Prawdziwy koniec Wielkiej Czwórki

Wiem, że zwolnienie Marka Hughesa jest w tej chwili na ustach wszystkich, a na ustach co poniektórych jest także śledztwo podatkowe przeciwko Harry’emu Redknappowi – do tych tematów dojdziemy. Chcę zacząć gdzie indziej, w przekonaniu, że burzliwy dzień 19 grudnia trafi do historii z powodów nieco odmiennych niż zawirowania w życiu dwóch menedżerów.

„Są wielcy, jest ich czworo i nie pozwalają nikomu innemu nic wygrać” – to cytat z książki Nicka Davidsona i Shauna Hunta „Modern football is rubbish”, która niedawno ukazała się po polsku nakładem wydawnictwa Sendsport, i o której być może zdołam napisać osobno. Mowa oczywiście o Wielkiej Czwórce, od lat dominującej nad pozostałymi drużynami angielskiej ekstraklasy. Otóż dziś, w dniu, w którym ostatnie w tabeli Portsmouth zasłużenie i przekonująco pokonało bardzo słaby Liverpool, i w dniu, w którym Fulham zasłużenie i przekonująco pokonało bardzo słaby Manchester United, chciałbym uroczyście ogłosić prawdziwy koniec Wielkiej Czwórki.

Robię to, mimo iż nadal uważam za bardzo prawdopodobne, że to Chelsea, Manchester United, Arsenal i Liverpool będą w maju zajmować miejsca od pierwszego do czwartego. Tyle że nawet jeśli (j e ś l i) ostatecznie tak się stanie, to nie z powodu ich wielkości, ale słabości lub kłopotów wewnętrznych panujących wśród konkurentów. Istotny wydaje mi się fakt, że całą czwórkę opuściła w tym sezonie aura niedotykalności. Rozgrywki nie doszły jeszcze do połowy, a Liverpool zdołał przegrać siedmiokrotnie (dwa razy u siebie), Manchester United – pięciokrotnie, Arsenal – czterokrotnie, Chelsea zaś – trzykrotnie (niektóre remisy litościwie przemilczam). Wiele z tych porażek nie kończyło bynajmniej meczów rozgrywanych między sobą czy np. z Aston Villą, Tottenhamem albo MC: jak pamiętacie Chelsea uległa Wigan, Arsenal Sunderlandowi, MU Burnley, a Liverpool oprócz Portsmouth oddał komplet punktów Fulham czy Sunderlandowi. Całkiem spory materiał na motywacyjne dvd: spuszczone głowy supergwiazd, ich wściekli trenerzy ciskający na ziemię bidony, a potem zbliżenie na tablicę z wynikiem końcowym, zawieszoną nad jakimś małym stadionem. Jeśli potrafiło to zrobić Portsmouth czy Burnley, naprawdę każdy może. Wystarczy chcieć.

Tym, co wydaje mi się najistotniejsze w dzisiejszych porażkach Liverpoolu i MU, jest właśnie ich bezapelacyjność. Kilka dni temu czytałem tekst cenionego przeze mnie sprawozdawcy Match of the Day, Jonathana Pearce’a, dowodzącego w sposób bardzo przekonujący, że Portsmouth nie ma najmniejszych szans na utrzymanie. „To prawda, że osiem z dziewięciu ostatnich meczów sezonu wygląda na mecze do wygrania, ale najpierw trzeba mieć piłkarzy, którzy są w stanie wygrywać…”. Otóż okazuje się, że Portsmouth ma takich piłkarzy, a menedżer, którego Pearce określa, jako „metodycznego, ale nie inspirującego”, potrafi być niezwykle inspirujący. Grant miał plan gry już na mecz z Chelsea, która męczyła się straszliwie i szczęśliwie zwyciężyła – miał go i tym razem. Naciskana przez Piquionne’a defensywa Liverpoolu parę razy mocno się pogubiła, Gerrard i Torres nie otrzymywali piłek, a gdyby sędzia, który wcześniej ukarał Hiszpana za faul, zauważył cios łokciem, wymierzony w Ben Haima, goście mogliby kończyć ten mecz w dziewiątkę. Przypomnijmy, że kiedy z boiska wylatywał Mascherano, Portsmouth już prowadziło, a Liverpool wciąż nie miał pomysłu, jak przedrzeć się przez w sumie trywialne, choć zdyscyplinowane 4-5-1.

Porażkę Manchesteru United częściowo tłumaczy plaga kontuzji (coś, co przestało właśnie być alibi Liverpoolu, bo Gerrard i Torres wrócili do gry już jakiś czas temu), zwłaszcza wśród obrońców – dość powiedzieć, że w defensywie Alex Ferguson znów musiał wystawić Carricka i Fletchera, wspieranych przez żółtodzioba de Laeta. Ale tylko częściowo: w ofensywie Czerwone Diabły nie pokazały nic, anonimowy Owen nie dochodził do – skądinąd niezbyt udanych – podań Valencii czy Andersona, a Scholes po prostu podawał pod nogi piłkarzy Fulham. Mecz był zawstydzający zwłaszcza dla Owena, przed którego w wyścigu do reprezentacji wysforował się nawet Bobby Zamora (wybaczcie to „nawet”, ale pamiętam, jak ten napastnik marnował okazję za okazją podczas nieudanego pobytu w Tottenhamie, a całkiem niedawno także kibice Fulham wyśmiewali jego nieskuteczność – niesamowite, jak wiele w tym sporcie zależy po prostu od pewności siebie, która może przyjść po jednym czy dwóch udanych spotkaniach…).

Skoro jednak ogłosiłem koniec Wielkiej Czwórki, wypada zapytać, kto może skorzystać na kryzysie tworzących ją drużyn. Po dzisiejszym dniu należałoby wskazać na Aston Villę i Tottenham, bo obie te drużyny potrafiły wygrać, nie grając bynajmniej w sposób oszałamiający. O zaletach Aston Villi napisałem kilka zdań we czwartek, dziś więc nieco o Tottenhamie, który pokazał, że jest inną drużyną niż tamta sprzed roku czy dwóch, regularnie przegrywająca z zespołami trenowanymi przez Sama Allardyce’a.

Wszystko jedno, czy chodzi o Bolton, czy o Blackburn – futbol preferowany przez tego menedżera opiera się na przygotowaniu fizycznym, grze na pograniczu faul i długiej piłce. Ileż to razy w poprzednich sezonach pomocnicy Tottenhamu chowali nogi w obawie przed wślizgiem, a obrońcy odbijali się od łokci napastników tych drużyn – dziś to obrońca Blackburn odbił się od Petera Croucha… Londyńczycy wprawdzie nie zdołali zagrać po swojemu, szybko, technicznie i z dużą liczbą podań, ale przyjęli warunki gospodarzy i wyszli z konfrontacji zwycięsko. Harry’emu Redknappowi, który przystępując do tego meczu wiedział już, że wkrótce będzie się musiał gęsto tłumaczyć z domniemanych nieprawidłowości przy płaceniu podatków (zarzuty dotyczą czasów, gdy pracował w Portsmouth i niewielkiej w sumie kwoty 10 tys. funtów), należą się słowa uznania za umiejętność reagowania na przebieg wydarzeń: losy meczu, w którym Blackburn osiągnęło sporą przewagę, ostatecznie odwróciły dwie zmiany, Palaciosa na Jenasa i Defoe’a na Keane’a. Kiedy dwaj rezerwowi pojawili się na boisku, goście zaczęli częściej grać piłką i lepiej podawać. To ich czwarte zwycięstwo na wyjeździe i drugie z rzędu czyste konto…

Fot.Reuters/Onet.pl

Co jednak będzie z Manchesterem City po zwolnieniu Marka Hughesa? I czy półtora roku, które Walijczyk wytrwał na stanowisku menedżera to dużo, czy mało? Albo inaczej: czy w półtora roku (a właściwie: w kilka miesięcy, bo tyle minęło od fali największych zakupów podczas jedynego w pełni kontrolowanego przez Hughesa okienka transferowego) można zbudować zespół, który przebije się do pierwszej czwórki? Rozważałem tę kwestię w sierpniu. „To niemożliwe” – pisałem, bo przecież w przypadku każdej g r u p y nieznanych sobie dotąd ludzi musi upłynąć trochę czasu zanim przerodzi się ona w dobrze rozumiejący się z e s p ó ł. A jeśli jeszcze ludzie ci nie bez racji uważani są za wybitne i n d y w i d u a l n o ś c i…

To był największy problem Marka Hughesa, dobitnie zilustrowany zachowaniami Robinho, zmienionego podczas środowego meczu z Tottenhamem, a także kłócącego się z kolegami Adebayora: zbudować prawdziwy team z tej gromady świetnie opłacanych młodych ludzi, z których każdy obdarzony jest wielkim ego i poniekąd słusznie uważa, że to inni powinni na niego pracować. Trzymanie ambitnych milionerów na ławce nigdy nie jest zadaniem łatwym…

„Projekt”, o którym Hughes tak wiele mówił, miał być obliczony na lata, ale – jak to zwykle bywa w przypadku niewiarygodnie bogatych i nowych w świecie piłki właścicieli – okazało się, że był obliczony na „już”. Rozczarowani ostatnimi wynikami szejkowie stracili cierpliwość i zatrudnili Roberto Manciniego jeszcze przed rozpoczęciem zimowego okienka transferowego, mimo iż w letnim dali poprzednikowi 200 milionów i mimo iż drużyna wciąż jest w ścisłej czołówce, a po zwycięstwie nad Arsenalem awansowała do półfinału Pucharu Ligi. W maju mówili, że celem na ten sezon jest zajęcie miejsca w pierwszej szóstce…

Z pewnością i nowy menedżer MC ruszy na zakupy, z pewnością i on ma swoich ulubieńców, których będzie chciał ściągnąć do klubu. Oznacza to, że on również będzie potrzebował czasu na stworzenie prawdziwego zespołu z grupy wybitnych jednostek, nowi piłkarze będą potrzebowali czasu na adaptację, podobnie zresztą jak on sam – wchodzący w rozgrywki z dnia na dzień, w najgorętszym okresie roku (na plus władzom MC należy zapisać dodanie Manciniemu do pomocy Briana Kidda, wybitnego fachowca, terminującego przed laty u Alexa Fergusona). Kółko się zamknie.

Przeczytałem w „Guardianie”, że Hughes nie miał ręki do transferów. Mnie raczej jego zakupy imponowały, i to nie jeśli chodzi o sumy, lecz o sposób dobierania piłkarzy do drużyny: każdy z nich dobrze znał Premiership i niemal każdy przychodząc do MC osłabiał równocześnie rywali (Hughes kupował od Arsenalu, MU, AV…). Walijczyk wiedział, że nie ma czasu. W kwestii tegorocznych transferów pomylił się tylko raz: kiedy nie udało się z Johnem Terrym, sprowadził na City of Manchester Stadium Joleona Lescotta. Byłemu obrońcy Evertonu zaś, podobnie zresztą jak Kolo Toure, nie sposób odmówić wielkich umiejętności, poza jedną: nie nadaje się on na organizatora gry obronnej. I Toure, i Lescott raczej oglądają się na kolegę, szukając wsparcia, niż podpowiadają jemu (i pozostałym obrońcom), jak trzeba się ustawić. Wybitnym organizatorem gry defensywnej Aston Vilii jest niechciany w Manchesterze Richard Dunne…

Decyzja o zwolnieniu Walijczyka zapadła ponoć na początku grudnia, po serii siedmiu remisów z rzędu. Kilkanaście dni później to zwolnienie musi być jeszcze mniej zaskakujące: jak podkreślono w klubowym oświadczeniu, dwa zwycięstwa w jedenastu meczach to zbyt mało w zestawieniu z inwestycjami i ambicjami. Mark Hughes z pewnością nie miał złudzeń co do swoich pracodawców i nie jest zdziwiony tym, że jego przygoda z MC się skończyła. Piłkarze również nie są zdziwieni: są – jak informuje „Times” – wściekli i na wieść o zwolnieniu menedżera ruszyli delegacją do prezesa Khaldoona Al Mubaraka, by wymóc zmianę decyzji.

Pytanie więc, czy Roberto Manciniego – który przecież, z całym szacunkiem, nie jest Guusem Hiddinkiem czy Jose Mourinho – nie czeka wkrótce podobny los. Z tego, co pisze „Times”, wynika, że trzyletni kontrakt Włocha może być przerwany po sześciu miesiącach, jeśli zespół nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów. Wątpię, by udało się ten cel osiągnąć. Wiem, że życiorys Manciniego wygląda imponująco, ale wiem też, że przez ostatnie półtora roku pozostawał bez pracy i że Anglii nie zna. Myślę, że właściciele Manchesteru City zrobili właśnie krok w tył – zresztą dokładnie tak samo, jak ich poprzednik zwalniając Svena Gorana Erikssona. Historia już dawno przestała być nauczycielką życia, a roztropność – cnotą.

20 komentarzy do “Prawdziwy koniec Wielkiej Czwórki

  1. ~popo

    W kwestii Manciniego, byłbym bardzo ostrożny w prognozowaniu „kroku w tył”. Moim zdaniem to bardzo solidny trener, który z gwiazdkami o monstrualnym ego już sobie radził. Prawdą jest, że jego doświadczenie z angielska piłką jest zerowe, ale czy to samo nie tyczyło się Ancelottiego? Kwestią osobną jest samo dostanie się do Top4. Nawet pomimo świetnego trenera, może to być nie do osiągnięcia jeszcze przez dobre 2-3 sezony. Ja wciąż uważam, że MC ma paradoksalnie niewystarczającą kadrę, nawet w porównaniu do Spurs, czy Villi. Ich problem to, jak Pan to określił, brak ludzi pracujących na zespół. Poza Bellamy’m, Barrym i Tevezem (w niektórych meczach) pozostali zawodnicy z pola grają jakby „dla siebie”. Jeśli szejkowie pozwolą Manciniemu na zakup kilku mniej spektakularnych medialnie piłkarzy, to losy MC mogą szybko potoczyć się w dobrym kierunku.Muszę się przyznać, że byłem praktycznie pewny tego, że Fulham pokona MU. Od dłuższego czasu bardzo dokładnie obserwuję grę drużyny The Cottagers i jestem zachwycony sposobem ich gry (zwłaszcza u siebie). Widać, że w zespole panuje wspaniała atmosfera. Nikt się nie oszczędza, a po zachowaniu zawodników na boisku widać, że mają do siebie wielkie zaufanie. Zawsze irytowali mnie piłkarze, którzy po nieudanych zagraniach zatrzymywali się w miejscu z pretensjami do partnerów. W zespole Hodgsona po stracie piłki widać nawet gesty przepraszające wobec kolegów, a „winowajca straty” pracuje za trzech w następnej akcji defensywnej. 🙂 Ponadto nie od dziś wiadomo, że piłkarze tacy jak Schwarzer, Hangeland, Murphy, Duff, Dempsey, czy nowy Zamora, to naprawdę górna półka. Na tak osłabiony MU musiało to wystarczyć.Pozdrawiam 🙂

    Odpowiedz
  2. ~Michał Zachodny

    Które remisy Chelsea zamierza Pan litościwie przemilczeć? Przecież w Premier League, a z kontekstu wynika, że tylko o te rozgrywki w tekście chodzi, The Blues zanotowali jeden remis, dość pechowy, z Evertonem. Jeśli z kolei chodzi o podział punktów w Lidze Mistrzów z APOEL-em czy Atletico (na wyjeździe) to ich wytłumaczenie jest dość proste. Również remis (a potem przegrana w karnych) na Ewood Park jest do wytłumaczenia – nie dość, że przez sporą część czasu graliśmy w 10. to jeszcze wyrównaliśmy w 120 minucie meczu. To o porażkach Chelsea warto rozmawiać, ale prawda jest taka, że kryzysu nie ma. Manchester przegrywa dwa z trzech ostatnich spotkań i nie ma jeszcze mowy o kryzysie, a raczej brakach w defensywie. Chelsea przegrywa z pretendentem do rozbicia (i tak już rozbitej) Wielkiej Czwórki raczej na własne życzenie, pechowo remisuje z Evertonem i już jest mowa, że na Nowy Rok lider będzie inny. Patrząc na wydarzenia ostatnich dni, a zwłaszcza wypowiedzi trenerów innych drużyn, jeszcze bardziej cieszę się, że Abramowicz postawił na Ancelottiego. On jest spokojny, na wiele rzeczy nie narzeka, nie obchodzi go terminarz Premier League, raz przyczepił się sędziego, a i tak (może przez ograniczenia językowe?) nie było to w stylu 'Benitezowym’ czy 'Wengerowskim’. Praca, praca, praca, a nawet problemy zostaną zwyciężone. Brzydko wygraliśmy z Portsmouth? A owszem, ale gdyby liczyć te brzydko wywalczone punkty innym? Bycie na szczycie to niewątpliwie olbrzymia presja, stres. Ale mimo wszystko to Wenger i Ferguson mają teraz więcej zmartwień niż Ancelotti. Nawet mimo zbliżającego się PNA.Uf, dość bronienia Chelsea, ona sama się wybroni pewnie dzisiaj na Upton Park. Co do Manchesteru City i Marka Hughesa – to po prostu nie była osoba do tej roboty. Walijczyk sam był zawodnikiem dość wybuchowym (ja to go słabiutko pamiętam, ale się naczytałem wystarczająco dobrego o świetnym napastniku) i może dlatego miał większe problemy z wygładzeniem sporów w tej gromadce indywidualności? Naprawdę ciężko cokolwiek na ten temat powiedzieć, zwłaszcza 'na odległość’ i pozostaną nam tylko spekulacje. W każdym razie rozstanie managera z klubem zostało rozegrane w sposób skandaliczny. Nie chcę wychodzić na hipokrytę (zwłaszcza, że i w Chelsea nie wszystko było rozgrywane wedle norm), ale za pieniądze klasy się nie kupi. Szejkowie swoim zachowaniem mogą sobie tylko narobić problemów przy kolejnych zatrudnieniach, jeśli to co donoszą angielskie gazety jest prawdą, oczywiście. To była cholernie gorąca sobota. Wierzę, że wyczerpała ona limit na cały weekend i dzisiaj już wszystko przebiegnie wedle scenariusza, a faworyci zwyciężą w swoich meczach;)

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Najpierw odpowiem Popo: tu nie tyle chodzi o kompetencje Manciniego, co o kolejne zamieszanie w klubie, utratę z trudem budowanej stabilności, a zapewne także – o wietrzenie szatni i kolejne zmiany personalne, nie tylko zresztą wśród zawodników (z Hughesem zwolniono przecież całą ekipę trenerską). Zanim piłkarze przyswoją sobie metody treningowe i koncepcje Manciniego, zanim nowi zintegrują się ze starymi, zanim klubowy zarząd sprzeda buntowników albo im przebaczy – minie trochę czasu. Że na Top Four nie wystarczy, zgadzamy się obaj.Co do kadry MC nie jestem aż tak krytyczny. Myślę, że jedyne czego im brakuje w tej chwili, to klasowego środkowego obrońcy, wokół którego skupią sie pozostali defensorzy (pisałem o tym na blogu). Koleżeńsko grają i pracują dla zespołu także Wright-Philips, Ireland, de Jong czy Kompany. No ale pytanie: kto z nich będzie pod koniec stycznia w łaskach nowej ekipy trenerskiej.O wczorajszym „buncie” piłkarzy MC wiadomo coraz więcej: że w delegacji do prezesów poszło ich sześciu, że przewodzili Given i Bellamy, że trafił ich szlag, kiedy włączyli komórki i przeczytali te wszystkie nadsyłane jeszcze w trakcie meczu esemesy, że mówi się, iż zaraz będą mieli nowego szefa. Nie wyglądało to tak drastycznie, jak ze zwalnianiem Jola, ale umówmy się: można to było zrobić z większą klasą.Pełna zgoda natomiast co do Fulham. Komplementów pod adresem Roya Hodgsona nigdy dosyć, zresztą największym jest wymienianie jego nazwiska jako następnego kandydata do objęcia reprezentacji Anglii. Piłkarzy, którzy odżyli pod jego skrzydłami jest wielu: Murphy, Duff, Schwarzer (nigdzie nie grał tak dobrze jak tu), Zamora, a do tego niesamowity Hangeland (drżyjcie napastnicy…).Teraz do Michała Zachodnego: o remisach nie było przeciwko Chelsea, tylko przeciwko całej „wielkiej czwórce”. Za chwilę się przekonamy, czy Chelsea przechodzi w ostatnich tygodniach kryzys, czy właśnie z niego wyszła. Ancelottiego chwalę również, on zresztą nauczył się chyba, jak postępować z Wielkimi Właścicielami przy Berlusconim.

      Odpowiedz
      1. ~Michał Zachodny

        A to przepraszam, źle zrozumiałem ten fragment wpisu. Chelsea jednak faktycznie coś nie w formie, dzisiaj West Ham raczej dwa punkty stracił niż jeden zyskał. The Blues mieli więcej szczęścia niż rozumu…

        Odpowiedz
        1. ~stary trafford

          Coś jest na rzeczy z tym najciekawszym sezonem w historii EPL. Tak słabi ci najlepsi nie byli jeszcze nigdy. Jeśli grupa pościgowa nie osłabnie, będą wielkie niespodzianki. W MU brakuje obrońców, ale to pomoc była beznadziejna. Dobrze, że chociaż Giggs przedłużył kontrakt…

          Odpowiedz
          1. ~sailor_jimmy

            United w tym meczu moim zdaniem rozbiła wyjątkowo nieudolna taktyka. Jakieś takie dziwne ustawienie, niby 3-5-2… Zawodnicy nie wiedzieli, co mieli robić na boisku i w jakim momencie. Głupio stracona bramka po błędzie Scholesa jeszcze bardziej zamieszała w głowach piłkarzy. Nie wiadomo było, kto miał brać ciężar gry na siebie, co tak właściwie na boisku robił Owen i dlaczego rudowłosy rozgrywający mylił kolory strojów… Kontuzje to oczywistość, w tak wyrównanym sezonie nie da się tak grać na dłuższą metę z 8 pomocnikami na boisku. Ale za mecz z Fulham najbardziej chyba odpowiada Fergie, który nieudaną taktykę powinien przemeblować już w przerwie. Gol na dzień dobry w drugiej połowie zakończył spotkanie i nie dało zrobić się już nic. Pomoc sobie poradzi, jak tylko dostanie z powrotem Darrena F.

          2. Michał Okoński

            No właśnie: w pomocy brakowało nie tylko Giggsa, ale – przede wszystkim – Fletchera, no i Carricka, oddelegowanych do obrony. To rzeczywiście było 3-5-2, ustawienie, którego sir Alex próbował już w Lidze Mistrzów. Na Zamorę nie było mocnych, ale też: nie grał przeciwko Vidiciowi, Ferdinandowi, a nawet Evansowi…

      2. ~kaamil

        Faktycznie można zauważyć że w obecnych rozgrywkach nie ma już takiego hegemona (tak jak w czasach gdy Chelsea zdobywała w fenomenalnym stylu dwa mistrzostwa pod dowództwem Mourinho czy niedawne tytuły Man U) ale mówienie o końcu wielkiej czwórki jest moim zdaniem jeszcze przedwczesne. Tottenham jest zbyt chimeryczny a Aston słabsza kadrowo i finansowo i te czynniki decydują, że nadal w LM oglądać będziemy dwie drużyny z Londynu, a po jednej z Liverpoolu i Manchesteru (i nie będzie to budowane za szybko City).

        Odpowiedz
        1. Michał Okoński

          Toteż ja nie twierdzę (a przynajmniej nie twierdzę z całą pewnością), że Chelsea, MU, Arsenal i Liverpool nie zakończą rozgrywek na pierwszych czterech miejscach. Twierdzę natomiast, że trudno mówić o „wielkiej czwórce”, bo już prawie każdy może ją pobić. Statystyki na poparcie tezy: przez cały ubiegły sezon drużyny Wielkiej Czwórki przegrały 17 meczów, w tym między sobą. Teraz nie ma jeszcze półmetka, a przegrały już 19 razy (o tej porze roku w poprzednim sezonie przegrały 10). Inni też mają swoje kłopoty, ale przynajmniej już się tak nie boją…

          Odpowiedz
        2. ~kaamil

          Przytoczone przez Pana statystyki jasno wskazują na wyrównanie się poziomu ale to moim zdaniem i tak nie wpłynie na zmianę monopolu na czołowe miejsca w tabeli. Swoją drogą warto wspomnieć w świetle tych wyników jak historycznym wyczynem popisał się Arsenal w pamiętnej serii 49 meczów bez porażki (która powinna trwać, jeśli ktoś pamięta za co karnego podyktował sędzia w przegranym meczu Man U- Ars kończącym tą serie) czy zwycięstwo w debiutanckim sezonie Mourinho (bodajże jedna porażka w sezonie a egzekutorem okazał się… Anelka). Jeśli na dziś należało by wskazać triumfatora Premiership to będzie to zapewne Chelsea. Co prawda nie jestem zwolennikiem Ancelottiego ale po prostu pozostałe drużyny są wyraźnie słabsze. Mam też nieodparte wrażenie że dzisiejsza Chelsea nadal bazuje na fundamencie postawionym właśnie przez Special One. O obliczu tej drużyny nadal decyduje tercet Terry-Lamps-Drogba. Z Man U wszyscy widzą co się dzieje. Ronaldo to Ronaldo, Ferguson zrobił błąd nie angażując Riberego, Silvy czy choćby nadal niespełnionego moim zdaniem a łatwego do wzięcia Robbena. Kontuzje tylko dopełniają ten obraz. Arsenal, którego zresztą jestem kibicem ligi nie wygra. Powód jest też prozaiczny. Nie da się wygrać ligi bazując na takich naziskach jak Silvestra, Songa, Denilsona czy Bendtner a do rywali oddać Toure i Adebayora. A to co dzieje się w Lvp jest aż przykre. Podobna sytuacja do Man U choć bardziej niespodziewana i mniej spektakularna. Odejście Alonso okazało się nie do załatania i kłopotów The Reds końca nie widać (czy ktoś sobie wyobraża że mający prawie trzeci krzyżyk na karku Gerrard nigdy jeszcze nie święcił w swej karierze tytułu mistrza Anglii!). A jak dodamy do tego jeszcze transfery w osobie Aquilaniego (zawodnik świetny ale dlaczego kupili piłkarza kontuzjowanego!) czy Kyrgiakos to te wyniki nie wydają się być zaskoczeniem.Pozdrawiam!

          Odpowiedz
          1. ~pozdrawiam

            (która powinna trwać, jeśli ktoś pamięta za co karnego podyktował sędzia w przegranym meczu Man U- Ars kończącym tą serie) – to chyba pierwszy karny w historii, ktory dal dwa gole za jednym strzalem… wynik byl 2-0. Co nie zmienia faktu, ze Rooney nurkowal.

  3. ~alasz

    Ten sezon jest okrutny dla MU, takiej plagi kontuzji nie ma nikt, nawet liverpool, ciezko sklepic 11, ledwo sie wykuruja a juz kontuzja (vidic), jesli wróci tak z 6 zawodników bedzie dobrze, inaczej moze byc tragedia…Lista kontuzjowanych długa (brown, vidic, giggs, fabio, rafael, ferdinand, evans, heargreaves[ ma byc na styczen gotowy…], van der sar neville, o’shea, nani-tego to nawet dobrze ze nie ma, a jeszcze macheda, i dopiero co wracajacy berbatov…hodgson po meczu równiez współczuł fergusonowi…

    Odpowiedz
  4. ~nth

    Grudniowy deszcz dopadł już następnego. A na marginesie meczu w Blackburn: kolejne przyjemne przyjęcie i doping przez Spurs dla swojego byłego drugiego vice kapitana Robbo czyli jak go nazywa MO – człowieka z winiety. Było słychać Englands no 1 oraz yido, yido. Ale także i komiczne: shoot – gdy tylko przygotowywał się do wykopu w stronę bramki Tottenhamu. A wszystko na wieczną pamiątkę gola jaki strzelił Fosterowi dobrze z 70 metrów chyba.

    Odpowiedz
  5. ~dziaam

    @MichałRzuciłem u Ciebie kilka tygodni temu tezę, że PNA pozbawi Chelsea kilku punktów, ze względu na jej dużą zależność od Essiena. Przeczytałem wówczas argumenty pt „Ballack”, „Beletti”, a nawet „Malouda”. PNA jeszcze przed nami, a Chelsea bez Essiena radzi sobie słabo. Oczywiście, przed jego kontuzją też przegrała (z City), ale ja swoje zdanie podtrzymuję – w drużynie nie ma godnego zastępcy Ghańczyka.Zgadzam się z poglądem, że ten sezon w EPL będzie szczególnie zacięty. I bardzo się z tego cieszę. Długo czekam na przełamanie dominacji B4 i chyba się w tym sezonie doczekam. A czy będzie to Villa, Tottenham, czy City, jest mi właściwie obojętne.

    Odpowiedz
    1. ~Number 9

      O tym, ile dla the Blues znaczy Essien, widać było już przed rokiem, kiedy miał długą kontuzję, a zastępcy grali słabo. Dopiero kiedy się wyleczył, Chelsea zaczęła spidować. To chyba jeden z najlepszych piłkarzy Premeirship, trochę niedoceniany, bo nie jest np. środkowym napastnikiem czy jakimś nażelowanym dryblerem.

      Odpowiedz
      1. ~Michał Zachodny

        Faktycznie, zgodzę się, że Essien jest niedoceniany w Premier League ogólnie, ale wierzę, że to sie zmieni, zwłaszcza, że Michael jeszcze pewnie dla Chelsea trochę pogra:)Co do jego zastąpienia to nie mam wątpliwości po wczorajszym meczu na Upton Park – Michael Ballack jest na tyle doświadczonym, silnym i wyszkolonym piłkarzem, że z pewnością poradzi sobie na pozycji defensywnego pomocnika. Początek spotkania z West Hamem miał słaby, ale potem radził sobie coraz lepiej. W przerwie na boisko wszedł Mikel i on pełnił tą rolę, ale nie wątpie, że na czas PNA to właśnie Niemcowi ona przypadnie.Nie jest tak, że PNA tylko źle wpłnie na Chelsea. Taki Kalou też wyjeżdża, a po tym co zaprezentował w ostatnich dwóch kolejkach nikt nie będzie miał żalu, że przez miesiąc czy dwa the Blues będą musieli sobie radzić bez niego.

        Odpowiedz
        1. ~michalj

          Mam wrażenie, że wychwalając Essiena, zapominamy o jeszcze jednym key-playerze w Chelsea, którego brak był aż nadto widoczny w meczu z WHU – mianowicie o Anelce. Może to zabrzmi bluźnierczo, ale wydaje mi się, że Anelka daje Niebieskim więcej niż Drogba. Zadziwia mnie jaką metamorfozę przeszedł ten piłkarz. Z utalentowanego, ale „leniwego” nastolatka, przekształcił się w rozkapryszoną gwiazdę, wylądował w Turcji, aby potem wrócić na szczyt. Obecnie robi na mnie największe wrażenie w ekipie The Blues. Teoretycznie w cieniu Drogby, ale potrafi chyba nawet lepiej się ustawić, rozegrać, wykończyć akcję… Proszę o ewentualną poprawkę, ale czy jego powrót do wielkiej formy nie zbiegł się w czasie z przejściem na Islam?

          Odpowiedz
  6. ~pietras

    Jeśli miałbym oceniać koniec wielkiej czwórki: To w tym sezonie powinien wylecieć Liverpool ju z tu pisałem, że grają dwójką graczy którzy nie są w formie jak Tottenham i Man City tego nie wykorzystają to dominacja może trwać jeszcze długo. Aston Villa mimoże lubię ten klub to nie jest zespół na ligę mistrzów marzec kwiecień będzie znowu momentem kiedy zaczną tracić punkty a Liverpool zacznie je odrabiać pytanie gdzie będzie Tottenham ktory jest zbyt nieskuteczny remisuje lub przegrywa wygrane mecze a otym też trzeba napisać City to samo. Co do Manciniego nie mam o nim dobrej opinii 1) Inter i teraz z owiele lepszym trenerem też gra padlinę więc może to nie winna Włocha2) Mancini to włoska szkoła a to może być dobre dla city któremu brakuje wyrachowania i pewnści w obronie. Mancini potrafi nieźle dobierać graczy defensywnych w ofensywie gorzej ale tu ich ma aż za wielu. Według mnie jeśli Mancini nie zacznie od demolowania zespołu tylko wprowadzi kilka usprawnień w defensywie to może być dobrze. I nie przesadzajmy z tym angielskim jak w city to międzynarodowa mieszanka a z tymi akurat trenerzy z kontynetu radzą sobie lepiej niż angielscy trenerzy.

    Odpowiedz
  7. ~Bartek S.

    Dziwi mnie, kiedy ktoś mówi o słabych transferach Hughesa. Ale ma Pan absolutną rację, że błędem było oddanie Dunne’a. Ten zawodnik jest bardzo pewny i był lojalny wobec MC. Takie rzeczy też powinny być w cenie. Zwłaszcza, gdy składa się nowy team. Warto, by chociaż część piłkarzy nie była najemnikami, ale wojownikami przywiązanymi do barw klubowych. Myślę też, że gdyby stawiał na „starego” Petrova niektóre wyniki też mogłyby być inne. W Tottenhamie imponuje mi ostatnio Crouch. Pisałem o tym pod niedawnym tekstem p. Michała, powtórzę i teraz: życzyłbym takiej techniki i umiejętności taktycznych któremuś z polskich piłkarzy 🙂

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *