieć na trybunach całe rodziny i fajnie mieć poczucie, że nic im nie grozi. I jeszcze jedno: policja na Hillsborough (podobnie jak jej przełożeni, a nawet ówczesny rząd) bała się kibiców i traktowała ich jak potencjalnych przestępców. Dziś postrzega ich raczej jak konsumentów, choć wciąż specyficznych. Jeśli ci konsumenci nadal będą się domagać, by pozwalano im stać, z pewnością stanie się to na powrót możliwe – a policja i klubowi stewardzi będą tylko pilnować, żeby stojących nie było zbyt wielu w jednym miejscu. Co powiedziawszy powtarzam: problem nie w krzesełkach albo ich braku. Ale to temat na inną opowieść. Pisałem zresztą kiedyś szerzej o „planie ratowania futbolu”, tworzonym przez ludzi zaniepokojonych odrywaniem się tego sportu od tradycyjnej bazy, i działania naprawcze obserwuję również: te wszystkie klubowe fundacje, działające na rzecz młodych ludzi z dzielnicy, promujące sport i zdrowy tryb życia, organizujące odwiedziny piłkarzy w szkołach czy szpitalach to jeden z licznych przykładów.
Napisałem to już w innym komentarzu, ale powtórzę: wiedźm szukałbym wśród telewizji oraz corporate seats.W Anglii, jak nigdzie indziej w Europie, jest wyraźny podział klas. Futbol był kiedyś sportem klasy robotniczej – głośnej, buńczucznej, gotowej na 'wyprawę na Rysy’ (nth). Ale ceny biletów poszybowały w górę, a mecze można obejrzeć w tv pijąc przy tym znacznie tańsze piwo w lokalu należącym do jakiejś dużej korporacji. Na miejscach klasy robotniczej pojawili się ci ze średniej, którzy często mają zbyt dużo do stracenia, aby ryzykować przesadnym kibicowaniem. Natomiast na corporate seats pojawiła się śmietanka towarzyska.Od roku próbuję napisać o tym artykuł, ale zawsze coś przeszkadza, dlatego tutaj na szybko wklejam:Prawie dwie dekady po tragedii na Hillsborough, partia Liberalno-Demokratyczna chce wezwać do dyskusji nad przywróceniem stojących sektorów na stadionach piłkarskich. Peter Jones, który będzie wnioskował o to, powiedział, że jest za systemem jak ten w Niemczech. „Zapłaciłbym więcej, aby móc stać”, mówi kanclerz dystryktu Chiltern. Wszystkie kluby w najwyższych dwóch klasach rozgrywkowych są zmuszone do posiadania stadionów z 100% krzesełkami od 1994.http://www.telegraph.co.uk/news/newstopics/politics/liberaldemocrats/2958660/Liberal-Democrats-Football-match-standing-ban-should-be-overturned.htmlhttp://www.libdemvoice.org/conference-policy-motion-safe-standing-at-football-matches-3164.html
Naturalnie zgadzam się z panem co do winy klubów, które wypierają ze stadionów klasę robotniczą – tą, która kiedyś tłumnie zasiadała na trybunach i to właśnie ona tworzyła tą wałkowaną przez nas atmosferę. Dzisiejszy futbol stał się pożywką dla najbogatszych, w modzie jest pokazanie się na VIP-owskiej loży podczas meczu piłkarskiego. Problem tkwi w tym, że rzeczone VIP-y nie dopingują swojej drużyny tak jak przedstawiciele niższych warstw społecznych, bo przecież nie wypada. Niestety, angielskie kluby upatrzyły swój interes w zbijaniu jak największych zysków ze sprzedaży biletów i ceny zostały podniesione niebotycznie. Wypowiedzi fanów, którzy chcieliby chodzić na mecze swojej ukochanej drużyny, ale nie mogą (mówię przede wszystkim o fanach topowych drużyn w Anglii), bo po prostu ich nie stać są dla mnie szokujące. Futbol stworzony został przecież dla ludzi, wszystkich ludzi, a nie elity, dla której futbol jest jednym wielkim biznesem. Oczywiście nie tylko w sporcie mamy do czynienia ze zjawiskiem komercjalizacji. Jednak tak jak Pan mówi, atmosfera na angielskich stadionach (jako fan Evertonu wiem, jaki klimat potrafią wytworzyć fani The Toffees na Goodison Park) jeszcze nie zginęła i mam nadzieję, że nikt nie dopuści do jej śmierci. Żywię również nadzieję, że futbol znudzi się wszelkiej maści biznesmenom (lub zawładną nim ludzie kochający ten sport i rozumiejący przede wszystkim kibiców, bo takich jest niezmiernie mało) i wróci do swoich korzeni. Naturalnie nie ma podstaw do paniki, ale cała ta otoczka jest co najmniej niepokojąca. Futbol jednak nie zginie, na pewno się zmieni, bo cały czas to robi. Czas rozsądzi czy będzie to zmiana na dobre, czy na gorsze. Pozdrawiam!
Tak właściwie to dużo dłuższą tradycją i historią jest brak dopingu i panowie w kapelusikach na trybunach którzy chadzali np. na mecze obu Manchesterskich klubów i obu życzyli dobrze-wystarczy pooglądać filmiki sprzed lat 60 jeszcze aby to zauważyc,a kultura darcia mord-dopingu połączonego z burdami i walkami kibiców rozwineła się wśród robotników potem i trwała tak naprawde ze 30-kilka lat więc raczej teraz to jest powrót do korzeni;) jak sie tak zastanowić.
W jakimś sensie Damian ma rację. Czytałem niedawno wspomnienie Jerzego Pilcha o Gustawie Holoubku. Scena z przeżywającym milcząco (jak się okazało do czasu) mecz aktorem, raz że genialna,dwa,że dziś raczej nie mogłaby mieć miejsca, bo nikt by go nie usłyszał. Rav, nadzieja,że bogaci się zniechęcą może być też niebezpieczna. Cała masa dofinansowania jakie ci fanatycy, od Drzymały po Abramowicza, wniesli do futbolu by znieknęła.
Zdaje się, że jestem człowiekiem, który wierzy w postęp 🙂 Albo inaczej: że postęp polega czasem także na zrobieniu kroku w tył… Myślę, że jakiś rodzaj powrotu do źródeł jest nieunikniony, także z powodów pragmatycznych: jest kryzys, dotychczasowe źródła finansowania zaczynają zawodzić, bankrutują sponsorzy itp, itd. Wiele klubów już zamroziło ceny biletów, a kilka wręcz zdecydowało się je obniżyć (zwłaszcza te, które w czasach prosperity wybudowały ciut za duże stadiony), w kilku miejscach (choć przyznaję: w niższych ligach) trwają eksperymenty z sektorami stojącymi – pisał już o tym Rav.A propos wielkiej sceny z Holoubkiem: moim zdaniem Jerzy po prostu przy nim siedział, więc usłyszał i zanotował. Czy dotarło do piłkarzy na boisku – wątpię. Co nie zmienia faktu, że zostało unieśmiertelnione.Inna kwestia, że Cracovia miała szczęście do kibiców-inteligentów, przed Pilchem był choćby Kazimierz Wyka.Co powiedziawszy wyłączam się, bo przecież Martin Jol jest dziś na City of Manchester Stadium…
Łącząc powrót do korzeni, City of Manchester Stadium w jeden komentarz trudno nie zauważyć, że dzisiaj na Eastlands jest świetna atmosfera. Zauważcie, że kibice za obiema bramkami stoją, stoją nawet w większości wzdłuż boiska, tak jak pokazuje kamera.I teraz podchwytliwe pytanie… czym jest to spowodowane? Tym, że bilety były 'za piątkę’ czy może zwykle na CoMS panuje taka atmosfera?;)
Daj spokój-jeżeli dla Ciebie to była super atmosfera?.Pozatym przez 3/4 meczu słychac było tylko kilka tysięcy kibiców gości z Hamburga,a gospodarze machali tymi swoimi bananami i ze 5 przyspiewek zarzucili przez cały mecz.Wogóle to w Anglii wyjazdowicze tworza atmosfere i nie pozwalaja jej umrzeć-i oby chociaż to pozostało tak jak jest bo piekna to liga piłkarska.I jeszcze pytanie czy oglądałeś pierwszy mecz HSV z City tydzień temu?-jeżeli tak to sobie porównaj co sie działo na trybunach w Hamburgu i bedziesz miał odpowiedz jako taką dlaczego wyżej Niemcy cenie w tej kwestii.
Przepraszam najmocniej, oglądając mecz w dość dobrym systemie głośników odniosłem wrażenie, że atmosfera była świetna. Ja wiem, że dla ciebie atmosfera jest dopiero jak boisko zostanie zasypane confetti czy serpentynami, a wszyscy kibice zgromadzeni na stadionie będą śpiewać pełne 90 minut, przerwę w meczu i z godzinę po jego zakończeniu. Damian, naprawdę, przesadzasz.
Pierwsze, co powiedział Big Martin Jol po meczu, to że doping fanów MC był niewiarygodny.
Ok-niech bedzie ze przesadzam i juz sie nie odzywam bo zaraz mnie zjecie ;)-po prostu nie lubie gdy ktos uzywa wielkich słow do zwykłych rzeczy-takie cos jak wczoraj to dla mnie obsolutny standard i dobrze ze ludzie sie cieszyli,zyli meczem-ale juz ponizej tego to zwykła teatralna mizeria gdzie ludzie słuchaja muzyki w słuchawkach,czytaja gazety i usypiaja dzieci-a tak jest dość czesto na meczach.I mama wrazenie ze jak Tottenham przeniesie sie z WHL to bedzie tam taka sama zmiana jak gdy City odchodzili z klimatycznego Maine Road na COMS
Dodam jeszcze, że w innym komentarzu sam napisałem, że Niemcy i Włosi są lepsi w robieniu dopingu od kibiców z Anglii, ale wynika to z zupełnie odmiennej kultury kibicowania.
Wczoraj się uśmiałem gdy tu zajrzałem. Wszedłem rano patrze tekst „Minuta ciszy” a pod nim kilka komentarzy ale jakichs innych niz zwykle, dziwnych. Ale nic, zagladam po południu a tu 68 wpisów. Co tu jest grane? Wszysko wyjaśniły 2 komentarze które tu zacytuje: Panie Michale, skąd ta banda idiotów się tu wzięła? Onet … … Pana zalinkował? ~Witz 2009-04-15 18:00 Onet, onet… Ale najgorsze sie już chyba przewalilo, i … … szczesliwie rzadko sie zdarza. ~zwz 2009-04-15 18:44 hahah, dosłownie, goście z onetu przewalili się tutaj niczym stado dzikich koni chociaz może to porównanie uwłacza tym szlachetnym zwierzakom. I jeszcze powiem, że ten blog znalazłem bo miałem dość już czytania bzdurnych artykułów na onecie i wp.pl. Ale jak widać onet dopadnie Cie wszędzie;-)
Rozwaliłeś mnie dinho z tym ze jeżeli w Anglii nie ma dopingu to nie ma go nigdzie 😀 😀 :D-haha wow.W takiej Argentynie na meczach jest 10 razy lepiej-zreszta co tu tłumaczyć i komu:D.Albo z tym Old Trafford i Camp Nou które sa identyczne tak naprawdę-przyjeżdza Roma i tylką ja słychać na OT,a na pierwszym meczu z Porto było mega-nic,dno całkowite podczas gdy na meczu Barcelony z Bayernem dużo lepiej od 1 minuty-mimo ze też przeciętnie.I jeżeli ktoś obwinia komerchę i prezesów o słabą atmosfere na tymże OT,to tak samo jest z panem Laportą i Camp Nou który całkowicie wyeliminował ludzi chcących tworzyć doping i jest tam ich wrogiem numer 1,na Santiago Bernabeu kibice sami sa sobie winni gdyż przez pamiętnym meczem w LM z Borussią w 97 czy 98 roku szalejąc na trybunach w dopingu złamali…bramkę która sie przewróciła i mecz był opóżniony o kilka godzin-a ja nie mogłem go obejrzeć bo rano do szkoły;)(w TVP był)- i od tamtej pory sa skutecznie eliminowani oraz ograniczani.Wstydem byłoby gdyby w zajefajnym meczu dwóch piłkarsko wielkich zespołow które maja masy kibiców i rywalizują ze sobą bardzo bardzo w wielkich rozgrywkach nie było dobrego dopingu-tyle ze to sa to mega wyjatki raz na rok.Na półfinale Milan Manchester 3:0 na San Siro też był podobny mega doping 90 minut i czysta pasja,ale na meczach z Cagliari już niekoniecznie.Tak samo z tym Anfield które wspaniałe było na pucharowych spotkaniach LM z Juventusem czy Chelsea za Mourinho,ale już na zwyłych ligowych meczach cisza i słabizna.
Liga Mistrzów to coś specjalnego. Tak dla piłkarzy, jak i kibiców. Byłem na Barcelona-Chelsea w 2006 i Camp Nou huczało cały mecz. Ale następnego dnia rozmawiałem na la Rambli z gościem, który chodzi na wiekszość meczów, i mówił, że sam był pod wrażeniem dopingu, bowiem zazwyczaj jest znacznie ciszej.Półfinał LM na Anfield, kiedy Chelsea przegrała w karnych. Od początku do samego końca wspaniały doping, a akustycznie zbudowany jak głośnik the Kop przyprawiał o palpitację serca. Kiedy Agger strzelił gola, stadion zaczął się trząść. Podobno było to widać w telewizji, kiedy obraz zaczął się ruszać. A kibice Liverpoolu już wówczas narzekali, że na meczach domowych jest cicho, kiedy przyjeżdża Wigan.Kibice, tak jak piłkarze, mają problem zmotywować się na mecze z jakimiś małymi drużynami. Kiedy zaznasz rywalizacji z największymi drużynami świata, mecz u siebie z Huddesfield nie brzmi jak wielka rozrywka.Jeżeli na siłę chcecie szukać wiedźm: telewizja, corporate seats oraz siedzenie w wyznaczonych krzesełkach, kiedy znajomi są rozrzuceni po całym stadionie. Ale to ostatnie się powoli zmienia i na np. Chelsea powoli znika po problemach w ostatnich 7 latach. Jak sobie z tym poradzono, wyjaśnię przy innej okazji.
Damian – jasne, dopiero później pomyślałem o Ameryce Poludniowej ale chyba tam na mecz nie pojadę a poza tym pytanie do Ciebie czy byłeś na meczu w Argentynie i oceniasz, czy tylko widziałeś w telewizji lub czytałeś o tym? Pisząc o tym, że jeśli atmosfery nie ma w Anglii to nie ma jej nigdzie miałem na myśli kilka najsilniejszych lig europejskich. A co do reszty tak jak napisałem.
We Włoszech jest nieco lepiej niż w Anglii mam wrażenie(byłem w Mediolanie i Bergamo z Serie A),w Niemczech też jest naprawdę dobrze i uważam ze jednak Włochy oraz Niemcy nieco wyżej od Anglii stoją pod względem ligowego dopingu.W Argentynie nie byłem niestety,ale…zbieram kasę i marzenia-kiedyś to uczynię mam nadzieję 😉
Damian,ale czy byłeś w Anglii?
Heh byłem byłem i to kilka dobrych razy i naprawdę nic szczególnego-a jak sie porówna do tego co nieobiektywni zapewne;) fanatycy Premiership o wyjatkowej,niezwykłej atmosferze na meczach tam to juz zupełnie nie czułem tego.Jak mam pieniadze jakies i okazje to staram sie jezdzic po ligach wszelkich w Europie bo kocham dobry futbol i fajny klimat jak sie zdarzy.Ogolnie to piłka mnie obchodzi przedewszystkim i pilkarze,a czy jest głosniej bardziej czy mniej to tylko dodatek.
to opisz mi proszę, tak z ciekawosci, tych dobrych kilka razy?
No skoro tak prosisz heh mni. Southampton Leeds,Southampton Fulham,Arsenal Newcastle.Zdarzyło sie też na Exeter i kilku niższych ligach z południa GB być(na północy nigdy nie byłem)-pozatym jaki ty masz problem bo nie bardzo rozumiem :)?Ja wszystko porównuje do swojej Legii która nie miała sobie równych przez te wszystkie lata na całym swiecie pod względem atmosfery i magii trybun(wiem wiem-moge nie być obiektywny;)-teraz budują nowy stadion i ten znany konflikt z panem SB-ekiem ;)więc wiadomo ze raczej już to nie wróci
Hej, Damian, mewstg.blox.pl nie ma żadnego problemu, po prostu był ciekaw. Ten konfrontacyjny ton jest chyba niepotrzebny…
A ja mam swoją teorię, że jakiś Angol poderwał Ci dziewczynę i teraz na siłę chcesz to wszystkim powiedzieć. Gdy tylko ktoś wspomni, że mu się podoba, albo że atmosfera była fantastyczna, Ty od razu mówisz wszystkim, że nie była. Nie chcę Cię przekonywać, że świecące pustką rzymskie Olimpico albo turyński Del Alpi, ma atmosferę nijak nie pasującą do byle jakiego spotkania na Wyspach, bo to nie ma sensu. Rozmawiamy o dwóch różnych rzeczach, co innego rozumiemy pod pojęciem słowa atmosfera. Ja Ci nie chce zabrać Twojego pojęcia, ale odnoszę wrażenie, ze Ty chcesz mi zabrac moje. Ciężko z tym będzie, bo taki mam gust i na stadion idę przede wszystkim oglądac mecz, choć fajniej jest go oglądać śpiewając. A argumenty w stylu „to SB-ek” są po prostu nie na miejscu i nie godne tej dyskusji. Chyba, że na temat słowa dyskusja też mamy różne pojęcie?
Szczerze powiem ze już zupełnie nie rozumiem „z kąd ty mieszkasz” i i czego ci brakuje-pisalismy sobie rózne swoje zdania i poglądy różniąc sie w nich i traktując zdanie każdego sadziłem jako ..jego zdanie itp itd,a ty coś nie „teges” do mnie-czy jak?-o co chodzi?.Waltera nazywam „SB-ekiem” ponieważ dzieki nim mógł zakładać firme w stanie wojennym i zarabiać kase-a jak wiemy czerwoni okupanci wszystko wtedy kontrolowali i jak mieli swoje korzyści dzieki zaufanym ludziom to pozwalali takim działać- tyle ttylko ze ja pisze to sobie z dystansem i bez wyprucia emocjonalnego i tobie także to radzę.
Damian – i w porządku jeśli takie jest Twoje zdanie to świetnie, ja mam inne na tym to wszystko polega. Ale jeśli Ty mi piszesz, że :” rozwaliłem Cię moim tekstem i że nie ma komu tłumaczyć” to zostawiam to bez komentarza. W Argentynie nie byłem, nie wiem jaka tam jest atmosfera na meczach, Ty też nie byłeś ale się wypowiadasz, bo zobaczyłeś w telewizji. Zyczę jak najszybszego wyjazdu na mecz w Argentynie.
Damian – i jeszcze coś. Akurat dziś Rafał Stec opublikował ciekawy tekst o hegemonii angielskiej piłki, pozwolę sobie zacytować fragment:WYPEŁNIENIE TRYBUN W LIDZE: 1) angielska Premier League – 91,2 proc.; 2) Bundesliga – 85,2 proc.; 3) francuska Ligue 1 – 74,5 proc.; 4) hiszpańska Primera Division – 74 proc.; 5) włoska Serie A – 57,6 proc.WYPEŁNIENIE TRYBUN W KRAJOWYM PUCHARZE: 1) angielska Premier League – 70,2 proc.; 2) Bundesliga – 63,8 proc.; 3) hiszpańska Primera Division – 42,7 proc.; 4) francuska Ligue 1 – 32,6 proc.; 5) włoska Serie A – 17,5 proc.Rzeczywiście musi być cudownie na meczach we Włoszech jeśli stadion jest zapełniony w połowie…a na Pucharze w 17 procentach, przecież te liczby wyglądają żałośnie w porównaniu z ligą angielską…
Warto dopowiedzieć, że we Włoszech nie ma pucharu ligi, a w tym rankingu właśnie był on doliczany do Anglii czy Niemiec, na przykład. A im więcej meczy tym, potencjalnie, większe pustki, wydawałoby się. Nie w Anglii, najwyraźniej.
Tylko ze teraz we Włoszech jest jak w Anglii lat 80 gdy także frekwencja kulała i szerzyło sie chuligaństwo a najlepsi piłkarze wyjeżdżali z kraju do innych lig.Bo na stadiony tamtejsze(w Italii) przychodzi dużo więcej fanatyków niż w Anglii gdzie jest komplet zawsze ale 95% ogląda tylko mecz i siedzi w ciszy-różnica w typie kibiców.
Pozwolicie, że skupię się tylko na meczu Chelsea, siedziałem niemalże w centrum wydarzeń.Z perspektywy trybun, zmiana Kalou na Anelkę była zła. Kalou był aktywniejszy w obronie, lepiej wspierał Ivanovića na prawej stronie. Ponadto, potrafił przytrzymać piłkę. Trochę za długo, ale to już norma dla niego.Anelka wszedł na boisko z założeniem przejścia na 4-4-2, aby gonić wynik. Zamiast tego, zajął pozycję w na prawym skrzydle – nawet nie zbliżając się do pola karnego. Obok Reiny pojawiał się tylko przy stałych fragmentach gry, nie wspierał Drogby w pressingu obrońców, co więcej, defensywnie był zupełnie nieprzydatny i tylko Branisławowi Chelsea może dziękować, iż Liverpool nie jeździł tam jak ruskie czołgi po polskim zbożu. W drugiej połowie, przy 3:2 a potem 3:3, kiedy trzeba było bronić, Anelka był poza akcją. Ani nie pomagał w atakach, ani w defensywie. Linia pomocy nie istniała, futbol totalny, więc Anelki nie było. Nawet Malouda i Drogba się bardziej starali w obu formacjach. Zaliczył asytę, fajnie, ale grał najsłabiej w Chelsea. Obok Cecha, ale od bramkarza biegania się nie wymaga ;)Kto zagra na lewej obronie przeciwko Barcelonie: Ivanović, Bosingwa, Belletti, Essien lub Carvalho. Na decyzję poczekałbym bliżej meczu, może wyskoczyć jakaś kontuzja. Wybór Essiena lub Ivanovića wydaj się najbardziej realny.Doping na meczu był fantastyczny – świętowano osiem bramek, więc średnio co jedenaście minut ktoś eksplodował. Śpiewali kibice Chelsea i Liverpoolu, cały czas był huk na stadionie – typowe zjawisko, kiedy kilka grupek kilkuset fanów śpiewa różne piosenki. Dwie na raz śpiewał Liverpool, obok na the Shed coś innego śpiewali kibice Chelsea. Na przeciwległym Matthew Harding też co innego śpiewano, a największe trybuny wschodnia i zachodnia po prostu szumiały próbując raz po raz naśladować zasłyszane melodie. W dyskusji o dopingu nie chce mi się już brać udziału, bowiem jest bez sensu. O gustach się nie dyskutuje. Dla mnie spektakl rozgrywa się na boisku i o tym wszyscy rozmawiają. Można być najgłośniejszym, ale kogo to obchodzi oprócz grupy 'karków’, kiedy przegrywa się mecz? To piłkarze mają zapewnić mi rozrywkę, a nie ja im. Jeżeli poproszą o większe wsparcie (vide: zachowanie Drogby, Lamparda i Terry’ego), to kibice reagują natychmiast. W angielskich mediach o trybunach nie mówi się nic, oprócz okazji jak ta wczorajsza związana z Hillsborough.
Na BBC pojawił się ostatnio miernik głośności kibiców heh, ale w sumie tylko dla jaj. Mogę spytać jak się zdobywa bilety na takie mecze?
Logujesz się na stronę internetową, podajesz numer karty kredytowej, a bilet jest w ciągu dwóch dni w domu :)Wcześniej trzeba być na wielu meczach z 'nie-atrakcyjnymi’ rywalami, zjeździć trochę kraju, aby zebrać dużo punktów lojalnościowych i mieć dostęp do biletów. Na wspomniany mecz na Camp Nou można było jednak relatywnie łatwo dostać bilety.
No rzeczywiście proste heh. mi sie marzy mecz na old trafford bo kibicuję United, i to koniecznie za kadencji Fergusona i Giggsa, więc czasu coraz mniej. A słyszałem jakieś legendy, że o bilet np na ligę jest cieżko, gdyż większość stadionu i tak jest wykupiona karnetami.
Karnety to max. 60procent biletów. Jeżeli byłoby ich więcej – zabiłoby biznes. Kluby potrzebują nie 40-60 tysięcy wiernych fanów, ale 200 tysięcy, które przewiną się na trzech-czterech meczach i ogólnie wydadzą wówczas więcej (koszulki, szaliki, flagi, jakieś przekąski i drinki). Ci 'regularni’ nie będą co tydzień kupować nowych koszulek, a trzeba je przecież sprzedać ;-)Zapewniam Cię, iż na mecz niskiego szczebla Pucharu Anglii lub Pucharu Ligi, zwłaszcza przeciwko drużynie spoza Premiership, kupisz bilet w otwartej sprzedazy przez Internet, albo nawet w dniu meczu. Poważnie. United może mieć też problemy ze sprzedażą biletów na grupowe mecze LM przeciwko drużynom z krajów piłkarsko-nieatrakcyjnych.Trochę zachodu i na pewno dostaniesz się na mecz United na Old Trafford 😉
Na Tottenham bilety w otwartej sprzedaży są również, chociaż po posiadaczach karnetów pierwszeństwo mają członkowie klubu, opłacający składki itd., i na te najciekawsze mecze zdarza się, że stadion jest „sold out”. To dlatego władze klubu podjęły decyzję o budowie nowego stadionu, na 58 tys. widzów (dziś White Hart Lane mieści ponad 36 tys.). Na liście oczekujących na całoroczne karnety jest dobrych kilkanaście tysięcy ludzi…
@ Robert Błaszczak Cóż, muszę uszanować perspektywę trybun (i w tym przypadku szczerze jej zazdroszczę). Sprzed telewizora wyglądało to tak, jakby wejście Anelki zaczęło łamać absolutną dominację Liverpoolu, boczni obrońcy przestali (przynajmniej na jakiś czas) zapędzać się na połowę Chelsea, Mascherano zaczął oglądać się do tyłu… Cieszę się też, że wszyscy mówimy o tym meczu dość spokojnie. Przeczytałem wczoraj tekst z „Daily Mail” (wiem, Robbie, nie jest to „Guardian”…), którego dziennikarz sformułował fajne kryteria wielkiego meczu: wspaniałe gole, zapierające dech w piersiach akcje w ataku i obronie, wielki duch w obu drużynach, a do tego jeszcze gwałtowne zmiany sytuacji na boisku, nagłe ucieczki i równie nagłe odrabianie strat. Wielkiego ducha i gwałtownych zmian sytuacji nie sposób kwestionować, ale czy oglądaliśmy wspaniałe gole? Poza bramką Alexa z wolnego chyba nie. Fenomenalne akcje? Jakoś mi się zatarły w głowie. Jasne: oglądaliśmy dramatyczny mecz, jasne: kibice Liverpoolu mogą być dumni ze swojej drużyny mimo iż ostatecznie odpadła, ale już choćby z kontrprzykładów ze wspomnianego tekstu „Daily Mail” (http://www.dailymail.co.uk/sport/football/article-1170238/VIDEO-Was-Chelsea-Liverpool-greatest-game-Heres-10-matches-Sportsmail-believes-better.html?ITO=1490) wynika, że do historii futbolu nie przejdzie. Inna sprawa, że Chelsea „lubi” wyniki 4:4, że przypomnę klasyczne pojedynki z Tottenhamem i Aston Villą z poprzedniego sezonu, zaś innym kontrprzykładem mógłby być fenomenalny finał Pucharu Anglii Liverpool-West Ham z 2006 r., choć wówczas w ciągu 120 minut padło „zaledwie” sześć goli.
Kilka luźnych spostrzeżeń na temat dopingu. Miałem przyjemność być na Old Trafford w poprzednim sezonie. Mecz ze średniakiem z Wigan, co prawda derby, ale niskiego szczebla, tymczasem doping przez 90 minut zwalał z nóg. Stretford End nie przysnęło ani na chwilę, a w uszach szumiało mi jeszcze kilka dni…Dla porównania widziałem Real na Santiago Bernabeu i Barcelonę na Camp Nou. Śpiewa może z 500 osób, cicho jak makiem zasiał, jedynie kiedy padnie gol, to coś się dzieję. Atmosfera senna jak w kinie na polskim filmie…Co do wczorajszego meczu United, to najbardziej ucieszyła mnie postawa defensywy, która znowu przypominała mur nie do sforsowania.
Szczerze mówiąc, to w spotkaniu Porto z Manchesterem United tylko z jednej strony widziałem dyscyplinę taktyczną. Inna sprawa to fakt, że tylko słaba forma Anglików spowodowała, że w tym dwumeczu mieliśmy emocje również w spotkaniu, które odbyło się w Portugalii. Porto zagrało na OT na 150% swoich możliwości, United grali na około 50%, chyba każdy się z tym zgodzi. Problem w tym, że w rewanżu teoretycznie słabsi rywale nie potrafili znów powtórzyć tamtego występu i pokazali swoje prawdziwe oblicze – nie potrafiące przeciwstawić się machinie, która choć bez błysku, broniła się dobrze, a raz potrafili zaatakowac skutecznie i wygrać pojedynek. Porto to naprawde drużyna dużo słabsza od United, czy nawet Villarealu (który grał wczoraj bez kilku zawodników!), nieogarnięta, mająca tylko kilku zawodników zbliżonych klasą do tych, którzy zastępowali wczoraj podstawowych graczy Manchesteru. Pierwszy mecz pojechali 'na ambicji’, wyciągnęli świetny wynik, ale nie przesadzajmy z komplementowaniem tej drużyny. Kalou jest tak beznadziejny, że nie mam pojęcia jak on wciąż może występować na prawym skrzydle. Osobiście ryzykowałbym wystawienie na jego pozycji nawet Hilario, ponieważ przynajmniej potrafi na solidnym poziomie bronić. Anelka był znów długo anonimowy, ale przynajmniej jego gra przełożyła się na efekt bramkowy dla Chelsea – dwie asysty francuza, kilka innych groźnych akcji i znacznie lepsze asekurowanie Ivanovicia od Kalou. Również dziwię się, ze tak dużo mówi się o braku Gerrarda, a pobieżnie traktuje się brak Terry’ego. Sądzę, że nie grałby Anglik w parze z Carvalho, ale właśnie z Alexem – jak słabą formę ma Portugalczyk pokazał mecz z Boltonem w Wielką Sobotę. Terry mógłby właśnie zadziałać wtedy gdy straciła Chelsea pierwszą bramkę, opieprzyć kolegów, zmotywować Cecha.. Dlatego takie gdybanie nie ma sensu – bez tej dwójki mieliśmy fantastyczny show piłkarski, choć dla trenerów nieprawdopodobny (zwłaszcza tak ceniących doskonałość i perfekcję), to dla każdego kibica był on wspaniały, nawet bez względu na ilość błedów. Co do dopingu, tak szeroko komentowanego, jako osoba aktywnie uczestnicząca w nim w Polsce, i która doświadczyła tego w Anglii, musze wprost powiedzieć, że nie ma sensu porównywać. Nam jest bliżej do Włoch czy Niemiec, aniżeli Wysp Brytyjskich gdzie jest po prostu odmienna kultura kibicowania, wykształcona po raporcie Taylora. Choć niewątpliwie politycy chętnie wprowadziliby podobne założenia jakie powstały po tragedii na Hillsborough, to nie ma na to większych szans, bardziej liczę na… wychowanie kibiców pod względem ideologii dopingu, jego sensu, celu czy wartości, które niesie – to u nas najbardziej kuleje. Najpierw zastanówmy się co zrobić by zniknął rasizm, antysemityzm, wyzwiska czy osoby, które źle świadczą o grupach Ultras (to jest już w ogóle ewenement – grupy Ultras organizujące kartoniady, flagi, oprawy są często uznawane za radykalne odłamy chuliganów, nie kibiców!), czy ludziach takich jak ja, które chodzą na stadion i potrafią przez pełne 90 minut czerpać radość ze śpiewania, jak i oglądania meczu.
W kwestii krytyki Porto pełna zgoda: nawet jak dochodzili do sytuacji, strasznie psuli, podawali niecelnie, zaledwie kilka razy zdołali przyspieszyć. Tak, zdecydowanie była to najsłabsza drużyna ćwierćfinałów – obok Bayernu, bo Villareal z Senną wyglądał jednak inaczej niż bez Senny.A wobec Kalou jesteś chyba trochę uprzedzony – tak samo jak wobec Maloudy 🙂 Pamiętam mecz z Middlesborough ze stycznia, w którym to jego gole przyniosły Chelsea zwycięstwo. W ustawieniu 4-3-3, zwłaszcza gdy wciąż kontuzjowany jest Joe Cole, Guus Hiddink nie ma wielkiego pola manewru.A propos Hiddink: czytam na stronie BBC, że Chelsea wyklucza, aby Holender został dłużej niż do końca sezonu. Kto następny? Ancelotti? Rijkaard? A może… Zola?
Aha, jeszcze dopowiem o Kalou, bo przypomniał mi się sobotni mecz z Boltonem: gola na 1:0 strzela Ballack po jego akcji i podaniu. Bramka na 2:0 pada po faulu na nim. Róg, po którym jest czwarty gol dla Chelsea – również po jego akcji. Może jednak Kalou nie jest taki zły.A skoro o meczu z Boltonem: tu również Cech nie ustawił muru i przy stanie 0:0 któryś z piłkarzy gości próbował go zaskoczyć z rzutu wolnego bitego tuż przy słupku. Odrobili lekcje w tym Liverpoolu…
Tak, tak wtedy tylko Cech jeszcze zdążył obronić bo i z dalszej odległości owy wolny był bity. Inna kwestia to Salomon Kalou. Tak, jestem do niego uprzedzony, ale on jest temu winny. Zgadzam się, miał spory udział w zwycięstwie nad Boltonem, ale tylko statystyczny. Przed tą pierwszą bramką Ballacka i tuż po niej miał identyczne sytuacje, które oczywiście w straszliwy sposób spartolił. Już kiedyś poświęciłem mu cały wpis i teraz nie zamierzam, tylko stwierdze po prostu, że Chelsea ma z 9 drużyn w czołówce tabeli najgorszego skrzydłowego z prawej strony (oczywiście gdyby nie kontuzja Joe Cole’a byłoby inaczej). Wystarczy obejrzeć jeden mecz Chelsea, skupić się na Kalou i gwarantuję, że każdy obserwator zobaczy, że większość jego udanych zagrań to przypadek, a przez większość meczu jest on po prostu anonimowy i… zbędny. Ufff, tyle. Ja naprawdę jestem uprzedzony do tego zawodnika;)A z Hiddinkiem.. po sezonie w Londynie go już nie będzie, to pewne. Kto za niego? Jak powiedział Bruce Buck, poszukiwania już jakiś czas trwają, Chelsea chce kogoś kto będzie managerem długoterminowym. Typuję więc, że nowy szkoleniowiec będzie miał max 45 lat;) Tyle póki co na ten temat!;)
Ciekawe, że każdy z nas ma takiego piłkarza w swoim klubie, do którego jakoś nie może się przekonać, ale Ty z Maloudą masz juz dwóch 🙂
Jak gra Joe Cole to tylko jednego w podstawowym składzie;) Jeszcze takie pytanie odnośnie stadionu Tottenhamu.. Co z jego budową? Coś się ruszyło czy wręcz przeciwnie?
Stadion… Przez kilka lat trwało ciche wykupywanie gruntów i lobbowanie u władz Londynu, żeby zainwestowały w komunikację, bo były obawy, że nagłego pojawienia się dodatkowych 20 tys. ludzi ta dzielnica nie udźwignie. Teraz trwa proces konsultacji społecznych wokół projektu – znajdziesz go na stronie Tottenhamu. Wiadomo, że White Hart Lane będzie użytkowane jeszcze podczas trwania budowy, potem odda się prawie cały stadion, wyburzy dotychczasowy i skończy budowę. Wiadomo, że nowy (nazwa na sprzedaż, takie czasy) będzie miał 58 tys. widzów, którzy będą siedzieć najbliżej murawy w porównaniu ze wszystkimi innymi stadionami Premier League. Wiadomo, że dzięki kryzysowi klub… zaoszczędzi jakieś 25 milionów funtów – nikt teraz nie buduje, więc ceny materiałów są mniejsze. Aha, najważniejsze: pewnie ze cztery lata to potrwa.Śledzę te historię ze zrozumiałych względów i wydaje mi się pasjonująca jako przedsięwzięcie nie tylko biznesowe czy sportowe: coś, co angażuje lokalną społeczność, jest szeroko dyskutowane… Jest oczywistością, że przy okazji klub zadba o tzw. public space przy stadionie, otwarty dla wszystkich, że wybuduje także supermarket, nowe muzeum i siedzibę fundacji Tottenhamu, a także kilka apartamentowców i hotel. Ta, szczerze mówiąc, dość okropna dzielnica ma szansę się zmienić.
Oczywiście zarówno Michał Okoński jak i Daniel Levy mówiąc, że będzie „najbliżej murawy w porównaniu ze wszystkimi innymi stadionami Premier League” mają zapewne na myśli akurat te zaprojektowane i zrealizowane w ostatnim czasie, a nie piękne, stare i tylko zmodernizowane obiekty. Trudno się bowiem łudzić, że jakikolwiek projekt da bliskość choćby porównywalną z obecną WHL, Anfield czy nawet Stamford Bridge. Moim zdaniem już nic lepszego niż Lane w obecnym kształcie to się Spurs nie przytrafi. Co do procesu budowlanego to dawno nie oglądaliśmy Prezesa tak podnieconego. Wydaje się, jakby na moment zapomniał o transferach, zwolnieniach trenerów i całym Bożym świecie. Buduje. Gdy w udzielonych wywiadach dotyczących tej inwestycji większość czasu poświęca na zapewnienia o priorytetowym traktowaniu bliskości pierwszego rzędu względem murawy to oddycham z ulgą. Ale zdaję sobie sprawę, że przy 58 tysiącach architekci natrafią na takie problemy, że i tak pójdą na kompromis. Szczególnie dotyczy to odległości za bramkami. Dystans pokazany na wizualizacji numer trzy jest wciąż przerażający. O piękna Old Trafford – a jak tobie udało się zachować wszystko co najlepsze przy swoich 75 tysiącach?No i powiedzcie czy nie zauważacie jeszcze czegoś kuriozalnego na tejże wizualizacji numer trzy w kontekście całej tej naszej dyskusji o atmosferze meczów?
Z tymi nowymi stadionami jakoś tak jest, że wszystkie wyglądają podobnie i jakoś nie mają charakteru, każdy okrągły z opływowym dachem. W londynie już jest emirates, emirates z łukiem – czyli Wembley, ten nowy stadion spurs też chyba wejdzie w ten fason. Stare są super: bernabeu, camp nou, old trafford, san siro, i każdy kompletnie inny. A może się po prostu czepiam bez sensu heh
@ nthA którą ilustrację nazywasz wizualizacją numer trzy? Coś, co nas stronie http://www.tottenhamhotspur.com/futureplans/scheme/stadium.html nazywa się Internal view of the stadium? Jeśli tak, to myślę, że chodzi ci o… stojących fanów w lewym dolnym rogu. Na tej stronie jest też obrazek proximity to the pitch, zestawiający to m.in. z Wembley i Arsenalem, a klub zapewnia, że akustycy zadbają też o to, żeby hałas był hałasem.Ja tam się prezesowi nie dziwię, że jest szeroko uśmiechnięty. To może być jego dzieło życia, porównywalne (a może powiązane?) z awansem do Ligi Mistrzów…
Tez sie oczywiscie Prezesowi nie dziwie. Mam wrazenie, ze jest bardzo zaangazowany. Slychac te pasje w glosie. Jeszcze raz okazuje sie byc wlasciwym czlowiekiem na wlasciwym miejscu. I miejmy nadzieje na kontynuacje. Sam zreszta uwazam, ze projekt rozwija sie generalnie w ciekawym kierunku. Ale chcialem tez oddac sprawiedliwosc WHL. To poprostu smutne samo przez sie, ze ona zniknie z powierzchni. To jest wciaz swietny kameralny, choc przeciez trzydziesto szescio tysieczny stadion. Widac w nim cala historie siegajaca chyba jeszcze we fragmentach czasow Archibalda Leitcha. A na tym obrazku 'Internal…’ kibice stoja i w lewym ale takze i w prawym dolnym rogu. Zreszta poki co chyba nawet ci sami, bo wklejono ich dwa razy. To pewnie przypadek, ale byc moze pokazuje, ze automatycznie do zaprezentowania jak dobra atmosfere stworzy w przyszlosci nowy obiekt uzywa sie stojacych postaci, choc jak wiemy stoi to generalnie w sprzecznosci z warunkami licencji. Akcja toczy sie w srodkowej strefie boiska…
Zaraz, zaraz. Jaka dyscyplina taktyczna? Liverpool przegrał pierwszy mecz u siebie 1-3. Jaka może byc taktyka po takim meczu? Ja bym się spodziewał czegoś w stylu: 'Panowie, idziemy do przodu. Obrona nie jest naszym pierwszoplanowym zmartwieniem. Nawet jeśli Niebiescy strzelą bramkę to nasza sytuacja nie ulegnie drastycznemu pogorszeniu. Musimy im włożyć minimum 3. Gramy bez stresu – nic się nie stanie jeśli przegramy, nic się nie stanie jeśli nam nastrzelają bramek. Nikt się po nas nie spodziewa zwycięstwa i bardzo dobrze. Lets have a go!’Jeśli tak było, to wynik i przebieg meczu był całkowicie zgodny z założeniami taktycznymi Beniteza. Po golu na 3-2 Benitez zwątpił, ale jak się okazało niesłusznie. Zawodnicy wytrwali przy początkowych założeniach taktycznych.Pozdrawiam
Z perspektywy czasu mecz Chelsea-Liverpool można określić mianem szaleństwa. O ile w pierwszej połowie Liverpool bezbłędnie wykonywał nakreśloną taktykę (chyba tylko 1 strzał Lamparda z rzutu wolnego). To w drugiej połowie było to absolutnie widowisku 11 jeźdźców bez głowy. Tempo meczu szalone, emocje wielkie i można było by wyliczać jeszcze długo. W porównaniu z tym mecz Porto-Manchester to flaki z olejem. Nic szczególnego się nie działo. Arsenal dokonał formalności. Co do półfinałów przestrzegał bym przed dzieleniem skóry. Historie meczów Arsenal-Manchester i Chelsea-Barcelona każdy zna. Znaczna część stawia na finał Manchester-Barcelona, ale derby Londynu w finale Ligi Mistrzów wykluczyć nie można
fajny blog 🙂 UWAGA! jesli nie cenisz tego co robie po prostu usun komentarz ale jak chcesz to : wejdz na http://www.music-love-ones.blog.onet.pl i zaglosuj.
Hej ludzie tak mnie przypiliło aby sobie poprzeglądać wyniki i strzelców w poszczególnych meczach,terminarze i tabele sezonów ligi angielskiej z dawniejszych lat tzn powiedzmy 70,80,90-ma ktos jakaś stronkę dobra czy cos w tym stylu?,z góry dziekuję jakby co 🙂