Dziękujemy, Antonio, na ciebie już pora

Prezes Daniel Levy popełnił w ciągu ostatnich dwóch dekad tak wiele błędów, że trudno go bronić. No chyba że atakuje go trener Antonio Conte, którego bronić jeszcze trudniej.

Momenty były, nie powiem. Zwłaszcza w ubiegłym sezonie, kiedy obrona była w miarę szczelna, a kontrataki zabójcze. Kiedy przyjście Kulusevskiego i Bentancura nadało drużynie nowy impet. Kiedy dwa gole Bergwijna w doliczonym czasie gry przyniosły niezapomniane wyjazdowe zwycięstwo z Leicester. Kiedy Kane dawał koncert gry na kilku pozycjach równocześnie w spotkaniu z Manchesterem City. Kiedy w rozstrzygającym momencie udało się wygrać z Arsenalem. Kiedy Son do ostatnich minut ostatniego meczu ligowego walczył o tytuł króla strzelców. Kiedy patrzyliśmy na Antonio Conte szalejącego przy linii bocznej, a nie na konferencjach prasowych.

Piekło to inni

Chociaż z drugiej strony: czy to, co włoski trener zrobił podczas wczorajszego spotkania z dziennikarzami po meczu z Southamptonem, można tak naprawdę określić mianem szaleństwa? Jego krytyka samolubnych, niemyślących o kibicach i klubie, nietworzących drużyny piłkarzy była brutalna, ale Conte wiedział, co robi. A kiedy jeden z dziennikarzy zapytał go w trakcie tej tyrady, czy nie sądzi, iż jego nieokreślony w ostatnich miesiącach status (w czerwcu kończy mu się umowa, od dawna nic nie wskazywało na to, by zamierzał ją przedłużyć) mógł mieć na jego podopiecznych negatywny wpływ, odpowiedział równie ostro: że to szukanie alibi dla owych świetnie przecież opłacanych, ekhem, profesjonalistów. 

Tylko czy idąc na czołowe zderzenie nie tylko z drużyną, ale także z prezesem Levym, któremu również wygarnął, sugerując, że nie ma przypadku w tym, iż pod jego przewodnictwem klub od 20 lat niczego nie wygrał, sam aby także nie szukał alibi? Co złego to nie ja. Piekło to inni. Nic nowego pod słońcem – w podobny sposób Conte rozstawał się przecież z poprzednimi klubami, zwalniany lub za porozumieniem stron. W sumie to i tak sielanka trwała dłużej, niż można by się spodziewać.

Transfery klubu

Fakty są przecież takie: po fenomenalnym ubiegłorocznym finiszu i awansie z drużyną do Ligi Mistrzów, Antonio Conte dostał latem wsparcie na rynku transferowym większe, niż można by się spodziewać. Richarlison czy Bissouma byli gwiazdami tej ligi. Perisić to pupil Włocha z poprzedniego klubu, człowiek o mentalności zwycięzcy, którą Conte tak bardzo chciał tu zbudować – i zarazem człowiek, który w ostatnich tygodniach wyglądał na najbardziej zdemotywowanego, odpuszczającego krycie, niewracającego za akcją, niepomagającego kolegom. Zimą pojawił się kolejny wahadłowy – Pedro Porro. O tym, jak marnowali się i marnują w Tottenhamie zawodnicy, których Włoch uznawał za „transfery klubu” – Djed Spence całą rundę jesienną, Danjuma wiosną – wspominam tylko na marginesie, w gruncie rzeczy po to, żeby zwrócić uwagę na proste kryterium oceny pracy każdego szkoleniowca: w sezonie 2022/23 o żadnym chyba piłkarzu trenowanym przez Conte nie można powiedzieć, żeby zrobił postęp (no, może Emerson Royal byłby tu chwalebnym wyjątkiem, ale akurat kiedy zagrał kilka dobrych spotkań, trafił na ławkę). Kryzysów lub wahań formy niektórych kluczowych piłkarzy – Llorisa, Sona, Diera, Kulusevskiego, Richarlisona, Romero – nie sposób tłumaczyć tylko kłopotami ze zdrowiem lub rozbiciem rozgrywek przez mundial. Zróbcie zresztą proste porównanie: postępu, który zrobił Arsenal Artety po majowym kolapsie z bieżącym kolapsem Tottemhamu po ubiegłorocznym postępie.

Życie na walizkach

To nie jest oczywiście tak, że dla samego Conte nie można by znaleźć okoliczności łagodzących. Niektóre są czysto ludzkie: śmierci przyjaciół, zwłaszcza dobrego ducha jego sztabu szkoleniowego, Gian Piero Ventrone. Własne kłopoty ze zdrowiem, kiedy długo kumulowany stres przełożył się na ostre zapalenie woreczka żółciowego, który trzeba było nagle zoperować. Miesięcznie rehabilitacja po operacji, z dala od zespołu. Ewidentne egzystencjalne rozterki: zapuszczać korzenie w Londynie czy jednak wrócić do Włoch, gdzie zostały żona i dorastająca córka; spróbujcie przez kilkanaście miesięcy mieszkać przez większość tygodnia w hotelu i wieczorami wisieć na telefonie, by w ten sposób próbować podtrzymać więź z najbliższymi.

Nieelastyczny dziad

Niektóre są z kolei czysto piłkarskie. W zasadzie od chwili, gdy Bentancur zerwał więzadła w kolanie, było jasne, że Tottenham traci kluczowe połączenie między linią obrony a atakiem. Z kontuzjami i pomundialowym bluesem zmaga się większa liczba szkoleniowców drużyn walczących o czołowe miejsca w tabeli. Ale tutaj, doprawdy, punktów do aktu oskarżenia dla Contego byłoby zdecydowanie więcej niż do mowy obrończej. Tym, co w oglądaniu Tottenhamu wydaje się najbardziej dojmujące, jest przecież patrzenie na drużynę reaktywną, oddającą inicjatywę nawet zespołom z dolnej połówki tabeli (a w pucharach – z niższych lig), przez sporą część meczu ustawioną w dziesięciu za linią piłki. Ze spotkań, przed którymi wiadomo było, że to rywale zastosują podobną strategię i pozwolą „grać” Tottenhamowi, zachowałem najgorsze wspomnienia. Gdyby nie trener od stałych fragmentów Gianni Vio i gdyby nie fakt, że przynajmniej przynajmniej po rogach drużyna zaczęła strzelać gole, byłoby jeszcze gorzej.

Fakty są więc takie, że ów „seryjny zwycięzca” Antonio Conte w kwestiach taktycznych okazał się, excusez le mot, nieelastycznym dziadem w stylu José Mourinho. Niemającym w zasadzie planu „B”. Niechętnym do dokonywania zmian w trakcie spotkań i zbyt późno reagującym na zmiany dokonywane przez trenerów rywali. Sztywno trzymającym się ustalonej hierarchii w drużynie, a w związku z tym niedającym szans zawodnikom z zaplecza nawet kiedy liderzy oddychali rękawami. Jedna z prawd o tym sezonie Tottenhamu jest przecież i taka, że każdy trener drużyny przeciwnej doskonale wiedział, czego się spodziewać po piłkarzach Contego – i gdzie (np. w środku pola, w którym niemal zawsze biegało dwóch tylko zawodników) znaleźć sobie przewagę. Kiedy mówimy o świetnie opłacanych profesjonalistach: wysokość kontraktu Conte w zestawieniu z jakością proponowanego przezeń futbolu woła o pomstę do nieba równie mocno jak frajerstwo, z którym jego piłkarze dali się wyrzucić z Pucharu Anglii Sheffield United, z Ligi Mistrzów Milanowi, a wczoraj wypuścili dwubramkowe prowadzenie w meczu z drużyną, w której na środku obrony grało dwóch rezerwowych. 

Kwestia DNA

Oczywiście wszystko to, co do tej pory napisałem, służy jedynie do skomplikowania namalowanego przez Włocha obrazu – nie do całkowitego jego przemalowania. Zapewne: trzon zawodników tej drużyny zbyt długo tkwił w strefie komfortu – taki Davinson Sanchez np. przetrwał rządy Pochettino, Mourinho i Nuno Espirito Santo, a teraz przetrwa i Contego. Zapewne: brakuje w niej takich piłkarzy, którzy bez walki o najwyższe cele dosłownie żyć nie potrafią. Być może są tacy, którzy już się nasycili – jak np. Lloris, Romero czy Perisić w reprezentacjach swoich krajów lub w poprzednich klubach. Być może są tacy jak Son czy Dier, którzy po prostu osiągnęli już szczyt swoich możliwości. Być może istnieje coś takiego jak klubowe DNA, ale nie to związane z piękną, ofensywną, pełną odwagi grą, ale to z którym wiąże się złośliwy przymiotnik „spursy”. Być może mający swoje kłopoty z włoskim prawem dyrektor Fabio Paratici nie zdąży już przebudować drużyny nie tyle pod kątem umiejętności technicznych, co profilu psychologicznego.

Z pewnością budujący stadion i dbający o komercyjny rozwój klubu Daniel Levy prześlepił moment, w którym będąca u szczytu swojego rozwojowego cyklu drużyna Mauricio Pochettino nie została umiejętnie wzmocniona. Z pewnością kolejne nominacje trenerskie były krokiem wstecz. Z pewnością zadłużenie związane z budową stadionu (i straty spowodowane pandemicznym dołem), a w związku z tym budżet krojony pod zyski z gry w europejskich pucharach, nie sprzyjały dalszemu cierpliwemu budowaniu, choćby i przez zbyt chyba pospiesznie zwolnionego Argentyńczyka. Z pewnością mający ograniczony budżet na zakup piłkarzy klub popełnił kosztowne pomyłki transferowe. Sprowadzani za rekordowe sumy Ndombele czy Lo Celso to przykłady najlepsze, choć nie sposób nie zauważyć, że ten drugi miewał znakomite momenty w Villareal i reprezentacji, więc rodzi się tu także pytanie o to, czy poszczególni trenerzy Tottenhamu wiedzieli, jak najlepiej go wykorzystać?

Co teraz

Nie mam szczególnych powodów, by bronić Daniela Levy’ego przed Antonio Conte. Choć nie przypuszczam, by Włoch nie wiedział, na jaką pracę się pisze. O tym, ile może pieniędzy może dostać na wzmocnienia i że nie będą to ekstrawagancje na miarę szejków czy Todda Boehly’ego, prezes powiedział mu z pewnością. W lepszych momentach tej współpracy trener otwarcie to zresztą przyznawał. Generalnie jednak uważam wczorajszą tyradę nie za próbę potrząśnięcia piłkarzami (coś podobnego zrobił rok temu po porażce z Burnley, która przyszła bezpośrednio po zwycięstwie nad Manchesterem City) i wymuszenia zmiany całej klubowej kultury, tylko za próbę narcystycznego zrzucenia z siebie odpowiedzialności i wymuszenia na prezesie wyrzucenia go z pracy, w której od dawna nie chce być.

O tym, kto może zastąpić Antonio Conte – czyniący pokój i kochany przez kibiców Pochettino, skrojony pod szybki powrót na właściwą ścieżkę w oparciu o bieżący skład Tuchel, czy mający równie imponujące co Niemiec osiągnięcia, ale chyba niezdolny do narzucenia ulubionego stylu gry temu akurat personelowi Luis Enrique – będzie jeszcze czas napisać, zwłaszcza że przerwa na reprezentację to idealny czas na zmiany. Na razie więc tylko: ciao, Antonio, grazie, Antonio, ale naprawdę: é ora, Antonio.

2 komentarze do “Dziękujemy, Antonio, na ciebie już pora

  1. Łukasz

    Wymiany trenerów nic nie zmienią. Nie będzie też u nas drugiego duetu Eriksen – Dembele tak jak nie będzie w Barcelonie duetu Xavi-Iniesta. Pamiętam rok temu jak się cieszyliśmy, że pokonaliśmy Arsenal w drodze do LM. A gdzie oni są teraz a gdzie my? No właśnie my w zasadzie w tym samym punkcie – przecież nie byłoby w tym nic dziwnego jak jednak udałoby się wcisnąć do LM wykorzystując słabość Liverpoolu i potknięcia Newcastle. Tu nie ma kadry na więcej niż walka o 4 miejsce. Sorry ale Dier, Lenglet, Emerson, Davies mieliby walczyć o mistrza? Bez przesady.
    Zmiana trenera ma sens jeśli ten ma czas na swoje porządki, wprowadzenie młodych zdolnych i podniesienie ich poziomu tak jak zrobiono w Arsenalu. Conte przychodził, aby coś zrobić z tym co jest – a potwierdziło się, że jest szrot i tyle. Dodatkowo jego przywiązanie do systemu nie pomogło.
    Więc jeśli przyjdzie Pocchettino czy ktokolwiek inny ale będzie musiał grać tym szrotem i ciągle liderem defensywy będzie albo dywersant Dier albo bezmyślny brutal Romero to nic z tego nie wyjdzie. A Kane, Son młodsi nie będą (o ile zostaną tak w ogóle).

    Odpowiedz
    1. me262schwalbe

      No nie do końca tak. Jeżeli patrzy się na daleki horyzont to szkoleniowiec z wizją ma zrobi różnicę, problem w tym tylko, że do tego trzeba trochę cierpliwości i czasu a nie wykorzystywać sztuczki, żeby coś osiągnąć, sztuczki kiedyś się skończą. Z drugiej strony fakt tęsknię za kręgosłupem Hugo-Jan-Toby-Christian-Harry, teraz ciężko byłoby coś podobnego ułożyć, do tego z kolei potrzeba kogoś za biurkiem, którego bardziej interesowałby wynik sportowy a nie słupki w excelu, choć nie ma co się oszukiwać to też ważne, kwadratura koła.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *